5 września 2010
Tadeusz Pióro
Strona cyklu
Osobista historia językaTadeusz Pióro
Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.
Wiosną 1973 roku piłem oranżadę przed sklepikiem vis a vis Szkoły Podstawowej nr. 18 im. Marcelego Nowotki przy ulicy Polnej w Warszawie. Zastaw za butelkę stanowił równowartość rogala z piekarni obok, więc mogłem jeść rogala w warzywniaku śmierdzącym kiszoną kapustą i popijać go oranżadą, albo jeść rogala bez popitki na ławce na szkolnym boisku, albo stać tuz przed wejściem do warzywniaka i pod okiem sklepikarza cieszyć się obydwoma źródłami szczęścia na raz. Ale tego dnia nie miałem dość pieniędzy na oranżadę (bez zastawu) i rogala, więc wybrałem sam napój, bez zagrychy. Podszedł do mnie o kilka lat starszy chłopak i zapytał: Jesteś człowiek? Zrozumiałem to jako prośbę o jałmużnę: jeśli jestem człowiekiem, podzielę się z nim oranżadą. Chciałem to zrobić, lecz on nie wziął ode mnie butelki – klasycznej, szklanej, z krachlą, jak na okładce książki Jerzego Jarniewicza – tylko powtórzył: Jesteś człowiek? Powiedziałem, że jestem, a on patrzył mi w oczy dobre dziesięć sekund, zanim odszedł.
Później zapytałem kolegę z klasy, którego ojciec grał w Legii, o co mogło chodzić z tym człowieczeństwem, i Piotrek wyjaśnił, że to gryps, system haseł i odzewów umożliwiający rozpoznanie „swoich”, czyli git ludzi. Przede wszystkim w więzieniach i poprawczakach, lecz coraz częściej także na wolności. Więzienna subkultura rozprzestrzeniła się w Warszawie i niektórych innych miastach, i już wśród trzynastolatków znajdowali się chuligani aspirujący do miana git człowieka oraz sympatycy gitowskiego kodeksu etyczno-językowego. W zakładach karnych wrogami gitów byli „feści”, o których nic nie wiem, natomiast na wolności konflikt ideologiczno-estetyczny rozgrywał się między gitami i „hipisami”. Tak nazywano chłopców, którzy mieli długie włosy, chętniej słuchali Uriah Heep i Pink Floyd niż Abby i Glittera, a co najważniejsze – nie grypsowali. Ludzkość podzielili gici na siebie samych, hipów, i apropagów, czyli tych, którzy chcieli zachować neutralność – nie grypsują, lecz słuchają Glittera i noszą długie piórska, albo słuchają Floydów i strzygą się na jeża. Rok po wydarzeniu, które zaraz opiszę, podział ten uległ radykalizacji. O ile wcześniej byli ludzie, chuje (czyli hipisi i milicja), oraz apropażki, nasilenie konfliktu spowodowało likwidację tej ostatniej kategorii. Zostali tylko ludzie i chuje.
Piotrek powiedział, że na pytanie: jesteś człowiek? odpowiadamy: spytaj się ludzi. Na kolejne hasło: a gdzie żyją ludzie? odzew brzmi: tam, gdzie i ty żyjesz. Więc myślałem, że już wiem, jak się zachować, kiedy jakiś koleś o ziemistej cerze, z wytatuowanymi na twarzy i rękach kropkami, zapyta, czy „jestem człowiek”. Lecz tydzień później Piotrek powiedział mi, że ludzie chcą ze mną porozmawiać na dużej przerwie. O czym? Nie wiadomo. Jak mam się zachować? Powiedz, że obijasz się z ludkami, ale ogólnie jesteś apropażek.
Rozmowa była egzaminem z grypsery, o której wiedziałem to tylko, co zdradził mi Piotrek (rok później na koloniach git, z którym byłem w dobrych stosunkach, narzekał, że ciągle są rozpracowywani przez chujów wszelkiej maści, więc ciągle ten gryps zmieniają, ale zawsze się znajdzie jakaś chujoza, co go sprzeda). Gitów było trzech, a Piotrek asystował, i chyba był bardziej po ich stronie, niż po mojej, choć twierdził później, że już po zakończeniu egzaminu wziął mnie w obronę. Postawiono mi zarzut sprzedawania lewego kopyta. Nie przyznałem się do winy, ponieważ nie wiedziałem, o co chodzi. Bąknąłem, że obijam się z ludkami, wzbudzając tym gniewną reakcję.
- Chuj ci nasrał na chuj. Który to chujownik?
– Nie rozumiem.
– Chuj ci nasrał na chuj, czy ty chujowi nasrałeś na chuj?
Po krótkim namyśle zdecydowałem, że chyba lepiej, iżbym to ja srał na chuja, niż on na mnie, i tak powiedziałem.
– Czyli on cię pierdolił w dupę! A ty pierdolisz, że się z ludkami obijasz! Masz ciężki wpierdol! Albo stawiasz dwie laleczki… Wybrałem laleczki, czyli alpagi. Nazajutrz miałem przekazać moim egzaminatorom stosowną kwotę gotówką. Ostrzegli mnie, że chuj ich obchodzi, jeśli jareccy nie kopsną floty – wówczas będę miał ciężki wpierdol dubeltowy. Opróżniłem skarbonkę, przekazałem pieniądze, odwróciłem się i chciałem odejść, ale kazali zaczekać. Odbyło się rytualne przybicie piątki oraz wygłoszenie formułki, ze już mam w porządku. Czyli uniewinnienie, któremu towarzyszyło szczerzenie zębów. Później Piotrek powiedział, że odwiódł ich od zamiaru wzięcia pieniędzy i zażądania kolejnej daniny na dodatkowe trzy laleczki, powołując się na trudną sytuację materialną mojej rodziny. Dodał, że gdybym wybrał wpierdol, i tak musiałbym co najmniej jedną laleczkę przysponsorować swoim katom. Brzmiało to tak, jak kupowanie prezentu na koniec roku szkolnego naszej wychowawczyni, będącej zarazem panią od polskiego.
Powrócę jeszcze do tej pani, ale najpierw do tego gita z kolonii, który narzekał na sprzedające gryps chujozy. Po jednym piwie powiedział mi w zaufaniu, że pytanie „jesteś człowiek?” to już anachronizm. Teraz mówi się tonem prokuratorskim: „Chuj twojej ciotce w dupę!” Odzew brzmi: „A twojej dwa na kupę!”