1 lipca 2010
Tadeusz Pióro
Strona cyklu
Osobista historia językaTadeusz Pióro
Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.
W czerwcu 1976 roku byłem na wakacjach pod namiotem w Malinówce, blisko Ełku, a właściwie pod trzema namiotami, dwie trójki i jedna dwójka, razem z Rudasami, Szlajmerem i Maćkówką. Było nas pięciu, a miejsc do spania – osiem, jak na tamte czasy ordynarny luksus. Do spania używaliśmy tylko dwóch namiotów, trzeci stał pusty z reguły, choć wieczorami przydawał się jako kopulodrom, a w dzień – jako blef, który wymyśliliśmy, żeby miejscowi żule nie dokuczali nam zbytnio. Mówiliśmy, że w trzecim namiocie śpią Listwa i Gibon, a kto ich obudzi, nie ujdzie z życiem. Ponieważ zdemolowaliśmy doszczętnie infrastrukturę campingu i akwenu – wszystko poszło na opał, czyli nasze słynne ogniska, na które nieznajomi ludzie żądni wrażeń przyjeżdżali trabantami aż z Ełku i Augustowa – cieszyliśmy się reputacją, uwiarygodniającą blef.
Rano budziła mnie zawsze ta sama wymiana zdań:
– Chuju, śpisz?
– Pierdol się.
– Ale śpisz?
– A co zapierdala?
– Słońce.
– To chuj ci w dupę, wstajemy.
Pamiętam chłopięcą radość, jaką sprawiały moim kolegom te wulgaryzmy. Były one ważną częścią wakacji, a my, szesnastoletni, rozumieliśmy wakacje jako dość krótki okres, w którym trzeba sobie odbić za bardzo długi czas szkolnej i domowej, a co za tym szło – językowej dyscypliny, czyli ubezwłasnowolnienia. „Kurwa” była językowym emblematem wolności, lecz parę lat później, kiedy znów pojechaliśmy pod namiot, już z narzeczonymi, Rudasowie oznajmili, że w ich środowisku emblemat wolności stał się li tylko znakiem przestankowym. „Ich środowisko” nie było inteligenckie, choć ocierali się o kręgi artystyczne, zwłaszcza muzyczne, w klubie Remont. Czytali to i owo. Woleli marychę od gorzały. A kiedy narzeczona starszego Rudasa słabo się poczuła, i wcześnie poszła spać, zaśpiewali jej kołysankę:
Śpij, śpij, śpij, śpij, ach śpij,
Kurwa twoja mać,
Śpij, śpij i tak dalej.
Dziś myślę, że było to wtajemniczenie w polszczyznę, całkiem różne od „wrzucenia w język”, doświadczanego przez dzieci z „dobrych domów”, czyli takich, w których chuj i pizda pozostają w domenie szermierki słownej małżonków, nie kalając rozmów z nieletnimi, przez co rozmowy te nabierają cech fantasmagorii, językowo odrealnionej do takiego stopnia, że nie sposób zgredów zrozumieć. No i źle się wysłowiłem, bezsensownie, budując zdanie bez użycia kurwy popadłem w zbędny fałsz. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 29 czerwca 2010, Janusz Rudnicki przedstawia mój przypadek, to znaczy przypadek bezsensownego zdania powyżej, jako powszechny, choć nie nie ex post facto, bo 29 czerwca tego zdania jeszcze nie napisałem, jednak Rudnicki już wiedział, że to zrobię. Czyli sprzeciwię się zrozumiałym formom komunikacji, odmówię, hołubiąc kurwy na wypadek szczególnej potrzeby, palącej potrzeby ironicznej emfazy. I miał kurwa rację.
Nasza kancelaria – Rudas, Rudas, Pióro, Szlajmer & Maćkówka – w czasach wolnorynkowych przyniosłaby olbrzymie korzyści nie tylko nam, lecz wszystkim użytkownikom języka polskiego. Poza obsługą prawną zapewnialibyśmy konsulting. Gdzie te kurwy powtykać, żeby zdanie brzmiało jak pobudka lub capstrzyk, bez żadnych dwuznaczności, po polsku i czysto, jak odgłos wgryzania się w jabłko, naturalnie, rajsko.
Lecz nasze drogi rozeszły się na długo przed nastaniem czasów wolnorynkowych. Jeden z kolegów tak ćpał, że postradał zmysły, drugi tak mocno wierzył w obecność kosmitów na Ziemi, że do nich dołączył, trzeci zniknął wraz z całym plutonem czerwonych beretów, a czwarty ma warsztat samochodowy. No i dzieci, rzecz jasna.