Marko Samec: Wydał Pan dotychczas sześć autorskich tomików wierszy. Jak i kiedy Pan zaczął?
Peter Semolič: Zacząłem pisać już jako dziecko. Wychowałem się w rodzinie, w której literatura była zawsze w zasięgu ręki i dlatego wydaje mi się logiczne, że swoje marzenia próbowałem realizować właśnie poprzez literaturę. Oczywiście wtedy nawet w snach nie wyobrażałem sobie, że swoje życie poświęcę poezji, a raczej także poezji. Nie do końca mogli się z tym zgodzić – i też absolutnie się nie zgadzali – moi rodzice. Bowiem dzięki rozmaitym historycznym i społecznym okolicznościom w Słowenii jest już tak, że poezja, przynajmniej dla starszych generacji, wydaje się czymś świętym – poprzez poezję ukonstytuowała się słoweńska świadomość narodowa, ale pisanie poezji wydaje się im zajęciem gorszym od hańby i sytuuje się gdzieś pomiędzy żebractwem, łobuzerią i piciem. Chwila identyfikacji z „poetą” nadeszła w związku z tym później, w okresie dojrzewania i najprawdopodobniej też jako element oporu przeciwko otoczeniu, w którym żyłem, i sposobu myślenia, który je przepajał.
Kto miał na Pana wpływ?
W każdym przypadku, z poetyckiej i z ludzkiej strony, największy wpływ miał na mnie Dane Zajc, zdaniem większości słoweńskich poetów największy liryk drugiej połowy XX wieku w naszym kraju. W połowie lat osiemdziesiątych zachodziłem do wypożyczalni, gdzie Dane był zatrudniony, i pewnego dnia, spoglądając na książki, które wypożyczałem, zapytał, czy może sam też coś piszę i, jeśli piszę, chętnie by coś mojego przeczytał. To pytanie całkowicie mnie zaszokowało – jak tu swoje słabe wiersze dać do przeczytania tak wyjątkowemu poecie? Mimo wszystko mu je przyniosłem i jeżeli w moim życiu zaistniał jakiś moment inicjacji poetyckiej, to była to nasza krótka rozmowa nad moimi wersami. Niedługo po niej zaczęły powstawać wiersze, przy których miałem uczucie, że są prawdopodobnie „tymi właściwymi”. Te wiersze, napisane w latach 1984/1985 po wielu latach ukazały się w moim pierwszym tomiku Tamaryszek. Było jeszcze wiele innych inspiracji i w dalszym ciągu jestem pod wpływem słoweńskiej poezji. Franci Zagorinik, Iztok Geister, Iztok Osojnik, Vera Pejovič, Primož Čučnik… Nazwiska pewnie nic polskiemu czytelnikowi nie powiedzą, ale niech mi czytelnik uwierzy, że chodzi o wielkich poetów i poetki.
Jaki jest Pana stosunek do słów? Własnych, cudzych?
Zdanie z Pisma Świętego, że słowo stało się ciałem, nie mieści mi się w głowie. Moje słowa są zawsze tylko i wyłącznie słowami – nietrwałymi łańcuchami głosów, cienkim śladem atramentu na papierze. Częstokroć wydają mi się nieprawdziwe i to mnie frustruje, chociaż nie mam się za platończyka. Dlatego niechętnie czytam siebie. Chętniej innych, niekiedy zdarza się, że jakieś słowo mnie przepełni, uczyni bardziej rzeczywistym i w konsekwencji trochę bardziej zadowolonym, optymistycznym. Czasem wiersz jakiegoś autora uderza mnie w samo serce, burzy mój świat. Jest to straszne i jednocześnie wyzwalające uczucie. Myślę, że właśnie dzięki temu doświadczeniu w dalszym ciągu trwam przy poezji – jako czytelnik i jako pisarz.
Jakie są Pana związki z innymi rodzajami sztuki?
Niektóre rodzaje sztuki są dla mnie otwarte, inne zamknięte. Otwarta jest dla mnie na przykład muzyka i gdybym mógł rzeczywiście wybierać swoje przeznaczenie, wówczas byłbym muzykiem, na przykład jazzowym. Niestety, nie miałem takiej możliwości czy talentu, albo tego ni tego. A malarstwo… Nie wiem, myślę że mnie fascynuje, ponieważ jest dla mnie mniej lub bardziej zamknięte. W żaden sposób nie mogę przeniknąć cudu – dla mnie to jest cud – powstania obrazu. Skąd się w ogóle bierze obraz? Po co ktoś w ogóle maluje? Nie wiem. Ale kocham obrazy, to znaczy, kocham je oglądać i lubię się przyjaźnić z malarzami. Wydaje mi się, że postrzegają świat inaczej niż ja, ale nie tak znów inaczej, abym tego spojrzenia chociaż trochę nie rozumiał.
Które dzieła, tytuły są Panu najbliższe?
Obawiam się, że moje czytanie jest w znacznym stopniu barbarzyńskie, tj. nieselektywne. W tej chwili czytam w ten sposób Inne średniowiecze Le Goffa, pewną antologię poezji latynoamerykańskiej i ostatni numer periodyku Literatura. Czy ja wiem, co mi z tego wszystkiego zostanie w głowie? W każdym razie najchętniej czytam poezję, dramat, fantastykę naukową, książki socjologiczne, antropologiczne, historyczne i językoznawcze. Z poezji zaś przede wszystkim współczesnych poetów irlandzkich i polskich, ostatnich niestety tylko w przekładach. Właśnie irlandzcy i polscy poeci – obok słoweńskich – najbardziej wpływali na mnie, albo przynajmniej głęboko poruszyli. Na przykład Seamus Heaney i Zbigniew Herbert, w ostatni zaś czasie fascynują mnie przede wszystkim młodsi poeci polscy, których w wersji słoweńskiej otrzymujemy głównie ze pośrednictwem Katarzyny Šalamun-Biedrzyckiej i Primoža Čučnika. Zafascynowali mnie Jacek Podsiadło, Marcin Świetlicki, Miłosz Biedrzycki, Adam Wiedemann, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Czyż na przykład poezja Podsiadły nie jest fantastyczna? Zwłaszcza dla słoweńskiego czytelnika, który w swojej tradycji tego rodzaju poezji prawie w ogóle nie znajdzie. Może mógłbym nawet powiedzieć, że najchętniej czytam „innych”, to znaczy tych poetów, którzy nie piszą tak samo jak ja. Jeżeli piszą tak samo, zaczynają mnie dość szybko nudzić.
Dlaczego i kiedy Pan tworzy? Proszę opisać podstawy swojej poetyki.
Czasem nawet cały rok nic nie napiszę. A potem w krótkim czasie przydarzy mi się mnóstwo wierszy. Albo powstają pojedynczo w dużych odstępach czasu. W kwestii poezji i pisania poezji jasnych jest dla mnie tylko kilka rzeczy. Czasem mam potrzebę niezależnego tworzenia i mówienia, mówienia: to jest dobre, tamto złe itd. Ale w rzeczywistości nie wiem. Zwłaszcza tego, dlaczego piszę tak, jak piszę. Dlatego nie potrafię nic mądrego powiedzieć o swojej poetyce. Czy w ogóle mam jakąś swoją poetykę? Niektórzy twierdzą, że ją mam, inni, że jej nie mam. Ach, krytycy to takie dziwne istoty… Ale jeśli mimo wszystko spróbuję: myślę, że poezja jest dla mnie przede wszystkim formą komunikacji i na pierwszym miejscu komunikacją z sobą samym. Poprzez pisanie wyjaśniam niektóre, dla mnie ważne, rzeczy. A wobec tego pisanie poezji jest oczywiście ciągle nową lub prawie zawsze nową wędrówką w nieznane – nieznane warstwy języka, psychiki, duchowości… Jest więc jednocześnie wejrzeniem w siebie i w kogoś innego. Może więc piszę powodowany ciekawością, a może jedynie pragnieniem opowiadania i gdzieś na końcu pragnieniem miłości. Sławna grupa z eks-Jugosławii, Bijelo Dugme, śpiewała kiedyś: „Volim, da me ljudi vole.” „Kocham to, że mnie ludzie kochają.” Może w tle jest jedynie to, jedynie to pragnienie. Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Pański status materialny, z czego Pan żyje?
Po szkole średniej nie poszedłem na studia, ale do pracy, i tak przeżyłem parę lat jako technik dźwiękowiec w państwowym radiu. Praca była piękna, atmosfera też, ale cierpiało zdrowie, zwłaszcza wątroba. No i oczywiście poezja. W tamtych latach prawie nic nie napisałem. I to mnie zaczęło męczyć. Zostawiłem pracę i wyprowadziłem się z Lublany nad morze, na Istrię. Właściwie pojechaliśmy w dwójkę: poetka Vera Pejovič – moja miłość i redaktorka praktycznie wszystkich moich tomików poetyckich – i ja. Osiedliliśmy się w małej wsi w słoweńskiej części Istrii i żyliśmy z zaoszczędzonych pieniędzy i miłości. Z czasem już tylko miłością. Od tego czasu próbujemy przeżyć na rozliczne sposoby: dzięki pracy dorywczej, tłumaczeniom, pisaniu krytyk, redagowaniu tekstów itd. W tej chwili Vera pracuje w ambasadzie Unii Europejskiej w Lublanie, a ja mam tak zwany „status niezależnego pracownika kulturalnego” (czyż nie jest to straszna nazwa?). Ten status jest rzeczą zabawną: państwo opłaca poetom (a także innym artystom) ubezpieczenie emerytalne i część ubezpieczenia zdrowotnego, a ci muszą w zamian raz na pięć lat wydać dwa tomiki wierszy. I właśnie w tym miejscu zaczyna się heca: bowiem jedynym rzeczywistym organem finansującym poezję w Słowenii jest poprzez system subwencji państwo. A co się na przykład stanie, jeżeli państwo nie da subwencji na twój tomik wierszy? Tracisz swoje przywileje. Lekarza. Emeryturę. To znaczy, że państwo z jednej strony zabiera ci coś, co ci z drugiej strony dało. Czyż to nie perwersyjne? Mnie się już tak wydaje. I właśnie tu zaczyna się wielki problem dzisiejszej słoweńskiej sceny literackiej, problem, którym jest jej podporządkowanie polityce. Jeśli minister kultury należy do prawicy, będzie subwencjonować prawicowców, jeśli należy do lewicy, będzie subwencjonował lewicowców… A jednocześnie prawica i lewica sądzą, że literatura to głupota i dlatego z przyjemnością obniżają subwencje na książki, czasopisma literackie itd. Rezultatem tego jest, że gdy honoraria są coraz niższe, udaje się przeżyć tylko tym, którzy mają dobre kontakty z polityką. Niestety lub na szczęście nie jestem jednym z nich. Tak, najprawdopodobniej znowu będę sobie musiał poszukać jakiejś pracy.
Pańskie poglądy polityczne?
Mój dziad, który urodził się na początku XX wieku na Słoweńskim Przymorzu, w ciągu osiemdziesięciu czterech lat swego życia sześciokrotnie zmieniał kraj zamieszkania, przy czym przeniósł się tylko raz i to jedynie o nieco ponad 100 kilometrów. Urodził się w Austro-Węgrzech, po pierwszej wojnie światowej tamte rejony przypadły Królestwu Włoch, w początku lat trzydziestych razem z swoją żoną i dzieckiem, moim ojcem, uciekł spod władzy faszyzmu do Lublany, do Królestwa Jugosławii, w czasie drugiej wojny światowej znów był przez pewien czas obywatelem włoskim, po kapitulacji Włoch w 1943 roku Lublana stała się częścią Niemiec, po roku 1945 został obywatelem socjalistycznej Jugosławii. Gdyby żył tylko osiem lat dłużej, doczekałby już swojego siódmego państwa: Republiki Słowenii. Wszystkie te zmiany państw i obywatelstw były mniej lub bardziej powiązane z wojnami, więzieniami, głodem, wygnaniem itp. Polityka więc w okrutny sposób dotyka tych sfer codziennego życia ludzkiego. I ogólnie wydaje mi się, że również dziś polityka pełni zbyt wielką rolę w naszym życiu. W Słowenii gwiazdami nie są muzycy pop czy sportowcy, ale politycy. W barach większość rozmów krąży wokół polityki, przy czym jest właściwie wszystko jedno, czy znajdujemy się w barze „robotniczym” czy w takim, w którym zbierają się intelektualiści. Komu to odpowiada? Najprawdopodobniej politykom, którzy dosłownie szaleją z żądzy zwrócenia uwagi mediów i w ten sposób z pomocą środków masowego przekazu rozdmuchują małe problemy do problemów narodowych, krótko mówiąc wzbudzają histerię opinii publicznej. Jednocześnie zaś w ciągu ostatnich dziesięciu lat polityka zdominowała „cywilną” część społeczeństwa do tego stopnia, że rozliczne ruchy cywilno-społeczne, które pojawiają się to tu, to tam, w rzeczywistości są tylko odłamami tej czy innej partii politycznej, przeznaczonymi tylko i wyłącznie do kształtowania określonego, przychylnego tej czy tamtej partii, publicznego zdania. Sam coraz bardziej dystansuję się od polityki – zresztą nie żebym był kiedyś rzeczywiście aktywny politycznie, tyle że tu czy tam podpisywałem różne petycje – i marzę o społeczności, którą poznałem podczas swojego pobytu we Francji, tj. o w miarę zróżnicowanym, pluralistycznym społeczeństwie. Ale myślę, że powstanie takiej społeczności jest w tej chwili w moich stronach jedynie pięknym marzeniem.
Wiara i religia?
Nie należę do rzadnej konfesji i w żadnej się też nie rozpoznaję. Może jeszcze najbardziej w katolicyzmie, a i to najprawdopodobniej jedynie dlatego, że katolicyzm tak mocno znamionował słoweńskie społeczeństwo przez całą jego historię. To znaczy, że mój „katolicyzm” jest bardziej sprawą kultury aniżeli wiary. Jeżeli o to chodzi, te sprawy są dla mnie jasne, ale niejasne stają się, kiedy stawiam sobie pytanie czy jestem religijny. Wcześniej powiedziałem, że nie jestem platończykiem, ale mogę też powiedzieć, że nim jestem. Wydaje mi się, że platonizm odrzucam bardziej z powodu licznych totalitaryzmów, które znajdują w nim podporę, niż z powodu jego idealizmu. W każdym zaś razie nie jestem materialistą. Może jeszcze najlepiej widzę się w roli jakiegoś poszukiwacza boga względnie w roli kogoś, kto nie jest zdolny do prawdziwej wiary. Jestem człowiekiem wątpiącym, pytającym, który gdzieś tam po cichu ma nadzieję, że pewnego dnia znajdzie coś, w co będzie mógł w sposób prawdziwy uwierzyć. Ale boję się, że pewnych ostatecznych odpowiedzi nie znajdę nigdy.
Jak się Pan czuje?
Lublana nie jest odpowiednim miastem dla mnie. Straszna jest zwłaszcza zimą, kiedy pokrywa ją szarość chmur, a nawet mgła. Również w sensie kulturalnym Lublana jest ciągle miastem prowincjonalnym i dlatego nieco zatęchłym (ogromna ilość wydarzeń kulturalnych, a mało zróżnicowania między nimi). Mówiąc za Frankiem O’Harą: dzisiaj jestem chory, ale niezbyt chory, dzisiaj jestem zmęczony, ale niezbyt zmęczony, w ogóle nie jestem ani chory, ani zmęczony, a od początku listopada gdzieś tak do połowy stycznia zdarzała mi się poezja, to znaczy napisałem całą masę wierszy, od jakichś dwóch lat pierwszych udanych (przynajmniej zdaje mi się, że są udane) i – czy to nie super? Jest super i jakieś pół godziny temu nawet zaświeciło słońce.
Przyszłość?
Mówią, że jest gdzieś tam, przed nami, przyszłość. Ale kiedy nadejdzie, będzie to już teraźniejszość. Nie wiem, co mam o tym myśleć.
Przełożyli Anna Maria Bogacz i Marcin Kordecki