Kruszywo i Wiersze
dzwieki / WYDARZENIA Andrzej Niewiadomski Andrzej SosnowskiZapis całego spotkania autorskiego Andrzeja Niewiadomskiego i Andrzeja Sosnowskiego podczas Portu Legnica 2001.
WięcejAutorski komentarz Andrzeja Niewiadomskiego do wierszy z książki Kruszywo.
E.
Do wsi nie należę i do zamku też, cicho powiedziałem jak K., ale nieco inaczej i z początkiem września ruszyłem ku granicy, myśląc o twoim ciele i o mojej duszy. Jeśli jest katolicka, to z definicji położona jest w wielu ciałach. Mijałem puste butelki, strzępy pornograficznych pism w rowie, papierosy „Carmen” i „Męskie”, spinki do włosów, zardzewiałe kluczyki starych motocykli; potem rozbijały się o mnie trzmiele i bąki, pierzchały jaszczurki, falowały grzywy na grzbietach gór, w końcu widziały mnie tylko oczy sputników. Aż do szlabanu i metalowej budy z samiutkim jak palec strażnikiem, któremu tłumaczyłem, czym jest granica innego K., mieszkającego kiedyś daleko, za horyzontem drugiej strony. Tłumaczyłem mu to tak, jak moim studentom, wiedząc, że tracę serce do studiowania czegokolwiek, tym bardziej do uczenia. Kiedy schodziłem do tamtego kraju, zrobiło się gorąco jak w piekle, obrazy przesuwały się i same wsączały się w głowę, litery w rozsypce przypominały, że nigdzie nie ma sklepu ni baru, gdzie ugasić można byłoby pragnienie. Nic z tej nadinterpretacji nie przetrwało jednak powrotu. Tym razem granica była pusta. Siedziałem okrakiem na szlabanie i przez godzinę przerzucałem nogi to na jedną to na drugą stronę. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale tu skończyło się nawet szukanie sieci. Odmotany, trwałem pod szeroko rozłożonymi skrzydłami drapieżnych aniołów i spokojnie patrzyłem na niemożliwe światy
Mniej więcej 21º 50′ dł. geogr., mniej więcej 49º 23′ szer. geogr. Niewiele więcej można powiedzieć, niż to, że bez rzeczywistości – tak jak bez lektur (bez mapy) – obejść się nie da, a te dwie sfery przenikają się w tajemniczy dla mnie sposób. Iść – to tyle, co pisać. Pisać – to tyle, co iść. A siedzieć, trwać – co znaczy? I czy znaczy?
Gdziekolwiek spojrzeć, same katastrofy.
Wymierają pewne gatunki motyli ptaków,
co więcej, padło imperium Dziuńka. W tym samym
czasie w Kazimierzu został zatrzymany
33-letni Mecenas, współpracownik szefa grupy.
Niczego szczególnego nie ma w tej fascynacji.
Aby przygotować dzbanek napoju pomarańczowego,
Agnieszka bierze 2 szklanki soku i 4 szklanki wody.
Ile tulipanów zostało w ogródku?
Co należy zrobić, by spłodzić dobry wiersz, sprawdzalny w kontekście ostatniej dekady minionego wieku? Oczywiście poczytać trochę Herberta (patrz: kryptocytaty), trochę Różewicza (patrz: kryptocytaty), do tego dodać szczyptę codziennych gazet (patrz: kryptocytaty) i coś z życia, np. podręcznik matematyki do którejś z klas szkoły podstawowej (patrz: kryptocytaty). Nic szczególnego, a jednak… Nigdy nie wiemy, kiedy poradnik creative writing stanie się okazją do medytacji nad sensem uprawiania poezji, która powinna za czymś nadążać.
Wszystko, co białe, mieści się niżej. Światło w nim
ukarane, ukryte pod burym, wędrującym
strzępem. Farba na murach, krawężnikach,
drzewach. Wrony kryją się w przystrzyżonych koronach,
ale nigdzie nie kończy się młody kolor. Witki, pąki,
wyspy jedynie trzcin, zbutwiałe łodzie,
pęknięte ściany, zardzewiałe rowery wodne. Nie ma
nic smutniejszego niż jezioro przed sezonem. Nie ma
nic smutniejszego niż mężczyzna po trzydziestce, z resztą
w kieszeni, dziurawej zresztą na własne życzenie. Raczej
naiwny czy sentymentalny? Trzymający na kolanach
rejestr umarłych i księgę cudów? Zamieszkały
w Dublinie czy raczej w Lublinie? (ulica Ułanów?
16, Aungier Street?). Wolałby pozostać na skrzypiącej stary hit
huśtawce? A może ciągnie go wietrzna woda („pomost prywatny”)?
Wyrażający się coraz bardziej niejasno? Tak, żeby wszyscy
mogli zrozumieć? Umie być „w zgodzie ze sobą”, z rzeczą,
czy wierszem? Zawsze wierny nieprzejrzystej, burej
mgle (cokolwiek to znaczy)? Inaczej, jasno
widzący litery? Nic nie wiedzący o Helenie z Gorazdowskich
ani Henryku Firleju? Nie ma nic smutniejszego
niż język tablic, brzmienie nóg (trzciny, trzmiele, trzepot, etc.),
łopot liny, pusty próg. Wolny kwiecień. Gdyby wiedział
czym jest tu (winny?). Gdyby samowolnie spokrewniać się
mogło (mógł) aż do słów. Wszystko, co białe, (z)mieści się,
(wz)niesie jakby je miał, chociaż może już nie
Ulisses Joyce’a w przekładzie M. Słomczyńskiego (Bydgoszcz 1982, s. 494). Kilka tomów poetyckich i wynurzeń krytycznych, które pewnie ocaleją w „powodzi czasu”, choć przecież można mieć dziś co do tego różne obawy. „Powódź czasu”, która ogarnia każdego z osobna. Realia nasze nie mniej egzotyczne niż realia w których przyszło żyć pojawiającym się w wierszu Firlejom (renesansowo – manierystyczny kościół parafialny w Czemiernikach, pow. Radzyń, woj. lubelskie). Wszystko, co przezroczyste, przewleczone na drugą stronę, mgliste. Jak długo można wyliczać, a tym samym zadawać pytania o prawomocność egzystencji?
Nic nie smakuje lepiej niż odgrzewane
dania, i nie dość tego, pod koniec roku
wszystko zmierza do uproszczeń. Eksplozje
sarkazmu cichną, a ja wziąłem kurs – zamiast
w stronę miasta – na knajpę w ruinach. Lasy
siwe i rude, zachrypnięte bażanty,
zima puszysta i ciepła. Siedzę
na górze niczym na tronie, królując
jak Telimena, Thoreau i Castorp razem
wzięci i szybko powtarzam: „teraz, teraz,
teraz”. Co z tego, kiedy prowadzi to
w stronę opowieści. Bażanty nakładają
zielone dresy, a potem kibicują
leżąc obok transportera na skraju
boiska – pastwiska. Słońce zachodzi
wolno, intensywnie błyszczą gałęzie.
„Ja” już nie broni się, zapomniałem
pisząc o perłach świata, przywołać
„Perłę Bałtyku” i „Perłę Chmielową”. Także
kilka sentencji, np. „Życie nie jest
ciągiem oderwanych skojarzeń”. I tak
dalej, w końcu robienie przypisów
nie stanowi wielkiego kłopotu. Można
nie być niechlujnym i jednocześnie
wierzyć w duchy. O nie, jest kilkadziesiąt
stref, a każda ma nowy fetysz. Jak ty
mnie zwodzisz materio, w której nikt nie ma
racji, w której nikt nie ma nic
do powiedzenia
Wiersz powstał pod koniec roku 1999, ale gdyby była to końcówka innego roku, nie miałoby to większego znaczenia. Istotne jest natomiast doznanie wyczerpywania się, wykrwawiania, które niekoniecznie musi mieć porządek oczywistych dla nas następstw. Istotne jest też – pewnie złudne – przeświadczenie, że istnieją wytwory materialne, które zaliczyć można do kategorii cudownych i potraktować jako materiał do nie zamkniętej, wciąż redagowanej księgi osobliwości. Jednakowoż nawet złudne mniemanie o ich niezależności względem jakiegokolwiek porządku języka i poetyki, jakiejkolwiek kategoryzacji nie jest tym, co powoduje, że przestajemy snuć różne małe opowiastki. Także ta niedostępna sfera, choć niewiele o niej wiadomo, nie daje się postrzegać jako świętość. Zdaje się, że pisałem o tym kiedyś w „Perle Zachodu” z tomu Prewentorium
Pozory mylą. Jeśli są tylko pozory, nie ma
nic prócz pomyłek. Wikliny, mielizny, kruszywo,
piach. Nie da się ukryć, dokonaliśmy cięcia
po skrzydłach i spadamy. Ze skarpy – poznajesz
to po owocach młodej czereśni, które coraz
mniejsze, bliżej ducha ziemi, demonów, połyskliwej
skóry węża. Niewiele dało się ocalić. Z wyjątkiem
nagłej prośby. Rowie, w którym płynie mętna woda,
kraino kwitnących jabłek i wiśni, druga Japonio,
królowo jak oko szeroka dźwięcznej (black – currant)
nazwy wina. Po wszystkim, po wojnie, chorobie,
pogrzebach, grze pozorów i pomyłek, wierszach
serio i na niby, po piętnastu latach. Mario
Józefowska – Paszcza z telewizyjnej „Panoramy”, Józefie
z Drohobycza i Gombrowicza, Józku Jurgielewiczu,
który umiałeś puszczać bąki pod pachami, lwia
paszczo w ogródku; która uciszasz hieny, lamparty
i lwy, jasna ściano kościoła; rzeko niosąca sny,
gesty i słowa, mimo że nie ma mowy o zasadach,
so to speak, (pardon) decorum. Wszyscy są uczniami
tego jezuickiego kolegium, szczęście będą mieli
najmniej pojętni uczniowie
Po piętnastu latach pisania „na serio” wierszy można stwierdzić, że okoliczności nie odgrywają większej roli. Na polskiej prowincji dzieją się „rzeczy, o których nie śniło się filozofom” (albo się śniło, tyle że zupełnie inaczej). Mieszają się języki, rozpadają się złudzenia, defilują mylne decyzje, opada całe anielstwo, na które stać było – za przeproszeniem – kulturę i wszystko sprowadza się do koryta dosyć wąskiej rzeki. Ktoś siedzi nad rzeką znacznie szerszą i próbuje rozpoznać jej dzikość, ale niewiele ma narzędzi. Pozostaje litania podszyta wątpliwością dotyczącą mocy zaklęć, które eksponuje.
Poeta, krytyk literacki. Współzałożyciel i redaktor kwartalnika literackiego „Kresy”. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Pracuje w Zakładzie Literatury Współczesnej UMCS. Mieszka w Lublinie.
Zapis całego spotkania autorskiego Andrzeja Niewiadomskiego i Andrzeja Sosnowskiego podczas Portu Legnica 2001.
WięcejWiersz Andrzeja Niewiadomskiego z książki Kruszywo.
WięcejWiersz Andrzeja Niewiadomskiego z książki Kruszywo.
Więcej