Pisząc o poezji Bogusława Kierca, należy pamiętać, że opisać tom tego poety to nie tylko zmierzyć się z kolejną propozycją estetyczną, wejść w rolę krytyka i analitycznym spojrzeniem rozebrać jeszcze jedno dzieło sztuki. Nie tak się z tą poezją postępuje. Upływający czas, pozostawiający ślady na skórze, młodość, ból i uniesienie erotyczne – w wierszach Kierca słowa „cieleśnieją” (jak by powiedział Leśmian), szukają swojej zewnętrznej przyczyny. Poeta bawi się nimi niczym dziecko przyglądające się „zabawie” kotka z motylkiem – bada, czym jest „Niewidzialny Napęd/ tego przedstawienia// dla dziewczynki, co po raz/ pierwszy widzi, ile// może w łapkach potwora/ wytrzymać motylek” (Wyliczanka). Ale szuka też wyjścia poza ciało, wtedy żart – choć mądry i podszyty refleksyjnością – ustępuje miejsca uważnej powadze. Słowo umożliwia transgresję, paronomazja oddaje chwilę zawieszenia w przechodzeniu od cielesności do sfery sacrum. Między ciałem i duchem pośredniczą zmysły, za ich przyczyną człowiek poznaje (lepiej: przeczuwa) nadzmysłowość, boskość – jak w tym krótkim wierszu:
W ciemności nocy, w jej najgłębszym ciemnie,
które ciemniało nie w niej, ale we mnie
ogniem ciemniejszym niż źródło ciemności -
ogniem był namiot, ogniem była pościel;
płonąłem ciemno, ale przeświecało
spode mnie ciemniej Twoje Ciemne Ciało.
(Noc ciemna zmysłów)
Bywa, że kontakt ciała z Ciałem staje się bliski obcowaniu fizycznemu. Od pełnej identyfikacji poznania (hierofanii) z recepcją zmysłową powstrzymuje bohatera tomu świadomość, że poza doznaniem Ciała istnieje jeszcze niedostępna człowiekowi ciemność (lub Ciemność). Trzeba dodać: zupełnie pozbawiona ujemnych konotacji. „Ciemny” to w poezji Bogusława Kierca – objęty tajemnicą, niepoznawalny.
Jak zatem postępować z tymi wierszami? Nie znam drugiego – obok autora Zaskrońca – współczesnego poety, który swoje pisarstwo traktowałby jak powołanie. Ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. Urodzony jako poeta; wprawdzie nie cierpi za wielu, nie buntuje się, przeciwnie: wszystko, co zmysłowe – także ból – przyjmuje pogodnie, by nie powiedzieć, że z wdzięcznością. Do przekazania ma objawiony sobie porządek między stworzeniami: „Pali się we mnie dawne pożądanie,/ choć między nami wstążka, grzebień i/ lusterko – czyli: rzeka, las a za nim/ jezioro, które ani mi się śni// ani się jawi” (Pali się). Jedna z dróg wiodących do człowieka prowadzi przez akceptację świata i siebie w jego wnętrzu. Przedmioty codziennego użytku, przypominające o obecności bliskiej osoby, mają jednocześnie swoje odpowiedniki w porządku natury. Ani się to bohaterowi tomu śni, ani jawi, bo tej wiedzy nie czerpie on z obserwacji rzeczywistości (choćby tej odrealnionej, nienamacalnej), ale zostaje mu ona dana niezależnie od jego woli – stąd mowa o objawieniu. Warto zauważyć, że wyobrażenia wpisane w język tej poezji mają swoje źródła w toposach biblijnych. Pożądanie „pali się we mnie”, więc zapewne się nie spala, podobnie jak krzew, pod którego postacią Bóg ukazał się Mojżeszowi. Jest ono „dawne”, więc trwałe. Ale może także – mityczne (archetypiczne)?
Niewielu również dałoby się wymienić poetów, których twórczość byłaby tak zdecydowanym wyrazem wiary – rozumianej jako nieustanne poszukiwanie kontaktu z Absolutem. Działania człowieka, najzupełniej realne, raz po raz nabierają wymiaru symbolicznego. Zbieranie owoców może mieć w sobie coś z modlitewnego wyczekiwania na zjednoczenie (komunię), przy czym funkcję „łącznika” między zbierającymi pełnią dary natury. One też stają się przyczyną mistycyzującego skupienia na doznaniach zmysłów: widzeniu (kontrast i intensywność koloru), słyszeniu (odgłos upadających owoców). „Uderzenie czereśni o blaszane dno/ miski; dopiero co zerwana czerwień/ lśni na żółtawej emalii – soczyście” (Zrywanie). Specyfika poznania zmysłowego sprawia, że niewidoczny – nie do opisania językiem wyrosłym z doświadczeń sensualnych – jest „ten, co ją [czereśnię] zerwał”. Zetknięcie się z człowiekiem może zatem być odczytywane alegorycznie: jako spotkanie z Bogiem. Symbolem tego spotkania jest owoc. Chętnie wykorzystywane w wierszu powtórzenia – będące opisem własności fizycznych czereśni – zbliżają mowę bohatera do stylistyki psalmu:
[…] ja go
właściwie wcale nie widzę, bo wzbiera
we mnie to uderzenie o blaszane dno
miski, oślepia mnie ta słodka czerwień,
co na żółtawej emalii soczyście
olśniewa samą sobą; czekam, żeby no,
weź, to dla ciebie powiedział, nim zerwie
drugą, wkładając gołe ramię w liście.
Konsekwentnie unikam kategorii podmiotu lirycznego, bo wydaje mi się, że tego, który mówi w Zaskrońcu, trafniej dałoby się nazwać (właśnie) bohaterem książki. Poeta układał tom z myślą o jego teatralnej realizacji w charakterze monodramu. Dlatego można przypuścić, że mówiący jest jeden, obojętnie, czy przemawia w pierwszej osobie, czy wchodzi w rolę narratora (opowiadacza). Ciekawa jest także kompozycja Zaskrońca. Nieocenioną rolę gra tu nastawienie emocjonalne autora wypowiedzi: choć brak w tomie podziałów na części, już przy pierwszej lekturze łatwo zauważyć – nieostrą wprawdzie – linię demarkacyjną, umiejscowioną około jego połowy. Wiersze otwierające książkę napisane są w tonacji serio, są systemową (na tyle ciekawe, na ile rzadkie to w poezji współczesnej zjawisko) wykładnią epistemologicznych i ontologicznych fundamentów twórczości poety. Wiele też zawdzięczają poezji Przybosia – czy może Kiercowej wykładni dorobku poetyckiego autora W głąb las. Wiersze zamieszczone w drugiej „połowie” tomu mnożą momenty zaskoczenia (Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów), bawią czytelnika swoją formą, żartobliwością. Zaskroniec rozpoczyna się utworem, który został opatrzony wiele mówiącym tytułem: Zjawienie. Wiersz wolno odczytywać jako wstęp do całości, zresztą już pierwsza strofa wskazuje na potencjał znaczeń, rozwijany między okładkami książki:
[…] ja go
właściwie wcale nie widzę, bo wzbiera
we mnie to uderzenie o blaszane dno
miski, oślepia mnie ta słodka czerwień,
co na żółtawej emalii soczyście
olśniewa samą sobą; czekam, żeby no,
weź, to dla ciebie powiedział, nim zerwie
drugą, wkładając gołe ramię w liście.
Wielokrotne przeczenie („z niczego nie-nic”) i „poetycko” ubarwiony wąż. Zastanawia zwłaszcza połączenie barwy szmaragdu i szarości, zapewne nadającej tejże pożądany odcień. Kontrast (bezbarwnej) szarości i jaskrawego koloru podkreśla jeszcze „błyśnięcie” zaskrońca – szarość nie błyszczy. W wydanym w tym samym roku co Zaskroniec zbiorku esejów o poezji Juliana Przybosia (Cel sfer, Wrocław 2003) napisze Bogusław Kierc: „Dotyka […] Przyboś fenomenu bliskości, którą inaczej można pojąć jako odpowiedzialność za drugiego, : odpowiedzialność pogłębiającą poczucie własnej osoby, własnego człowieczeństwa o to intencjonalne miejsce dla . By to intencjonalne miejsce wypełniło się Tobą” – i kończy: „Na wzór aktu stworzenia człowieka z prochu ziemi i tchnienia w niego oddechu życia. Tak zostało ustalone miejsce na Ziemi. Miejsce człowieka i miejsce dla człowieka, który – z ziemi powstały – jest niejako jej nadmiarem. Odczucie podobieństwa ciała i ziemi stanowi ‘założycielski’ akt poezji Przybosia”. Trzeba by zapytać: czy jedynie tej poezji?. Idąc tą samą drogą, Bogusław Kierc świadomie naśladuje – a chyba też interpretuje i rozwija wizję poetycką nauczyciela z Cieszyna. Szare, ziemskie zderza z barwnym, może nadzmysłowym. W efekcie otrzymując „zarys istnienia” o – nie z poznania, lecz z przeczucia – wiadomej sobie (i niekiedy tylko sobie: poecie, rewelatorowi) proweniencji.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w „Twórczości” 9/2004.