recenzje / ESEJE

Fragmentaryczność

Jacek Bierut

Recenzja Jacka Bieruta z książki Składnia Klary Nowakowskiej.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kla­rę Nowa­kow­ską pozna­łem w pew­nej knaj­pie, mia­ła tam wie­czór poetyc­ki (mówiąc żar­tem) unplug­ged, zero mikro­fo­nu, a wie­cie jak to jest, we wszyst­kich knaj­pach ten sam szu­mek, trud­no prze­bić się wier­szem, otóż Kla­ra nie pod­no­sząc gło­su zagro­zi­ła, że goto­wa jest rzu­cić butem, zro­bi­ło się cicho, cho­ciaż ludzie zebra­li się tam w więk­szo­ści w celach naj­wy­raź­niej innych niż poezja. Nie zdzi­wi­ło mnie jed­nak, że bez bólu (i nie ze stra­chu, jak sądzę) słu­cha­li owych wier­szy. Przy­czy­na tkwi w sile tych cier­pli­wie szli­fo­wa­nych przez autor­kę lite­rac­kich kon­den­sa­cji, mają one zapew­ne więk­szą moc, niż mar­ne ca 5% w bro­wa­rze. To żart, ale coś jest na rze­czy, poezja auto­rów uro­dzo­nych w latach 70. zbyt czę­sto koja­rzy się z roz­wod­nio­ny­mi pro­duk­ta­mi light i taka wyra­zi­sta postać, pre­cy­zyj­ny, a przy tym pro­sty język, dale­ko idą­ca dba­łość o prze­kaz, jakie ofe­ru­je autor­ka Skład­ni, musia­ły zostać dostrze­żo­ne (i doce­nio­ne).

I zosta­ły. Jest to poet­ka wie­lo­krot­nie nagra­dza­na (m.in. Kon­kurs im. Czy­cza, Kra­ków 2000), zapra­sza­na na poetyc­kie festi­wa­le. Jej poprzed­ni (debiu­tanc­ki) tomik Zro­sty (pre­sti­żo­wa nagro­da im. Jac­ka Bie­re­zi­na – rok 1998) miał wyjąt­ko­wo dobre recen­zje (chwa­li­ły go nawet Zeszy­ty Lite­rac­kie nie­za­in­te­re­so­wa­ne zazwy­czaj poeta­mi, mówiąc deli­kat­nie, młod­szy­mi niż pięć­dzie­się­cio­let­ni). Co cie­ka­we, Kla­ra potra­fi­ła zacho­wać do tego szum­ku wokół swo­jej oso­by zdro­wy dystans. Nie zasy­pu­je pism lite­rac­kich pro­po­zy­cja­mi publi­ka­cji swo­ich wier­szy, ba, nie spie­szy­ła się z ogło­sze­niem dru­giej książ­ki (pięć lat mil­cze­nia, jeśli pomi­nąć wyda­ny w 2002 roku arkusz poetyc­ki Wod­ne dzie­ci, to w świat­ku mło­do­li­te­rac­kim bar­dzo dużo), raczej trzy­ma­ła dłu­go wier­sze, jak mawia, w warsz­ta­cie, pozwa­la­ła im krzep­nąć, nabie­rać mocy.

Uro­dzi­ła się w 1978 roku w War­sza­wie, tam też cho­dzi­ła do szkół, prze­rwa­ła jed­nak stu­dia (filo­lo­gia ukra­iń­ska, jako dru­gi fakul­tet filo­lo­gia pol­ska) i od jakie­goś cza­su miesz­ka we Wro­cła­wiu (pro­szę zauwa­żyć, że jest to kie­ru­nek migra­cji odwrot­ny od typo­we­go), co cie­ka­we, zaj­mu­je się tu zawo­do­wo ujeż­dża­niem koni (powie­dzia­ła mi, że pisa­nie i jaz­da kon­na to jedy­ne rze­czy, nad któ­ry­mi panu­je). Zacie­ka­wił mnie też inny wątek jej życia, dość zna­mien­ny: Kla­ra, mówiąc nie­co żar­tem, odpo­wie­dzial­nie pod­cho­dzi do spraw lite­ra­tu­ry. W wie­ku pięt­na­stu lat kupi­ła na jakiejś księ­gar­nia­nej wyprze­da­ży wybór poezji pew­ne­go pro­fe­so­ra medy­cy­ny (pro­si­ła, żebym nie zdra­dził nazwi­ska – Jest tyl­ko mój! Nie mam ambi­cji „obja­wiać nowych mistrzów.”), auto­ra sze­rzej nie­zna­ne­go (ja o nim nigdy wcze­śniej nie sły­sza­łem) i nie tyl­ko wów­czas uczy­ła się od nie­go trud­nej sztu­ki pisa­nia wier­szy, ma tę książ­kę do dzi­siaj, hołu­bi ją wręcz, wyróż­nia spo­śród innych, nie­chęt­nie się z nią roz­sta­je, zabie­ra w podró­że, czy­ta wciąż od nowa. Ten przy­pa­dek, śle­py traf, to, że dosta­ła od losu tego wła­śnie auto­ra (piszą­ce­go raczej krót­kie, ciem­ne, nace­cho­wa­ne emo­cjo­nal­nie wier­sze – „Byłem złu­dze­niem: a wyra­stał ze mnie mur kamien­ny”), zawa­żył zna­czą­co na jej rozu­mie­niu poezji, zawa­żył w spo­sób nie­dzi­siej­szy, dziś poeci zwy­kli ska­kać sobie lek­ko z kwiat­ka na kwia­tek, z poety­ki w poety­kę, z zadzi­wia­ją­cą bez­tro­ską, dla­te­go tak trud­no im wypra­co­wać sobie roz­po­zna­wal­ność, coś, co w przy­pad­ku autor­ki Skład­ni bez waha­nia moż­na nazwać wła­sną dyk­cją.

Kla­ra Nowa­kow­ska nie wymy­śla swo­ich wier­szy, zbie­ra je raczej (jak śmie­tan­kę) z rze­czy­wi­stych zda­rzeń, z wła­snych (roz­pię­tych w sze­ro­kiej ampli­tu­dzie) sta­nów emo­cjo­nal­nych, rów­nież z tych chwil na sty­ku jawy i snu, pra­ca nad nimi pole­ga głów­nie na uwa­dze i szli­fo­wa­niu skon­den­so­wa­nej, jed­no­cze­śnie pro­stej for­my („For­ma wyzwa­la poczu­cie wła­dzy nad tre­ścią”). Dla autor­ki nie­zmier­nie waż­na jest czy­tel­ność, jasność prze­ka­zu, dzię­ki cze­mu jej wier­sze są zro­zu­mia­łe, ba, atrak­cyj­ne dla nawet nie­zbyt wyro­bio­ne­go czy­tel­ni­ka. Nie jest to meto­da zbyt popu­lar­na wśród mło­dych poetów, na pew­no moż­na było­by powie­dzieć tu kil­ka słów o odwa­dze, bo tak pisać dziś wier­sze jest znacz­nie trud­niej, niż popi­sy­wać się umie­jęt­no­ścią powo­ły­wa­nia poezji nie­zro­zu­mia­łej, o nie­ja­snym, skrę­co­nym gdzieś w (za) głę­bo­kich war­stwach wier­sza pod­mio­cie i zna­cze­niu. Moż­na zary­zy­ko­wać twier­dze­nie, że zim­na dyk­cja, jasny pod­miot, brak nace­cho­wa­nych emo­cjo­nal­nie przy­miot­ni­ków, dale­ko posu­nię­ta języ­ko­wa oszczęd­ność, pro­sto­ta opi­su wywo­łu­je u czy­tel­ni­ka swe­go rodza­ju (para­dok­sal­ny) emo­cjo­nal­ny wstrząs, pozwa­la mu bowiem korzy­stać z wła­snych doświad­czeń, dobu­do­wy­wać do zary­so­wa­nych jedy­nie strzę­pów zda­rzeń wła­sne emo­cje, zezwa­la naj­pro­ściej mówiąc na aktyw­ną lek­tu­rę. Świat tu nie jest jed­nak ani jasny, ani pro­sty. Jest nie­ja­sny. Mówić o nim moż­na, jeśli już, tyl­ko w ska­li mikro, chwy­ta­jąc się w zasa­dzie jedy­nej w mia­rę pew­nej moż­li­wo­ści – szcze­gó­łu, odbić w witry­nie, obra­zu dostrze­żo­ne­go przez chwi­lę, z okna auto­bu­su, kwiat­ka na bru­ku widzia­ne­go z dzie­wią­te­go pię­tra. O spra­wach, któ­re zaj­mu­ją poetów od stu­le­ci, mówi się tu muśnię­ciem, nie­by­wa­le lek­kim („Przy­pad­ko­wo kale­czę bosą sto­pę o szkło/ i patrzę, jak dusza/ wysta­wia na zewnątrz długi,/ cien­ki palec”). Mnie ta dys­kre­cja prze­ko­nu­je, pro­wo­ku­je do dopi­sy­wa­nia. „Kie­dy wyję­to gwoździe,/ w ich miej­sce wyro­sły huby:// zaskle­pia­jąc i drą­żąc jed­no­cze­śnie rany.” To bar­dzo pięk­ny wiersz, pozo­sta­wia czy­tel­ni­ko­wi prze­past­ne, lecz świet­nie zary­so­wa­ne wol­ne pole. A zazna­cza się ich tu wię­cej. Czy­tel­nik może pró­bo­wać zebrać sobie w jed­no „w dzie­ciń­stwie pogubione/ klu­cze”, czy­li w zasa­dzie sie­bie i swo­je sta­ny („kil­ka­set oso­bli­wie połą­czo­nych kości/ w głę­bo­kiej per­spek­ty­wie”) i odnieść je jakoś do zewnętrz­ne­go porząd­ku („z tego koguta/ jutro będzie rosół;// ale jesz­cze dziś zaglą­dam mu w oczy,/ obra­ca­jąc trzon­kiem gra­bek głowę/ zna­le­zio­ną w pokrzy­wach.”).

Nie jest moim zamia­rem recen­zo­wa­nie tu Skład­ni, raczej mam nadzie­ję zwró­cić uwa­gę ewen­tu­al­nych czy­tel­ni­ków na tę sil­ną oso­bo­wość o dużej świa­do­mo­ści twór­czej, na wyso­ko zaawan­so­wa­ny wynik jej dotych­cza­so­wej pra­cy. „Miej­sce ser­ca jest wszę­dzie” i cho­ciaż nie lubię sło­wa „ser­ce”, w wier­szu Kla­ry Nowa­kow­skiej nie brzmi ono fał­szy­wie, jak i inne trud­ne dziś do napi­sa­nia sło­wa.

O autorze

Jacek Bierut

Urodzony w 1964 roku. Prozaik, poeta, krytyk literacki. Studiował filologię polską na uniwersytetach we Wrocławiu i w Lublinie. Laureat nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny i Fundacji Kultury oraz konkursu na książkowy Poetycki Debiut (2001). Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Wszystko jest Sajgonem

recenzje / ESEJE Jacek Bierut

Recen­zja Jac­ka Bie­ru­ta z książ­ki Saj­gon Karo­la Mali­szew­skie­go.

Więcej

O Ustaleniach z Maastricht

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Jac­ka Bie­ru­ta, Karo­la Pęche­rza i Krzysz­to­fa Siw­czy­ka.

Więcej

O czym jest ta piosenka?

recenzje / ESEJE Jacek Bierut

Recen­zja Jac­ka Bie­ru­ta z książ­ki Słyn­ne i świet­ne Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Przekład, Wiersz, Obieg

recenzje / KOMENTARZE Klara Nowakowska

Autor­ski komen­tarz Kla­ry Nowa­kow­skiej do wier­szy z książ­ki Skład­nia.

Więcej