debaty / ankiety i podsumowania

Dopytanie

Krzysztof Siwczyk

Głos Krzysztofa Siwczyka w debacie „Kroniki osobiste”.

strona debaty

Kroniki osobiste

Naj­pew­niej mój głos nie­wie­le może zna­czyć dla tych auto­rów i auto­rek, któ­rzy wła­śnie wcho­dzą do lite­ra­tu­ry. Brak zna­cze­nia moje­go gło­su wią­że się z ści­śle indy­wi­du­al­ną per­spek­ty­wą oglą­du tej lite­ra­tu­ry. Nie jestem zawo­do­wym kry­ty­kiem lite­rac­kim. Brak mi per­spek­ty­wy badaw­czej. Książ­ka koja­rzy mi się z istot­nym aktem egzy­sten­cjal­nym i odważ­ną mani­fe­sta­cją swo­jej poje­dyn­czo­ści. Po dziś dzień utrzy­mu­je się we mnie śle­pa wia­ra w te dys­tynk­cje: egzy­sten­cja i poje­dyn­czość. Czy­li gene­ral­nie w wyklu­cza­ją­ce się poję­cia, któ­rych para­dok­sal­ne współ­wy­stę­po­wa­nie sta­no­wi dla mnie o sile lite­ra­tu­ry rozu­mia­nej jako język poro­zu­mie­nia mię­dzy ludź­mi. A jed­nak coś kon­kret­ne­go lite­ra­tu­ra mi dała, odbie­ra­jąc rów­nież coś kon­kret­ne­go.

Coraz rza­dziej – a prze­cież mam skłon­no­ści do melan­cho­lij­nych zapa­trzeń w prze­szłość – pró­bu­ję odtwo­rzyć sobie atmos­fe­rę spo­łecz­no-kul­tu­ro­wą, w któ­rej do lite­ra­tu­ry wcho­dzi­łem. Było to w począt­kach lat 90. ubie­głe­go wie­ku, w raczej mało cen­tral­nym mie­ście, za to w świet­nym kli­ma­cie edu­ka­cyj­nym. Sto­sun­ko­wo szyb­ko tra­fi­łem do tzw. klu­bu lite­rac­kie­go, któ­ry pro­wa­dził zmar­ły Jerzy Sucha­nek. Mia­łem wte­dy pięt­na­ście lub szes­na­ście lat, tak, to był prze­łom 1992 i 1993 roku. To on, siłą per­swa­zji i cha­rak­te­ru, prze­ko­ny­wał mnie, że żaden mój wiersz czy frag­ment pro­zy, cokol­wiek, nie posia­da skoń­czo­ne­go kształ­tu. Nama­wiał mnie do per­ma­nent­nej pra­cy z wła­snym tek­stem, do skre­śla­nia, warian­tyw­ne­go ukła­da­nia słów, któ­re wyda­wa­ły mi się nie­na­ru­szal­nym kształ­tem, for­mą skoń­czo­ną momen­tu egzy­sten­cjal­ne­go, w jakim zosta­ły napi­sa­ne. Jurek uzmy­sło­wił mi, że roz­ter­ka, jakiś ele­ment nastro­ju psy­chicz­ne­go, czy nawet gene­ral­ne świa­to­od­czu­cie, do jakie­go pre­de­sty­no­wa­ły mnie odby­te w mło­do­ści lek­tu­ry, to zale­d­wie zaczy­ny fak­tycz­nej staw­ki, o jaką toczy się w lite­ra­tu­rze gra. Cho­dzi­ło oczy­wi­ście o poje­dyn­czość gło­su, jego idio­ma­tycz­ny cha­rak­ter, odróż­nia­ją­cy go od chó­ru gło­sów podob­nych. Były to lata, kie­dy do lite­ra­tu­ry wcho­dzi­ło się „ławą”. Ist­nia­ło sil­ne poko­le­nie tzw. „bru­lio­nu”, któ­re wypra­co­wa­ło natu­ral­ny kon­tekst dla usi­ło­wań tych, któ­rzy poja­wia­li się krót­ko po nich. Na Ślą­sku mło­dzi wte­dy stu­den­ci czuj­nie obser­wo­wa­li posu­nię­cia lite­rac­kie star­szych kole­gów i kole­ża­nek. Ja dołą­czy­łem do gru­py lite­rac­kiej „Na Dzi­ko” póź­no, chy­ba w 1994 lub 1995 roku. Zna­łem się już z Mać­kiem Melec­kim, pozna­łem Woj­cie­cha Kuczo­ka, Bart­ka Maj­zla, Grześ­ka Olszań­skie­go. Byłem od nich parę lat młod­szy, więc nie mie­li pro­ble­mu z akcep­ta­cją moich ówcze­snych lite­rac­kich prób. Przy­ję­li mnie „jak swo­je­go”. Zaczę­li­śmy się czę­sto spo­ty­kać i cyklicz­nie orga­ni­zo­wać Zbie­gi Poetyc­kie „Na Dzi­ko”. Były to cza­sy koniunk­tu­ry na tzw. małe ojczy­zny, obo­wią­zu­ją­cym para­dyg­ma­tem rozu­mie­nia kul­tu­ry był esej Janu­sza Sła­wiń­skie­go, ten „o zani­ku cen­tra­li.” Rynek cza­so­pism lite­rac­kich kwitł. Było gdzie się poka­zać. Daj­my na to dwu­ty­go­dnik „Nowy Nurt”. Naj­waż­niej­sze dla mnie, rów­nież ze wzglę­dów czy­sto mer­kan­tyl­nych – wszak tam Boh­dan Zadu­ra w roz­mo­wie z Pio­trem Som­me­rem pochwa­lił mój debiut książ­ko­wy, co ozna­cza­ło natych­mia­sto­wą, dwu­ty­go­dnio­wą nie­śmier­tel­ność – pismo tam­te­go cza­su. Chy­ba w szczy­to­wym momen­cie roz­cho­dzi­ło się w nakła­dzie 10 tys. egz. To była wte­dy pio­ru­nu­ją­ca licz­ba. W lite­ra­tu­rze nie było pie­nię­dzy, rynek dopie­ro krzepł. Dzię­ki pismom lite­rac­kim bar­dzo szyb­ko wszy­scy zna­li się z wszyst­ki­mi, kry­ty­cy z auto­ra­mi i autor­ka­mi, pro­za­icy z poeta­mi, poet­ki z pro­za­icz­ka­mi, pra­wi­ca z lewi­cą, świ­ry z jajo­gło­wy­mi. Pano­wał rado­sny roz­gar­diasz, potwier­dza­ny licz­ny­mi festi­wa­la­mi lite­rac­kim roz­sia­ny­mi po całym kra­ju. Inten­syw­ność obec­no­ści w życiu lite­rac­kim osią­ga­ło się przede wszyst­kim oso­bi­stą kon­dy­cją zdro­wot­ną i odpor­no­ścią na kaca. Nie ist­niał – jak to ma miej­sce dziś – pro­fe­sjo­nal­ny, insty­tu­cjo­nal­ny obieg pra­cu­ją­cy na higie­nę tego życia, gdzie pew­ne zacho­wa­nia nie ucho­dzą. Wszyst­ko dla mnie dzia­ło się „na dzi­ko”, a zde­cy­do­wa­na więk­szość ludzi, jaką wte­dy pozna­łem, oka­zy­wa­ła się na mia­rę swo­ich ksią­żek, po pro­stu więk­szość to byli świet­ni ludzie. Tak, fan­ta­stycz­nym efek­tem mło­do­ści jako takiej jest bez­pre­ten­sjo­nal­na pro­jek­cja swo­je­go zachwy­tu na innych. Wte­dy wyda­wa­ło mi się, że wszy­scy piszą. Kupo­wa­łem pra­sę codzien­ną i tam czy­ta­łem wywia­dy z Świe­tli­kiem czy Jac­Po, to nie były zasko­cze­nia, tyl­ko potwier­dze­nia fak­tycz­ne­go sta­nu świa­ta. Wyda­wa­ło mi się, że ci, któ­rzy nie piszą lite­ra­tu­ry, w natu­ral­ny spo­sób odpa­da­ją od świa­ta, nie potra­fią go wła­ści­wie, czy­li kry­tycz­nie dia­gno­zo­wać. Nie nadą­ża­ją z bie­giem cza­su, zosta­ją na pero­nie, kie­dy ja i kole­dzy, i kole­żan­ki niczym „oddział śle­pych” z utwo­ru Sie­kie­ry sie­dzi­my już nabi­ci w prze­dzia­le. Zresz­tą PKP ma swo­je zasłu­gi dla pol­skiej poezji, wystar­czy pod tym kątem prze­czy­tać wiersz Sosny „Po kolei”. Kie­dy Artur robił For­ty i Por­ty, naj­słyn­niej­szy pociąg wjeż­dżał do Legni­cy o 14.44. Kie­dyś się z nie­go wyto­czy­łem.

Co dała mi lite­ra­tu­ra? Mło­dość cał­kiem udat­ną, parę aneg­dot, któ­re w róż­nych prze­kształ­ce­niach, z bie­giem lat uro­sły we mnie do ran­gi sym­bo­lu lat 90. Koniec deka­dy żegna­łem z bólem. Zagra­łem w fil­mie fabu­lar­nym. Przez moment funk­cjo­no­wa­łem w zupeł­nie innym śro­do­wi­sku. Mia­łem wte­dy dwa­dzie­ścia jeden lat i prze­sta­wa­łem we wła­snych oczach być mło­dy. Byłem auto­rem dwóch ksią­żek, roz­po­czy­na­ło się nowe tysiąc­le­cie, papież otwo­rzył spi­żo­wą bra­mę, przez któ­rą wla­ła się wir­tu­al­na lawa, któ­ra spa­li­ła na pro­szek życie lite­rac­kie, jakie zna­łem i życie jako takie. Nigdy nie zała­pa­łem się na prze­mia­ny, jakie przy­niósł Inter­net i funk­cjo­no­wa­nie w nim lite­ra­tu­ry. Owszem, do cza­su pró­bo­wa­łem obser­wo­wać ten przy­bój, ale nie było we mnie daw­ne­go entu­zja­zmu. Dużo mówio­no o libe­ra­li­za­cji i natych­mia­sto­wej gra­ty­fi­ka­cji, jaka zacho­dzi mię­dzy laj­ku­ją­cym a laj­ko­wa­nym, z pomi­nię­ciem żmud­ne­go odsta­wa­nia w kolej­ce po druk w cza­so­pi­śmie papie­ro­wym. Z wszyst­kim się zga­dza­łem, jed­no­cze­śnie nicze­go nie czu­jąc. Pozo­sta­łem czło­wie­kiem epo­ki manu­al­nej. Kolej­ne książ­ki publi­ko­wa­łem w mia­rę regu­lar­nie, w pierw­szej deka­dzie lat dwu­ty­sięcz­nych byłem zwią­za­ny z Biu­rem Lite­rac­kim, któ­re obsłu­gi­wa­ło za mnie cały ten back­sta­ge algo­ryt­mów. Potem się roz­sta­li­śmy na jakieś pięt­na­ście lat. W mię­dzy­cza­sie dobie­głem pra­wie pięć­dzie­siąt­ki, swo­je widzia­łem i swo­je wiem, lizną­łem dzię­ki książ­kom tro­chę świa­ta, pozna­łem napraw­dę mądrych ludzi, od któ­rych sta­ra­łem się brać ile się da. Co ode­bra­ła mi lite­ra­tu­ra? Czas. W zamian mam na półecz­ce te pół metra ksią­żek, któ­re doku­men­tu­ją trzy­dzie­ści lat moje­go pisa­nia. Są to doku­men­ty róż­ne­go rodza­ju i cię­ża­ru gatun­ko­we­go. Nie­któ­re bar­dziej, inne mniej speł­nio­ne. Więk­szość to przy­miar­ki do idio­mu. Nigdy ich nie czy­ta­łem ponow­nie, to jesz­cze nie ten moment. Ale kie­dyś to zro­bię. Ist­nie­ją auto­rzy i autor­ki, któ­rzy są wybrań­ca­mi mowy. Po pro­stu idio­ma­tycz­ność, poje­dyn­czość gło­su, a co za tym idzie egzy­sten­cjal­na wia­ry­god­ność jest im dana od razu. To nie jest siła talen­tu, tyl­ko po pro­su spra­wa loso­wa. W popu­la­cji sta­ty­stycz­nie znaj­dzie się kil­ku takich. Jed­nak zde­cy­do­wa­na, przy­tła­cza­ją­ca więk­szość to wyrob­ni­cy, ludzie, któ­rzy katorż­ni­czą pra­cą muszą się swo­je­go sty­lu dopra­co­wać, a wła­ści­wie wyrżnąć go w opor­nej mate­rii języ­ka. Nale­żę oczy­wi­ście do tej dru­giej gru­py ludzi. Lite­ra­tu­ra dała mi mło­dość, ode­bra­ła czas. Bilan­sem jest oczy­wi­ście zmę­cze­nie. Parę swo­ich ostat­nich ksią­żek – wier­szem, ese­jem czy pro­zą – napi­sa­łem siłą zmę­cze­nia wła­śnie, cał­ko­wi­tą bez­rad­no­ścią wobec roz­licz­nych utrat, jakie mnie spo­tka­ły. Nie­moc i roz­pacz oka­za­ły się naj­lep­szym dyna­mem. Nie ma w tym nicze­go ory­gi­nal­ne­go. To pro­sty mecha­nizm obron­ny. Nie wiem, czy napi­szę coś jesz­cze. Wolę czy­tać innych. Dopie­ro teraz, kie­dy zda­ję sobie spra­wę, jak trud­nym zaję­ciem jest upra­wia­nie lite­ra­tu­ry, napraw­dę wolę czy­tać innych. Z tej lek­tu­ry sta­ram się zwie­rzać w jakichś komen­ta­rzach, któ­re cza­sem publi­ku­ję w pra­sie. W ostat­nich latach spo­tkał mnie przy­wi­lej – dzię­ki katorż­ni­czej pra­cy tłu­ma­czek i tłu­ma­czy – oglą­da­nia swo­ich ksią­żek w prze­kła­dach na róż­ne języ­ki. Jest to doświad­cze­nie wspa­nia­łe, nie porów­ny­wal­ne z niczym innym. Doświad­cze­nie wycho­dzą­ce dale­ko poza ramy lite­ra­tu­ry jako takiej. Nawet nie mogłem o tym marzyć, trzy­dzie­ści lat temu, kie­dy wysze­dłem z warzyw­nia­ka, trzy­ma­jąc w ręku lokal­ną gazet­kę, w któ­rej wydru­ko­wa­ny był mój wier­szyk. Sta­ną­łem z tą gazet­ką na środ­ku blo­ko­wi­ska. Roz­glą­da­łem się dokład­nie. I nic się nie sta­ło. Świat się nie obej­rzał, ludzie gdzieś szli, psy szcze­ka­ły, a ich war­cze­nie nio­sło się echem mię­dzy cia­sno pobu­do­wa­ny­mi wie­żow­ca­mi. Co dała mi lite­ra­tu­ra? Co ode­bra­ła? Czy to aby wła­ści­we pyta­nia, kie­dy mówi­my o czymś, cze­mu odda­ło się jed­nak życie?

O AUTORZE

Krzysztof Siwczyk

Ur. 1977. Polski poeta, eseista i krytyk literacki, autor osiemnastu tomów poetyckich oraz licznych książek krytyczno-literackich. Debiutował w 1995 roku zbiorem wierszy Dzikie dzieci. W kolejnych latach wydał m.in. Wiersze dla palących(2001), Centrum likwidacji szkód (2008), Gody (2012) oraz trylogię Krematoria (2021-2022). Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków, w tym niemiecki, francuski i włoski. Jest również autorem kilku książek eseistycznych –Ulotne obiekty ataku (2010) i Bezduch (2018). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, Nagrody Literacka Gdynia i Nagrody Silesius. Był także finalistą francuskiej nagrody Prix de la revue NUNC oraz laureatem międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Ostatnio jego wiersze wybrane A Calligraphy of Days zostały wydane przez Seagull Books (Londyn). Regularnie pisuje felietony do tygodnika „Polityka” i zasiada w jury Nagrody Nike. Mieszka w Gliwicach.