Dorota Jovanka Ćirlić: Dawno, dawno temu, kiedy byłam po raz pierwszy w Macedonii (wówczas republice SFRJ), jak Jugosławia długa i szeroka śpiewano piosenkę z refrenem: „… Czy na tym wielkim świecie/ jest piękniejsza dziewczyna/ od Macedonki”. Skąd Pani przyszła do literatury światowej, gdzie teraz Pani jest i dokąd zmierza?
Rumena Bužarovska: Przyszłam jak wszyscy inni autorzy: pracując. Zaczęło się od lektur, a potem bardzo mocno pojawiła się chęć pisania. Kiedy byłam młoda, nie byłam świadoma, że taka profesja jak „pisarka” jest w moim zasięgu, i w ogóle nie traktowałam pisania jako profesji, nie zastanawiałam się, dlaczego nie mamy wielu pisarek, i skąd w ogóle ta świadomość, że z samego pisarstwa nie da się wyżyć, zwłaszcza w kraju, którego językiem włada niewielu (jak w przypadku Macedonii). Tak więc pisałam z miłości, bez żadnego planu. Później zrozumiałam, że w ten sposób, pisząc listy, dzienniki, osobiste opowiadania i wiersze, w istocie cały czas ćwiczyłam. Nic w tym dziwnego – większość pisarzy tak ma. Wszyscy wprawiamy się w rozmaity sposób, żeby pisać lepiej. Таk jest w każdym zawodzie. А dokąd zmierzam – nie wiem. Nie chcę o tym myśleć. Chcę tylko być zadowolona z tego, co piszę.
Czy Macedonia to stan ducha?
Nie chcę idealizować swojego kraju. Nie podoba mi się też, kiedy idealizują Macedonię cudzoziemcy. Często pochylam się nad tym tematem w swojej prozie i tekstach eseistycznych. W Macedonii naprawdę bardzo ciężko się żyje. To kraj zniszczony przez korupcję i można odnieść wrażenie, że nie najlepiej odnajduje się w ostatnich światowych kryzysach.Życie w Macedonii to codzienna walka z dysfunkcyjnym systemem. Ale to jest mój dom, na który patrzę z ogromną miłością. Nie jestem człowiekiem, który traci nadzieję, bo w ten sposób traci się też chęć do pracy. Pozostaję więc optymistką.
Jako tłumaczka literatury z tamtych stron, z południa Europy, zauważam prawdziwą falę uderzeniową ze strony młodych pisarek, mających swój wyrazisty styl, wrażliwość i dociekliwość, świadomych o czym, po co i jak piszą. Nie chodzi mi, oczywiście, o utrwalanie schematów krytycznych i mówienie o literaturze kobiecej, ale po prostu o dobrej literaturze. Jak pani to widzi?
Pojawienie się pisarek nie jest fenomenem wyłącznie południowo-wschodniej Europy, to zjawisko stało się faktem w literaturze światowej. Uważam je za rezultat długoletniej walki o prawa kobiet. Gdyby nie wywalczyły nam praw nasze prababki i babki, dzisiaj nie miałybyśmy przestrzeni, środków ani czasu, żeby pisać. Nie, my nie zdominowałyśmy sceny literackiej, jesteśmy na niej od dawna obecne. Wciąż jednak dominują mężczyźni, i to oni najczęściej są nagradzani. Jednak fakt, że teraz dzieje się na większą skalę coś, czego wcześniej nie zauważano, wszystkich kłuje w oczy. Tak więc zwolennicy męskich praw (szowiniści) poczuli się bardzo zaniepokojeni, że raptem muszą dzielić przestrzeń z kobietami, czego nie doświadczyli przez tysiące lat. Daleko nam jeszcze do równouprawnienia, ale jeśli chodzi o literaturę, przynajmniej tu jako kobiety wywalczyłyśmy sobie trochę więcej przestrzeni niż nam przypadało, w odróżnieniu od innych sztuk (choćby filmu).
To trzeci, a tak naprawdę czwarty, tom pani opowiadań. W jedenastu historiach pod wspólnym tytułem Mój pan mąż zawarła pani codzienne historie, psychologiczne portrety mężczyzn oraz towarzyszących im kobiet. Podobnych bohaterów możemy dostrzec obok siebie, za węgłem domu. Czy jesteśmy aż tak podobni? My nad chłodnym burzliwym Bałtykiem, wy nad pozornie spokojnym Ohrydem?
Tak, myślę, że te psychologiczne portrety odnoszą się zarówno do kobiet, które u mnie mówią w pierwszej osobie, jak i do mężczyzn. Kobiety tylko na pozór opowiadają o swoich mężach, z których najwyraźniej nie są zadowolone, zważywszy na ogólnie przyjęte usytuowanie kobiet w kontekście instytucji małżeństwa. Książka ma wymiar uniwersalny, ponieważ patriarchat, w ramach którego wszystko się dzieje, to jest kategoria uniwersalna. Tyleż go doświadczamy nad Bałtykiem, co nad Ohrydem. Czas ani geografia nie odgrywają tu żadnej roli. Tylko sposób, w jaki objawia się ów patriarchat, ma kolorystykę lokalną, ale schemat, wedle którego działa, jest zawsze taki sam.
Czytelnik zwykle ufa tytułowi książki. I tym razem też się nie zawiedzie. Oto mamy jedenaście portretów mężów, choć chwilami rzeczywiście wyraźnie widać, że to niekoniecznie jedynie portrety mężów – mimo że dowiadujemy się o nich wiele: są leniwi, aroganccy, przemocowi, nabzdyczeni, skoncentrowani na sobie, ale przy okazji dużo więcej dowiadujemy się o kobietach, żonach: nieszczęśliwych, podporządkowanych, ale też przewrotnych, pysznych, zdradzieckich, zdolnych nawet zabić. Jak to jest tak naprawdę z tym patriarchatem?
W swoich opowiadaniach starałam się pokazać niedoskonałość kobiety poprzez niedoskonałą figurę kobiety w ogóle. W światowym kanonie literackim mamy mnóstwo męskich postaci przedstawionych wraz z ich ogromnymi wadami, a mimo to mężczyźni są wyidealizowani. Idealizacja i akceptacja niedostatków mężczyzn znajdują odbicie w rzeczywistości (tak jak rzeczywistość znajduje odbicie w literaturze). Ale patriarchat lubi sprowadzać kobiety do przeciwstawnych stereotypów: dobra albo zła, święta albo kurwa. Kobiety pozostają swoistym „misterium”, językiem kobiet nie mówi się w tradycyjnym światowym kanonie literackim. I to jest powód, że nie interesuje mnie literatura pełna mdłych, idealnych postaci. Chcę w prozie brutalności, chcę niedoskonałych czy wręcz groteskowych postaci. Dlatego piszę tak a nie inaczej.
Czy pisanie o kobietach to nigdy niekończąca się historia? W pani świecie kobieta i mężczyzna grają swoje role. Tym razem kobieta jest bohaterką drugiego planu, ale przede wszystkim świadkiem, bo to ona jest narratorką. Pani zachęca nas, byśmy zrozumieli ich historie poprzez język. Da się opisać zło, które zalęgło się między ludźmi? W tym mikro wymiarze? Bez wojen, bez polityki, ale też bez przesadnej czułości?
Tak jak pisanie o ludziach to niekończąca się historia, tak też jest z pisaniem o kobietach. Nie widzę tu żadnej różnicy. Problem w tym, że głos kobiet był niesłyszalny i przemilczany. Nawiasem mówiąc, nie sądzę, by zło było wyłączną domeną ludzi. Myślę nawet, że teraz jest minimalnie lepiej niż wcześniej – przynajmniej jako kobiety mamy więcej praw niż przed stu laty, chociaż przy okazji systematycznie z uporem nam się je odbiera, jak chociażby u was w Polsce, kiedy to w środku Europy w dwudziestym pierwszym wieku zabrania się aborcji. Są też wojny, i przybierają na sile. Wojna trwa cały czas. Teraz jesteśmy świadkami ludobójstwa, na które milczeniem odpowiada cały ponoć postępowy Zachód. Polityka też, i to jak jeszcze, odciska się na naszym życiu intymnym. Nie chcę idealizować delikatności w życiu czy w literaturze. Najpierw chcemy praw, na delikatność przyjdzie czas potem.
Czy pisanie o tym wszystkim przychodzi pani łatwo? Czym jest dla pani literatura i co literatura może zdziałać?
Czasami pisanie, jak podczas wojny, nie ma żadnego sensu. Na szczęście wojna nie stanęła jeszcze w progu mojego domu, żebym musiała o niej myśleć w tym momencie. Na razie nie muszę robić nic innego poza pisaniem i byciem aktywną w lokalnej społeczności. Literatura jest dla mnie zwierciadłem społeczeństwa, może więc służyć jako archiwum czasów, być krytyczną społecznie i wzywać do aktywności. Ale jednocześnie to przecież także forma i zabawa. Nie musi być niczym innym.
Nie jest pani pierwszy raz w Polsce, czytelnicy już panią poznali. Trudno jednak nie zapytać przy okazji wydania książki Mój pan mąż o pani wzorce literackie, ostatnie lektury, inspiracje.
Ostatnio czytam Annie Ernaux i podoba mi się brutalność jej wypowiedzi. To naprawdę rewolucyjne, że kobieta pisze tak otwarcie o sobie i swoich doświadczeniach. Moimi ulubionymi autorkami są Flannery O’Connor i Alice Munro. Ostatnio czytam dużo eseistyki i prozę dokumentarną: Deborah Levy, Roxanne Gay, Rebekę Solnit, Phyllis Rose. Oglądam dużo filmów i seriali. Ostatnim serialem, który zrobił na mnie wrażenie, jest Severance (Rozdzielenie) Uwielbiam komedie, oglądam więc seriale w rodzaju Righteous Gemstones (Prawi Gemstonowie), Curb Your Enthusiasm (Pohamuj entuzjazm). Z filmów ostatnio podobały mi się francuski Anatomy of a Fall (Anatomia upadku), serbski Da li ste videli ovu ženu? (Czy widzieliście tę kobietę?) i chorwacki Sigurno mjesto (Bezpieczne miejsce).
Wspomnijmy jeszcze o pani warsztacie. Jest pani jak chirurg, który robi jedno ostre cięcie, i wtedy wszystko widać jak na dłoni. Pisze pani pozornie beznamiętnie, zawsze prosto, przejrzyście, ale nie gubi pani głębi tematu. Skąd taki wybór, a może się mylę? I czy temat, diagnoza, są istotne, czy coś innego jest punktem wyjścia pani twórczości?
Prostota jest dla mnie bardzo ważna jako środek wyrazu. Jestem wielkim przeciwnikiem mistyfikacji i przesadnego intelektualizowania. Nie cierpię, jak mi się kradnie czas, uważam to za brak szacunku dla czytelnika, słuchacza, widza, współrozmówcy. Dlatego też staram się szanować swoich czytelników i nie zawracać im głowy głupstwami. Staram się być jak najbardziej skuteczna i balansuję między humorem a tragedią, by efekt był jak najlepszy.
Pani bohaterowie są tacy samotni. Nawet wśród najbliższych. Wiem, literatura to nie trening terapeutyczny, ale spytam: przeczuwa pani, jak można tę samotność przezwyciężyć?
Owszem: dzięki komunikowaniu się z innymi i samokrytycyzmowi. Moi bohaterowie mają problem z wyrażaniem uczuć, przyznawaniem się do swoich wad i do tego, co ich popycha do ostatecznej klęski. Na przykład, kobieta czuje się zdołowana, będąc rozwódką, bo tradycyjne społeczeństwo patrzy na nią ze wzgardą, w końcu to ona „rozbiła rodzinę”, a inne kobiety nie wyszły za mąż i nie urodziły dzieci. Społeczeństwo z taką samą wzgardą traktuje mężczyzn, którzy nie zarabiają dość pieniędzy i nie osiągają sukcesu, co narzuca im dynamika kapitalizmu. Nieszczęście i samotność biorą się z braku akceptacji dla tych symptomów, w negowaniu i ukrywaniu prawdy, która tak naprawdę nie jest taka straszna.
No nie wiem. Dziękuję za rozmowę.