Kosmiczna Żabka
Barbara Sinica
Premierowy zestaw opowiadań Kosmiczna Żabka Barbary Sinicy. Wyróżnienie w ramach projektu „Pracownie otwarte prozą 2021”.
Śni mi się, że mówisz. Patrzysz prosto w moje oczy, nie w bruzdę pomiędzy brwiami, tylko swoim prawym okiem w moje lewe oko, a lewym w prawe i mówisz. Z twoich ust wychodzą dymki, a w nich zdania z wielkiej litery, przecinkami jak klamerki przytrzymujące pranie we właściwych miejscach. I to ty jesteś podmiotem w tych zdaniach, wszystko jest o tobie, nawet tło tych dymków jest w kratkę jak ze szkolnego zeszytu. Mówisz w przejrzystym, estetycznym foncie, roboto light. To jest tak – mówisz – jakbyś spadała, ale nie w dół, tylko w górę, spadała w kosmos, w czerń, którą rozświetla czasem tylko twoje odbicie w przelatującym odłamku zniszczonej satelity, kosmicznym śmieciu. I te momenty są najgorsze, bo przypominają ci, że żyjesz, że nie rozpłynęłaś się w lodowatym mroku i pustce. Mówisz, że czujesz się tak, jakbyś siedziała na dnie studni tak głębokiej, że światełko w górze jest wielkości płatka łupieżu i tak ciasnej, że musisz trzymać głowę nieruchomo i patrzeć na ten połyskujący punkcik. Albo że jesteś kawałkiem mięsa, które ktoś ćwiartuje na stole, powoli, dzieli na coraz mniejsze kawałki w jaskrawym świetle przemysłowej lampy. Jesteś mięsem z żywymi zakończeniami nerwowymi i będziesz ćwiartowana w nieskończoność, bo zawsze znajdzie się kawałek, który można podzielić na mniejsze. Słucham cię i przez chwilę jest mi lekko. Bo skoro wiem, to mogę cię uratować, wyciągnąć ze studni, pozszywać, trzymać w ramionach tak długo, aż obrośniesz mną jak skórą.
A potem opowiadam ci mój sen. Patrzysz w bruzdę między moimi brwiami i uśmiechasz się tak, jakby niewidzialne dłonie naciągały ci skórę wokół ust.– Chciałabym tak się czuć, mamo – mówisz.
Pokazujesz Dzidzijadzi koniec internetu.
Ja jestem Kosmiczną Żabką, czy ty lubisz mnie? Tak bardzo chcę, ja lubię cię! Kuma, kuma, kuma, kuma, czy lubisz mnie?
Dzidziajadzia przestaje płakać i patrzy zafascynowana, zielony maszkaronek tańczy, umca umca. Ja patrzę na ciebie. Pewnie obie jesteśmy Kosmicznymi Żabkami, tylko ja zdołałam się jakoś przystosować do życia na Ziemi.
Wrzesień
Początek roku szkolnego, Kosmiczna Żabka przypomina mi, że wciąż nie ma okresu. Umawiam się na teleporadę z naszą lekarką rodzinną.
– Córka już trzeci miesiąc nie ma miesiączki, chciałabym prosić o skierowanie na badanie tarczycy.
– Hmmm… a czy zaczęła ostatnio nosić luźne bluzy? Interesować się gotowaniem?
Dziwnie zachowywać przy jedzeniu?
– Tak, ale…
– To może być zaburzenie odżywiania. Zlecę badania, chociaż tarczyca akurat nie jest na nfz. Proszę też może pomyśleć o psychologu?
Wtf, zaburzenia odżywiania lol na pewno nie. Czy pani wie, że ja mam przeczytane wszystkie juule i zaliczone wszystkie warsztaty na temat rozumienia wszystkiego w nastolatku?!?
To faza, na pewno minie i wkrótce wrócimy do zamawiania pizzy XXL z „Pizza XXL”!
Przypominam sobie swój nastoletni „epizod anorektyczny”, jak to wyrzuciłam przez okno sałatkę z majonezem, i potem ten majonez kapał z parapetu ludziom na głowy, haha, ale to było śmieszne.
Idę opowiedzieć Borsukowi Miodowemu tę żenującą historyjkę z życia rodzica, może uda się rozpuścić w heheszkach narastający strach, może jednak pozostaniemy w konwencji lekkiego kina familijnego. A Borsuk patrzy na mnie dziwnie, bez cienia uśmiechu i mówi:
– A czy zauważyłaś, że dywanik spod prysznica przesunięty jest pod sedes? Mamo, mi się wydaje, że ona rzyga po jedzeniu, i to chyba regularnie.
Majonez. Kapie w mojej głowie. Jest czarny, z jajek od kur z chowu klatkowego, musztardy i smoły. Przedostaje się z mózgu do nosa, spływa gardłem i osadza wewnątrz żołądka.
Rano nadstawiam uszu, chociaż jest to trudne, bo Dzidziajadzia leży na mnie i pojękuje przez sen. Słyszę szelest w kuchni, to Żabka! Wysuwam się spod Dzidzi i biegnę, ale Żabka jest już w przedpokoju. Zjadłam trochę płatków, mówi, muszę lecieć, mam sprawdziantestprezentację! Krzyczę coś bez sensu za odjeżdżającą windą. W kuchni leży torebka muesli, nienaruszona. Majonez przelewa mi się w żołądku, tak smakuje teraz mój strach, jak smar, jak stary tłuszcz.
Październik
Powrót nauczania zdalnego.
Żabka budzi się wcześnie i uczy w łóżku, jest bardzo obowiązkowa. Czytam, że to cecha osób z zaburzeniem odżywiania. Robię jej śniadanie i zanoszę do łóżka. Przytulam ją delikatnie. Czuję żebra, łopatki wystające jak skrzydła u wystraszonej kury. Ona nie odwzajemnia uścisku, ale też się nie broni. Miałam w planach milczącą akceptację, ale nie wytrzymuję, zaczynam ryczeć jak głupia: Proszę, powiedz mi! Czy ktoś cię skrzywdził? Czy ty zrobiłaś coś złego? Ja wszystko przyjmę, chcę ci pomóc! Proszę!
Odsuwa się ode mnie i mówi cicho, ze wzrokiem zatrzymanym gdzieś na moim czole: Nie jestem głodna.
W nocy nie śpię, bo majonez w moim żołądku rozrzedza się pod wpływem ciepła i miesza z solami i kwasami. Podgrzewa się i bulgocze jak zupa. Ja jej to zrobiłam. Tylko kiedy? Czy wtedy, gdy zniszczyłam Pana Krzesełko? Zamknęłam się w łazience i rzucałam nim o ściany tak długo, aż rozpadł się na kilka kawałków. Słyszałam pod drzwiami rozdzierający płacz czterolatki, ale nie mogłam przestać. A może po prostu ona jest taka jak ja? Jakie jabłko, taka skórka itd.? Kuma, kuma, czy lubisz mnie? Bo jeśli mnie nie lubisz, to wsysa mnie dziwny, mały statek kosmiczny i zabiera w miejsca, o których nie masz pojęcia. Nie masz pojęcia.
Sobota. Żabka schodzi na śniadanie w swoim ogromnym kocu i mówi, że chce iść na terapię. Powstrzymuję kwik radości, żeby jej nie spłoszyć. Po śniadaniu, podczas którego zjadła tosta (yay!) mówi, że chciałaby ze mną coś pooglądać. Włączam odcinek miniserialu na HBO, przytulam się do koca, pod którym schowała kości ramienne, promieniowe i łokciowe, żeby tak bardzo nie marzły. Żabka unosi dłoń, odsuwa włosy z twarzy, jakby rozgarniała gęste zarośla i nagle widzę jej knykcie, ogniście czerwone, z naskórkiem startym do krwi.
– Jak to się stało? – pytam, w głowie mam pustkę.
– Niechcący, wiesz, o cegły na mojej ścianie – uśmiecha się, nie patrząc na mnie.
Ten uśmiech jest gorszy niż zdarta skóra.
Sięgam i podwijam jej wielki koco-sweter, tak bardzo chciałam tego nie robić, a może właśnie chciałam? Pokaż, co tam masz, gówniaro, co tam ukrywasz, dlaczego sobie to robisz? Dlaczego mi to robisz? Dlaczego??? Ona broni się energicznie, ale jest dużo słabsza niż ja. Chwilę się szarpiemy. Próbuje niezdarnie zakryć głębokie rany ciągnące się wzdłuż obu ud. Słabe to próbowanie. Chciała, żebym je zobaczyła. Biegnę do łazienki po octenisept i płatki kosmetyczne. Twarz w lustrze starannie omija mnie wzrokiem.
Wstukuję w googla: samokolaczenie. Samolookaczenie. Nie jestem w stanie wpisać tego nie robiąc literówek.
Idziemy do psycholożki, którą znalazłam na stronie Centrum Zaburzeń Odżywiania. Robi wrażenie dziewczyny, z którą mogłabym się zaprzyjaźnić. Kuma, kuma, czy lubisz mnie?
Mówi tak, jakby powoli, delikatnie smarowała masłem kromkę chleba. Jej słowa opadają na nas miękkim kocem, folią NRC. Zadaje pytanie, i ono płynie w ciszy, odbijamy je z Żabką wzrokiem, jak krążek w cymbergaju.
Powiedz coś, błagam, cokolwiek! Jeśli nie mi, to chociaż jej, mogę zasłonić uszy i śpiewać lalala, tylko coś powiedz!
W końcu się odzywa. Jej słowa puchną, twardnieją, spadają na mnie jak kamienie.
Opowiada o szafce w holu. Zamykała się w niej na matmie, na niemieckim. W szarej, metalowej szafce, z plecakiem i nadgryzioną kanapką. Płakała w tej szafce przez 45 minut, a potem wychodziła z niej na przerwę śmiać się z koleżankami, dojeść kanapkę, która rozłaziła jej się w ustach jak mokra tektura. Drapała się wszędzie, rozdrapywała skórę, warstwa po warstwie, nie pozwalała jej odrastać. Rwała skórki wokół paznokci u stóp, żeby bolało przy chodzeniu.
Patrzę na buty psycholożki, czółenka wypełnione zdrowymi stopami, paznokciami z klasyczną (najpewniej) hybrydą.
Patrzę na jej twarz. Jest samą akceptacją i współczuciem, kiwa głową i sprawdza BMI.
– 16, już teraz przyjęliby cię do szpitala. Ale przede wszystkim to ja tutaj widzę depresję. Głęboką. Spowolnienie w mowie i w ruchach, anhedonia. Konieczna jest wizyta u psychiatry i leki.
Psychiatra. Brzmi jak ostateczność, jak niezdana matura. Według raportu Sieci Watchdogs Polska na 7 mln dzieci przypada 379 lekarzy psychiatrów. Pytam wszystkie przyjaciółki, koleżanki, znajome psycholożki. W końcu zdobywam termin na wizytę online do Doktor Wytyfy. Pani doktor mówi: wiesz Żabko, za każdym razem, kiedy pojawi się u ciebie negatywna myśl na własny temat, od razu zablokuj ją myślą pozytywną, np. jestem fajna, mądra i ładna. Dziękuję, 250 zł. Ale przynajmniej przepisała leki. Robimy rozpiskę na naszej tablicy magnetycznej:
Do śniadania hormon plus vit. C
Do obiadu psycho plus DHA plus D3
Do kolacji Magnez plus wapno plus kupa.
Zaparcia to jeden z efektów zaburzeń odżywiania.
Siedzę z Żabką przy wszystkich posiłkach i obserwuję, jak pokarm wpada jej do ust, jest miażdżony zębami, mieszany ze śliną. Obserwuję, jak amylaza rozkłada skrobię w jamie ustnej, jak pokarm związuje się w kęs i ten kęs wpada do gardła, i przełykiem przesuwa się do żołądka. Żabka jest w stanie zjeść zaledwie kilka dań, między innymi naleśniki. Najpierw długo, skrupulatnie usuwa z nich tłuszcz przyciskając do nich ręczniki papierowe, Borsuk odwraca wtedy wzrok, ja patrzę, to czysty masochizm. Potem dzieli tego naleśnika na mikroskopijne cząsteczki i bardzo powoli nabija je na widelec, który jeszcze wolniej podnosi do ust. Uśmiechnij się, siadamy do stołu! Żabka cytuje Juula, szczerząc zęby w ironicznym uśmiechu.
Zniszczone szkliwo to efekt częstego zwracania nadtrawionej treści żołądka.
Listopad
Grumpy jest osobą praktyczną, wyrzucił starą wagę i kupił nową, która waży z dokładnością do miligrama. Oraz analizuje skład ciała i oblicza, jak bardzo jest niedopasowane do obowiązujących standardów. Moje ciało składa się z czarnego majonezu i strachu, nie pasuje do niczego. Grumpy przytula mnie, zadowolony, bo jemu wyszło wszystko idealnie, #hotandhealthyhusband. Będziemy ważyć Żabkę codziennie, mówi, rano, przed śniadaniem, tylko wtedy ma to sens. I postawimy jej ultimatum, jeśli nie przytyje tyle a tyle, to idzie do szpitala. Żabka wzrusza ramionami i uśmiecha się po swojemu: whatever, dude. Za to Dzidziajadzia jest bardzo zainteresowana, waży siebie na wszelkie sposoby, osobno nogę, potem bucik, potem kładzie na wadze głowę. Jakby już teraz przygotowywała się do życia w świecie, który precyzyjnie rozkłada kobiety na części.
…
Koniec listopada, Żabka pokazuje mi swoje oceny. Na semestr wychodzi jej 5,2. Patrzy, jak płaczę, pod oczami ma głębokie cienie. Ciekawa reakcja – mówi, każde jej słowo ciągnie się jakby odrywała kawałki ze starej bułki – inny rodzic raczej by się ucieszył. Wyłącza ekran i wstaje. Widzę jej przedramiona pokryte bliznami i świeżymi ranami, rozpoznaję już, które są od paznokci, a które od nożyka do tapet.
Poleżę sobie, mówi, gorzej się czuję. Wyjdź, proszę.
Grudzień
Dziś wieczorem zawiozę moje dziecko do szpitala psychiatrycznego i je tam zostawię.
Muszę najpierw odebrać skierowanie od lekarki rodzinnej, chociaż nie jest wcale pewne, że na tej podstawie ją przyjmą. Powinno być od psychiatry prowadzącego na nfz, ale taki lekarz to byt abstrakcyjny. Na forach radzą, żeby jechać prosto na izbę przyjęć, bez żadnych skierowań, i powiedzieć, że dziecko jest po próbie S. Wtedy muszą przyjąć. Ja wciąż mam nadzieję, że to się nie dzieje naprawdę.
Próba S. Brzmi neutralnie i medycznie. Więc nie rozwijam, nie wymawiam tych czterech sylab, bo nagle to usłyszę i już ze mną zostanie.
Syf, kiła i mogiła – wyrywa mi się podczas obiadu. No widzisz, to ja was trochę odciążę – Żabka grzebie w talerzu z zupą i patrzy na mnie z tym swoim uśmieszkiem – syf i kiła zostaną, ale przynajmniej mogiły się pozbędziecie.
Idziemy na zakupy. Czuję się, jakbym szła jej kupić odzież do trumny. Serio, wychodzisz w spodniach od piżamy? I ty jej na to pozwalasz? – pyta Grumpy. Nie zdejmowała ich z siebie przez ostatnie dwa tygodnie. Żabka wzrusza ramionami i zasłania się szczelnie czarną maseczką, a ja czuję, że chcę być z nią w tym manifeście, to jest moja radykalna akceptacja. Sama nigdy takiej nie dostałam.
Na dworze 0 stopni, Żabka dygocze z zimna, ale nie chce wziąć mnie pod ramię. Patrzę prosto w oczy przechodniom, którzy unoszą brwi na widok dziewczyny w spodniach od piżamy. Spróbuj coś powiedzieć, jeden z drugim, o mojej Córce, to skoczę i wgryzę ci się w aortę. Jesteśmy ponad waszą śmieszną małą modą, ubieraniem się odpowiednio do pogody. Będziemy sobie iść tym samym chodnikiem, co wy i słuchać głupiego jingle bells, które odbija się od spuszczonych rolet, bo tylko niektóre sklepy są otwarte (obostrzenia plus). Róbcie te swoje biedne, pandemijne zakupy i odczepcie się od nas, od naszego żałobnego tandemu, od spodni, które powiewają jak żagiel na statku widmo. Kuma, kuma, czy lubisz mnie? umarło. Kosmiczna Żabka już nie tańczy, nie robi wywijańców.
Wiozę moje dziecko uberem do psychiatryka. Trzymam Żabkę za ramię, chyba się boję, że będzie chciała nagle wyskoczyć z auta. Jest 22.30, kiedy wysiadamy przy bramie szpitala, idziemy wzdłuż zamkniętych, białych budynków szukając izby przyjęć. Wszędzie ostrzeżenia na czerwono: w związku z sytuacją epidemiologiczną całkowity zakaz odwiedzin.
.…
Na twarzy mam kisiel ze smarków i resztek makijażu. Żołądek szczelnie wypełniony czarnym majonezem. Psychiatra mówi, że zostało jedno wolne łóżko na oddziale, musimy się szybko decydować. Taka okazja, a real bargain, promo! Brać, nie wybrzydzać. Wróci pani do domu, zaśnie pani pierwszy raz od trzech miesięcy. Córkę otoczymy sterylnym bezpieczeństwem, nakarmimy lejkiem, nasypiemy do niej płatków, od których napęcznieje jak mokry pampers i zaśnie pierwszy raz od trzech miesięcy. Zero czarnego majonezu, tylko biała zupa z mleka w proszku do prania.
Strażnik Otchłani pokazuje, w którym miejscu Żabka może się przebrać, żeby nie złapała jej kamera.
1. dzień bez Żabki
Zrywam się i biegnę, żeby ją obudzić na śniadanie. Potykam się o traktor rzucony przez Jadzię, potem 15 schodków. Wchodzę do jej pokoju, widzę, że się spóźniłam, ona już zjadła albo wyrzuciła, pokazuje mi pusty talerz, mówi: naprawdę myślałaś, że zdążysz?
Zrywam się i biegnę, potykam się o traktor rzucony przez Jadzię. 15 schodków, wchodzę do jej pokoju. Jest pusty, nic się nie zmieniło. Jest wypełniony po brzegi przedmiotami o różnych kształtach, teksturach i kolorach, jak Allegro. Jest jak garderoba w teatrze poza sezonem, zaplecze sklepu, kantorek wuefisty w wakacje. Podnoszę jedną z bluz, ale jest połączona z innymi, bluzami i koszulkami. Ciągnę cały ten dziwacznie spleciony sznur i czekam, aż wyłoni się Wiedźma Ple Ple i doradzi mi, co mam robić. (Zabierz swoje nieczytelne kody kulturowe i wyjdź stąd, powiedziałaby Żabka). Nie mogę wytrzymać tego pokoju.
7. dzień bez Żabki
Chodzę robić zdjęcia ludziom, którzy bardzo lubią żyć. Bo jak osoba lubi żyć, to chce to życie multiplikować i oglądać siebie taką żyjącą w wielu egzemplarzach i chce pokazywać to wciąż innym ludziom, patrz, tak bardzo żyję, zobacz, jak widać po mnie życie, już bardziej nie można żyć niż ja tutaj, na tym murku, pod tym drzewem, w tej szalonej czapce! I ci ludzie wstają rano, żyją przez cały dzień, a potem idą spać i śni im się życie. Mnie śni się śmierć. Ma szeroko rozstawione żabie oczy i otwarte usta o grubych wargach, wygląda jak jedna z ceramicznych prac Kosmicznej Żabki. Zastanawiam się, czy ten grymas to uśmiech, ale takie myślenie jest z gruntu błędne, ponieważ zakłada, że to, co widzę jest formą antropomorficzną. A może to po prostu wypustki po dwóch stronach otworu, w którym nie ma nic. Żabka lubiła uczłowieczać obiekty, kiedy była dzieckiem. Rysowała oczy i uśmiech na przedmiotach, które chciała uratować przed wyrzuceniem lub oddaniem. Zobacz, mamo, Pani Lampa patrzy na ciebie! Nie możesz wyrzucić czegoś, co na ciebie patrzy, bo to zachowa obraz ciebie na chwilę przed wyrzuceniem i będzie za tobą tęsknić, leżąc w nocy na śmietniku lub w ciemnej piwnicy. Jak sobie z tym poradzisz?
11. dzień bez Żabki
Chcę wracać, ale ktoś mnie łapie za ramię, zatrzymuje.
– Cześć, co u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy!
Reaguję automatycznie, jak pralka, program łagodne pranie i delikatne wirowanie, uśmiecham się, chociaż nie mam bladego pojęcia, kto do mnie mówi. Kuma, kuma.
– O widzę, że przytyłaś, brzuszek ci się zaokrąglił, jesteś w ciąży? – pyta ten dziwny człowiek o twarzy jokera bez makijażu, a ja całą energię wkładam w przypomnienie sobie, skąd go znam, zamiast powiedzieć „spierdalaj” i sobie pójść albo po prostu sobie pójść, bez mówienia.
– Byłam, niedawno – odpowiadam jak zahipnotyzowana.
– O, to pewnie dlatego jesteś taka pełna. Pierwsze dziecko?
– Trzecie – mamroczę i odruchowo dotykam brzucha. Oni zawsze atakują nas przez brzuchy, wciskają w nie oczy, ludzi i narracje.
– O, cudownie! Dzieci to dar boży! – uśmiecha się krzywo, a ja odzyskuję kontakt z rzeczywistością i mówię mu na odchodnym, że wszystkie trzy ciąże usunęłam.
40. dzień bez Żabki
Dziś rano znalazłam w kiblu koleżankę, chciała się udusić legginsami. A chłopiec z autyzmem wciąż krzyczy o wodzie czarnej, brudnej jak ścieki. Romek rozbił głową szybę i siostra Raczej zapięła go w pasy. Słyszę dźwięk tłuczonego szkła, cały czas go słyszę, mamo. W nocy budzę się i nie mogę oddychać, kawałki szkła powbijały mi się w tchawicę, rzygam nimi po każdym posiłku i wciąż nie mogę się ich pozbyć. Chciałabym zamknąć oczy i widzieć wewnętrzną stronę powieki, różowe żyłki, światło, które jest miękkie, nie kłuje, tylko zamyka mnie w sobie jak pęcherz płodowy. Nie słyszeć huku pękającej szyby, chrzęstu szkła, schować się przed czarną wodą, brudną jak ścieki.
Nie wiem, czy to ona mówi, czy ja.
O autorze
Barbara Sinica
Poznańska fotografka, aktywistka, obecnie na urlopie wychowawczym. Studiowała filologię angielską, kulturoznawstwo i fotografię. Publikowała zdjęcia i teksty, między innymi w „Zadrze”. Prozę pisze od niedawna.