Rozmowy z Kanonu: odcinek 9 Maria Navarro Skaranger
nagrania / nowy europejski kanon literacki Grzegorz Jankowicz Maria Navarro SkarangerDziewiąty odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejFragmenty książki Emily forever Marii Navarro Skaranger w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej, wydanej w Biurze Literackim 20 lutego 2023 roku.
W poniedziałek Emily ma iść na komendę policji. Już od środy, kiedy późno po pracy otworzyła skrzynkę pocztową i znalazła wezwanie w białej kopercie, zastanawia się, co powie, jak przebiegnie to spotkanie, o co ją będą pytać, jak będą wyglądać wnętrza komendy, pokoje, twarze i mundury.
Na kartce schowanej teraz w torebce Em jest napisane, że ją wzywają i że o godzinie 13, i jeszcze jest tam adres.
Pablo nie dzwoni teraz prawie wcale (to znaczy: dzwoni, gdy ma ochotę), ale kilka dni temu zadzwonił i powiedział, że jest zimno i że był długo na dworze, ale nie wyjaśnił, jak długo ani gdzie właściwie jest. To jego decyzja, czy jej powie, ona nie może tego od niego żądać, poza tym Pablo dodał, że ludzie w ogóle za dużo żądają, ludzie są trudni i nie chcą mu zapłacić pieniędzy, które mu się należą od jakiegoś złodziejaszka. Zanocował u kolegi, dostał własny pokój, własne łóżko, a kolega pokazał mu, jak się robi naprawdę dobre naleśniki z jajek, mąki, mleka i bananów, banany trzeba rozgnieść widelcem i to ważne, żeby były dojrzałe i miękkie. Naleśniki są trochę grubsze niż zwykle i mają takie jakby grudki, powiedział Pablo, a dzięki bananom robią się słodsze i jeszcze lepsze, jak się je posmaruje kremem czekoladowym. Położył się spać, a następnego dnia okazało się, że zniknęła zarówno komórka Pabla, jak i ten kolega, więc teraz on dzwoni do Emily z innego telefonu. Wczoraj ogrzało go trochę słońce, nie bardzo, ale trochę, był na dworze może maksymalnie ze dwie godziny i chodził po takich bardziej pustych ulicach, na wypadek, gdyby miała przejechać policja. Emily nie może dość do słowa, bo on wciąż gada jak najęty, więc ona przerywa mu w końcu i mówi: „Ale ja jestem w ciąży, nie możesz tak po prostu się z tego wypisać”, na co on oświadcza, że już musi kończyć.
Brzuch jest wielki i ciężki, Em musi poruszać się powoli, podtrzymywać ten brzuch, wszyscy inni pasażerowie wysiadający z metra przeciskają się koło niej w pośpiechu, nie mają czasu, a ona chce zamachać ręką i powiedzieć „Zaczekajcie na mnie”. Em nadal jest na peronie, gdy wszyscy pozostali zdążyli już dotrzeć do ruchomych schodów.
Całą drogę na komendę musi przebyć pieszo, a droga jest dość długa, trzeba trochę podejść pod górkę, pokonać kilka skrzyżowań, a potem wejść przez drzwi, stanąć przy kontuarze i powiedzieć, kim się jest i z kim się ma umówione spotkanie. Em zaplanowała, co powie, wyobraża sobie stojącego za kontuarem umundurowanego policjanta, który ją woła, a ona wtedy wstaje i mówi, jak się nazywa, po czym wyjaśnia, że została wezwana na przesłuchanie, policjant prowadzi ją do innego pokoju, przez korytarz, idą, a on podaje jej ramię, by mogła się na nim wesprzeć.
Ale nic z tych rzeczy, kobieta za kontuarem posyła ją dalej na trzecie piętro i każe skręcić w długi korytarz po lewej stronie. Em znajduje tam toaletę, sika i długo siedzi na sedesie, by mieć choć chwilę spokoju, trochę odpocząć, bo boli ją brzuch, tak długo wstrzymywała mocz. Wkłada trochę papieru w majtki, spuszcza wodę, myje ręce i przegląda się w lustrze.
Dostaje kawę w małym tekturowym kubeczku. Wlewa do niej trzy pakowane pojedynczo śmietanki i miesza małym palcem. Nie bardzo wie, od czego ma zacząć, policjantka proponuje, żeby opowiedziała o pierwszym spotkaniu z Pablem. Czy dałoby się je opisać? „Jesteśmy zainteresowani wszystkim, co pozwoli nam zyskać szerszy ogląd sprawy” – wyjaśnia policjantka.
Em opowiada wszystko, co przyjdzie jej do głowy, snuje historię swojego życia. Słuchająca tej historii policjantka ziewa trzy i pół raza (jedno ziewnięcie udaje jej się zdusić).
Em widywała Pabla wiele razy w ciągu swojego życia, w pewnym sensie zawsze zwracała na niego uwagę, czyż nie? Raz zobaczyła go w sklepie. Miała wtedy piętnaście lat. On – chyba siedemnaście. Nie wiedziała, w jakim dokładnie był wieku, chodził kiedyś do jej szkoły, ale nie była pewna, do której klasy. Stał wtedy w sklepie i porządkował towary. Pracował właśnie nad papierem toaletowym, co było trudnym zadaniem, bo paczki są ogromne i gdy tylko klient je rozrywa, by wziąć sobie rolkę, robią się wielkie dziury i wszystko wygląda nieładnie. Gdy Em poszła do kasy, by zapłacić, Pablo przybiegł ją obsłużyć, przeskoczył przez stojącą na podłodze skrzynkę z napojami, bardzo szybko i bez wysiłku, jak błyskawica, nie, jak zawodowy sportowiec. Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale nie rozmawiali ze sobą, on tylko powiedział, ile Em ma zapłacić i spytał, czy chce paragon.
Em ma siedemnaście lat za pierwszym razem, gdy rozmawia z Pablem, za pierwszym razem, gdy rozmawiają tak naprawdę, na imprezie w pracy, a Pablo kładzie swoją płaską dłoń między łopatkami Em, gdy ta wstaje od stołu, bo nie chce, żeby upadła. Piła piwo razem z innymi, jest pijana, mówi bardzo dużo i bardzo szybko, tak szybko, że czasem pomija całe słowa albo ich części. Pablo, który pracuje w innym sklepie, mówi: „Czy ja cię nie widziałem gdzieś wcześniej?” A Em odpowiada: „Nie, raczej nie sądzę”, na co Pablo: „Ależ tak, robiłaś zakupy w tym sklepie, w którym pracuję”, Em zaś rzuca: „Nie, to była moja siostra”.
Em widzi oczyma duszy Pabla na imprezie, białe spodnie i biały T‑shirt z półokrągłym wycięciem pod szyją. Czarny pasek i czarna bluzo-kamizelka z kapturem. Pablo był może niski, ale za to bardzo miły i kochany, bardzo serdeczny, gdy chciał takim być. (Nie rozumiem, co ona w nim widzi, nie wiem, jak można się zakochać w takim człowieku, on ma uśmiech, który zajmuje za dużo miejsca na twarzy).
Czasem miłość się do nas zakrada, czasem razi jak grom z jasnego nieba, a Em nie potrafi rozróżnić tych dwóch przypadków. EMILY CHCE PRZECIEŻ TYLKO BYĆ KOCHANĄ, to wszystko, czego pragnie każda młoda dziewczyna, czyż nie? Być kochaną za swój wygląd (?) i swoją młodość (??), a później człowiek bywa kochany za inne rzeczy, za coś głębszego, ale ona tego nie chwyta. Jest zupełnie tak, jakby Emily nie mogła rozwinąć opowieści o swoim zakochaniu, nie wie, co ono oznacza i nie jest w stanie go opisać jako czegoś poza tym, że Pablo jest dobry i miły. Czyżby to było jak użądlenie osy, które z początku boli, ale później zmienia się w małą brązową kropeczkę na dłoni? Jak wyjaśnić miłość na przesłuchaniu, to znaczy na spotkaniu, nie przesłuchaniu, jak wyjaśnić je rzeczowej policjantce, która zapisuje na kartce rzeczowe i krągłe litery?
„To było fajne spotkanie” – mówi Em – „on siedział na kanapie i cały czas na mnie zerkał, a ja zerkałam na niego, pomyślałam sobie wtedy, że może coś z tego być, i faktycznie tak się stało”.
A potem Pablo poszedł z nią do domu, wspiął się na wszystkie schody i wszedł do jej niewielkiego mieszkania, ona go oprowadziła, tu jest korytarz, tu toaleta, tu jest kuchnia, a tu moje rzeczy, Pablo zaś rozejrzał się dookoła, dotknął szklanego ptaszka stojącego na półce, tak, była tego całkiem pewna, a na koniec usiadł na kanapie. Em zajęła miejsce obok niego, a wtedy Pablo położył jej dłoń na ramieniu, ona zaś dostała gęsiej skórki, która rozeszła się od punktu jego dotknięcia w dół, po całych plecach.
Czy jest wtedy czysta i niewinna? Do chwili, gdy rozłożyła nogi w łóżku i może na boisku piłkarskim, na boisku piłkarskim w środku nocy, jest trochę jak szesnastolatka, która nie rozumie, jak to jest zacząć z kimś być, wydaje jej się, że ludzie na siebie patrzą i to się po prostu dzieje. W przypadku Pabla wygląda to podobnie, on też niczego nie wie. Niczego nie wiedzą, kręcą się po mieście, są jasne letnie noce, w powietrzu unosi się zapach bzów, Pablo zrywa bez i go zjada, to właśnie teraz ona nie może mu się oprzeć, po prostu musi cały czas o nim myśleć. Co w nim ją urzekło? A tak, że Pablo wydawał się bardzo dobry i miły, że dotknął jej ramienia i zapytał, czy to dla niej okej, że położył dłoń na jej ramieniu, czy ta dłoń ją poklepała, ścisnęła jej ramię, czy na nim spoczęła? Em nie pamięta. Serce jej waliło (podobnie jak serce Pabla), robiła coś takiego po raz pierwszy w życiu. Ale dzieje się więcej. Em mówi, że wielokrotnie uprawiała seks z Pablem, po kilka razy dziennie, może powinna bardziej wejść w szczegóły, powiedzieć, że Pablo lubił to robić na przeszklonym balkonie, twarz Em była przyciśnięta do szyby i musiała potem zmywać powstałe w ten sposób ślady.
Pablo wysyła esemesy, telefon Em z klapką jest zamknięty, a gdy go otwiera, na ekranie pojawia się duża ikona żółtej koperty. CO TAM, pisze Pablo. I pisze również: CO ROBISZ? JESTEŚ W DOMU? JESTEŚ W DOMU? MOGĘ PRZYJŚĆ?
A później Pablo jej mówi, że będą razem przez kilka lat, potem się przeprowadzą, wyjadą do Kostaryki, jest tam pięknie, albo nie, wrócą do Santiago, kupią samochód, nowy samochód, będą mieli dziecko, potem jeszcze jedno, dzieci mogą mieszkać u jego rodziny, ty nawet nie będziesz musiała pracować. „Nie będziesz tęskniła za tym, co masz tutaj” – mówi Pablo.
To sprawiało, że czuła łaskotanie w brzuchu.
Policja myśli, że Em wie coś o Pablu i o znalezisku w tamtym mieszkaniu, a Em nie rozumie, czemu ją wypytują, zapraszają, przesłuchują, nie wie przecież niczego, co miałoby jakieś znaczenie. Naprawdę nic nie wie. Wyobraża sobie, że wie więcej, że gdy Pablo wyciąga z kieszeni banknoty, to ona pojmuje, skąd one się wzięły, przez czyje przeszły ręce, kto z kim rozmawiał. Wyobraża sobie, że on kupuje heroinę, choć nawet nie wie do końca, co to takiego, i że daje pieniądze Ousmanowi, pod jakimiś schodami, pod schodami na klatce. Pablo sprawiał, że Em czuła się jak celebrytka (?), czuła się piękna, dostała od niego wisiorek z motylkiem, a gdy szła ulicą w stronę Pabla, siedzącego na krześle przy stole w knajpianym ogródku, to on potrafił zagwizdać na jej widok. Czyżby ona tak właśnie myślała, że wielkie gwiazdy są nieskazitelne i przebojowe? Pablo sprawiał, że Em mało spała i mało jadła, trochę od tego schudła. Raz Pablo zabrał ją ze sobą do porządnej restauracji z białymi obrusami i ładnymi kieliszkami i Em mogła wtedy zamówić, co tylko chciała. „Co tylko chcę?” – zapytała Em, patrząc na ceny, które były absurdalnie wysokie, a Pablo pokiwał głową. „Dla ciebie wszystko” – powiedział nawet. Dlatego też Em zamówiła obiad i dwa kieliszki wina, dobrze to pamięta, ale o tym nie mówi, no i mimo że nie wzięła deseru, to Pablo wściekł się na całą restaurację, gdy zobaczył rachunek, sugerował, by uciekli od stołu, dokładnie sprawdzał, czy nie ma jakiegoś błędu w wyliczeniach i nie zostawił kelnerowi napiwku.
Em myśli o twarzy Pabla, znamieniu na jego policzku i żółtawej cerze. To boli, gdy Em myśli o tym, że Pablo ją porzucił, zaczyna ją boleć głowa. Bo czyż nie to właśnie ją spotkało?
Mogłaby powiedzieć, że ciało Pabla jest, to znaczy nie, ciało Pabla było chude i żylaste, jego czoło przeważnie się świeciło, choć czasem bywało też zupełnie suche. Em myślała sobie, że jego ciało musi być jak rodzynka, bo nigdy nie widziała, żeby on pił wodę. Pablo często pił kawę, najlepiej od razu cały dzbanek, cztery albo pięć kubków jeden po drugim, albo kilka kubków kawy rozpuszczalnej, mnóstwo tekturowych kubeczków z ekspresu w markecie Rema, no ale rzadko pił wodę. Nie pił jej po tym, jak się ze sobą kochali, nie pił wody po przebudzeniu, nawet po wieczorze z wieloma szklaneczkami Jacka Danielsa.
Co się stanie z dzieckiem, czy będziesz je wychowywać zupełnie sama, czy masz pieniądze, przecież potrzebujesz więcej pieniędzy, nie będzie ci starczyć pieniędzy, co, jeśli popadniesz w nędzę, jak mogę ci pomóc, chciałaby zapytać matka, ale nie wie, jak to zrobić i dlatego milczy.
Wchodzi do mieszkania, przejmuje je, jej zapach, jej rzeczy są wszędzie. Matka ma ze sobą walizkę na kółkach, stawia ją na podłodze przy kanapie, w środku leżą ubrania, schludnie poskładane w kostkę i pochowane w foliowych torebkach. Matka spędza cały dzień, kupując nowe rzeczy do mieszkania. Miski, poduszki, uchwyty do garnków, ozdoby świąteczne, butelki ze smoczkiem i maleńkie dziecięce ubranka. Dostała swój własny klucz, będzie przychodzić i wychodzić, kiedy jej pasuje, dziecko pojawi się już wkrótce, a wtedy dobrze jest być we dwie, mówi matka, gdy Em wyłania się z łazienki. Kiedy ty się urodziłaś, nasza sytuacja też nie była do końca ustabilizowana, mieliśmy taka brudną sofę, po kimś odziedziczoną. Jak będę zostawać na noc, to mogę spać na kanapie, mówi również. Ma to być ze strony matki coś w rodzaju pocieszenia. Matka ściera kurze i szoruje łazienkę, spryskuje lustro niebieskim płynem do mycia i poleruje szkło ręcznikiem kuchennym, ustawia rzeczy Em na stole w salonie, Emily leży na kanapie, a matka wskazuje na każdy przedmiot. Chcesz to zatrzymać? Do czego to służy? Naprawdę musisz mieć aż dwie sztuki? Większość rzeczy ląduje w czarnym worku na śmieci, matka ustawia resztę na półce w łazience. Em zgromadziła przez ostatnie lata mnóstwo dziwnych przedmiotów, wiele z nich po prostu u niej zostało, zużyte kremy i porozciągane gumki do włosów, mydło, spinki, wszystko to, co matka nazywa bibelotami, czym jej zdaniem maleństwo mogłoby się pokaleczyć, choć minie przecież jeszcze dużo czasu, zanim dziecko zacznie chodzić, a Em uważa, że trudno jest pozbyć się wszystkich tych drobiazgów. W końcu matka przebija się przez całe mieszkanie, sprzątając i szorując, w powietrzu unosi się zapach płynu do mycia podłóg, a ostatnia buteleczka szamponu ląduje pod umywalką. No i gotowe, mówi. Teraz powinnaś tylko się zastanowić, gdzie stanie łóżeczko. Dziecko przez pierwszy rok nie potrzebuje aż tylu rzeczy, no ale łóżeczko jest konieczne.
Czy ona nie ma przypadkiem swojej pracy, czemu spędza tu cały czas?
Jeszcze dwa lata temu matka pracowała w przedszkolu, na oddziale dla najmłodszych dzieci. Była jedną z tych asystentek przedszkolnych, które się denerwują, wewnętrznie i zewnętrznie, które zaczynają się jąkać i seplenić, gdy rodzice przychodzą odebrać swoje maluchy.
Po wielu latach spędzanych na dworze w obszernych czerwonych albo niebieskich kombinezonach matka straciła pewnego dnia równowagę przy huśtawkach, poślizgnęła się na udeptanym, twardym śniegu i złamała sobie bark.
To bardzo przykre, powiedziała pedagożka przedszkolna, gdy matka musiała iść na zwolnienie trwające wiele tygodni czy nawet miesięcy. A kiedy po dłuższym czasie skarżenia się lekarzom na ból matka musiała iść na operację, dyrektorka powiedziała to samo i stąd czekała już matkę krótka droga do zasiłku przejściowego, a później, gdy stała się człowiekiem zupełnie bezużytecznym, do renty.
Pewnego dnia matka mówi coś o pogodzie, a potem coś o kimś, kogo spotkała na skrzyżowaniu, i jeszcze dodaje, surowym tonem, bo próbuje być stanowcza, że Em musi zjeść do końca śniadanie, mówi to też w taki trochę żartobliwy sposób, tak jej się przynajmniej wydaje, bo chyba tak zwracała się do Em, gdy ta była dzieckiem, a mimo to Em na nią patrzy, przez sekundę, bardzo agresywnym wzrokiem, po czym krzyczy; NO KURWA TEŻ COŚ i wypluwa jogurt z powrotem do miseczki, po czym idzie do łazienki. Matka wstaje dopiero po dłuższej chwili, drżą jej dłonie, w końcu bierze miseczkę z jogurtem i wstawia ją pod bieżącą wodę, zmywa także kubki po kawie i patelnię. Och, jest jej tak bardzo przykro! Nigdy wcześniej nie została do tego stopnia urażona (tak jej się wydaje), jak to możliwe, że jej własna córka zachowuje się w ten sposób, matka chciała przecież tylko pomóc, nic z tego nie rozumie. Myśli o Em jako nastolatce, przypomina sobie, jak Em miała szesnaście lat, nie chciała wrócić do domu i stała przed blokiem, wykrzykując do niej przekleństwa, albo gdy sobie wmówiła, że przeniesie się do innego miasta albo innego kraju, do Santiago, matka nie pamięta już za dobrze, nie wie, czy Santiago to miasto, czy kraj, ale na pewno zapytała wtedy: „Ale dlaczego?”, nic z tego nie rozumiała i była bardzo wystraszona, a Em odparła: „Bo tego chcę, chcę się wyprowadzić, jestem dorosła, nie wtrącaj się w moje życie”. Matka nie wiedziała w tym momencie, co zrobić, i dlatego wyszarpała z portfela trzy banknoty stukoronowe i cisnęła je w twarz Em, choć właśnie siedziały w restauracji i miały miło spędzać czas, zjeść uroczysty urodzinowy obiad. Matka nie pojmuje, czemu jej córka urządza takie cyrki ani dlaczego ona sama sobie wyobraża, że Em się nagle jakoś rozpadnie, zatraci się, że Em stanie pewnego dnia na stołku na balkonie i po prostu skoczy.
Istnieją jednakże, o czym nie wolno zapomnieć, dwie albo trzy piosenki, które sprawiają, że dłonie matki zaczynają się szybciej poruszać, że matka prostuje plecy i dostrzega światło (?) albo nadzieję, (?) albo przyszłość (??), piosenki, które wspierają ją i pchają do działania. Ta szwedzka, w której śpiewają: „Kto to wie, nie wiesz ty, kto to wie, nie wiem ja” i ta o tytule „Måndagsbarn”, która właśnie leci w radiu, a matka zmywa do jej rytmu kubki, widelce, noże i talerze (których Em nie opłukała, przylepiły się do nich okruszki chrupkiego chleba). W tej właśnie chwili nawet całkiem przyjemnie jest zmywać.
Przed wizytą pielęgniarki środowiskowej matka spaceruje niespokojnie między stołem w salonie a kuchennym blatem. Wystawia na stół różne rzeczy, wafelki i dwie słodkie bułeczki z piekarni, które kroi na pół i układa na talerzu. Terkocze, bardzo się przy tym stresując: to bardzo ważne, by Em nie mówiła nic konkretnego (muszą robić wrażenie spokojnych, pokazać, że to dobre miejsce do wychowywania dziecka), bo jak powie coś konkretnego, to może oni zechcą zabrać im dziecko, albo to może znaczyć, że będą je obserwować, a w najgorszym wypadku umieszczą je gdzieś indziej.
Pielęgniarka robi rundkę po mieszkaniu, po czym siada i wyjmuje plik broszurek oraz notatnik. Układa broszurki na stole w salonie, by Em i matka mogły je obejrzeć. Wydrukowane hasła głoszą: witaj w dzielnicy, jak spakować torbę do szpitala, chcesz z kimś porozmawiać, co, jeśli dziecko nie przestaje płakać. „Najważniejsze” – mówi pielęgniarka – „jest to, żebyś nie potrząsała dzieckiem, jak się na nie zezłościsz, no i karmienie, dziecko będzie chciało jeść od pierwszej chwili”. Ma ze sobą miękką piłeczkę, która ma przypominać pierś, i pokazuje, jak należy przystawiać do niej dziecko. Matka wspomina coś o mleku modyfikowanym, a pielęgniarka mówi, że zazwyczaj nie jest ono potrzebne, ale oczywiście należy je stosować, jeśli to będzie konieczne, matka zaś wyjaśnia, że Em nie chciała pić z piersi jako niemowlę, bardzo schudła i trzeba jej było dawać butelkę.
– Ja też zajmowałam się nią sama – mówi matka. – Jej ojciec nie odgrywał żadnej roli w naszym życiu.
– Rozumiem – odpowiada pielęgniarka.
– I nigdy nie płacił alimentów – dodaje matka. – Więc wszystko na pewno się ułoży. No i ja tu przecież jestem.
– Dobrze, że Emily ma tak silną matkę jak pani – stwierdza pielęgniarka.
Mówi to zupełnie tak, jakby Em była nieobecna przy tej rozmowie. A potem zmienia temat i zaczyna wypytywać o sytuację z Pablem.
– Kontaktowałaś się z ojcem dziecka? – chce się dowiedzieć.
– Nie, już ze sobą nie rozmawiamy – odpowiada Em. Bo on nie odbiera od niej telefonów.
– Zazwyczaj radzimy w takich sytuacjach, że dobrze jest podpisać oświadczenie o ojcostwie, zanim dziecko przyjdzie na świat, ale można to też zrobić w szpitalu – stwierdza pielęgniarka. – Czy on mówił coś wcześniej na ten temat, na przykład, że nie chce dzieci?
Em nie wie, jak ma odpowiedzieć na to pytanie. Mówi, że Pablo planował przyjść na spotkanie, na którym miało być podpisane oświadczenie o ojcostwie.
– Dla wielu dzieci relacja z ojcem jest ważna (chłopcu może być trudniej dorastać bez taty niż dziewczynce) – oświadcza pielęgniarka, zupełnie jakby zapomniała o wszystkim, co przed chwilą mówiła matka. – Czy macie w rodzinie jakichś mężczyzn, którzy mogliby was wesprzeć w tym zakresie? – pyta.
– Nie – stwierdza Em.
– Ależ tak, mam przecież brata – rzuca matka.
Pielęgniarka mówi, że mogą razem poszukać rozwiązań, przedyskutować to, zanim dziecko przyjdzie na świat. Pisze coś w swoim notatniku, nawet nie ruszyła kawy, ale za to wypiła całą szklankę wody.
Po wyjściu pielęgniarki matka wstawia wszystkie naczynia do zmywarki i ją uruchamia. Przeciera stół w salonie ściereczką i próbuje powiedzieć coś rozsądnego o całej tej sytuacji, coś o tym, że wszystko się na pewno ułoży. Em zdążyła już włączyć telewizor, a matka też siada na kanapie, kładzie sobie stopy Em na kolanach i zaczyna je masować. Może matka coś mówi, pyta, co Em zamierza zrobić, gdy dziecko się urodzi, bo naprawdę ją to zastanawia, Em zaś odpowiada, że oczywiście będzie razem z dzieckiem, co ma właściwie oznaczać, że wie, potrafi sobie wyobrazić, jak to wszystko będzie wyglądać.
Trudno zdobyć to, co najlepsze, ale łatwo zadowolić się czymś, co jest prawie albo prawie-prawie najlepsze, tym, co się już ma, tak było w przypadku matki i ojca, jak również babci i dziadka, i to właśnie robi teraz Em, postępuje tak, jak postępują z reguły kobiety, bo trudno powiedzieć, co się ma, a czego się nie ma, nim nie spróbuje się czegoś innego. I tak to wygląda aż do tego środowego poranka, gdy Em jest świadkinią ślubu Harry’ego i Meghan w telewizji i zostaje skonfrontowana z wielkimi pytaniami: Czy naprawdę można to mieć, taki bajkowy ślub? Czy ktoś tego doświadcza? Bo Harry budzi się codziennie wcześniej niż Meghan, by zaparzyć dla niej poranną herbatę z mlekiem i kardamonem. I mówi, że Meghan jest jego najlepszą przyjaciółką. A ona ma długą białą suknię, Harry wygłasza mowę i patrzy na Meghan ze łzami w oczach, zwracając się do niej zduszonym, łamiącym się głosem.
„Nie tak wygląda prawdziwa miłość” – mówi matka do Em, wzdycha i wyłącza telewizor, a oczy Em napełniają się łzami. „Ależ moja mała! Przecież to nie jest naprawdę! Nie tak to wygląda w rzeczywistości” – pociesza ją mama.
Matka chce spróbować porozmawiać o tym, co się stało przed urodzeniem Em, wydaje jej się, że może to mieć jakieś znaczenie, ale jakie, tego nie jest pewna, chodzi po prostu o to, że gdy pojawia się dziecko, mogą zacząć wypływać różne rzeczy z przeszłości. Matka ma niewielkie drewniane pudełeczko, które jest pomalowane na czarno i które chciałaby pokazać Em. Należało kiedyś do jej ojca, to w pewnym sensie jedyny przedmiot, który po sobie zostawił, może Em zechce je podarować swojemu dziecku, może to dziecko będzie układać w nim biżuterię, mleczaki i pukle obciętych włosów. „Umarłabym, gdybym nadal z nim była” – mówi matka. – „Ale nie zapomniałam o tamtym czasie, nie mogłabym o nim zapomnieć”. Matka wie, że ojciec jest wielką, czarną dziurą w życiu Em, wie, że Em nosi w sobie wiele pytań, które tak jakby zastygły w jej wnętrzu, ale teraz, gdy chodzi w ostatnich tygodniach ciąży, te pytania mogą znów zostać zadane. Matka ma wiele doświadczeń, którymi chciałaby się podzielić. „Mimo wszystko wychowywałam cię sama” – mówi. – „Mimo wszystko już to kiedyś zrobiłam”. „Można zadawać pytania” – mówi cicho (w ogóle gada tyle bezużytecznych rzeczy), do siebie samej albo do Em, która tak czy inaczej jej nie słucha. Em głaszcze się jedną ręką po brzuchu, bardziej leży na kanapie niż na niej siedzi, oczy ma bardziej zamknięte niż otwarte.
Upływa dużo czasu, zanim Em zbiera się na odwagę i zaczyna zadawać pytania, często tak bolesne, że trafiają w matkę niczym plastikowe kuleczki z zabawkowego pistoletu. Jak na przykład: „Gdzie był mój ojciec, gdy się urodziłam?”. Albo: „Czemu nie chciał z nami być?.
Scena gwałtu:
Czy w historii leczenia Emily jest coś, co może utrudnić poród?
Czy Emily jest uzależniona od leków?
Czy Emily cierpi na jakieś choroby, czy miała wcześniej obniżenia nastroju, nawracające epizody depresyjne, czy doświadczyła napaści albo molestowania?
O to wszystko pyta ta głupia położna (DLACZEGO), to tylko standardowe pytania, na które wszyscy muszą odpowiedzieć, rzeczy, o których lepiej mieć pojęcie. Położna wklepuje do komputera wyniki pomiaru brzucha, a potem przepisuje te same informacje do karty zdrowia. Żółte światło, plakaty, akuszerka ma dziś na ustach szminkę w odcieniu pudrowego różu i miękką twarz, miękkie dłonie, którymi dotykała jej brzucha, ugniatała go, a teraz te dłonie lądują na jej kolanach. Ach, ci wzbudzający zaufanie pracownicy ochrony zdrowia, którzy sprawiają, że ma ochotę powiedzieć im o wszystkim! Em trochę nie radzi sobie ze słowami, kiedyś czuła, nie, ujmuje to inaczej, nie wiedziała właściwie, co czuje, może coś w rodzaju paraliżu? „Czy takie coś da się czuć?” – pyta głośno, a położna kiwa głową, bo akuszerka wie, jakie guziczki należy nacisnąć, by z ust ciężarnych zaczęły wypływać słowa i całe historie. To po prostu ważne, by wiedzieć takie rzeczy przed porodem, bo to może wpłynąć na to, jak sobie będziesz radzić w trakcie. „Prawda?” – mówi położna.
Em patrzy w sufit.
Em przypomina sobie Pabla, który ją bije, uderza raz w policzek, ale tylko płaską dłonią. Nie, nie to, nie o tym opowiada, takim klepnięciem nikt się nie przejmuje, chodzi raczej o coś, co leży schowane od wielu lat, ale co Em teraz wyciąga i coś o tym mówi. Potem znów stanie się to tajemnicą na kolejne lata.
Em przypomina sobie jednego z wujków, który wpycha w nią jeden, dwa, a może trzy palce, kiedyś, gdy Em ma piętnaście lat i leży przed domem, opalając się na zjeździe rodzinnym. „Zjeździe rodzinnym?”. Tak, to była taka rodzinna impreza urodzinowa na wsi. Wujek najpierw masował jej nogi na wysokości kostek, potem jego ręce przesuwały się coraz wyżej, aż w końcu ściągnął jej majtki. Dotykał jej pupy, a potem palce powędrowały w kierunku jej krocza. Po wszystkim Em zaczęła kopać i odepchnęła jego dłonie. Majtki od kostiumu były jasnoróżowe i miały falbanki na brzegach, z jakiegoś powodu Em je zachowała, leżą teraz w kartonowym pudełku gdzieś w jej pokoju, nie, powiedzmy raczej, że je wyrzuciła, bo czemu miałaby trzymać coś takiego?
Mówienie o tym nie sprawia jej bólu, ale zaczyna ją mdlić, a położna daje jej szklankę wody, zapisuje kolejne rzeczy na swojej kartce, jej pismo jest tak drobne, że Em nie może go odcyfrować. Po skończonej wizycie wychodzi, całą drogę do domu pokonuje piechotą, ten dzień jest dla niej trochę dziwny, takie dni zawsze są całkiem zamotane, Em jest rozedrgana, zmęczona, ucina sobie długą popołudniową drzemkę i potem nie może zasnąć wieczorem. Ale czy to będzie miało jakieś konsekwencje? Nie, wkrótce Em znów czuje się normalnie, wkrótce zmienia się to tylko w krzyżyk w rubryczce na kartce papieru, którą ona zabiera ze sobą na porodówkę, zostaje to zapomniane przez położną i na powrót zapomniane przez samą Emily.
Przychodzi kolejny dzień i Emily przegląda się w lustrze. Jest taka cicha, ze swoimi łzami i marzeniami, dlaczego nie może nic powiedzieć?
I czy ona nie ma żadnego hobby? Bardzo dobrze sobie radzi z makijażem i włosami, codziennie używa pięciu różnych produktów do pielęgnacji skóry, mogłaby z pewnością, gdyby tylko chciała, pójść do szkoły kosmetycznej i stać się specjalistką od dbania o cerę albo przesiębiorczynią w branży stylizacji brwi.
Potem wychodzi słońce, ale tylko na krótką chwilę, gdy Em stoi na dworze i czeka na metro, słoneczne promienie padają na jej twarz, a ona uśmiecha się szeroko, marszczy czoło i patrzy w kierunku, z którego ma przyjechać pociąg. Matka Em stoi w kuchni i zmywa po lunchu, na który podała owsiankę. Wygląda przez okno wychodzące na stację metra, ale nie widzi na niej Em. Owsianka ma galaretowatą konsystencję i zapycha zlew. Potem matka idzie do skrzynki, kładzie otwarte koperty z rachunkami w kuchni, układa je w schludny stosik. Jest jeszcze jeden plik listów z którym matka w pierwszej chwili nie wie, co ma zrobić, to korespondencja do Pabla. W sumie pięć kopert.
Postanawia w końcu schować je do torby, którą z kolei chowa w szafce.
Gdy Em dociera do pracy, jest już niemal czwarta, są dzisiaj w sklepie we trójkę, ona, Marewan i Tina, która całuje Em na powitanie oraz ją przytula, przyciska się do niej dość długo, wyraźnie czuć zapach jej perfum. „To nasz ostatni wspólny dzień w pracy!” – mówi Tina. Nie pyta, czy może dotknąć. Kładzie bardzo lekką dłoń na brzuchu Em, a Em musi docisnąć jej rękę nieco mocniej, by w ogóle mogła coś poczuć. Potem siada przy kasie. Nie pamięta już wszystkich kodów na warzywa i owoce, wini za to ciążę (zapominam tyle rzeczy przez ten brzuch) i za każdym razem, gdy ktoś chce kupić jakieś warzywo, Emily musi wołać Tinę. Tina musi też kilka razy podchodzić z kartą, by wprowadzić korektę, bo Em źle skanuje towary, co wywołuje atak wściekłości u jednej z klientek: „Nabijasz więcej niż kupiłam, próbujesz mnie oszukać, to wyłudzenie pieniędzy”. Em naciska guzik wydruku zbyt wiele razy i daje klientce pięć paragonów, a ona pyta, czy to ma być jakaś demonstracja i wtedy z ust Em wyrywa się słowo „pizda”, klientka zaś wybiega ze sklepu z papryką i żółtym serem w przezroczystej foliowej torebce, krzycząc, że zgłosi to wszystko kierownikowi. A potem Marewan zaprasza Em na zaplecze, prosi ją, by usiadła na krześle, to przecież twój ostatni dzień, mówi. „Odpocznij sobie” – proponuje Marewan. Włącza czajnik elektryczny, wyciąga z szafki kubek, wkłada do niego torebkę z herbatą i nalewa wody. „Nie przejmuj się tą klientką” – mówi Marewan na samym początku. „Przychodzi do nas wielu chorych ludzi, wiesz, tu zaraz obok jest NAV, Urząd Pracy i Opieki Społecznej. To nie był nikt ważny, istotni są ci, którzy robią u nas duże zakupy do domu, tych nie możemy stracić.”
Marewan dodaje do herbaty Em łyżeczkę oleju kokosowego, to dla nasmarowania jelit, no bo teraz to pewnie trochę zwolniły obroty, mówi i do niej mruga. Wielkie oka tłuszczu unoszą się na powierzchni.
Do zamknięcia zostały trzy minuty, a nagle do sklepy wchodzi klient i chce zrobić duże zakupy, a to sprawia, że Em musi zeskanować ponad dwadzieścia towarów za ponad pięćset koron, jest już cztery po jedenastej, ale klient stoi nad nią i szeroko się uśmiecha, Em się nie odzywa, ale jest bardzo zmęczona, a klient, mężczyzna po czterdziestce, czuje chyba mimo wszystko, że powinien coś powiedzieć i rzuca: „Przecież jeszcze nie zamknęliście, sklep jest otwarty”. Mężczyzna patrzy na Em, wprowadzając swój kod pin, a Marewan czeka już, by odprowadzić go do drzwi i zamknąć je na klucz. Potem Marewan bierze pieniądze, a Em rozlicza kasę, dziś też wyszło manko, na dwieście trzy korony, komputer mruga i piszczy.
Zbliża się północ, gdy Em i Marewan gaszą światła, po czym wychodzą ze sklepu. Marewan nadal ma na sobie zielony uniform, wsiadają do jego samochodu, a on zawozi ją na Carl Berner, albo na Tøyen, w jakieś miejsce, gdzie można wsiąść do metra. Em przymyka oczy, robi się ciężka, zasypia na chwilę. Zapada się w ciemność, a potem znów jest widno i zimno, ona zaś wysiada z auta.
Spójrzcie na Emily, zobaczcie, jak zwinęła się w kłębek. Śpi, w tej samej pozycji co wczoraj, gdy położyła się wycieńczona do łóżka i zamknęła oczy, zupełnie jak jakaś bezdomna biedaczka.
Urodziła się w 1985 roku we Włocławku. Tłumaczka literacka i literaturoznawczyni, przekładem z języka norweskiego zajmuje się od 2008 roku. Ma na koncie ponad sto opublikowanych przekładów, tłumaczyła m.in. Larsa Myttinga, Ninę Lykke, Helgę Flatland, Johana Harstada, Marie Aubert czy Klarę Hveberg. Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury oraz Bałtyckiego Stowarzyszenia Tłumaczy. Laureatka norweskiej nagrody dla tłumaczy literackich Oversetterprisen za rok 2021. Doktorat obroniła w roku 2014, a w swojej pracy naukowej i dydaktycznej związana jest z Uniwersytetem Gdańskim oraz Norweskim Uniwersytetem Naukowo-Technicznym w Trondheim. Jej zainteresowania naukowe obejmują m.in. najnowszą prozę norweską oraz teorię i praktykę przekładu. Mieszka w Polsce i Norwegii.
Urodziła się w 1994 roku w Oslo. Zadebiutowała w 2015 roku powieścią Alle utlendinger har lukka Gardiner (Wszyscy cudzoziemcy mają zaciągnięte zasłony), za którą została nominowana do prestiżowej Nagrody im. Tarjeia Vesaasa dla debiutantów. Książka napisana jest w całości slangiem środowisk imigranckich w Oslo. W 2018 roku ukazała się druga powieść autorki, Bok om sorg (Fortellingen om Nils i skogen) [Księga żałoby (Opowieść o Nilsie w lesie)]. Książka zebrała entuzjastyczne recenzje i przyniosła Skaranger nagrodę Osloprisen (2018), jak również Nagrodę Literacką Unii Europejskiej za rok 2020. W roku 2019 przyznano jej stypendium dla pisarzy Związku Księgarzy Norweskich (Bjørnsonstipendet). W swoich książkach Skaranger porusza tematy pomijane przez większość norweskich autorów, takie jak problemy środowisk imigranckich czy wykluczenie społeczne i klasowe. Jej trzecia powieść, Emily forever, ukazała się w Norwegii w 2021 roku.