To książka tyleż o wierszach i życiu literackim, co i o człowieku znajdującym się w bardzo szczególnym położeniu, pomiędzy światem ze słów i tak zwanym światem rzeczywistym. Autoportret pisarza, który stróżuje przy przejściu prowadzącym ze świata tekstów do świata ludzi z krwi i kości, starającego się, by zawsze pozostało otwarte; mającego świadomość, że literatura to archipelag wysp, ale i sztuka nawiązywania kontaktu, domena pośrednictwa, obszar mediacji. Pożądaną wartością jest w świetle tej książki ruch znaczeń, przebiegający od poety do wiersza i na odwrót, wartością chronioną – chęć poszukiwania zabłąkanych, zrazu niewidocznych, a często i nieuchwytnych sensów, wartością nadrzędną – jednostka, gotowa swą jednostkowość znosić bez rozpaczy i egotyzmu.
Między wierszami, zbiór szkiców i felietonów Bohdana Zadury, wydaje się książką bardzo intymną, opowieścią, a nawet powieścią składającą się (lecz nie złożoną) z samych zalążków, fragmentów i nie podjętych możliwości, traktującą o byciu współczesnym poetą. Nie jest to zbiór refleksji o zasadności poezji w dzisiejszych czasach, ale ujawnienie różnych elementów egzystencji autora, którego najważniejszą cechą jest w końcu nie to, że pisze między wierszami, lecz to, że pisze wiersze. Często wychodzi od konkretnych epizodów, na przykład od konkursu poetyckiego, w którym uczestniczył jako juror, wieczoru autorskiego, spotkania z przyjaciółmi lub znajomymi, sytuacji związanych z wydawaniem, redagowaniem, czytaniem, recenzowaniem własnych lub cudzych utworów, rzadko natomiast podnietą do mówienia są dla niego niepokoje związane z kwestiami zasadniczymi. Zasadniczych kwestii – wydaje się sądzić Zadura – nie da się rozwiązać inaczej, jak tylko praktycznie. Dobry wiersz jest najlepszą odpowiedzią na wątpliwości, czy poezja nie umarła, człowiek z własnej woli czytający wiersze zadaje kłam stwierdzeniu, że nikt nie potrzebuje poezji. Poza tym o sprawach zasadniczych, na przykład o tym, czym jest lub powinna być poezja, niewiele wiadomo. Poezja – „W imię godności i powołania poety nie może być instrumentem w służbie. Czegokolwiek i nawet Kogokolwiek. Nie może być propagandą. Nie może być ideologią. Dlatego, jeśli czytam, że ktoś powinien się skupić na usytuowaniu w czasie albo jeśli czytam, że dobra poezja to też ćwiczenia duchowe, to, przepraszam, uważam to za zwykłe dyrdymały”. Uniknąć głupstewek, choćby i szlachetnie brzmiących, można jedynie poprzez szlifowanie recenzenckiego języka, którego precyzja winna być co najmniej tak samo uderzająca, jak językowa i myślowa precyzja wiersza. Stąd też kpiny z wypowiedzi będących częścią rytuału odprawianego przy ołtarzyku oficjalnej literatury, kadzących wartościom uznanym, niechętnych zaś temu, co młode, nowe, nieobliczalne.
W związku z tym odczuwam jednak dwie zachcianki. Po pierwsze, chętnie posłuchałbym dysputy z udziałem Zadury i Juliana Kornhausera na temat tak zwanej nowej poezji. Wyobrażam ją sobie jako zderzenie dwóch luster, z których jedno upiększa, a drugie wybrzydza. Mówiąc wprost – chętnie dowiedziałbym się, jakie osiągnięcia młodych poetów, a także menadżerów nowej literatury w rodzaju Artura Burszty usprawiedliwiają bezlitosne kpiny pod adresem ich krytyków? Choć oczywiście, mówiąc to, obłudnie udaję, że nie wiem, to przecież szczerze sądzę, że w pewien sposób protegowani przez Zadurę młodzi pisarze nie reprezentują jednolitego poziomu. Są wśród nich silne osobowości, ale są też twórcy na krótką metę. Co więcej wydaje mi się, że lansowana przez autora Między wierszami zasada, by nie mówić „w tej poezji”, ale „w tym wersie”, stosuje się również do jego własnych uogólnień i to zarówno negujących, jak i afirmatywnych. Po drugie, tak samo ciekaw jestem otwartego starcia z twórczością poetów, których Zadura nie ceni, albo może ceni mniej, niż nakazuje kulturalno-medialny uzus, powiedzmy, z poezją Herberta czy Zagajewskiego. W książce dobiera się do nich pośrednio, wytykając gołosłowność panegirykom, pisanym przez dziennikarzy i krytyków, to zaś jest moim zdaniem niezbyt celowe, gdyż z faktu, że recenzent wydaje się nieprzekonujący nie wynika, że równie nieprzekonujące są wychwalane przezeń wiersze.
Jestem więc – z początku – ciekaw i niesyty opinii Zadury o różnych sprawach literackich, ponieważ jest on nie tylko wybitnym poetą, ale i jednym ze świetniejszych czytelników poezji, czego dowiódł między innymi poprzednią książką krytycznoliteracką, Daj mu tam, gdzie go nie ma (1996). O tejże jego umiejętności świadczą także niektóre szkice z książki tutaj omawianej, na przykład artykuł poświęcony tłumaczeniom Osipa Mandelsztama pod dużo mówiącym tytułem „Chyba jest coś do zrobienia”, w którym temperament polemiczny znakomicie korzysta ze spostrzeżeń analitycznych.
Zdania powyższe przeczą początkowi, gdyż wynika z nich, że chciałbym widzieć Zadurę w roli krytyka, objaśniacza cudzych lub także własnych wierszy, gdy tymczasem jemu chodzi wyraźnie o co innego – o pokazanie przestrzeni, jaka powstaje między tekstem i człowiekiem, o podstawienie pod słowo ludzkiej twarzy, żeby przez nie przezierała i żeby i ono nie było nieludzkie. Chce też zażegnać cynizm i zimny profesjonalizm, jakim przemawia niekiedy krytyka, a ponadto przedstawić polską poezję – lepiej, pełniej, nie poprzestając na jej etatowych wielkościach. Dążąc ku tym celom, odsłania poetę w akcji, akcji życia, nie przy biurku. Prowadzi z nim (z samym sobą) rozmowy, nawet więcej- podtrzymuje w sobie (i w innych), by tak rzec przemądrzale, dialogową dyspozycję. Jego wiara w poezję, a także ograniczona wiara w krytykę literacką w żadnym miejscu nie zmienia się w bałwochwalstwo tekstu, nigdy nie wypiera lekkiej, ciepłej (auto)ironii, nigdy nie jest ważniejsza od związku z konkretną osobą. Poezja jest bowiem sposobem bycia – bycia słyszącym i widzącym, a nie bycia słyszanym i widzianym, czy też sposobem na dostąpienie społecznej konsekracji. Stąd bierze się, parokrotnie akcentowany, renegacki element obecny w poczynaniach i opiniach autora, żartobliwe przypominanie sobie o konieczności „znormalnienia”, czyli wdrożenia reguł oficjalnej, „dorosłej” literatury.
Drugim imieniem tejże „niedorosłości” jest „otwartość”. Cóż w końcu robi Zadura, dyskretnie opiekując się młodymi poetami? To samo, co kiedyś robili na przykład Przyboś czy Iwaszkiewicz; to, co powinno być robione przez cały czas; to również, co staje się niemożliwe, kiedy opieka przybiera postać protekcjonalności lub zaproszenia do koterii. Zadura w stosunku do młodej literatury stara się więc odgrywać rolę sekundanta, a nie sędziego, to zaś sprawia, że moje oczekiwanie na próbę krytycznoliterackich rozróżnień i rozstrzygnięć nie może być zaspokojone. Nie może, ponieważ autobiograficzny, intymny wymiar omawianej książki nie toleruje tego rodzaju zamiarów.
Dla człowieka żyjącego w tekstach lektura Między wierszami jest zatem ważną i wcale niełatwą lekcją… „normalności”. Normalność oznacza rozluźnienie rytuałów oficjalnego życia literackiego, obniżenie koturnu, desakralizację hierarchii, a przede wszystkim dialog, prowadzony w wierszach oraz przed, po i pomiędzy nimi.