wywiady / o pisaniu

Malować jak Ingres i jak Soutine

Miklavž Komelj

Z Miklavžem Komeljem rozmawia Marko Samec.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mar­ko Samec: Dotych­czas uka­za­ły się trzy Pana samo­dziel­ne tomi­ki wier­szy. Kie­dy i w jakich oko­licz­no­ściach zaczął Pan pisać?

Miklavl’ Komelj: Przede wszyst­kim muszę zazna­czyć, że dopie­ro zaczy­nam. Zara­zem, oczy­wi­ście, nie lek­ce­wa­żę swej dotych­cza­so­wej twór­czo­ści, oświad­cze­nia tego nie trak­tu­ję rów­nież jako obiet­ni­cy na przy­szłość. Sta­no­wi ono po pro­stu ozna­kę pew­ne­go sta­nu. O poezji nie mogę mówić jako o swo­im osią­gnię­ciu, mogę jedy­nie roz­wa­żać ją w kate­go­riach wła­snych prób oraz sta­rań – o któ­rych nawet nie wiem, czy są napraw­dę widocz­ne; jak stwier­dził Ezra Pound, „wokół mnie leżą moje szcząt­ki”. Wiem, iż do tej pory napi­sa­łem kil­ka bar­dzo dobrych wier­szy, jed­nak w poezji w ogó­le nie cho­dzi o osią­gnię­cia. Bar­dzo bli­ski jest mi spo­sób, w jaki Alber­to Gia­co­met­ti mówił o sztu­ce; jak per­ma­nent­nie trwał na eta­pie prób. Nie uwa­żam przy tym, że pisa­nie wier­szy, sam akt twór­czy jest waż­niej­szy od tego, co powsta­nie. Tym, co się liczy, są kon­kret­ne sfor­mu­ło­wa­nia. Ponie­waż dopie­ro abso­lut­ne speł­nie­nie może się tak napraw­dę oka­zać zupeł­nym nie­po­wo­dze­niem. Jedy­nie skraj­na dokład­ność wyra­ża­nia się zawsze na nowo wpro­wa­dza nie­wy­po­wie­dzia­ne. Jed­nak­że to nie to samo, jeśli nie­wy­po­wie­dzia­ne utoż­sa­mia się z aktem mowy, pod­czas któ­re­go umyśl­nie nie wszyst­ko zosta­je wypo­wie­dzia­ne. Wła­śnie tę kwe­stię poru­szam teraz w tek­ście o zna­ko­mi­tym poecie sło­weń­skim Jure Dete­li; Dete­la był dosko­na­le świa­dom tego pro­ble­mu i o tym pisał tak­że w swych roz­pra­wach o sztu­ce.

Poezje pró­bu­ję pisać już od daw­na. Publi­ku­ję od koń­ca lat 80.; kie­dy uka­za­ła się moja pierw­sza książ­ka mia­łem 17 lat. W wie­ku lat pięt­na­stu prze­ży­łem praw­dzi­wy szok, któ­ry przez jakiś czas potem pró­bo­wa­łem zła­go­dzić – wie­le napi­sa­łem po to, by cze­goś inne­go nie powie­dzieć. Oczy­wi­ście, wła­śnie w pró­bie kamu­fla­żu moż­na tak­że naj­wię­cej odkryć. I na odwrót. Jak napi­sa­łem w jed­nym swo­im now­szym, jesz­cze nie opu­bli­ko­wa­nym wier­szu: „…rów­nież zdarcie/ maski z twarzy/ jest jed­nym ze spodziewanych/ spo­so­bów uży­cia maski 1

Dodał­bym jesz­cze coś o począt­ku, kie­dy w ogó­le się coś zaczy­na, np. wiersz , któ­ry piszę. Na pew­no nie dopie­ro w chwi­li, gdy zaczy­nam go pisać. Jed­nak nie w sen­sie, w któ­rym two­rze­nie ozna­cza­ło­by pisa­nie pod dyk­tan­do boga/boskiej siły (coraz bar­dziej jestem ate­istą). Cho­dzi o to, jak wiersz w trak­cie powsta­wa­nia wcho­dzi w rela­cje z już ist­nie­ją­cy­mi sfor­mu­ło­wa­nia­mi (co praw­da są to bar­dzo zna­ne rze­czy, o tym m.in. pisał już Eliot). Jed­nak zazna­czam to, gdyż na tego typu związ­ki – w ogó­le na prze­szłość – jestem w szcze­gól­ny spo­sób uczu­lo­ny już od dzie­ciń­stwa. (Co nie­jed­no­krot­nie widać w moich wier­szach, nawią­zu­ję do róż­nych tra­dy­cji, wśród któ­rych zwłasz­cza dłu­go zaj­mo­wa­ły mnie i dalej zaj­mu­ją, wło­ski XIII oraz XIV wiek.) Czyż to nie wspa­nia­łe, co Maja­kow­ski napi­sał w poema­cie „Lenin” (cytu­ję z pamię­ci) – „pierw­sze wzmian­ki o Leni­nie się­ga­ją 200 lat wstecz” (a zatem cza­sów, gdy zaostrzy­ła się ta pro­ble­ma­ty­ka spo­łecz­na, z kto­rą póź­niej bory­kał się Lenin)?

Mój sto­su­nek do prze­szło­ści zawie­ra prze­ko­na­nie, że jest ona, tak czy ina­czej, uza­leż­nio­na od teraź­niej­szo­ści, że nie­ustan­nie się pod jej wpły­wem trans­for­mu­je, lecz tak­że, iż moż­na ją stra­cić. W tym zna­cze­niu naj­bliż­sze jest mi poj­mo­wa­nie histo­rii przez Wal­te­ra Ben­ja­mi­na. Albo nawet oświad­cze­nie Paso­li­nie­go o „skan­da­licz­nej rewo­lu­cyj­nej mocy prze­szło­ści” oraz jego prze­ko­na­nie, iż tra­dy­cję uchro­nią jedy­nie rewo­lu­cje.

Cho­ciaż dla nie­któ­rych nie są to spra­wy oczy­wi­ste.

W ogó­le prze­szłość jest czymś nie­ja­snym, o tym w swych frag­men­tach Die Weltal­ter pisał Schel­ling – w rze­czy­wi­sto­ści nie­wie­lu zna swo­ją praw­dzi­wą prze­szłość, sama ona bowiem zasa­dza się na pew­nym prze­ło­mie, na oddzie­le­niu się od prze­szło­ści.

Dla­cze­go Pan two­rzy? Mógł­by Pan opi­sać fun­da­men­ty swo­jej poety­ki?

Może fun­da­men­ty mojej poety­ki leżą w pod­ko­py­wa­niu fun­da­men­tów mojej poety­ki… Nota bene – uży­wa­jąc sło­wa „two­rze­nie” bar­dzo szyb­ko docho­dzi się do misty­fi­ka­cji. To zbyt­nio przy­po­mi­na mi czyn­no­ści „Pana boga”. Poezję zaś trak­tu­ję jako zupeł­ne zaprze­cze­nie „Pana boga”. Też wła­śnie z tej przy­czy­ny w swo­jej książ­ce Rosa zamie­ści­łem tłu­ma­cze­nie wspa­nia­łe­go, wstrzą­sa­ją­ce­go pro­lo­gu tra­ge­dii Cana­ce, któ­rą w XVI wie­ku napi­sał, dziś cał­kiem zapo­mnia­ny, Spe­ro­ne Spe­ro­ni (oso­bi­ście bar­dzo reli­gij­ny czło­wiek). Poru­szy­ło mnie jego zain­te­re­so­wa­nie pew­ną isto­tą, zupeł­nie opusz­czo­ną, nawet przez bogów, któ­ra naru­sza ich wstręt­ny porzą­dek. Dotknę­ła mnie mowa tej isto­ty (w pro­lo­gu tym mówi zamor­do­wa­ne zaraz po naro­dze­niu dziec­ko), o któ­rą się nikt nie trosz­czy, któ­rej według logi­ki sym­bo­licz­nej orga­ni­za­cji świa­ta nikt nie dostrze­ga… W każ­dym razie nie piszę po to, by wta­piać się w jaką­kol­wiek „har­mo­nię świa­ta”, lecz po to, by coś poru­szyć, stwo­rzyć dostęp do miejsc, dla któ­rych brak miej­sca, o któ­rych moż­na zale­d­wie pomy­śleć… Fer­nan­do Pes­soa napi­sał, iż dla nie­go fakt bycia poetą, to „pew­ne­go rodza­ju spo­sób, jak być sam”. Bar­dzo bli­skie są mi tak­że wier­sze Anto­ni­na Artaud, według któ­re­go każ­da isto­ta ucie­le­śnio­na jest po to, aby wraz z trans­for­ma­cja­mi swe­go cia­ła coraz bar­dziej odróż­nia­ła się od wszel­kich innych ucie­le­śnio­nych istot.

Jed­nak naj­szczer­sze pró­by, jeśli się o nich mówi powierz­chow­nie i szyb­ko, mogą zabrzmieć jak bred­nia. Taki wywiad nie jest naj­wła­ściw­szą for­mą odpo­wie­dzi na tak wyma­ga­ją­ce i obszer­ne pyta­nie. A powierz­chow­ne­go pisa­nia o poezji, któ­re­go jest wszę­dzie peł­no, nie cier­pię.

Nato­miast wciąż pocią­ga­ją mnie dia­me­tral­ne prze­ci­wień­stwa. Wyda­je mi się, że napraw­dę rozu­miem de Koonin­ga, któ­ry w mło­do­ści chciał malo­wać jed­no­cze­śnie jak Ingres i jak Souti­ne. Oso­bi­ście rów­nież odczu­wam, w odnie­sie­niu do pisa­nia, podob­ne pra­gnie­nia o podob­nej roz­pię­to­ści. Jed­nak tego rodza­ju życze­nie może być tak­że poważ­ną bolącz­ką i praw­dzi­wym sza­leń­stwem. Z tej przy­czy­ny podzi­wiam poetów, któ­rym uda­ło się nadać swej wymo­wie wie­lo­oso­bo­wość, będą­cą spo­so­bem akcep­ta­cji skraj­ne­go roz­sz­cze­pie­nia – np. Fer­nan­do Pes­soę, czy Ezrę Poun­da… Co jest, mam nadzie­ję, oczy­wi­ste, nie chcę przy tym powie­dzieć, iż spe­cjal­nie szu­kam zamę­tu. Dbam o cał­ko­wi­te prze­my­śle­nie i ści­słość. Nie mam wcze­śniej przy­go­to­wa­nych wzor­ców, któ­re mógł­bym wyko­rzy­stać przy for­mu­ło­wa­niu wier­szy. Wszyst­ko usta­na­wia się na nowo przy każ­dym nowym sfor­mu­ło­wa­niu. Jeże­li zaś myślę o wol­no­ści, to nie o utoż­sa­mia­nej z samo­wo­lą: albo­wiem z każ­dą samo­wo­lą jest jak z tą samo­wo­lą tań­czą­cych naro­wi­stych sto­łów, o któ­rej w pierw­szym roz­dzia­le Kapi­ta­łu tak zabaw­nie roz­pra­wiał Marks.

Wspo­mniał Pan o Jure Dete­li, zna­nym z suro­wo­ści wobec słów w poezji. Jaki jest Pana sto­su­nek do słów? Wła­snych, cudzych?

Przy­pusz­czam, iż Jure Dete­la jest w Pol­sce bar­dzo mało zna­ny, cho­ciaż kie­dyś w piśmie Stu­dium widzia­łem kil­ka jego wier­szy w pol­skim tłu­ma­cze­niu. W każ­dym razie pole­cam czy­ta­nie i tłu­ma­cze­nie twór­czo­ści tego poety, któ­ry znacz­nie wykro­czył poza hory­zon­ty sło­wen­skiej poezji. Jure Dete­la trosz­czył się o brak meta­for, o dosłow­ność. Dążąc do sub­li­ma­cji, kie­ro­wał się alter­na­ty­wą: „albo prze­no­śnia, albo wznio­słość”. Wła­śnie teraz piszę o nim tekst i pró­bu­ję m.in. ana­li­zo­wać to jego sta­no­wi­sko. Chcę przede wszyst­kim wyka­zać, że w żad­nym razie nie cho­dzi tu o naiw­ny pogląd, jaki mógł­by wyni­kać z zało­żo­nej odpo­wied­nio­ści mię­dzy „sło­wa­mi” a „isto­ta­mi”, bez uwzględ­nie­nia wie­dzy o mecha­ni­zmach ozna­cza­nia. Nale­ży sta­rać się, by sło­wa funk­cjo­no­wa­ły jako nazwy – nazwy zaś istot nie defi­niu­ją, lecz uno­szą się wokół nie­na­zy­wal­ne­go w nich. Naj­głę­biej respek­tu­ją zasa­dę „sub­stan­cjo­nal­no­ści” istot poprzez fakt, iż nigdy ku nim nie zmie­rza­ją, nie pró­bu­ją ich sobie przy­własz­czyć. Są raczej skie­ro­wa­ne ku otchła­ni ich nie­obec­no­ści w nich samych. Dete­la zdo­łał w tym psy­chicz­nym napię­ciu zde­fi­nio­wać swój sto­su­nek do zwie­rząt, w spo­sób na are­nie poezji świa­to­wej wyjąt­ko­wy, któ­re­go nikt, według mnie, jesz­cze nie pojął. To rów­no­cze­śnie wią­że się ze sty­lem życia Dete­li oraz jego [eko­lo­gicz­nym] zaan­ga­żo­wa­niem.

Taki sto­su­nek do słów jest czymś, do cze­go dążę tak­że sam. Jed­nak nie cho­dzi tu o osią­gnię­cie cze­goś raz na zawsze na pozio­mie aktu twór­cze­go. Mam na myśli obszar doświad­czeń, prób, otwar­tą prze­strzeń. Jed­no­cze­śnie, cza­sa­mi świa­do­mie wypró­bo­wu­ję rów­nież ide­olo­gicz­ną łącz­li­wość słów. Nie odrzu­cam cał­ko­wi­cie meta­fo­ry­ki, ale pró­bu­ję ją prze­ina­czać, tak­że za pomo­cą iro­nii, któ­rej, wyda­je mi się, czy­tel­ni­cy w mej poezji raczej nie dostrze­gli.

W rze­czy­wi­sto­ści inte­re­su­ją mnie przede wszyst­kim sło­wa, któ­re pozo­sta­ją w pew­nej rela­cji do ich bra­ku. Pro­szę pomy­śleć o Bau­de­la­irze – wszel­ka jego zdol­ność sfor­mu­ło­wań zasad­ni­czo odno­si się do afa­zji. Ale do praw­dzi­wej afa­zji! W tym przy­pad­ku nie moż­na nicze­go pod­ro­bić. Fak­tycz­ną nie­moc mowy poświad­cza jedy­nie naj­wyż­sza sta­now­czość mowy. Wszyst­ko inne to mani­pu­la­cja. O tym też bar­dzo wyraź­nie pisał Dete­la.

Kto jesz­cze miał na Pana wpływ?

Kil­ka nazwisk już wspo­mnia­łem. Wszy­scy, o któ­rych mówi­łem już w wywia­dzie, w pewien spo­sób na mnie wpły­nę­li. Z czy­sto mate­ria­li­stycz­ne­go sta­no­wi­ska jest oczy­wi­ście trud­no, jeśli w ogó­le moż­li­we, powie­dzieć, kto w rze­czy­wi­sto­ści wywarł na mnie zna­czą­cy wpływ. Czy w ogó­le wie­my, czy się przy­zna­my, kto fak­tycz­nie wpły­wa na nas naj­bar­dziej? Wystar­czy wspo­mnieć o Freu­dow­skiej ana­li­zie „wil­cze­go czło­wie­ka”: czy­sty przy­pa­dek, że jakaś słu­żą­ca w obec­no­ści dziec­ka w pewien okre­ślo­ny spo­sób przy­klęk­nę­ła, kie­dy, powiedz­my, myła pod­ło­gę, w inter­pre­ta­cji Freu­da – nie­co tę sytu­ację uprasz­czam i kary­ka­tu­ru­ję – strau­ma­ty­zo­wa­ło całe póź­niej­sze życie tego chłop­ca, fatal­nie okre­śli­ło to, co przed­sta­wiał sobie jako obiekt pożą­da­nia.

Jaki jest Pana sto­su­nek do innych sztuk? Powia­za­nia z nimi? Malar­stwo, muzy­ka, film?

Od kie­dy pamię­tam, rysu­ję i malu­ję, w ostat­nich latach coraz poważ­niej. Malar­stwo nie jest dla mnie mniej waż­ne od poezji, jed­nak obra­zów na razie nie wysta­wiam. Poza tym spo­ro uwa­gi poświę­cam teo­rii malar­stwa; tak­że dok­to­rat bro­ni­łem z histo­rii sztu­ki. Obec­nie przy­go­to­wu­ję do dru­ku książ­kę na pod­sta­wie tej dyser­ta­cji. Lubię prze­by­wać w towa­rzy­stwie mala­rzy i rzeź­bia­rzy.

Jeśli zaś cho­dzi o muzy­kę, w róż­nych okre­sach mia­łem róż­ne prio­ry­te­ty. Mniej wię­cej 10 lat temu sza­la­łem na punk­cie Ryszar­da Wagne­ra. Jed­nym z naj­do­sko­nal­szych prze­ja­wów sztu­ki, jakie znam, jest sta­ra japoń­ska muzy­ka gaga­ku. Jed­nak trud­no by mi było wybrać tę ulu­bio­ną. Bar­dzo dużo słu­cha­łem tak­że neapo­li­tań­skiej ope­ry komicz­nej z XVIII wie­ku, zwłasz­cza Dome­ni­ca Cima­ro­sy – na nie­go napro­wa­dzi­ła mnie lek­tu­ra Sten­dha­la, któ­ry Cima­ro­sę ubó­stwiał.

W książ­ce Rosa poświę­ci­łem wiersz Pri­mo­žo­wi Ramo­všo­wi, jed­ne­mu z naj­waż­niej­szych sło­weń­skich kom­po­zy­to­rów, przed­sta­wi­cie­lo­wi awan­gar­dy, zmar­łe­mu w 1999 roku. Żył tak, jak wyobra­żam sobie życie nie­miec­kich kom­po­zy­to­rów z XVII oraz XVIII wie­ku, powiedz­my Bacha. Bacha uwiel­biam. Ramo­vša zaś zna­łem tyl­ko z widze­nia; kła­nia­li­śmy się sobie na uli­cy. Był star­szym panem, jed­nak ema­no­wa­ło z nie­go coś nie­zwy­kle dzie­cię­ce­go. O ile wiem, w latach sześć­dzie­sią­tych wpły­nę­ły na nie­go festi­wa­le muzy­ki awan­gar­do­wej w Pol­sce.

Film darzę szcze­gól­nym uczu­ciem, choć zakwi­tło ono dość póź­no. Bar­dzo cie­ka­wi mnie teo­ria fil­mu i zamie­rzam jesz­cze coś w przy­szło­ści napi­sać na ten temat. Jed­nym z nie­wie­lu miejsc, gdzie mogę jesz­cze wytrzy­mać, odkąd Lubla­nę, któ­rą zresz­tą bar­dzo lubię, zale­wa neo­ka­pi­ta­li­stycz­ny sno­bizm, jest KINOTEKA2. Do moich ulu­bio­nych nale­ży tak­że pol­ski film Ręko­pis zna­le­zio­ny w Sara­gos­sie Hasa. Zachwy­cił mnie swo­ją kon­struk­cją: powa­la nas sama struk­tu­ra, spo­sób, w jaki są poda­wa­ne opo­wie­ści. To rze­czy­wi­ście coś zna­ko­mi­te­go.

Tytu­ły, nazwy, imio­na, któ­re są Panu szcze­gól­nie bli­skie? W poezji, malar­stwie, geo­gra­fii, meta­fi­zy­ce?

 Z upły­wem cza­su moje nasta­wie­nie do poetów ule­ga zmia­nom. Wymie­nię tyl­ko kil­ku auto­rów, któ­rych na róż­ny spo­sób cenię: Owi­diusz, Dan­te, Höl­der­lin, Nerval, Cole­rid­ge, Emi­ly Dic­kin­son, Bashô, Issa, Maja­kow­ski, Pound, Pes­soa, Sre­čko Koso­vel, Dete­la…, Lau­tréa­mont, Val­le­jo, Pave­se, nad­re­ali­ści, Artaud… Czer­pię rów­nież bar­dzo dużą przy­jem­ność z czy­ta­nia auto­rów mniej zna­nych; w żad­nym przy­pad­ku nie ufam tzw. kano­nom lite­rac­kim. Uwiel­biam wło­ską poezję baro­ko­wą.

W malar­stwie nato­miast moim ulu­bio­nym okre­sem jest XIV- oraz XV-wiecz­ne malar­stwo wło­skie. Ubó­stwiam np. Pie­ra del­la Fran­ce­sca. Jest wie­lu mala­rzy, kto­rych darzę szcze­gól­ną sym­pa­tią, np. Paul Klee. Wyda­je mi się, że Arshi­le Gor­ky mógł­by być moim ulu­bio­nym mala­rzem, gdy­bym tyl­ko widział ory­gi­na­ły jego obra­zów. Dotych­czas widzia­łem, oprócz dwóch, same repro­duk­cje. Ponie­waż za istot­ne uwa­żam podzi­wia­nie ory­gi­na­łów, dużo podró­żu­ję. Z miejsc, gdzie już byłem, szcze­gól­nie kocham Turyn, Neapol, Sycy­lię, Lizbo­nę… Z miejsc, któ­rych jesz­cze nie znam zaś – Per­sję, Japo­nię, Sybe­rię, Moskwę, Mek­syk. Wła­ści­wie każ­de miej­sce może wpro­wa­dzić mnie w stan cał­ko­wi­tej eks­ta­zy… Dużo cho­dzę pie­szo. Gdy tłu­ma­czy­łem Chi­me­ry Nerva­la, uda­łem się do Neapo­lu i prze­mie­rza­łem tę kra­inę, bym mógł prze­tłu­ma­czyć wer­sy o Posil­li­po.

Meta­fi­zy­ka? Nie wiem dokład­nie, co Pan przez to rozu­mie. Jeże­li cho­dzi o filo­zo­fię, czy­tam bar­dzo dużo ksią­żek filo­zo­ficz­nych, jed­nak bar­dziej sys­te­ma­tycz­nie dopie­ro od kil­ku lat. Spo­śród auto­rów, któ­rzy mnie bar­dzo zaj­mu­ją, wymie­nię Schel­lin­ga, Hegla, Nie­tz­sche­go, Mark­sa, Laca­na, Deleu­ze­’a, Althus­se­ra…

A jaki jest Pana sto­su­nek do wia­ry, reli­gii?

Jestem ate­istą, jed­nak może w tym sen­sie, w jakim za ate­istę uwa­żał się Luis Buńu­el, któ­ry mógł „spo­koj­nie” przy­jąć coś, co dla wie­rzą­ce­go sta­no­wi­ło­by wyjąt­ko­we doświad­cze­nie reli­gij­ne. Dla­te­go był jesz­cze bar­dziej zago­rza­łym ate­istą…

Zdzi­wi­ło mnie, i zara­zem nie, kie­dy Pri­moz Čučnik, mój przy­ja­ciel, w recen­zji mojej książ­ki Rosa, okre­ślił mą poezję jako reli­gij­ną – i to chrze­ści­jań­sko-reli­gij­ną. Oso­bi­ście nato­miast poj­mu­ję ją raczej jako kontr­re­li­gij­ną, jako pró­bę wyzwo­le­nia się z per­wer­syj­nych mecha­ni­zmów reli­gij­nej ide­olo­gii. Nie mogę jed­nak powie­dzieć, że misty­ka w ogó­le jest mi obca. Już kie­dyś gdzieś zazna­czy­łem: praw­dzi­wa misty­ka jest w pewien spo­sób zawsze głę­bo­ko ate­istycz­na oraz mate­ria­li­stycz­na.

Pań­skie sta­no­wi­sko wobec poli­ty­ki?

Coraz bar­dziej opo­wia­dam się za lewi­cą. Jed­nak to nie ma nic wspól­ne­go z tym, jak rozu­mia­no „lewi­cę” i „pra­wi­cę” na sło­weń­skiej are­nie poli­tycz­nej, któ­ra w isto­cie jest cał­ko­wi­cie apo­li­tycz­na, nie­wy­pro­fi­lo­wa­na oraz ane­micz­na. Socjo­log Mar­ta Gre­go­rčič, któ­ra w Sło­we­nii zaj­mu­je się mar­gi­nal­ny­mi gru­pa­mi i jest jed­ną z nie­wie­lu dzia­ła­czy ruchów poko­jo­wych, stwier­dzi­ła ostat­nio w jed­nym z wywia­dów, iż w dzi­siej­szej Sło­we­nii w ogó­le nie mamy praw­dzi­wej poli­ty­ki ani poli­tycz­no­ści: nasi poli­ty­cy w par­la­men­cie dosto­so­wu­ją jedy­nie nasze usta­wo­daw­stwo do euro­pej­skie­go… Oraz do inte­re­sów NATO… Poza opor­tu­ni­stycz­ną sło­weń­ską eli­tą poli­tycz­ną, a tak­że w boju prze­ciw­ko niej, coś coraz szyb­ciej zaczy­na się dziać. Uwa­żam, że przy­gnę­bia­ją­cy stan letar­gu hamu­ją­cy myśl poli­tycz­ną lat 90., któ­ry nastał po odzy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści Sło­we­nii oraz po jej zapa­ści w neo­ka­pi­ta­lizm, powo­li dobie­ga koń­ca. Wła­śnie w tej chwi­li w Sło­we­nii trwa kon­flikt pomię­dzy rzą­dzą­cą gru­pą poli­tycz­ną a sze­rzej myślą­cą gru­pą, doty­czą­cy przy­stą­pie­nia do pak­tu pół­noc­no­atlan­tyc­kie­go. Jestem prze­ko­na­ny, że w refe­ren­dum sta­now­czo opo­wie­my się prze­ciw temu. Na szczę­ście wła­śnie sło­weń­ska eli­ta poli­tycz­na, robią­ca pro­pa­gan­dę dla NATO, do tej pory naj­wię­cej zro­bi­ła prze­ciw­ko nie­mu; argu­men­ty bowiem za przy­stą­pie­niem, jakie przed­kła­da spo­łe­czeń­stwu, są z regu­ły głu­pa­we i gro­te­sko­we…

Mam tak­że nadzie­ję, że nie muszę szcze­gól­nie zazna­czać, jak bar­dzo mnie brzy­dzi prze­stęp­cza poli­ty­ka Geo­r­ge­’a Busha…

Z wiel­ką cie­ka­wo­ścią, sza­cun­kiem, rado­ścią oraz ocze­ki­wa­niem śle­dzę coraz żyw­sze mani­fe­sta­cje tzw. „anty­glo­ba­li­stów” na świe­cie. Jak by nie było, jest to obec­nie naj­po­waż­niej­szy ruch poli­tycz­ny. Jed­nak nie stwa­rzam sobie żad­nych na ten temat ilu­zji; wciąż pozo­sta­je wie­le nie­do­po­wie­dzeń, koniecz­ne będzie rów­nież mnó­stwo pra­cy teo­re­tycz­nej i cał­kiem odmien­ne­go kon­cep­tu­al­ne­go ostrza. Lecz wciąż jestem prze­ko­na­ny, iż na świe­cie, mimo wszyst­ko, zaczy­na się kumu­lo­wać jakiś poważ­ny rewo­lu­cyj­ny poten­cjał. I myślę, że trze­ba ponow­nie prze­czy­tać Mark­sa.

A przy­szłość?

W wier­szu „Ukrzy­żo­wa­ni kochan­ko­wie” wyra­zi­łem pra­gnie­nie roz­bi­cia i roz­trza­ska­nia „przy­szło­ści, któ­ra wszyst­ko zatru­wa”. Wiersz ten napi­sa­łem po obej­rze­niu fil­mu Mizo­gu­chie­go Ukrzy­żo­wa­ni kochan­ko­wie. Wiersz doty­czy ostat­nie­go frag­men­tu tego dosko­na­łe­go fil­mu. Kie­dy kochan­ków, któ­rzy naru­szy­li nor­my spo­łecz­ne, wio­zą na sza­fot, oni pozo­sta­ją w swym ostat­nim uści­sku cał­ko­wi­cie zwy­cię­sko bło­dzy, a ktoś z tłu­mu krzy­czy: „Ale prze­cież oni nie maja żad­nej przy­szło­ści!” Jed­nak ta nie­obec­ność przy­szło­ści w rze­czy­wi­sto­ści jest jej nad­mia­rem

Może to dia­lek­ty­ka, może misty­ka, a może to i to. Nie­ustan­nie sta­ram się pod­kre­ślać i opie­wać wła­śnie ten praw­dzi­wie rewo­lu­cyj­ny nad­miar przy­szło­ści.


Prze­ło­ży­ła Anna Maria Gaweł
[1] Prze­ło­żył Adam Wie­de­mann.
[2] Lublań­skie kino, w któ­re­go reper­tu­arze brak fil­mów komer­cyj­nych (przyp. tł.).

O autorach i autorkach

Miklavž Komelj

Słoweński poeta i historyk sztuki. W 2006 otrzymał Nagrodę Jenko za zbiór wierszy Hipodrom, zaś w 2010 Nagrodę Prešeren Foundation za tom Nenaslovljiva imena.

Powiązania

Trzech poetów słoweńskich

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Aloj­za Iha­na, Mikla­vža Komel­ja, Pete­ra Semo­li­cia, Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk i Ada­ma Wie­de­man­na pod­czas Por­tu Lite­rac­kie­go 2004.

Więcej

Ruiny i skarb

dzwieki / RECYTACJE Miklavž Komelj

Wiersz z tomu Rosa, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Trzech poetów sło­weń­skich” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2004, w wyko­na­niu auto­ra oraz tłu­ma­cza Ada­ma Wie­de­man­na.

Więcej

Ruiny i skarb

dzwieki / RECYTACJE Miklavž Komelj

Wiersz z tomu Rosa, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Trzech poetów sło­weń­skich” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2004, w wyko­na­niu auto­ra oraz tłu­ma­cza Ada­ma Wie­de­man­na.

Więcej

Dziwaczne szczegóły rozkładu do stanu nie-ostateczności

recenzje / IMPRESJE Primož Čučnik

Esej Pri­mo­ža Čučni­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rosa Mikla­vža Komel­ja.

Więcej

Dziwaczne szczegóły rozkładu do stanu nie-ostateczności

recenzje / IMPRESJE Primož Čučnik

Esej Pri­mo­ža Čučni­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rosa Mikla­vža Komel­ja.

Więcej