I na tym poprzestać, trwając nad tekstem w skromnej onomatopei, w przyjaznym dryfie, z czułością (która jest zarówno chłodną precyzją urządzeń i tkliwym gestem, odbiorem i serdecznym wychyleniem). Ku mojemu szczęściu nie wiąże mnie konieczność krytycznoliterackiego rozwinięcia, a jedynie wierność przyjemności tekstu (jakkolwiek z uznaniem protokołu i etykiety prezentacji).
Pierwsze wydanie Nouvelles Impressions d’Amerique ukazało się w marcu 1994 jako pierwsza z książek nagrodzonych w pierwszej edycji konkursu Fundacji Kultury, a w dwa lata po debiucie poetyckim Andrzeja Sosnowskiego (Życie na Korei, 1992), nagrodzonym w konkursie im. Kazimiery Iłłakowiczówny na najlepszy debiut poetycki roku (taktownie w tym miejscu przypomnieć także nagrodę młodych miesięcznika „Literatura”, którą wyróżniono autora niedługo później). Tuż po debiucie rok 1992 przyniósł bibliofilską publikację Dom bez kantów (Chicago, 1992), ogłoszoną wespół z Kubą Koziołem i Tadeuszem Piórą. „Gdyby pojęcie „kariera literacka” nie było pojęciem pustym albo gdyby znaczyło to, co znaczyło kilkanaście czy jeszcze kilka lat temu, można by napisać, że w wypadku Andrzeja Sosnowskiego mamy do czynienia właśnie z czymś takim, że jest to wyjątkowy przykład kariery błyskotliwej i błyskawicznej” – pisał przy okazji omówienia Nouvelles… na łamach „Twórczości” Bohdan Zadura i w świetle przytoczonych faktów nie sposób się z nim nie zgodzić, a jedynie nadmienić, że gdyby z wyprzedzeniem znał treść swoich wierszy (szczególnie Bitwy pod Legnicą) nie omieszkałby wspomnieć o Nagrodzie Kościelskich, którą Andrzej Sosnowski odebrał jako podwawelska inkarnacja Ziggy’ego Stardusta w 1997 roku (pamiętnym także ze względu na nagrodę miesięcznika „Odra” i nominację do nagrody „Nike”). Wątek wyróżnień uzupełnić należy o komplementarne publikacje między rokiem 1994 a 1997, na które składają się Sezon na Helu (Lublin, 1994), Oceany (Wrocław, 1996), Stancje (Lublin, 1997), Cover (Legnica, 1997) i zamknąć kolejną nagrodą Fundacji Kultury w roku 1999, rozsądnie wskazując na spodziewaną tymczasowość takiego zamknięcia. Kolejne lata przynoszą tomy Konwój. Opera (Wrocław, 1998), Zoom (Kraków, 2000), Wiersze (Legnica, 2001) i Taxi (Legnica, 2003), a także powtórne (po Young Poets of New Poland w 1994, red. Donald Pirie) występy autora w anglojęzycznej antologii poezji polskiej – The Altered State (2003, red. Ron Mengham), tym bardziej, że oprócz nowości pozycja ta wabi tytułową ciekawostką – nagłówek woluminu pochodzi z wiersza Andrzeja Sosnowskiego Zmienia to postać legendarnych rzeczy – The Altered State of Legendary Things.
Nie wypada nie wspomnieć o translatorskiej działalności poety, której pełna bibliografia przekracza możliwości tej notatki (wybiórczo, choć alfabetycznie: John Ashbery, Elisabeth Bishop, John Cage, Ronald Firbank, Kenneth Koch, Paul de Man, Harry Mathews, Ezra Pound) i aktywności redakcyjnej w „Literaturze na Świecie”, która zaowocowała m.in. kilkoma numerami o charakterze monograficznym (przywoływani Cage, Firbank, de Man, Mathews i Pound) cenionymi przez czytelników i antykwariuszy. Okazyjnie spotkać autora można także na Uniwersytecie Warszawskim i warsztatach poetyckich organizowanych przez Biuro Literackie.1
Albo i nie2 – miło przez chwilę pomyśleć, że ten właśnie gest podarował nam Nouvelles Impressions d’Amerique zamiast rozprawy o Poundzie.3 „Niejako zamiast niej Sosnowski napisał Nowe wrażenia…, które także są rozprawą, ale nie o literaturze i języku, ale z literaturą i językiem„3 – komentuje Grzegorz Jankowicz, dodatkowo podnosząc niedocenianą potęgę przyimków. „Wrażenia…” powstawały od jesieni 1989 do wiosny 1991 roku (posłowie drugiej edycji przynosi więcej okolicznościowych szczegółów, m.in. nastrojową scenografię, ale nie miejsce ich tutaj zdradzać), stopniowo układając się w opowieść o „przygodach pewnego języka, powiedzmy, mojego języka, mojego i polskiego języka w innym kraju, w mocnym i natarczywym kraju, w kraju, który za rzecz oczywistą ma własną moc zniewalania (…) Pracowałem na uniwersytecie, mówiłem po angielsku, przez trzy lata czytałem tylko po angielsku, więc zastanawiało mnie, co w tym czasie dzieje się z moim językiem pod wpływem tych wszystkich wrażeń, zdarzeń, rytmów i obrazów, co mój język może z siebie wykrzesać pod naporem takiej rzeczywistości. To było pisanie w warunkach oblężenia i odpowiadalności na otaczający mnie świat, a równocześnie była to próba znalezienia jakiegoś kąta dla siebie, miejsca, w którym mógłbym się zaszyć, bawiąc się w najlepsze naszymi słowami. Ameryka jest zbyt potężna by mówić z nią wierszem. Stąd proza. Dziwna proza, bo przecież absurdem byłoby udawać, że jest się jakimś eksterytorialnym ambasadorem” – mówił Andrzej Sosnowski na łamach Dekady Literackiej – „No i przecież Roussel…”
Raymond Roussel (1877–1933), pisarz francuski, wcielona zagadka, na poły mityczny ekscentryk i konsekwentny rezydent egzotycznych hoteli. Wynalazca formuły szachowej swojego imienia i machin tekstowych opartych na utajonych skłonnościach języka, z których część ujawnił w pośmiertnym szkicu „Jak napisałem niektóre z moich książek”, domniemaną resztę pozostawiając nierozstrzygalnym domysłom i spekulacjom. „Surrealiści widzieli w jego dziele rodzaj Celnika Rousseau, rodzaj naiwniaka w literaturze, toteż bawili się nim” – pisał Michel Foucault, który dostrzegł w twórczości Roussela jedno z najwybitniejszych i najważniejszych dokonań literackich początku wieku, a zawtórowali mu m.in. Philippe Sollers i Julia Kristeva – „Nie sądzę jednak, by sam ruch surrealistyczny uczynił coś więcej ponad to, że przydał trochę ważności osobie Roussela i zorganizował pewną wrzawę wokół wystawienia sztuk”. Tymczasem Roussel nie sondował podświadomości, nie upajał się écriture automatique – jego intencją było „aby wszystkie (co znaczy oczywiście: możliwie wszystkie) decyzje pisarskie podejmował sam język pod naciskiem metody, aby sam w sobie dokonywał rozstrzygnięć co do przebiegu narracji, charakteru scen, perypetii i krajobrazów” 5. Jakie „metody”, „procedury” ujawnił Roussel? Andrzej Sosnowski charakteryzuje je wykorzystując potencjał polszczyzny: „Pierwsza polegała na systematycznym wykorzystywaniu homofonów, homonimów i wyrazów bardzo do siebie (pod względem brzmienia) podobnych, które pociągały za sobą (niczym tren sukni) szereg innych, frazeologicznie z nimi spokrewnionych, których Roussel używał w coraz rzadziej spotykanych znaczeniach, w ten sposób jakby bezustannie oddalając się od punktu wyjścia (obrazowo: tak jak koła na wodzie). Już wyjaśniam: weźmy, dla przykładu, dwurzędową marynarkę z weluru i wyprowadźmy sobie z niej obraz flotylli fenickich (dwurzędowych) okrętów z miękkiej skóry o bardzo aksamitnej powierzchni, które mogą jeszcze na dodatek płynąć po dwurzędowy jęczmień – i tak dalej, od słowa do słowa, od jęczmienia do oka, od oka do sieci, od weluru do samej mizdry, aż powstanie zadowalająca nas sekwencja wydarzeń i obrazów. Druga metoda polegała na akustycznym złudzeniu, które przypominałoby zwykłą bagatelkę kalamburu, gdyby nie fakt, że – nader systematycznie stosowane – również i to złudzenie tworzyło zawiązki potężnych fikcji: dwurzędowa marynarka z weluru to już teraz, na przykład, bohaterka rozpoczynającej się powieści, duża wdowa (urzędowa?) Maryna łka swe… z chóru?; no cóż, sami Państwo widzą, że to nie takie proste, oddajmy więc głos samemu mistrzowi, który z invraisemblable”(nieprawdopodobny) wyciąga un nain vert sains barbe (zielony krasnoludek bez brody). I takie rzeczy dzieją się nie raz czy dwa, lecz bez przerwy”. W pośmiertnym komentarzu Roussel przyznał, że „metoda” posłużyła mu do napisania dwóch najważniejszych powieści – Impressions d’Afrique (1910) i Locus Solus (1914). Czemu jednak należy zawdzięczać La Doublure (1897), La Vue (1904) czy w końcu – pisany przez siedem lat6- poemat Nouvelles Impressions d’Afrique (1932). Osobliwy testament wydaje się więcej przesłaniać niż odkrywać, w wybiórczej iluminacji chowając coś zupełnie innego. „Nie wiem, co to jest”. – napisze Foucault.
Wpływ Roussela wspaniałomyślnie objął surrealistów (Aragon mianował go „prezydentem republiki marzeń”), inspirował twórców z grupy Oulipo (Perec, Queneau, Mathews, Calvino) i nowojorską awangardę poetycką (Ashbery, Koch). Niezwykle istotna rozprawa Michela Foucault („Raymond Rousell”)7 ukazała się w 1963 roku, dając początek niesłabnącej fali zainteresowania Rousselem, której nieodległym przejawem jest ogłoszona w 2000 roku w Londynie obszerna prezentacja biografii i dzieła Rousella Raymond Roussel and the Republic of Dreams pióra Marka Forda (angielskiego poety, gościa festiwalu Portu Legnica 2002). W tym samym roku na polskim rynku księgarskim pierwsze wydanie Nouvelles Impressions d’Amerique Andrzeja Sosnowskiego osiągnęło status pożądanego cymelium.
Skądinąd wiadomo, że podczas pobytu w Ameryce Andrzej Sosnowski (jakkolwiek po krajowej lekturze pierwszego wydania Locus Solus) przebrnął – nie bez przyjemności – przez Rousselowskie opus i liczne już wówczas w języku angielskim rousseliana (m.in. przekład książki Foucaulta z przedmową Johna Ashbery). Jaki zatem związek zachodzi między Nouvelles Impressions d’Afrique Roussela a książką warszawskiego poety? Ponownie przychodzi odwołać się do ciekawych intuicji Grzegorza Jankowicza: „Mamy tutaj do czynienia z czymś w rodzaju „podwójnego nawiązania” i jednocześnie „podwójnego zerwania”. Roussel markuje związek pomiędzy Nouvelles Impressions d’Afrique oraz wcześniejszymi Impressions d’Afrique8 Nie wiadomo dlaczego „Nowe wrażenia…” podają się za kontynuację dzieła, z którym niewiele mają wspólnego, zwłaszcza, że nie zostały zbudowane w oparciu o tę samą procedurę (być może w ogóle nie podlegają władzy rygoru). To samo dotyczy utworu Sosnowskiego: z jednej strony wyraźny intertekst, z drugiej zaś – brak konstytucyjnej ciągłości„9. Oryginalne dzieło Roussela to poemat w czterech pieśniach rymowanym aleksandrynem, z licznymi i wielopiętrowymi wtrąceniami (cebulowa struktura nawiasów, sięgająca pięciu „nawiasów w nawiasach”), bogaty w przypisy. Śledzenie poszczególnych wątków przerasta możliwości czytelniczej pamięci, monstrualne rozgałęzienia wytrącają z liniowej lektury (Juan-Esteban Fassio z „Kolegium Patafizyków” wynalazł nawet specjalną maszynę do czytania Nouvelles…, rodzaj obrotowego bębna z korbką10). Publikacja poematu przypadła na rok 1932, w jednym tomie z wierszem Rousella L’Ame de Victor Hugo. Pomimo znacznej długości obu tekstów Roussel uznał, że zawartość książki (a miał istotną słabość do książek jako przedmiotów) jest niewystarczająca. Poprzez agencję detektywistyczną Goron wynajął popularnego malarza i rysownika. Henri Achille Zo otrzymał zapieczętowaną kopertę z dokładnymi instrukcjami wykonania 59 ilustracji. Nigdy się nie spotkali. Roussel bezkrytycznie przyjął rezultat pracy Zo, instrukcje usunął, a ilustracje włączył do tekstu, w sposób nie mniej intrygujący. Każdy obrazek wydrukowano na odwrocie strony tak, że dotarcie do niego wiązało się z koniecznością rozcinania stron. Osobliwa funkcja obrazków, jakby wbrew etymologii „ilustracji” („rozjaśniać, wyjaśniać”) jeszcze bardziej zagęszcza tajemnicę. „W kontekście poematu [ilustracje Zo] porzucają banał i nabierają cech metafizycznych” – pisał Salvador Dali, pod wyraźnym wrażeniem.
Jeśli wierzyć Andrzejowi Sosnowskiemu (choć cień Roussela nieuchronnie podpowiada mechanizmy o niewyobrażalnej komplikacji i konsekwencji formalnej czekające na wyświetlenie) – to właśnie instrukcje i ilustracje stanowią punkt wyjścia dla Nouvelles Impressions d’Amerique. „A właściwie dwa punkty – instrukcja, która była z góry założonym tytułem kawałka, i obrazek, w którego stronę każda proza również miała podążać. Innymi słowy, pisałem pomiędzy tytułem a ilustracją, trochę tak, jakbym ilustrował tekstem książkę, składającą się z samych ilustracji i ich tytułów. Takie ograniczenia dają wiele możliwości. Można na przykład starać się, aby w każdym z utworów zachodziła inna relacja pomiędzy tekstem a tytułem i rysunkiem. Tytuł zawsze oznacza pewne nachylenie, zawsze jest pod pewnym kątem do rzeczy napisanej. I w niektórych kawałkach Nouvelles impressions… tytuł powraca w środku tekstu, jest powtórzony, w innych te relacje są bardziej skomplikowane, a czasem wszystkie związki są przypadkowe lub wręcz żadne, bo kilka razy po prostu na chybił-trafił, losowo, dobierałem tytuł do napisanej uprzednio prozy. Książkę zamyka kawałek nr 60 Od autora: Ciekawe, co by Zo narysował, gdyby jedna z instrukcji brzmiała Od autora?„10
Czytam Nouvelles Impressions d’Amerique jak książkę przygodową, z wypiekami jak nad Vernem (redefinicja sytuacji z każdym obrotem strony, ponowne rozpoznanie napięć, określenie charakteru nowej konfrontacji – słowem: ryzyko). Mogę z radością przytakiwać zachwytom Bohdana Zadury nad tym, jak Nouvelles… „olśniewają urodą zdań, nasyconych do granic możliwości, mienią się od porównań, metafor i aluzji” 11, jednocześnie świadomy, że wrażeń wyniesionych z tego wehikułu nie można do końca zwerbalizować i dzielimy przede wszystkim indywidualny charakter sekretów. Ucz się muzyki, Sokratesie: nie ma w tej historii żadnej uprzywilejowanej chwili, żadnego ośrodka znaczeń, a tylko pokrętny taniec lokalnych skupisk sensu, które ulegają ciągłym i bardzo szybkim metamorfozom. Rytmy Nouvelles… bywają zaczepne. Znów krążą.
[1] Osoby zainteresowane dalszym eksploatowaniem osoby autora odsyłam niniejszym do poematu Cover lub do analizy tegoż poematu autorstwa Jacka Gutorowa.
[2] Osoby zaintrygowane zapewne chętnie zapoznają się ze Zdeptanym kwiatuszkiem Ronalda Firbanka – umacniając je w decyzji podaję odpowiednie dane bibliograficzne: Firbank R., Zdeptany kwiatuszek, przeł. Andrzej Sosnowski, PIW, Warszawa 1998.
[3] W 1989 roku Andrzej Sosnowski wyjechał na kanadyjski uniwersytet w London (Ontario), aby napisać doktorat poświęcony twórczości Ezry Pounda. Uważny czytelnik dostrzeże zapewne, że niejako „zamiast” studium autor zadbał o monograficzny numer „LnŚ” poświęcony twórcy Cantos.
[4] Jankowicz G., Poetyka rygoru w: Lekcja żywego języka. O poezji Andrzeja Sosnowskiego, Kraków 2003, s. 93.
[5] Cytowane fragmenty pochodzą z posłowia drugiego polskiego wydania Locus Solus pióra Andrzeja Sosnowskiego (Warszawa, 1998).
[6] 19,100 godzin systematycznej pracy.
[7] Z wcześniejszych komentarzy warto przypomnieć Une étude sur Raymon Roussel Jeana Ferry (Éd Arcanes, Paris 1953).
[8] Możliwa jest też inna wykładnia tytułów, w duchu Rousselowskiej metody - impression a fric to po prostu publikacja wydana na koszt autora (Roussel, dziedzic rodowej fortuny, sam finansował edycje swoich książek), a nouvelles… – nowa publikacja na koszt autora. Afryka? Roussel tak wielbił Verne’a… op. cit., s. 92.
[9] Współcześnie funkcjonuje hipertekstowa wersja angielskiego przekładu trzech pieśni Nouvelles…, dostępna w internecie.
[10] Wszystkie nie opisane wcześniej wypowiedzi Andrzeja Sosnowskiego zaczerpnąłem z jego rozmowy z Mariuszem Maciejewskim i Tomaszem Majeranem 50 lat po Oświęcimiu i inne sezony, „Czas Kultury” nr 2/1995, ss. 8–14.
[11] Głos Bohdana Zadury dochodzi z tekstu Otwarcie, „Twórczość” nr 10/1994, ss. 112–115.