książki / PROZA

Matrioszki

Marta Carnicero Hernanz

Marta Pawłowska

Fragmenty książki Marty Carnicero Hernanz Matrioszki w tłumaczeniu Marty Pawłowskiej, wydanej w Biurze Literackim 17 lutego 2025 roku.

Biuro Literackie

Trut­ka na szczu­ry

Otwie­rasz szaf­kę – trut­ki na szczu­ry jest tam pod dostat­kiem. Życie pod­su­wa ci oka­zję, o któ­rą tyle razy pro­si­łaś. A może były to tyl­ko puste sło­wa? Wpa­tru­jesz się w nie­go kolej­ny raz. To na pew­no on? Był taki czas, że roz­po­zna­ła­byś go w nie­prze­nik­nio­nych ciem­no­ściach. Nie musisz zresz­tą kie­ro­wać się węchem – tą wonią zwie­rząt kry­ją­cych przed świa­tem swo­ją praw­dzi­wą postać, do któ­rej powra­ca­ją, gdy tyl­ko nada­rza się oka­zja.

A może jed­nak powin­naś? W amo­ku zebra­ła­byś się na odwa­gę, któ­rej brak ci teraz – prze­sta­ła­byś się trząść i się­gnę­ła po trut­kę na szczu­ry.

Nie drżysz na myśl o kon­se­kwen­cjach. To ner­wy. Nie­wie­le rze­czy mogło­by bar­dziej cię uko­ić niż to, co wła­śnie zamie­rzasz zro­bić. Nie­szko­dli­wą wer­sją tej sytu­acji jest wyobra­ża­nie sobie płat­ków śnie­gu, któ­re lecą z nie­ba jak z gigan­tycz­ne­go prysz­ni­ca w trak­cie nie­koń­czą­cej się kąpie­li – przy­wo­łu­jesz tę wizję, gdy nocą zamy­kasz oczy. Tysią­ce płat­ków śnie­gu nie­śpiesz­nie opa­da­ją. Teraz jed­nak nie czas na śnieg. Jako kozłem ofiar­nym musisz zado­wo­lić się wyłącz­nie nim – będzie musiał zapła­cić za wszyst­kich pozo­sta­łych. To powin­no wystar­czyć.

Wła­śnie o tym marzy­łaś, praw­da? To wręcz cud.

Zbyt wie­le już razy wyobra­ża­łaś sobie tę sce­nę: wcho­dzi do restau­ra­cji, wybie­ra sto­lik. Towa­rzy­szy mu rodzi­na, podob­ne jak on bydla­ki, a może kochan­ka, któ­ra nie ma o niczym poję­cia lub (sama nie wiesz, co gor­sze) jest w sta­nie dosko­na­le sobie wyobra­zić, jakie­go potwo­ra ma u swo­je­go boku. Zbyt wie­le razy mia­łaś przed ocza­mi, jak ich wszyst­kich zała­twiasz – jego, sier­żan­ta, porucz­ni­ka, komen­dan­ta. Ktoś to musiał zro­bić.

Nie przy­szedł jed­nak sam. Towa­rzy­szy mu żona. I cór­ka, mniej wię­cej w wie­ku Sary. Dziew­czy­na, któ­ra z całą pew­no­ścią była chcia­na. I kocha­na.

Spraw­dzasz zamó­wie­nie. Dwie zupy. Pytasz, dla kogo są. „Dla dziew­czy­ny i ojca” – odpo­wia­da Ilària, z tale­rzem w każ­dej ręce, napie­ra­jąc ple­ca­mi na drzwi.

Dziś rano w kuch­ni Tom poka­zał ci gaze­tę. „Widzia­łaś? To w two­im kra­ju…” Popa­trzy­łaś na zdję­cie i przy­tak­nę­łaś bez sło­wa. Pomy­śla­łaś o pozo­sta­łych – tych wszyst­kich, któ­rzy nie tra­fią do ser­wi­sów infor­ma­cyj­nych z racji zbyt niskiej ran­gi i zupeł­nie jak on, jak tylu innych, cho­dzą sobie spo­koj­nie po świe­cie, led­wie kil­ka kilo­me­trów od miej­sca, gdzie kie­dyś miesz­ka­łaś. Wszy­scy ich zna­ją, ale nikt nie wska­że ich pal­cem, nikt ich nie osą­dzi, i musisz to zro­bić ty, w swo­jej gło­wie, tyle razy ska­zu­jąc ich na śmierć przez otru­cie. „W two­im kra­ju” – drą­ży Tom, pod­czas gdy ty men­tal­nie zaczę­łaś już roz­pusz­czać trut­kę w zupie – „W two­im kra­ju…”. Pozwa­lasz mu gadać, bo nawet tego nie sły­szysz. Two­ja ofia­ra, w two­im dzi­siej­szym śnie, cze­ka już na kola­cję. Dzi­siaj zno­wu go wykoń­czysz.

Nie­spiesz­nie mie­szasz, snu­jąc dalej swo­je wizje. „W two­im kra­ju” – nie odpusz­cza twój kole­ga i macha ci przed nosem zdję­ciem ska­za­ne­go wła­śnie sukin­sy­na. Jak­by przez sam fakt, że jest z two­je­go kra­ju, mia­ła­byś znać go z widze­nia – jego i wszyst­kich zbrod­nia­rzy wojen­nych tra­fia­ją­cych na czo­łów­ki gazet. Tego też byś zała­twi­ła, gdy­by tyl­ko tu wszedł. Nie wystar­czy wię­zie­nie zasą­dzo­ne przez jakiś przy­zwy­cza­jo­ny do bestial­stwa try­bu­nał. Ból musi mieć swo­ją cenę. Zada­ne cier­pie­nie doma­ga się powol­nej ago­nii.

Gdy­byś wcze­śniej potra­fi­ła nie­na­wi­dzić, może już byś go mia­ła. Gdy­byś nie­na­wi­dzi­ła dłu­żej i moc­niej, jak to robią męż­czyź­ni, może nie sta­ła­byś tutaj z goto­wy­mi wymów­ka­mi, by uspra­wie­dli­wić decy­zję, któ­rą wła­śnie zamie­rzasz pod­jąć. Bo prze­cież na salę wydasz dwie zupy – dwie. A dziew­czy­na nie jest nicze­mu win­na. Nie wszyst­kie chwy­ty są dozwo­lo­ne.

Na dłu­gie mie­sią­ce zapo­mnia­łaś o szcze­gó­łach, a w ich miej­sce poja­wił się pre­cy­zyj­ny, szar­pią­cy, nie­uko­jo­ny ból. A póź­niej obse­sja, by skru­pu­lat­nie zre­kon­stru­ować wszyst­ko, co się sta­ło, i poszu­kać zemsty. Pew­ność, że spo­tkasz swo­je­go kata po dru­giej stro­nie uli­cy, kie­dy będzie cze­kał na auto­bus, wysia­dał z pocią­gu, wcho­dził do restau­ra­cji i sia­dał przy sto­li­ku. Przy­pusz­czal­nie to wła­śnie dla­te­go, gdy kła­dziesz się spać i znów obsia­da­ją cię wspo­mnie­nia, marzysz o kon­fron­ta­cji – podejść do nie­go ze świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem oraz cynicz­nym uśmiesz­kiem i z wol­na zapy­tać „Pamię­tasz mnie?”. Pew­ne­go dnia to zro­bisz. To jedy­ny spo­sób.


3

Rodzin­ne kola­cje to nie­wy­czer­pa­ne źró­dło funu. Prze­waż­nie z mojej winy, przy­zna­ję. Było­by pro­ściej, gdy­by­śmy mogli mieć przy sobie tele­fo­ny (albo książ­ki czy cokol­wiek) i spę­dzać czas jak nor­mal­ni ludzie. Nie moż­na też po pro­stu usiąść przy sto­le i cze­kać, co się wyda­rzy, w nadziei że taka impro­wi­za­cja zor­ga­ni­zu­je nam wie­czór jak za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki.

Sie­dem­na­ście lat, nie­dłu­go stuk­nie osiem­na­ście, jada­nia kola­cji w domu rodzi­ny Mas-Vilar­da­ga. Sie­dem­na­ście lat, pra­wie osiem­na­ście, a mimo to nadal uda­je im się mnie podejść. Zada­ją mi pyta­nia, a ja odpo­wia­dam – do tego momen­tu to nic strasz­ne­go, ale kie­dy roz­mo­wa się roz­krę­ca, daję się pod­pu­ścić, cze­piam się byle cze­go, a potem muszę wypić nawa­rzo­ne przez sie­bie piwo. Tak wła­śnie bywa, gdy ktoś zmu­sza cię do mówie­nia, a to ostat­nia rzecz, na jaką masz ocho­tę – robisz to nie­chęt­nie i koń­czy się na tym, że wykłó­casz się o rze­czy, któ­re być może teraz postrze­gasz w tro­chę inny spo­sób, ale kom­plet­nie nie jesteś w nastro­ju na ana­li­zo­wa­nie, deba­to­wa­nie, zasta­na­wia­nie się. Nie mówiąc już o prze­my­śle­niu, sło­wo za tysiąc punk­tów, cze­go rodzi­ce wyma­ga­ją od cie­bie, gdy tyl­ko otwo­rzysz usta. Każ­da kola­cja to oka­zja, by cię pouczać, jak­by sami zapo­mnie­li (i goto­wi byli przy­siąc, że w ich przy­pad­ku nigdy tak nie było), że doświad­cze­nia innych ludzi gów­no kogo obcho­dzą. Ponie­waż gdy­by liczy­ło się tyl­ko to, wyso­ki sądzie, to nie było­by sen­su w ogó­le żyć – wystar­czy­ło­by zamknąć się w czte­rech ścia­nach i czy­tać kla­sy­ków (któ­rzy na pew­no prze­bi­ja­ją mdłe aneg­dot­ki sza­rych do bólu rodzi­ców). Żyli­by­śmy wte­dy bez­piecz­nie w świe­cie, gdzie doświad­cze­nie jest ska­mie­li­ną w gablot­ce, ponie­waż waż­ne rze­czy już prze­mi­nę­ły – były dokład­nie takie jak w książ­kach, i wszyst­ko zosta­ło prze­są­dzo­ne.

Cza­sem posta­na­wiam popra­wę. Zgo­da, ja też nie jestem łatwą oso­bą albo może nie do koń­ca łatwą. No ale odpa­lam się tyl­ko, gdy mnie spro­wo­ku­ją, a sko­ro to robią, to już nie moja wina. Jakoś muszę to z sie­bie wyrzu­cić. Rodzi­ce Dàrii dali­by się zabić za taką cór­kę jak ja – któ­ra nie kła­mie, ma dobre oce­ny i punk­tu­al­nie wra­ca do domu o absur­dal­nie wcze­snej godzi­nie. Nie palę ani nie piję, a oka­zji mam pier­dy­liard, ale moi rodzi­ce uwa­ża­ją, że to zupeł­nie nor­mal­ne, bo to prze­cież ewi­dent­nie ich zasłu­ga. „Sara jest trud­na” – mówią. Wła­śnie w taki spo­sób, w for­mie praw­dy abso­lut­nej. I nie patrzą na spra­wę sze­rzej – w tym jed­nym punk­cie od razu są zgod­ni. Zda­ję sobie spra­wę, że moje posta­no­wie­nie popra­wy nie trwa zbyt dłu­go. Sta­ram się być miła przez kil­ka dni, prze­waż­nie do chwi­li, gdy mój namol­ny bra­ci­szek zno­wu ze mną nie zacznie.


Jak tru­ci­zna

Wła­śnie prze­ce­dza­łaś rosół, kie­dy Camil­le zapu­ka­ła do drzwi – skoń­czył się jej tusz i zapro­po­no­wa­łaś, że może wydru­ko­wać sobie ćwi­cze­nia na zaję­cia tutaj w restau­ra­cji. Zaczę­ły­ście jeść razem śnia­da­nia po upad­ku, któ­ry jej się przy­da­rzył kil­ka mie­się­cy temu – wzię­łaś ją do środ­ka wraz z rowe­rem, prze­my­łaś kola­no i zapro­po­no­wa­łaś her­ba­tę. Nigdy wcze­śniej nie opa­try­wa­łaś stu­dent­ki medy­cy­ny; nawet jeśli zro­bi­łaś coś nie tak, sło­wem się nie ode­zwa­ła.

Camil­le dwa razy w tygo­dniu przy­wo­zi wam wędzo­ne masło i ser ricot­ta. Cza­sem też, jeśli aku­rat się tra­fi, kozi ser. Kie­dy po raz pierw­szy skosz­to­wa­łaś tego jej masła, mia­łaś wra­że­nie, że umie­rasz. Wspo­mnie­nie dła­wi­ło cię posma­kiem pale­ni­ska. Powie­dzia­łaś: „prze­pysz­ne”, bo takie w isto­cie było: jak tru­ci­zna, jak inna prze­szłość po wybra­niu zupeł­nie innej dro­gi na każ­dym roz­wi­dle­niu.

Dzię­ki temu, że dru­ku­je u cie­bie te ćwi­cze­nia, uda­je się jej zaosz­czę­dzić tro­chę cza­su – ubie­głej nocy, jak sama mówi, pra­wie nie spa­ła. „Przez egza­mi­ny” – tłu­ma­czy. „No to jedzie­my na tym samym wóz­ku – odpo­wia­dasz. – Wła­śnie się dowie­dzia­łam, że przy­jeż­dża do mnie mama”. „Nie doga­du­je­cie się?” – pyta. „Nie o to cho­dzi, zupeł­nie nie o to cho­dzi”. Nie wta­jem­ni­czasz jej, że pomi­mo two­ich czter­dzie­stu dwóch lat nadal trzy­ma cię żela­zną ręką. Uda­je jej się to nawet na odle­głość.

O autorach i autorkach

Marta  Carnicero Hernanz

Urodziła się w 1974 roku w Barcelonie. Katalońska pisarka, inżynierka przemysłowa i nauczycielka technologii. Absolwentka studiów magisterskich w zakresie twórczości literackiej na Uniwersytecie Pompeu Fabry w Barcelonie. W latach 2014–2015 uczestniczyła w projekcie tłumaczeniowym Word for Word organizowanym przez uniwersytety Pompeu Fabry i Columbia w Nowym Jorku. W 2016 roku zadebiutowała jako powieściopisarka książką El cel segons Google, która spotkała się z pozytywnym odbiorem krytyków. Następnie wydała powieści Coníferes (2020) oraz Matrioszki (2022). Jej twórczość charakteryzuje się wnikliwym ukazywaniem ludzkich emocji. Fanem jej książek jest m.in. Pedro Almodóvar.

Marta Pawłowska

Urodziła się w 1986 roku. Ukończyła filologię hiszpańską i francuską na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz obroniła doktorat w zakresie językoznawstwa. Obecnie jest zatrudniona na stanowisku adiunktki w Instytucie Filologii Romańskiej UJ. Została laureatką Nagrody Rektora UJ za działalność naukową (2023). W roku 2023 objęła funkcję kierowniczki Pracowni Studiów Katalońskich UJ. Jest tłumaczką ustną i pisemną języków hiszpańskiego oraz katalońskiego. Przekładała na polski takich autorów jak: Juan Gelman, Joan Maragall, Santiago Rusiñol, Monika Zgustová, Josep Pedrals, Rolando Kattán czy Mireia Calafell. Jako tłumaczka ustna pracowała m.in. dla ONZ, UNESCO, Kancelarii Sejmu, KBF, Warszawskich Targów Książki, Instytutu Ramona Llulla oraz Instytutu Cervantesa.

Powiązania