recenzje / ESEJE

Ciche wnioski

Grzegorz Tomicki

Recenzja Grzegorza Tomickiego z książki Opium i Lament Marty Podgórnik.

zmu­sić się do patrze­nia
jesz­cze raz pod kątem, ewen­tu­al­nie przez pry­zmat,
rzecz jasna bez pro­stactw

M. Pod­gór­nik

Poezja Mar­ty Pod­gór­nik nale­ży do tego typu twór­czo­ści, któ­ra skła­nia do szcze­gól­ne­go namy­słu nad rela­cją pomię­dzy pod­mio­tem lirycz­nym a auto­rem kon­kret­nym, o któ­rej wie­le już w roz­ma­itych pod­ręcz­ni­kach poety­ki powie­dzia­no, a któ­ra wciąż jest przed­mio­tem nie­po­ro­zu­mień, dys­ku­sji a nawet nie­po­śled­nich spo­rów. Tym się bowiem wła­śnie dzię­ki swej for­mie róż­nią wypo­wie­dzi lirycz­ne od zwy­kłych zwie­rzeń, wyznań czy spo­wie­dzi, że treść ich odry­wa się cał­ko­wi­cie od oso­by auto­ra i nabie­ra zna­cze­nia samo­ist­ne­go i nie­za­leż­ne­go od wszel­kich z nim związ­ków, powia­da O.Ortwin. Przy­znaj­my, iż owo „odry­wa się cał­ko­wi­cie” brzmi cokol­wiek zbyt kate­go­rycz­nie i nie przy­sta­je do powszech­nych – toteż nie­co pro­sto­li­nij­nych – wyobra­żeń na temat twór­cy i wykre­owa­ne­go prze­zeń dzie­ła. Bo sko­ro „wykre­owa­ne­go prze­zeń”, to jak­że „nie­za­leż­ne­go od wszel­kich z nim związ­ków”? (Doskwie­ra szcze­gól­nie owo „wszel­kich”). Jak więc się wła­ści­wie mają te spra­wy powią­zań auto­ra z wytwo­rem jego pra­cy?

Otóż spra­wy te mają się bar­dzo skom­pli­ko­wa­nie i oso­bi­ście mam je za nie­roz­strzy­gal­ne, a wszel­kie tyczą­ce się ich arbi­tral­ne wyro­ki za redu­ku­ją­ce ich wie­lo­płasz­czy­zno­wą kon­struk­cję uzur­pa­cje. Mówi­my tu wszak o wytwo­rach ludz­kie­go ducha, nie o skoń­cze­nie mate­rial­nym efek­cie dzia­łal­no­ści, daj­my na to, fabry­ki guzi­ków. Każ­dy autor, każ­dy z nas jest jak ów Har­ry, któ­ry nie skła­da się z dwóch istot, lecz ze stu, z tysię­cy (H.Hesse „Wilk ste­po­wy”). W two­rze­niu arty­stycz­nej kre­acji (auto­kre­acji) być może bie­rze udział jed­na z nich, może kil­ka – lub gru­py ich naj­prze­róż­niej­szych kon­ste­la­cji. Czy każ­da z nich „odry­wa się cał­ko­wi­cie” od bytu, któ­ry łącz­nie współ­two­rzą? Czy moż­na je usta­wić w sze­re­gu, ponada­wać imio­na i pod­dać ana­li­zie każ­dą z nich z osob­na? Tak jak nie ist­nie­je wyczer­py­wal­na defi­ni­cja isto­ty czło­wie­ka, jak nie ist­nie­je takaż defi­ni­cja isto­ty dzie­ła arty­stycz­ne­go, tak póki co ist­nieć nie może jedy­nie wła­ści­wa for­mu­ła okre­śla­ją­ca ich wspól­ną zależ­ność. Każ­da wąt­pli­wość w tym wzglę­dzie dzia­ła na nie­ko­rzyść fero­wa­nych jako osta­tecz­ne, uci­na­ją­ce dal­szą dys­ku­sję kon­klu­zji. I to wła­śnie dzię­ki tej otwar­to­ści coś takie­go jak dzie­ło arty­stycz­ne – to, co pod tym okre­śle­niem rozu­mie­my – może w ogó­le ist­nieć.

Moż­na się tutaj tak­że posłu­żyć figu­rą lite­ra­tu­ry jako snu. Sen snu mi trze­ba teraz naj­bar­dziej, mówi w pew­nym momen­cie boha­ter­ka wier­szy gli­wic­kiej poet­ki – i być może prze­ja­wia się w tych sło­wach skry­te pra­gnie­nie każ­de­go twór­cy, aby zawrzeć w dzie­le tak­że – o ile nie przede wszyst­kim – to wszyst­ko, co na jawie odsło­nić się nie chce, nie potra­fi bądź nie może. Coś ukry­te­go, tłu­mio­ne­go w warun­kach peł­nej świa­do­mo­ści, wypar­te­go przez nią na dal­szy plan, jakaś cząst­ka „ja” doma­ga­ją­ca się uze­wnętrz­nie­nia, zrów­na­nia w pra­wach z inny­mi ele­men­ta­mi oso­bo­wo­ści. Kto wie zresz­tą, co jesz­cze? Czy będzie­my auto­ra i jego dzie­ło roz­kła­dać na owe cząst­ki i przy­pi­sy­wać im ści­śle okre­ślo­ne funk­cje na spo­sób wła­ści­wy mate­ma­ty­ce?

Dla­cze­go o tym mówię przy tej aku­rat oka­zji (z lek­ka może, choć prze­cież nie cał­kiem obok głów­ne­go przed­mio­tu roz­wa­żań)? Otóż w przy­pad­ku takiej wła­śnie poezji, takiej kon­struk­cji pod­mio­tu lirycz­ne­go, jaką spo­rzą­dza Mar­ta Pod­gór­nik, ujaw­nia­ją się zwy­kle dwa naj­czę­ściej zaj­mo­wa­ne eks­tre­mal­ne sta­no­wi­ska odbior­cze: utoż­sa­mia­nie pod­mio­tu lirycz­ne­go z auto­rem (tzw. pozy­cja naiw­na) oraz przy­zna­wa­nie cał­ko­wi­tej nie­za­leż­no­ści obu rze­czo­nym figu­rom (tzw. pozy­cja facho­wa). Jak usi­ło­wa­łem dowieść wyżej, obie zda­ją się być chy­bio­ne – a raczej, aby być nie­co mniej sta­now­czym, obie legi­ty­mu­ją się nie­wą­skim mar­gi­ne­sem błę­du. Czy zatem ist­nie­je jakaś trze­cia moż­li­wość? Oczy­wi­ście: mieć wła­sne zda­nie na ten temat i rewi­do­wać je na gorą­co przy każ­dej kolej­nej lek­tu­rze. Nie bój­my się nie­okre­ślo­no­ści.

Tym­cza­sem przejdź­my do zasad­ni­cze­go tema­tu naszych docie­kań i spró­buj­my odpo­wie­dzieć na pyta­nie, kim (bo prze­cież nie „czym”) jest pod­miot lirycz­ny – któ­ry jest i jed­no­cze­śnie nie jest Mar­tą Pod­gór­nik – w tomie Para­di­so. Pierw­szy wiersz, któ­ry z uwa­gi na takie wła­śnie jego usy­tu­owa­nie peł­ni zawsze szcze­gól­ną rolę w zbio­rze, noszą­cy pozor­nie nie­win­ny tytuł lipiec (dla­cze­go tyl­ko pozor­nie, to się dość szyb­ko wyja­śnia), roz­po­czy­na się od wie­le nam od razu na wstę­pie mówią­cej apo­stro­fy: wyra­tuj mnie z powo­dzi tan­det­nych poruszeń/ zbyt łatwo wpa­da­ją­cych w ucho lejt­mo­ti­wem (…) Mamy tu więc do czy­nie­nia z kimś w sta­nie zagu­bie­nia, a nawet w swo­im mnie­ma­niu zagro­że­nia, będą­ce­go wyni­kiem zbyt nachal­nej „tan­de­ty”, jak się moż­na domy­ślić, ope­ru­ją­cej w sfe­rze uczuć – a tak­że, co może waż­niej­sze i bar­dziej nie­po­ko­ją­ce, z pozo­sta­ją­cą poza inten­cją pod­mio­tu goto­wo­ścią do owej „tan­de­ty” przy­ję­cia. (Para­di­so brzmi tutaj jak nazwa pro­win­cjo­nal­ne­go kina, wyświe­tla­ją­ce­go na okrą­gło ckli­we melo­dra­ma­ty i tłum­nie odwie­dza­ne­go przez nie­zbyt, powiedz­my sobie, wyro­bio­ną publicz­ność).

Z punk­tu widze­nia auto­ra moż­na by tu więc mówić o cokol­wiek zaka­mu­flo­wa­nej inwo­ka­cji, proś­by o wyso­ką arty­stycz­ną for­mę, o ustrze­że­nie się przed popad­nię­ciem w banał, bo/ rzu­co­na z nagła na głę­bo­ką wodę/ uto­nę z brzy­twą w zębach cią­gnąc świat [przed­sta­wio­ny – G.T] za nogę. „Głę­bo­ka woda” jako prze­strzeń nie­ogra­ni­czo­nych arty­stycz­nie moż­li­wo­ści i pole do popi­su dla talen­tu wyso­kiej pró­by może w każ­dej chwi­li nabrać tu – niczym wody w usta – zde­cy­do­wa­nie pejo­ra­tyw­ne­go zabar­wie­nia i stać się miej­scem „kra­chu cesar­skiej flo­ty”, klę­ski lite­rac­kich zamie­rzeń.

Z punk­tu widze­nia „ja” lirycz­ne­go nato­miast sytu­acja ta wyglą­da o wie­le bar­dziej poważ­nie. Gra idzie tu wszak o jakość życia ducho­we­go, moż­li­wo­ści speł­nień i reali­za­cji wewnętrz­nych potrzeb. Poraż­ka ozna­cza w tym przy­pad­ku psy­chicz­ny uwiąd, ogól­ną mar­ność i egzy­sten­cjal­ną „tan­de­tę”. Nasza boha­ter­ka, jak widać, nie­zbyt się czu­je pew­na wyni­ku tej gry, jej wia­ra we wła­sne siły nie jest dość moc­na, więc szu­ka ratun­ku tam, gdzie jest prze­ko­na­na go zna­leźć:

pierw­sza wypłu­cze z mola zdra­dziec­kich kochan­ków
ty przyj­dziesz z dru­gą falą, jak sło­wa pod wiatr:

jestem mokra z miło­ści i dopó­ki kocham
żad­nych wier­szy o powo­dzi na połu­dniu kra­ju.

Wyba­wie­niem ma być więc miłość, ta praw­dzi­wa, któ­ra przy­cho­dzi po pierw­szych, kosz­to­wa­nych (i kosz­tow­nych) nie­co na oślep doświad­cze­niach w tej mate­rii.

Moty­wy akwa­tycz­ne, któ­re prze­wi­ja­ją się przez cały wiersz, sta­no­wiąc jego kon­struk­cyj­ną domi­nan­tę („wynu­rze­nia” pod­mio­tu nabie­ra­ją w tym świe­tle nowej bar­wy seman­tycz­nej), poja­wia­ją się tak­że w poza­po­etyc­kich wypo­wie­dziach autor­ki, z któ­rych przy­to­cze­nie jed­nej wyda­je się tu cał­kiem na miej­scu: „Chcia­ło­by się wszyst­kie­go, a tu trze­ba wybie­rać – ryb­ki, akwa­rium? I pułap­ka, bo jeśli chcesz cokol­wiek osią­gnąć, to nie ma pół­środ­ków. Sztu­ka kosz­tem życia, lub odwrot­nie” („Kart­ki” nr 21).

Roz­dar­cie to, ów wybór nie do pogo­dze­nia, szu­ka­nie kom­pro­mi­su i świa­do­mość zapro­jek­to­wa­nej wewnętrz­nie nie­moż­no­ści jego osią­gnię­cia w peł­ni satys­fak­cjo­nu­ją­cej posta­ci (tj. w posta­ci rybek pły­wa­ją­cych w akwa­rium) kon­sty­tu­ują posta­wę pod­mio­tu lirycz­ne­go na prze­strze­ni całe­go zbio­ru i sta­no­wią dra­ma­tur­gicz­ne pod­gle­bie wszel­kich jego poczy­nań. Kwe­stia toż­sa­mo­ści dwóch prze­ciw­sta­wio­nych sobie alter­na­tyw jest dość oczy­wi­sta: „sztu­ka” lub „życie”, speł­nie­nie arty­stycz­ne lub „mała sta­bi­li­za­cja” i szczę­śli­wa miłość (tym­cza­sem jak w pio­sen­kach miłość musi być słod­ka i bole­sna). A chcia­ło­by się wszyst­kie­go, co – kon­ty­nu­ując ter­mi­no­lo­gię zapro­po­no­wa­ną przez poet­kę – moż­na ująć i tak: wypły­nąć na głę­bo­ką wodę i czuć grunt pod noga­mi.

Wiel­kie życio­we pomie­sza­nie, wyni­ka­ją­ce nie tyl­ko z napięć pomię­dzy dwie­ma wspo­mnia­ny­mi poten­cja­mi (życie i sztu­ka, wszyst­ko się opiera/ na komu­ni­ka­cji ‑zwróć­my uwa­gę na prze­rzut­nię), ale tak­że ujaw­nia­ją­ce się w każ­dej z nich z osob­na (znów śpię z kim lubię, ostat­nio z kimś/ kogo nie, cho­ciaż śpiąc myśla­łam, że tak), boha­ter­ka sta­ra się obró­cić na korzyść, choć prze­waż­nie mówi o tym niby to z przy­mru­że­niem oka (nic nie jest zbęd­ne, przy­da się do prozy/ lub puen­ty arty­ku­łu) – i mimo iż to wszyst­ko wyglą­da jak błą­dze­nie pija­ne­go dziec­ka we mgle, to jed­nak kry­je w sobie głęb­szy, choć w grun­cie rze­czy dość oczy­wi­sty w swo­jej wymo­wie sens – oczy­wi­sty, acz­kol­wiek nie zawsze mają­cy spo­sob­ność do wydo­by­cia się spod zwa­łów powsze­dnich zda­rzeń:

oka­zu­je się, że jed­nak moż­na doj­rzeć, a przy­naj­mniej doj­rzeć
do pew­nych rze­czy, wysnuć ciche wnio­ski
(…)
jed­nak moż­na doj­rzeć, doj­rzeć do pisa­nia do tej jed­nej
szu­fla­dy, któ­ra ma zna­cze­nie

(Szko­da, że w tym naj­bar­dziej chy­ba prze­ko­nu­ją­cym w tomie tek­ście mowa jest tak bar­dzo wprost o męż­czyź­nie. Gdy­by posta­wić na więk­szą wie­lo­znacz­ność w kwe­stii „szu­fla­dy”, wiersz nabrał­by zupeł­nie inne­go wymia­ru. No, ale to już jest wkro­cze­niem na teren zare­zer­wo­wa­ny dla auto­ra, od któ­re­go postron­ne­mu wara).

Nie od rze­czy będzie w tym miej­scu powo­ła­nie się znów na sło­wa samej pani Mar­ty: Powiem tak – cały czas opi­su­ję swój pro­ces doj­rze­wa­nia, któ­ry jak sądzę będę mogła opi­sy­wać do póź­nej sta­ro­ści. Otóż to, doj­rze­wać, jak wie­my, moż­na do wszyst­kie­go. Do sta­ro­ści tak­że (acz­kol­wiek, jak twier­dził Knut Ham­sun, wiek nie przy­no­si żad­nej doj­rza­ło­ści, wiek przy­no­si sta­rość). W tym kon­tek­ście tom Para­di­so jawi nam się jako ów stos kar­tek, któ­ry zawie­ra jed­ną pro­stą histo­rię, choć bez zakoń­cze­nia.

Miej­my jed­nak nadzie­ję, że histo­ria rybek i akwa­rium znaj­dzie swo­je rychłe zakoń­cze­nie i będzie­my mogli przejść wraz z autor­ką do następ­ne­go roz­dzia­łu. Z pożyt­kiem dla obu zain­te­re­so­wa­nych stron.

O autorze

Grzegorz Tomicki

Urodzony w 1965 roku. Doktor nauk humanistycznych. Krytyk literacki, poeta, publicysta, wykładowca. Stale współpracuje z miesięcznikami „Odra” i „Twórczość” oraz kwartalnikiem „FA-art”. Prowadzi blog literacki Szkice ciurkiem. Mieszka w Legnicy.

Powiązania

Panie i panowie, powtarzamy

wywiady / o książce Darek Foks Grzegorz Tomicki

Roz­mo­wa Grze­go­rza Tomic­kie­go z Dar­kiem Fok­sem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Histo­ria kina pol­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 7 grud­nia 2015 roku.

Więcej

Rekonstrukcja podmiotu

recenzje / IMPRESJE Grzegorz Tomicki

Esej Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Woda na Mar­sie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się 25 maja 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Literacka przygoda z formą. O zyskach i stratach poety Jacka Dehnela

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Rubry­ki strat i zysków Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Tyłem do poezji polskiej odwrócony

recenzje / IMPRESJE Grzegorz Tomicki

Szkic Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze nowej książ­ki Zbi­gnie­wa Mache­ja Mrocz­ny przed­miot podą­ża­nia, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 czerw­ca 2014 roku.

Więcej

Myśli o powrocie do domu

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

Teraźniejszość jest sprawą otwartą

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Trop w trop. Roz­mo­wy z Andrze­jem Sosnow­skim Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza.

Więcej

Life Is A Long Song

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Pio­sen­ki dla mar­twe­go kogu­ta Juri­ja Andru­cho­wy­cza.

Więcej

Wnuk rezuna, syn banderówki

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Liczby się liczą

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze Kra­ina wiecz­nych zer Zbi­gnie­wa Mache­ja.

Więcej

Ludzki sposób na przetrwanie

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Listo­pad nad Narwią Julii Fie­dor­czuk. .

Więcej

Dom z samych balkonów

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Szkic Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze ksiaż­ki Wte i nazad Anny Pod­cza­szy, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej