Piosenka o zależnościach i uzależnieniach, wyd. 2

22/06/2009 Poezje

Wier­sze do czy­ta­nia w podró­ży, do poży­cza­nia na prze­rwach, do bło­go­sła­wio­ne­go gma­twa­nia pro­stych losów. „Zagu­bi­łem się w Dyc­kim”, powie­dział ktoś. I bar­dzo dobrze. To wier­sze do odnaj­dy­wa­nia; wier­sze-znaj­dy; wier­sze szu­ka­ją­ce pana, któ­ry w ich dziw­nym uło­że­niu dostrze­że swo­ją wła­sność. Kolej­ne wyda­nie książ­ki.

Wydawca
Biuro Literackie
Miejsce
Wrocław
Wydanie
2
Data wydania
22/06/2009
Kategoria
Wiersze
Seria
Poezje
Ilość stron
60
Format
162 x 215 mm
Oprawa
miękka
Papier
Munken Print Cream 1.5 90g
Projekt okładki
Artur Burszta
Projekt opracowania graficznego
Artur Burszta
ISBN
978-83-62006-04-5
spis treści

I. [daj mi słowa abym kres]
II. [zanim ks. Skorodecki uratował od ruiny]
III. [zanim ks. Skorodecki uratował]
IV. [przychodzą do mnie ludzie]
V. [przychodzą do mnie ludzie których]
VI. [przychodzą do mnie ludzie]
VII. [zawsze byłem tego zdania]
VIII. Piosenka pastuszka
IX. [to nie jest tak że zapominam]
X. [z językiem trzeba twardo]
XI. Dumka
XII. [przyjaciel to ktoś kto po latach]
XIII. [bądźmy szczerzy księgozbiory nie są nam]
XIV. [musisz się z tym pogodzić że księgozbiory]
XV. [przeczytaj nekrolog przedwcześnie zmarłego]
XVI. [musisz się z tym pogodzić musisz i to]
XVII. [przyjaciel to ktoś kto przychodzi]
XVIII. [odkąd umarła mu matka w wyniku choroby]
XIX. [przyglądam się młodej lecz nieładnej]
XX. [odszedł spokojnie i łagodnie]
XXI. Kołysanka
XXII. Piosenka o zielu
XXIII. Silva rerum
XXIV. [żyjemy tak płytko że nie możemy napisać]
XXV. [żyjemy tak płytko że nie możemy napisać]
XXVI. [moja przyjaciółka przynosi mi ślimaki]
XXVII. [ślimak którego przynosisz do kliniki]
XXVIII. [10 palców czyli 10 prosiaków schizofrenii]
XXIX. [panie doktorze dlaczego kości moich rąk]
XXX. [panie doktorze dlaczego kości moich rąk]
XXXI. [schizofrenia jest jak pies]
XXXII. Piosenka dla Juszyńskiego
XXXIII. [w tym mieście nauczyłem się siusiać]
XXXIV. [miało być z dnia na dzień gorzej]
XXXV. [prowadziłem matkę do miejsca]
XXXVI. [po śmierci matki zginęły dwie łyżeczki]
XXXVII. [po śmierci matki zginęły dwie]
XXXVIII. Piosenka o połyku
XXXIX. [z młodszym od siebie nie idź do komnaty]
XL. [z młodszym od siebie nie idź nad czystą wodę]
XLI. [wczoraj i dzisiaj piłem pigwówkę]
XLII. [pobudza mnie natomiast absolwent]
XLIII. Zaczepka
XLIV. [powrót jest niemożliwy nie nie]
XLV. [a my tam i z powrotem tak tak]
XLVI. Piosenka o posunięciach
XLVII. Piosenka dla babci klozetowej
XLVIII. [udaję iż śpię bardziej]
XLIX. [zapamiętałem początek wiersza]
L. [Panie Boże ukrywający twarz w twarzy]

opinie o książce

Najbardziej oryginalny z poetów swojego pokolenia - tak pisano o Tkaczyszynie-Dyckim. W jego poezji pojawiają się stałe motywy: historia i genealogia rodziny Dyckich oraz innych rodzin z okolic Przemyśla, gdzie się wychował, śmierć i choroby najbliższych, przede wszystkim matki. Tkaczyszyn-Dycki łączy archaizmy niczym z Biblii Wujka z językiem całkiem potocznym, tworząc wyjątkowe piosenki o śmierci. Ich melodyjność ujawnia się, gdy czyta je sam autor. Frazy z jego wierszy takie jak: "Jesień już Panie a ja nie mam domu" weszły do języka mówionego. Rzeczywiście, poezja Dyckiego jest swoista i rozpoznawalna, ale nowe wiersze mogą być zaskoczeniem. 

Justyna Sobolewska

Dla Dyckiego słowa zdają się być bardziej gestami niż określonymi sensami. Stąd swego rodzaju aktorski wymiar jego wierszy. Poeta używa języka tak, jakby coś pokazywał. Słowa wcale nie są przejrzyste - może właśnie to jest ich zaletą? Kłopot z Dyckim wynika często z naszych kłopotów z dosłownością, którą rezerwujemy dla wypowiedzi innego rodzaju. Tymczasem słowo jest u tego poety sprowadzone często do statusu rzeczy - to kolejna zależność wyróżniająca jego tomy poetyckie. I kiedy Dycki prosi o słowa ("daj mi słowa" z wiersza I), to prosi też o możliwość uczestnictwa w świecie. Bo można być uzależnionym od świata i wciąż nie czuć się jego częścią.

Jacek Gutorow

Że Dycki pisze od lat właściwie ten sam wiersz, mówiono już dawno. Jedni uznają to za wadę, inni za zaletę. To po prostu konsekwencja tego świata. Forma kołomyjki, jako element stabilizujący rzeczywistość (albo jej pragnienie?), dlaczego by nie? Dycki jest czarownikiem, w każdym sensie. Ostinatowe formy mają to do siebie, że wprowadzają ład. Trzykrotne powtórzenie dysonansowego akordu powoduje, że staje się on konsonansem. Tak samo ma się sprawa z wierszem Dyckiego. Przyznam się bez bicia, w pierwszym momencie pomyślałem po przeczytaniu pierwszych kilku tekstów: "znowu ten sam Dyciu". Ale po chwili przyszła myśl: ale jaki miałby by być ten inny Dyciu? Bez obsesyjnych powtórzeń, załamań rytmu, bez figury tańca, choroby i kości. Toż to w ogóle nie byłby Dyciu. Ta książka jest konsekwencją wszystkich poprzednich książek. Jest jak "Kunst der Fuge". Tematy podane w pierwszym tekście, oświetlane na różne sposoby w następnych. Przy niektórych tekstach zobaczycie daty, ale nie dajcie się zwieść Dyciowi, my przecież doskonale już wiemy, że wiersze Dycia dzieją się poza czasem.

Edward Pasewicz

Jeśli Tkaczyszyn-Dycki pisze, że "istotą poezji jest nie tyle zasadność / co bezzasadność napomknień i powtórzeń", to, rzecz jasna, nie mamy powodu mu nie wierzyć. Bo właśnie "bezzasadność" pewnych powracających fraz w jego poezji robi wielkie wrażenie. Tłumaczy też, jak to się dzieje, że Tkaczyszyn, cały czas robiąc to samo i w taki sam sposób, uwodzi, niepokoi i ekscytuje. W Piosence o zależnościach i uzależnieniach, po niezbyt udanych Dziejach rodzin polskich, w których "zasadność" użytych słów odbierała im sporo uroku, znowu bezzasadność napomknień - uwodzicielska, olśniewająca - gra pierwsze skrzypce, a my staramy się uchwycić tego, co tak bardzo nie ma znaczenia, że aż staje się konieczne.

Anna Kałuża

W swoim nowym tomie Dycki nie odchodzi od stworzonej przez siebie konwencji, bo i cały czas pisze jeden, niekończący się wiersz. "Nie odchodzi", ale mimo to, coś jest inaczej. Trzymając się ustalonego w pierwszej linijce tonu ("nie odchodzi"), a równocześnie przyjmując, że poezja Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego jest oparta na mantrycznym "odchodzeniu", autor Piosenki - miarkując możliwość wykonania ruchu - poddaje "w ruch" słowo, które wydarzyć się nie może, lecz przez samo zaznaczenie jego obecności: zaczyna żyć własnym życiem. Gdzieś tam, mimowolnie odchodzi, jak zmarli z tych wierszy, dla których śmierć jest jedynie (?) garścią drobnych, jakie dostaje się w zamian za kupiony bilet. Dycki waha się, czy kupić za nie gazetę, czy ofiarować je żebrzącemu (sobie?). Wzruszająca książka.

Tomasz Pułka

Wiersze Dyckiego zasadzają się na niezwykle prostym, aczkolwiek niezwykle nośnym i dającym się wielorako interpretować koncepcie, który schematycznie, więc cokolwiek rzecz upraszczając, ująłbym w formułę: śpiewne zapętlenie (anaforyczna kołomyjka, refreniczna retardacja, chocholi taniec, zdania złożone o rozbudowanej strukturze hipotaktycznej z treściową dominacją datum) i dysonansowe rozpętlenie (zaskakująca puenta, zmiana rejestru, zazwyczaj na niższy, sprowadzający na ziemię, nagłe "objawienie", przebłysk, węzłowate, ekspresywne treściowe novum). Przy czym to, co w jednym wierszu objawia się jako novum, w następnym, a nierzadko i kolejnych, na zasadzie anaforyczności może robić już za datum, a nawet, jako loci communes stworzone przez autora na własny użytek, przechodzić do następnych tomów.

Grzegorz Tomicki

Piosenki dla jeszcze żywych. Piosenki dla zależnych. Nie tylko dla uzależnionych. Zaproszenie do korowodu umarłych, który zatacza się w chocholim tańcu i brnie konsekwentnie dalej, jak kolejne części opowieści poety. Posuwa się ona powoli, ale nieuchronnie, jak ów nieszczęsny czas, z którym są nierozłączne: śmierć, przeszłość, pamięć i zapomnienie. Umyka tutaj to, co chciałoby się zachować, a powraca wciąż, o czym wolelibyśmy zapomnieć. Charakterystyczny rytm Dyckiego prowadzi przez świat na wskroś ludzki – ciemny, lepki, brudny, cielesny i bezwzględny. Wypełniony jednocześnie duchami przodków i chowającym się po kątach rozkapryszonym Bogiem. Dycki, językiem pozornie kapryśnym, stara się tego Boga ni to ułaskawić, ni to skarcić. Nie wiem, co On na to. Ja na takie kaprysy patrzę dość łaskawie. 

Maciej Kulis

Inne książki autora