Strona A, strona B nr 108: Natura pisania
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta108. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
Kto raz w życiu był obecny na wieczorze autorskim, ten wie, ile trudności sprawia zadanie poecie sensownego literackiego pytania. Kto był choć dwa razy, pamięta, że niejeden autor jeszcze większy miał kłopot z dorzeczną odpowiedzią.
O czym najczęściej rozmawia się w gronie pisarzy? Bynajmniej nie o literaturze. Czasem któryś wyciągnie z kieszeni złożoną na czworo kartkę z wierszem i poda dalej. Lektura jest szybka jak setka w barze obok dworca PKP. Ale i w takim wypadku komentarz kolegi po piórze jest zazwyczaj krótki: „świetne”, „niezłe”, „dobre”.
Łatwiej być poetą przez telefon. Tu nie sposób inaczej. Trzeba czytać do słuchawki. Najlepsze Portowe występy nigdy nie były tak dobre. Słuchałem wierszy, szkiców, a nawet całych felietonów. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł „Poetyckiego pogotowia telefonicznego”, a ja miałbym wskazać idealnego kandydata do takiej fuchy, to rekomendowałbym Bohdana Zadurę.
„Wiersze nie są do interpretowania tylko do czytania” – to jedna z mądrości autora po wielekroć przywoływana na spotkaniach autorskich, dowodząca, że redaktor naczelny „Twórczości” jak mało który twórca świetnie radzi sobie z literackimi pytaniami. A jak radzi sobie z innymi tematami?
W 2006 roku ukazywały się kolejne tomy dzieł zebranych Bohdana. Pomyślałem, że to wydarzenie samo w sobie musi być traumatycznym przeżyciem dla autora i obowiązkowe w tamtych czasach rozmowy towarzyszące premierom książek BL należy potraktować „na luzie”. Rad nie rad, wziąłem na siebie tę robotę. Efekty tych podchodów znajdziecie Państwo na kolejnych stronach tej książki.
Artur Burszta
Artur Burszta: W minioną środę, czyli dzień po ogłoszeniu, że znaleźliśmy się w małym finale z Ukrainą, Piotr Baron w „Salonie politycznym Trójki” zapytał Andrzeja Leppera: „Czy jest Pan za Euro 2012?”, na co przewodniczący Samoobrony błyskawicznie odpowiedział: „Jesteśmy przeciwni wprowadzenia euro” (śmiech). Bohdanie, a Ty jesteś za Euro?
Bohdan Zadura: Jestem zdecydowanie przeciwko instrumentalnemu traktowaniu piłki nożnej i sportu w ogóle, a słowo „salon” wykrzywia mi usta w nieładnym ironicznym grymasie. Podejrzewam, że chodzi Ci o to, czy się cieszę, że w wyścigu o prawo organizacji piłkarskich Mistrzostw Europy 2012 Polska przebrnęła szczęśliwie przez pierwszy próg, nie zaś o to, że zagra z Ukrainą w tych mistrzostwach o trzecie miejsce. Taki mecz przecież zwyczajowo bywa określany małym finałem. Wolałbym, żebyśmy spotkali się z Ukrainą w dużym finale. To moja jedyna szansa, żeby się popłakać. Świadkiem zdobycia przez naszych piłkarzy złotego i srebrnego medalu olimpijskiego byłem (ale ten straszny relatywizm w sporcie też kły szczerzy i złoto olimpijskie w tej dziedzinie akurat mniejszy ma ciężar gatunkowy niż w innych dziedzinach sportu, chyba tak się liczy, jak w tenisie), oglądałem zwycięskie małe finały MŚ z Brazylią i z Francją. A do finałów ME polskiej reprezentacji nie udało się zakwalifikować ani razu, więc jeśli nie kuchennymi drzwiami jako (współ)gospodarz się dostanie, to może nie dostanie się nigdy. Miło byłoby popatrzeć na pojedynek Dudka z Szewczenką, już nie w meczu o wielką stawkę, w którym jeden gra dla Liverpoolu, drugi dla Milanu. Co ja plotę, w 2012 to oni pewnie będą grali w meczach oldbojów. No, to czysta teoria, w 2012 będę – o ile będę – miał sześćdziesiąt siedem lat i mogę w ogóle nie pamiętać, że istnieje coś takiego jak piłka nożna. Wielu różnych nieoczekiwanych wydarzeń byłem świadkiem w swoim życiu, brakuje mi do kolekcji tego mistrzostwa Europy…
Jakoś nie wierzę, byśmy wspólnie z Ukrainą wygrali te przedbiegi. Ale jeśli nie z Ukrainą, to z kim? Oczywiście byłoby miło, gdyby mecze rozgrywane były we Wrocławiu. Na Olimpijski mamy względnie blisko. Finał tych rozgrywek, bo chyba zapomniałeś, że w ME nie gra się o trzecie miejsce, choćby z Ukrainą, też wydaje się mało realny. Powiedziałeś, że byłeś świadkiem wielu wydarzeń sportowych, które wspominasz z największym sentymentem?
Mistrzostwa Europy w boksie, w Warszawie w 1953 roku, w epoce przedtelewizyjnej; w dniu finałów byłem z rodzicami u ich znajomych w Pożogu (to taka wieś pod Puławami), słuchaliśmy transmisji przez radio, rozpierała mnie w tę upalną czerwcową niedzielę duma, chłodnik z pieczoną cielęciną wyciągnięty ze studni dopełniał szczęścia… Potem kupiłem pamiętniki Stamma, czytałem tę strasznie nudną książkę jak kryminał albo i coś więcej… Boks w radio jest sympatyczniejszy niż w telewizji, na żywo jest okropny… Raz w życiu oberwałem od ojca, kiedy nie chciał mnie puścić na jakiś mecz pięściarski; po paru latach zobaczyłem parę walk z bliska, obrzęki, krew, zgroza… Sam ze dwa razy miałem rękawice na rękach; pan od wuefu, kiedy przyłapał chłopców na jakichś przepychankach, prowadził ich do magazynku, wyciągał rękawice bokserskie i kazał się naparzać. Trawą morską były chyba wypchane. To było gdzieś w grudniu 1956 roku, podczas olimpiady w Melbourne. Moje pierwsze wyjazdy do Warszawy to były wyjazdy na imprezy sportowe. Na pokazówki zespołu Harlem Globetrotters, na memoriały Kusocińskiego, na mecze lekkoatletyczne, z RFN-em czy z NRF-em, jak się wtedy pisało. Parę rekordów świata padło w mojej przytomności, w 1958 roku na Stadionie Dziesięciolecia w czasie meczu Polska – USA Jerzy Chromik przebiegł 3000 metrów z przeszkodami w 8.32.00, Edmund Piątkowski rzucił dyskiem na memoriale Kusocińskiego w 1959 roku 59,91 metrów, tamże Rumunka Iolanda Balaș skoczyła dwa lata później wzwyż 188 centymetrów, potem jeszcze oglądałem, przez przypadek chyba trochę, już na stadionie warszawskiej Skry w 1970 roku, rekordowy bieg Teresy Sukniewicz na 100 metrów przez płotki. No, zapomniałem oczywiście o Wyścigu Pokoju, tym wyścigiem też się żyło, czekało na niego rok po roku, to była największa sportowa impreza kolarska świata, bo kto tam słyszał o Tour de France…
Bohdanie, widziałeś praktycznie wszystkie najważniejsze lekkoatletyczne wydarzenia rozgrywane w Polsce w ubiegłym wieku! A powiedz, sam coś uprawiałeś? Ciągnęło Cię do jakichś sportów?
W bardzo różne strony mnie ciągnęło, na przekór. Na przekór przezwiskom, jakie miałem w podstawówce. Jak powiem, że „Zadura zdechła kura”, to wszystkiego to nie powie, rym zaciemnia, ale „zdechlak”, „zgniłek” już bardziej. Krótko mówiąc – łajza, łamaga, oferma. Na rękach stać nie umiałem, zwykły przewrót w przód to był problem, nie mówiąc o skoku przez kozła. Bić się nie umiałem, bo to zresztą nie po chrześcijańsku. Przez siedem lat byłem jedynakiem. Dużo pracy mnie kosztowało, żeby zapracować na neutralną ksywkę „Długi”. No, przyznam się do zupełnie poważnych marzeń – kariera długodystansowca mi się śniła, czytałem tabele z minimami na pierwsze kółko olimpijskie, biegałem z zegarkiem po bieżni, do dziadków ojciec jeździł rowerem, ja biegłem po chodniku. Kopałem piłkę, podwórkowo, ale bez większych sukcesów, wypychany na obronę. Próbowałem pchać kulą, gdzieś w szpargałach leży dyplom za czwarte miejsce w powiatowej spartakiadzie. Tłukłem w ping-ponga, to można było robić w domu i w pojedynkę, przystawiwszy stół do ściany; myślę, że to dobry sposób na refleks. Grałem w tenisa. Coś tam chyba z tej pracy nad sobą wyszło, na szkolną skalę. Bo w liceum – pominąwszy takie pięty achillesowe jak skok w dal czy wzwyż – było już całkiem inaczej niż w podstawówce – pewne miejsce w reprezentacji w grach zespołowych. Siatkówka, szczypiorniak i koszykówka. Dziwnie to brzmi, ale miałem tak zwane warunki – w tamtych latach ludzie chyba byli niżsi, ta ksywka „Długi” to z boiska do koszykówki. Na studiach cierpiałem na zajęciach z wuefu: albo nudna gimnastyka, albo – jak już do jakiegoś grania przyszło – nie było partnerów. Uciekłem z tych zajęć do sekcji koszykówki w rodzimej Wiśle Puławy, wiedząc skądś, że gra w klubie zwalnia z wuefu, ale nie wiedząc, że tylko pod warunkiem, że ten klub to AZS; omal nie skończyło się to katastrofą. We wczesnym dzieciństwie trochę biegałem na nartach. Nad Wisłą się urodziłem, ale pływać nauczyłem się w Morzu Czarnym. Tenis był bez takich marzeń jak te lekkoatletyczne sny olimpijskie, ale to pewnie była największa przyjemność, najsympatyczniejszy rodzaj zmęczenia. Grywałem jeszcze ze swoim synem, w latach 90. Bardzo to było dziwne – on był sprawniejszy, silniejszy, a przegrywał. Dać mu wygrać czy nie? Miałem czarno na białym, jak ważna jest psychika. Jak raz się podłożę, to już nigdy więcej nie wygram. A jak będzie mnie ogrywał, to poszuka sobie kogoś innego. Tak to się mniej więcej, zgodnie z naturalną koleją rzeczy, potoczyło. Którejś wiosny wyszliśmy na betonowy kort osiedlowy, ponadrywałem sobie ścięgna, syn mi powiedział, że nie chce mnie mieć na sumieniu.
Te sportowe pasje widoczne są w Twojej twórczości. Kiedy opowiadałeś o kuli, przypomniałem sobie, że w jednym z Twoich opowiadań, bodaj „Zabawy”, jest właśnie motyw ze szkolnym pchaniem kuli: „Marek wszedł do koła i po raz dwudziesty trzeci pchnął kulę”. Można by przywołać przynajmniej kilka wierszy, w których pojawiają się z nazwiska znani sportowcy: Siitonen, Griffith-Joyner, Haszek, Gretzky. W prozie Dijkstra, Seyfert, Fleming, Protopopow, O’Brien. Chyba nawet olimpiady pomagają Ci w pisaniu. Jeśli mnie pamięć nie myli, to znaczna część Ptasiej grypy powstała podczas igrzysk w Nagano. Wydaje mi się, że Polski Komitet Olimpijski powinien przyznać Ci jakąś specjalną nagrodę, a gdyby przywrócono literaturę do programu igrzysk, powinieneś znaleźć się w polskiej reprezentacji.
W rzeczy samej sporo nazwisk i motywów sportowych trafiło do moich wierszy; do tych, które wymieniłeś, dorzucić mógłbym z pamięci Deynę, i Gmocha, i Fibaka, i Hoada (to był taki australijski tenisista, którego Ty nie możesz pamiętać), Wilmę Rudolph, Bachledę, Wszołę, Tomasza Hopfera czy takie nazwy własne jak Wembley, Cortina d’Ampezzo, Madison Square Garden.
Czy to wynikało z jakiejś strategii poetyckiej?
Gdyby racjonalizować, można by się było doszukiwać w tym jakiejś nadziei związanej z tym, że więcej ludzi z pewnością interesuje się sportem niż poezją, więc gdy się pisze o sporcie, można liczyć na to, że wiersz zainteresuje kogoś, kogo właśnie sport interesuje. Ale to nie tak. Sport dla mnie był ważny. Dzisiaj to zabrzmi śmiesznie, ale traktowałem tę dziedzinę życia dość długo idealistycznie. Przy świadomości, że to coś bardzo umownego, to jednak z określonymi, jasnymi, czystymi zasadami. Szlachetna rywalizacja, gdzie walczy się głównie z własną słabością, gdzie reguła fair play obowiązuje, bo to przecież coś w rodzaju zabawy. Układy, pieniądze, doping? Bandytyzm na stadionach? No, niesprawiedliwi sędziowie zawsze się zdarzali, wspomniane już pamiętniki Stamma dostarczały dostatecznej liczby przykładów, jednak większość dyscyplin cechuje wymierność. Poezja sportu – ktoś, kto wychowywał się na relacjach Bohdana Tomaszewskiego, nie mógł tych rzeczy nie łączyć. Dziś może łatwiej byłoby mówić o kiczu sportu; te gale boksu zawodowego, to kabotyńskie dzielenie na sylaby imion i nazwisk pięściarzy, ten wrzask spikera, moderatora, wodzireja, czy jak go tam nazwać (maniera, która przenosi się do hal siatkarskich), ta elegancja arbitrów, te śnieżnobiałe koszule i muszki, te hymny narodowe, te atłasowe szlafroki zawodników, te młode dupy w bikini trzymające flagi narodowe i defilujące po ringu z tabliczkami pokazującymi, którą to rundę mamy przed sobą, bo publiczność oczywiście do dwunastu sama nie zliczy, rozbite łuki brwiowe, zapuchnięte oczy, ochraniacze na szczęki, tatuaże. I kwintesencja kiczu: trofeum, o które się walczy – mistrzowski pas. Czy Ty byś sobie powiesił na ścianie w domu coś takiego, takie paskudztwo? Wieńce laurowe, które zawisają na kolarzach czy żużlowcach, przypominające cmentarną galanterię, to przy tych pasach przykład szlachetnego gustu.
Może wyhamujmy przy boksie i porozmawiajmy jeszcze o sporcie w literaturze.
Kiedy myślę o sporcie w literaturze, to mam kłopoty z przypomnieniem sobie utworów, w których by się on pojawiał. Meksykanin Jacka Londona, jedna z bardzo wczesnych moich lektur, opowiadanie, którego bohater walczył na ringu o pieniądze, od których zależała Sprawa, los powstania chyba. Do przerwy 0–0, może jakoś inaczej, powieść drukowana w latach 50. w odcinkach w „Przeglądzie Sportowym”, której bohaterem był bramkarz, od którego postawy w ostatnim meczu ligowym zależało uchronienie drużyny przed degradacją, kiepska chyba, ale czytana z wypiekami. Obroni tego karnego czy nie? Splot słoneczny Witolda Zalewskiego, powieść, w której jedna z postaci wzorowana była na Franciszku Kolczyńskim, Disneyland Dygata, z długodystansowcem w roli głównej, książka, na podstawie której powstał film Jowita. I jakby nic więcej. Wędkarstwo od biedy można uznać za sport, ale rybołówstwa chyba już nie, więc Stary człowiek i morze Hemingwaya odpada. Albo ja więc jestem mało oczytany, albo sport jest niedoreprezentowany w literaturze, zwłaszcza prozę mam na myśli. Przed olimpiadą w Atenach wyszła książka Mariana Grześczaka Atena strząsająca oliwki, poświęcona – najogólniej mówiąc – idei olimpizmu, zawierająca bardzo różne formy: od wierszy po esej, książka wielojęzyczna, z przekładami na francuski na przykład Jerzego Lisowskiego. Tomy wierszy o tematyce sportowej wydaje Krzysztof Zuchora.
Na gorąco dodałbym jeszcze Pasję Kosińskiego, historię Fabiana, zawodowego gracza polo, no i obowiązkowo Do przerwy 0–1 Bahdaja (śmiech).
W 1985 roku właśnie Grześczak wydał antologię polskich wierszy Stadion ze słów, która od moich – jako najmłodszego w owym czasie – wierszy się zaczyna, a na… Kochanowskim kończy. Dowiedziałem się o tej antologii, kiedy już wyszła, bardzo się ucieszyłem i zaczęła się zabawna historia, która ciągnęła się aż do zeszłego roku. Nie pamiętałem jednego z wierszy, adres bibliograficzny odsyłał do dwóch moich tomików, sprawdziłem – tego wiersza w nich nie było. Już zacząłem pisać list ze sprostowaniem, że przypisano mi cudzy wiersz, i nagle iluminacja. Nie, to złe słowo, iluminacja jest nagła, a mnie tylko zaczęło coś świtać. Że może jednak, że chyba tak, że to mój wiersz, gdzieś pewnie był drukowany, choć nie wszedł do książki. To, gdzie był drukowany, musiałem ustalić, układając wiersze rozproszone. Wiedziałem, że mógł powstać nie wcześniej niż przed pierwszym turniejowym zwycięstwem Fibaka, ale tak naprawdę to mi ustaliła wszystko zaprzyjaźniona pani z biblioteki w Przemyślu.
Czekaj, czekaj, czy nie chodzi przypadkiem o wiersz „Sztokholm”?
Właśnie o ten. Okazało się, że w Przemyślu moje wiersze mają przyjaciółki, świetne panie: Grażyna Niezgoda (to jej zdjęcie jest na czwartej stronie drugiego tomu wierszy zebranych) i Ewa Lis, która pracuje w Bibliotece im. Ignacego Krasickiego. Od wielu lat ta biblioteka organizuje konkurs recytatorski wierszy jednego autora, w zeszłym roku spotkał mnie ten zaszczyt, że padło na mnie. „Sztokholm” był wśród tekstów, które Ewa skserowała dla recytatorów. Ten konkurs to miłe, ale emocjonujące przeżycie. Przez dwa dni słuchasz swoich wierszy, zastanawiasz się, czemu ci młodzi ludzie wybrali akurat te, a nie inne, czasem cię zaskakują sposobem interpretacji, czasem nie zaskakują. No i jesteś z urzędu przewodniczącym jury.
No i bierzesz udział w czymś na kształt zawodów sportowych, zamieniając się w sędziego, który niczym juror zawodów w łyżwiarstwie figurowym, gimnastyce artystycznej czy skokach do wody musi wybrać najlepszego (śmiech).
No, przynajmniej w takim układzie nikt ci nie zarzuci braku kompetencji (śmiech). Ani stronniczości, bo widzisz tych zawodników pierwszy raz na oczy. Choć może nie tak do końca, bo te dwie dziewczyny już widziałeś przed wejściem do budynku. Zresztą w najlepiej rozumianym własnym interesie wszystkim życzysz jak najlepiej. Ale prawdą jest, że nie tylko w takiej sytuacji plącze mi się po zapleczu głowy przestroga: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.
Na co wówczas zwracasz uwagę oprócz „wrażenia ogólnego”, bo tu już się przyznałeś, że zaczynasz pracę jeszcze przed zawodami (śmiech). No i skoro już zeszło nam na dziewczyny, to może uda mi się Ciebie naciągnąć na jakieś zwierzenia związane ze sportsmenkami, które potrafiły Ci zawrócić w głowie.
Nie chciałbym Cię zanudzać fachową terminologią, ale są takie elementy jak dobór repertuaru, interpretacja, kultura słowa… Przyznam się, że oceniając recytatorów, a zdarzało mi się to w życiu dość często, raczej słucham, niż patrzę, choć to, co recytator na scenie robi, też jakoś wpływa na tak zwane ogólne wrażenie artystyczne. Sportsmenki? Żadnych znajomości w kręgach kwalifikowanego sportu nigdy nie miałem, więc i żadnych zawrotów głowy.
Myślałem raczej o przyjemności oglądania na szklanym ekranie – na przykład Griffith-Joyner, Katariny Witt.
Wiesz, na sprinterki to się za długo nie napatrzysz, z kolei łyżwiarstwo figurowe jakby nie było na moje nerwy, te nerwy właściwie zjadłem na facecie, Grzegorzu Filipowskim, brązowy medal MŚ w Paryżu w 1989 roku, ale ile wcześniej i później niewykorzystanych szans. Nie lubię patrzeć na ludzkie upadki, zwłaszcza na przewracające się kobiety. Przyjemnie się patrzy na polskie siatkarki, na nie często można patrzeć nawet dłużej, niżby się chciało, kiedy po dwóch wygranych setach i wyraźnym prowadzeniu w trzecim dochodzi do tie-breaka. Lubię patrzeć na ludzi, którzy się cieszą. A one to potrafią robić. Jeden z wieczorów wyborczych jakoś przeżyłem dzięki ich radości, gdy po raz drugi z rzędu zdobyły mistrzostwo Europy. Tenisistkom też jest czas się przyjrzeć, choć lepiej, jeśli Eurosport nie pokazuje meczów Domachowskiej. Steffi Graf, och, była wspaniała, ale moje sympatie kierowały się raczej ku Monice Seles czy Jennifer Capriati; nie wiem czemu, raczej kibicuję rywalkom Mauresmo i sióstr Williams, kimkolwiek by były…
Jeśli dobrze pamiętam, Filipowski zdobył chyba tamtej zimy również srebro na ME. Niewiele sukcesów sportowych mieliśmy w roku okrągłego stołu. Przegraliśmy z Anglikami eliminacje MŚ w piłce nożnej. Zdaje się, że najprzyjemniejsze chwile sprawił nam Joachim Halupczok, zdobywając w niewiarygodnym stylu złoty medal na MŚ w kolarstwie. A Ty, Bohdanie, jakie medale naszych wspominasz z nostalgią po latach?
Pamiętam tamten wyścig. Sport to życie, życie się zmienia, czasem się kończy. Skoro wspomniałeś Halupczoka, to nie myślę o medalach, a przypomina mi się dzień, kiedy przez radio usłyszałem o katastrofie lotniczej, w której zginęła drużyna Manchesteru United, chłopcy Matta Busby’ego, i Arkadiusz Gołaś mi się przypomina sprzed paru miesięcy, i Lillian Board, brytyjska biegaczka na 400, a potem 800 metrów, którą rak ściął w 1970 w wieku dwudziestu dwóch lat. Kariery nagle przerwane… Sport to zdrowie? A medale? Srebrny medal Pietrzykowskiego w Rzymie po wątpliwym werdykcie w walce z Cassiusem Clayem, żeby do boksu wrócić; złoty medal Fortuny w Sapporo; medale Józefa Szmidta w trójskoku; jego oglądałem parę razy na żywo. Kiedy jednak do tych medali mam dorzucić nostalgię, to najlepiej chyba wspominam to wszystko, co wiąże się z lekkoatletycznym wunderteamem – ME w Sztokholmie w 1958 roku, i nie medale, a wypełniony w gorący sierpniowy dzień Stadion Dziesięciolecia, na którego trybunach panowała taka atmosfera życzliwości, porozumienia i święta, jaką później, po wielu latach, można było poczuć w 1980 roku.
Jakie nadzieje wiążemy, Bohdanie, z Turynem i mistrzostwami w Niemczech?
Że będzie śnieg, i nie będzie wiatru, i nie będzie wstydu. Wiatr raz Polakowi pod narty zawiał w Sapporo i limit szczęścia został moim zdaniem wyczerpany. Właściwie to jest tak, że jak nie ma oczekiwań, to i wstydu nie ma. Pierwsza zimowa olimpiada, którą pamiętam, to Cortina d’Ampezzo, równo pół wieku przed Turynem. Brązowy medal Franciszka Gąsienicy Gronia, szanse na złoto, złamana narta czy kijek. Srebro i brąz w Squaw Valley: Seroczyńska i Pilejczyk, też były szanse na złoto, potknięcie na ostatniej prostej. A poza tym zawsze były nadzieje, z których niewiele zostawało. Albo rozwiewały się już przed olimpiadą, że przypomnę tragiczny wypadek Hryniewieckiego, albo w trakcie wszystko szło jak po grudzie. Jeden medal? Bodaj brązowy? A w Niemczech? Że z grupy wyjdziemy. Może. Ważne, że nie trzeba będzie i w jednym, i drugim przypadku zarywać nocy.
Całkiem miło nam się rozmawia, ale czy nie sądzisz, że pora coś zjeść?
Kwadrans po dwudziestej, rzeczywiście, pora na kolację.
A jeśli nie masz nic przeciwko temu, to przy jedzeniu porozmawiamy sobie o jedzeniu…
Bohdanie, wolisz zimą owoce czy warzywa?
Chyba owoce, zdecydowanie owoce – zwłaszcza śliwki i truskawki, prosto z zamrażarki, taka zimna słodycz. A poza tym nie słyszałem o nalewkach na warzywach. W zimie, poczynając od stycznia, dużo myślę o owocach tarniny, o tym, że kolejny rok zmarnowałem, nie wybrawszy się jesienią na tarninę, bo to wymaga wyprawy, to już nie te czasy, co czterdzieści lat temu, kiedy wystarczyło pójść na krótki spacer, żeby nazrywać, ile się chce.
A niezależnie od pory roku?
Co do innych owoców i warzyw, to na dobrą sprawę pory roku nie mają już takiego znaczenia jak kiedyś. Kiedyś zimą chyba bardziej lubiłem paprykę niż latem. Po paromiesięcznej przerwie w lutym lub w marcu pojawiała się w sklepach zielona papryka, chyba z Kuby. I ona mi smakowała jak żadna inna kiedy indziej, kanapki z białym serem i z tą zieloną papryką.
To te wasze puławskie sklepy musiały być nieźle zaopatrzone.
Ta papryka to z czasów, kiedy przypłynięcie statku z cytrusami do Gdańska czy Szczecina w okolicach świąt Bożego Narodzenia to była wiadomość na czołówkę „Dziennika Telewizyjnego” czy pierwszą stronę „Trybuny Ludu”. Pewnie druga połowa lat 70., lata 80. Kiedy studiowałem, to w październiku przywoziłem paprykę z Warszawy, relatywnie tanią jak barszcz. O polskiej papryce niktwtedy nie słyszał, nikt jej nie uprawiał w Polsce. Ta w zimie, o której mówię, pojawiała się w Puławach w sklepach MHD, PSS „Społem” czy jak się tam one nazywały.
U mnie, w Kotlinie Kłodzkiej, na końcu świata (albo na początku), badylarze, jeśli nie handlowali swoimi nowalijkami, to w ofercie mieli już tylko nędzne ochłapy, wiezione 125 kilometrów z targowiska we Wrocławiu. Na szczęście były ogródek i działka babci.
Pierwsze lata mojego dzieciństwa, przełom lat 40. i 50., kiedy mieszkaliśmy na Skowieszyńskiej z dziadkami, to był ogródek warzywny przy domu i obok pole, z 800 metrów kwadratowych, na tym polu rosły kartofle i kapusta, pamiętam wykopki, szatkowanie do beczki i ubijanie nogami, niewielkie jabłka też się do tej beczki wrzucało. Przy domu rosły morele, aż którejś mroźnej zimy szlag je trafił. To morele są moimi rajskimi owocami, nie jabłka. Kompot morelowy zimą. Z rynku czy z targu, jak się mówiło, przynosiło się jajka, śmietanę, mleko, masło, żywe koguty czy kurczęta. Warzywa chyba były zawsze swoje. Nawet dużo później, w latach 70., 80., 90., kiedy działka to była pasja teścia. Szparagi pamiętam z dzieciństwa, kupowane, ale takie rzeczy jak choćby cukinia, brokuły, seler naciowy to rzeczywistość dużo późniejsza.
A maliny i jagody do lasu chodził Pan zbierać? Bo ja na ten przykład, proszę Pana, z tymi malinami to skaranie boskie miałem. Co lato mama mnie do lasu wyganiała z bańką.
Dużo lepiej miałem. Na tej Skowieszyńskiej to sobie zbierałem do kubeczka maliny, porzeczki, wiśnie. Ale prawdziwe maliny to maliny leśne – to mi się zdarzało, kiedy jeździliśmy do Bukowiny Tatrzańskiej. A jagody – na Mazurach, w trakcie obozu harcerskiego w 1960 roku, kiedyśmy wędrowali na pola Grunwaldu, jagody jak z ilustracji książeczki Marii Konopnickiej Na jagody, tyle że nie było czasu i warunków, żeby je zbierać, pożywić się można było tylko w marszu. Ze dwa razy potem częściowo sobie to zrekompensowałem w lasach pod Bolesławcem – to duża przyjemność nazbierać wiaderko. Choć wolę grzyby.
No właśnie, wyjmujesz mi, Bohdanie, te grzyby z kaptura. Mój tato miał patent na prawdziwki, ja na podgrzybki. U nas to był cały rytuał, łącznie z suszeniem później.
Grzyby… Stosunkowo najbliżej były tak zwane Choinki, tam rosło mnóstwo maślaków, ale w tych Choinkach podobno poległo pod koniec wojny mnóstwo Niemców, nie jedliśmy grzybów, które rosły na trupach… Rydze – w Bukowinie Tatrzańskiej. A właściwie w Białce. Prawdziwki – w młodym dębniaku tuż przy stacji kolejowej i trochę dalej w głębi lasu przy strzelnicy. Przy ścieżkach wystarczyło pójść na spacer, żeby znaleźć kilkanaście. Jeździło się na prawdziwki do Sadłowic, to na lewym brzegu Wisły, kilka kilometrów w stronę Janowca. Kiedy ruszyły Zakłady Azotowe, to się zmieniło, prawdziwki znikły, pojawiły się kanie, ale nie takie jak na nasłonecznionych porębach, wielkości patelni, dużo mniejsze. Wszystko się zmienia. Wyobraź sobie, że czterdzieści pięć lat temu zbierałem olszówki, marynowało się je. Potem nagle uczeni ogłosili, że są szkodliwe czy trujące. Niech im będzie (tym uczonym), choć moja wątroba tego nie potwierdza.
Kanie dla wielu też wątpliwie.
Ja kań się nie bałem, ojciec często je przynosił, wystarczyło, że wyskoczył na chwilę z pracy, Instytut Weterynarii był w lesie. Ale w domu mojej żony było już mnóstwo lęków co do kań, leśnych pieczarek (są takie, są, o wyjątkowo intensywnym migdałowym zapachu), nawet opieńki traktowane były z nieufnością. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, jak można pomylić kanię z muchomorem sromotnikowym. Suszenia z dawnych czasów nie pamiętam, w nowszych – jeśli w sezonie grzewczym, to na kartkach kładzionych na kaloryfery, jeśli wcześniej, to budowałem konstrukcję z listewek, taką nadstawkę na kuchnię gazową, na której zawieszało się nitki z nawleczonymi grzybami… W tym roku zaprzyjaźniłem się z suszarką elektryczną.
Jakiś nowy wynalazek czy też jakaś fikuśna odmiana suszarki do włosów może?
Takie uniwersalne urządzenie do suszenia wszystkiego: warzyw, grzybów, owoców. W supermarketach występuje w cenie kilkudziesięciu złotych. W pokrywę ma wmontowaną suszarkę, taką jak do włosów, tyle że strumień powietrza nie jest tak gorący. Sześć bodaj tacek z ażurowym dnem, cały proces trwa godziny, nie minuty, ale efekt jest znakomity. Pierwszy raz w tym roku nie będę wiosną wyrzucał zgniłych jabłek, bo je przepuściłem przez to urządzenie, Andrij Bondar stwierdził, że to lepsze niż chipsy.
No a pierogi, z kapustą i grzybami czy też na przykład ruskie?
Wiesz, miałem niepracującą (choć bardzo pracowitą) matkę, przez siedem lat byłem jedynakiem i często jej towarzyszyłem, kiedy stała nad stolnicą. Rozwałkowywała ciasto, a potem szklanką lub kieliszkiem wykrawała z niego krążki na pierogi. Ścinki znów zgniatała i tak do samego końca. Wszystkie pierogi były jednakowej wielkości. Z domem rodzinnym najbardziej mi się kojarzą inne pierogi niż te, które wymieniłeś – z białym serem, żółtkiem, na słodko, pewnie dlatego, że później wyszły z repertuaru. Sam lepić pierogi zacząłem już jako dorosły facet, wprowadzając jakieś racjonalizatorskie udoskonalenia do procesu technologicznego.
Kółeczka?
To nie dotyczy wykrawania krążków – nie stosuję tej metody, nie stosuję również metody z drugiego krańca, polegającej na tym, że się odrywa kawałek ciasta i formuje go w rękach, coś pośredniego, wałek z ciasta kroi się na plastry, te następnie rozwałkowuje. Racjonalizacja polega na tym, że po zrobieniu farszu – jakikolwiek by to był farsz – lepię z niego najpierw kulki, a potem już taśma. Takie kulki nie przyklejają się do palców, nie kaleczą ciasta. Z punktu widzenia wytwórcy ruskie są najwdzięczniejsze, zwłaszcza jak się doda trochę sera pleśniowego, łatwe są także te z mięsem; z kapusty z grzybami czy z kaszy gryczanej z serem i miętą gorzej się te kulki formuje. Najmniej wdzięczna robota z truskawkami, nie mówiąc o czarnych jagodach – tu żadne kulki w grę nie wchodzą.
Pierogi miały być na Forcie w 1998 roku, ostatecznie były naleśniki. Mimo że minęło już prawie dziesięć lat, to wciąż pamiętam ich smak. Tyle razy przypomina się to spotkanie, tyle się o nim już pisało. Ale chyba nigdy nie zdradziłeś przepisu na nie.
Nie ma czego zdradzać, banalne proporcje: szklanka mleka, jedno jajko, łyżka oleju, pół szklanki wody, trochę soli, zmiksować, wsypać szklankę mąki, zmiksować, zapomnieć na pół godziny. Ten olej to po to, żeby po każdym naleśniku nie smarować patelni kawałkiem słoniny. Coś za coś, bo kiedyś z całych naleśników najlepsza była właśnie ta słonina, która zostawała po smażeniu. Sekret powodzenia to pewnie wprawa i serce, które się w to wkłada. No i drobiazgi, od których coś jednak zależy. Mąka mące nierówna, nigdy nie wiadomo, na jaką się trafi mimo tej samej nazwy, jajko jajku też nierówne – na Węgrzech ze sklepowymi pewnie by nie wyszło. Ale jakakolwiek by była, lepiej ją przesiać. I patelnia patelni nierówna, są żeliwne specjalnie do naleśników, ale tak ciężkie, że trudno naleśnik przewrócić. Na teflonowych nie wychodzą, mam jedną blaszaną, starą, z wypaczonym dnem, które czasem wyklepuję młotkiem. Co do wprawy, to przy smażeniu pewnie trzeba wpaść w określony rytm. Wtedy się smażą na złoto, nie przywierają. Zazwyczaj, kiedy smażę, rozdzwania się telefon. Wytrąca z tego rytmu. Coś na straty, patelnię trzeba szorować solą i zaczynać od początku. Co do drobiazgów – zdaje mi się, że zupa gotowana na kuchni węglowej ma inny smak niż ta sama zupa gotowana na gazie. Z naleśnikami może byłoby podobnie, nie sprawdzałem, no bo gdzie teraz znaleźć kuchnię węglową? Próbowałem eksperymentować z wodą mineralną i z piwem, nie warto. Z mąką gryczaną próbowałem, też chyba nie warto. Mielone orzechy dorzucałem do ciasta – jakiś efekt smakowy był, ale mniejszy, niż się spodziewałem, a estetyka trochę cierpiała. Co do środka – to, co w środku jest, każdy na ogół widzi – może być właściwie wszystko, choć jeśli mają być na słodko, to ostrego sosu na bazie pomidorów bym nie ryzykował.
No dobrze, ale chyba jakieś kulinarne porażki musiał Pan zaliczyć.
Moja największa klęska kulinarna? Lata 70., miałem ochotę na szproty w pomidorach, a takich konserw akurat od dawna nie było w sklepach. Trafiały się natomiast szproty wędzone, na wagę. Obrałem pracowicie z pół kilograma tych rybek, pozbawiając je skóry, wnętrzności i kręgosłupów. Jak już, to już, perfekcyjnie. Wlałem na patelnię przecier pomidorowy, gdy zgęstniał, wrzuciłem do niego te obrane szproty. Kompletna klapa, nie dało się tego jeść, a mieszkanie też trudno było wywietrzyć.
Ja po jednym obozie, który był pół wielu temu, na którym codziennie były ryby w puszce, ze szczególnym upodobaniem do paprykarza, do dzisiaj nie mogę nawet patrzeć na konserwy rybne.
Sukces w kuchni polega na odstępstwie od norm, na mieszaniu rzeczy, których na ogół się ze sobą nie łączy. Kusi mnie szarlotka z wąziutkimi paseczkami czuszki dorzuconymi do jabłek. To znaczy gdzieś się pewnie je łączy, ale u nas się nie łączyło. Prawdziwa globalna rewolucja – czy nie najlepiej widać ją na jedzeniu? Lata 60., 70., żeby spróbować chińszczyzny, trzeba było jechać na Zachód, kto słyszał o greckich, tajskich, włoskich, hinduskich, japońskich, tureckich restauracjach? Książki kucharskie? Mama miała przedwojenne wydanie Disslowej Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa, trzecie wydanie, Wydawnictwa Polskiego R. Wegnera w Poznaniu, a także zeszyty, w których ręcznie zapisywała przepisy i gromadziła wycinki z „Przyjaciółki” oraz „Kobiety i Życia”.
Rozumiem, że dogadzała wam, jak tylko mogła.
W domu dobrze się jadało. Nawet lody robiło się od wielkiego dzwonu w domu. Takich lodów nie jadłem już później nigdzie w świecie, nawet na Węgrzech. W domu się gotowało flaki. Na Boże Narodzenie był zawsze pasztet z zająca, ojciec nie polował, ale miał przyjaciół myśliwych, wisiał sobie ten zając za oknem i kruszał. A na obiad w Nowy Rok był zawsze zając w śmietanie z buraczkami. I smak sarniny poznałem w domu, nie mówiąc o kuropatwach i bażantach – też od wielkiego dzwonu. Były czasy, kiedy pojawiły się pieczarki – wyobrażasz sobie, że kiedyś nie było pieczarek? Były czasy, kiedy indyk to był szczyt kulinarnego wyrafinowania. Matka lubiła gotować, lubiła piec.
Sporo potrafię sobie wyobrazić. Ojciec ze swoim bratem trzymali świnie w najtrudniejszym okresie lat 80. w kotłowni sali gimnastycznej, którą opiekowali się moi dziadkowie. Nosiło się te zlewki każdego popołudnia. No ale za to na święta była niezła wyżerka. Nie ma to jak swojskie wędliny.
Chlewik przy stodółce czy drewutni pamiętam z dzieciństwa, świnkę się tam
hodowało. Świniobicie jednak było mi oszczędzone. Potem były ćwiartki, ostatnia w początkach lat 80. Razem z Pawłem Gembalem robiliśmy kiełbasę, kaszankę, salceson. Salceson był super, nieporównywalny z żadnym innym. Pamiętam też masarską działalność przed Bożym Narodzeniem 1970 roku, na Wybrzeżu działo się, co się działo, a ja tym razem z teściem w mieszkaniu przy Wojska Polskiego produkowaliśmy domowe wędliny, trochę na wszelki wypadek.
Ja najbardziej lubiłem wędzenie. Pamiętam, że ojciec przerobił starą pralkę na wędzarnię. Jakoś trzeba było sobie radzić w tamtych czasach. Jak się jadło swojską kiełbasę, szynkę marynowaną tygodniami, to się nie chce nawet popatrzeć na obecne wędliny. Ostatnią dobrą kiełbasę jadłem siedemnaście lat temu, na weselu kuzynki w centralnej Polsce.
Na psy wędliny zeszły, niewątpliwie. Bo nie sądzę, żeby to była tylko kwestia przyzwyczajenia. Powiedziałbym, że naprawdę dobre salami jadłem ostatni raz za czasów węgierskiego gulaszowego socjalizmu. Téliszalámi (zimowe salami) się nazywało. W ogóle tego nie wolno było z kraju bratanków wywozić, szmuglowaliśmy je pod maską Fiata 125, tam celnicy nie zaglądali. Przemyciłeś przez granicę kawałek kiełbasy, jaka to była radość i duma! W ogóle przeżywałem kiedyś okres fascynacji kuchnią węgierską – najpierw zdumiało mnie, że bigos można polewać gęstą śmietaną. Coś tam z tego zostało – zupa rybna, którą podpatrzyłem u Istvána Kovácsa, perkelt wołowy z węgierskimi galuszkami (nawet przywiozłem sobie z Węgier bardzo proste urządzenie do robienia tych klusek, coś w rodzaju tarki i szpachelki), zupa gulaszowa – parę razy w roku to robię. Lepsza niż w polskich knajpach, ale jednak nie taka ta zupa gulaszowa jak gotowana w ogrodzie w Balatonkenese w kociołku nad ogniskiem. Ja z kolei Kovácsa uczyłem pierogów ruskich i znowu średnio mi to wychodziło, bo wszystko ciut inne – mąka, jajka, biały ser, kartofle też inne. To była dla niego atrakcja w Polsce. I… śledzie. Wyobraź sobie, że śledzi na Węgrzech nie było. I zupy w proszku mu zawoziłem, biały barszcz, czerwony barszcz – firmy Amino czy Pudliszek.
Lubię rekonstruować coś, co za granicą mi smakowało. W Ołomuńcu parę lat temu jadłem pierwszy raz zupę czosnkową i utopence – marynowane parówki. Metodą dedukcji do tej zupy czosnkowej doszedłem, z utopencami była klapa. Mimo wszystko tego typu pamiątki z podróży lepiej się przeszczepiają niż rośliny. Z szyszek znad Bosforu kiedyś wykiełkowały mi sosenki, ale po pół roku padły. Paprykę czereśniową z Węgier udało mi się w ogródku zaimplantować.
A inne dziwnostki?
Z dziwnych – z dzisiejszego punktu widzenia – potraw pamiętam ser topiony
z kminkiem, zgliwiały biały ser rozpuszczało się z masłem na patelni, dosypywało kminku, potem wylewało do miski. Szynka – instytucka – a raczej jej resztki, które już straciły pierwszą świeżość, to ojciec je smażył, dolewał przecieru pomidorowego i śmietany. Parzona sałata, polewana słoniną ze skwarkami, niewiarygodne, jaką liczbę główek można było zutylizować w ciągu jednego obiadu. Zupa zacierkowa… Kuchnia w domu żony była trochę inna, teściowie pochodzili z kresów. Barszcz ukraiński teściowa, gdy gotowała, gotowała świetny, niech się ten na Ukrainie schowa, makowiec też nie z drożdżowego ciasta, a na kruchym spodzie. Tort czeski, coś w rodzaju stefanki…
Coś mi się zdaje, że Twoje sukcesy kulinarne są chyba jednak nieco większe aniżeli te sportowe. Mimo że w wierszach i prozie za wiele kiełbas, szczypiorków i pierogów nie ma.
Te motywy od czasu do czasu się pojawiają, ale nie tak często jak sportowe. Może trudniej jest smaki opisywać niż wysiłek fizyczny? A może jestem bardziej spełniony w kuchni niż na bieżni, korcie czy boisku? Pisząc recenzję o pierwszej części trylogii Marka Słyka, poszalałem, ale same tytuły tej trylogii do tego zachęcały (W barszczu przygód, W krupniku rozstrzygnięć, W rosole powikłań). Jest trochę tego w prozie (jakaś kartoflanka, omlety) i w wierszach (jakieś naleśniki, jakiś budyń, jakiś krupnik, jakieś kiełbasy, kabanosy, szynki – w „Świńskim wierszu” na przykład, pierogi też się gdzieś pojawiają i nawet kiełki oraz tort bezowy). À propos tego ostatniego. Mama miała parę popisowych numerów, na niektóre imieniny i specjalne okazje piekła tort makaronikowy…
Chyba w jakimś przypisie w Daj mu tam, gdzie go nie ma podajesz ten przepis.
…na niektóre – latem – tort bezowy. Ostatni raz makaronikowy robiła, gdy już była bardzo chora, właściwie to chyba chciała nas nauczyć i chyba my się chcieliśmy nauczyć. Takie poczucie zobowiązania, że ten tort nie może umrzeć razem z nią. Przepis niby oczywisty, ale nikomu właściwie nie wychodził. Taki jest praco- i czasochłonny, że jak komuś się nie uda, to drugi raz do niego nie podchodzi. Za piątym razem uznaliśmy, że jest taki jak jej. Wyszedł Dzidce i Markowi. Ale miałem mówić o torcie bezowym, beza bezie nierówna, te cukierniane do domowych się nie umywają. Zaryzykuję takie porównanie – to jak dom z prefabrykatów i jak dom z cegły. Te domowe bezy oddychały, miały lekko kremowy kolor, miały pory, czasami trafiały się w nich lekko skarmelizowane gruzełki, nie przypominały krążków z gipsu…
To co, może zmiećmy to, co mamy na stole, i ruszmy w stronę barku?
Rozumiem, że chcesz mnie namówić na rozmowę o alkoholach? Nie mam nic przeciwko, ale boję się, że będzie krótka.
Zawsze wydawało mi się, że pociągałeś z niejednej piersiówki…
To czego się napijemy?
Byle to nie był szampan. Więc tym samym i nie podróbki, musujące sangrie i tym podobne. Szampana – albo musujące wino – piję raz do roku, bo się nie ma co wygłupiać i odcinać od zwyczaju, że Nowy Rok się wita szampanem. Gdybym się zastanowił, skąd ta niechęć, to może bym doszedł do wniosku, że nie przepadam za tak zwanymi eleganckimi środowiskami (śmiech).
Może piosenki, w których się szampan pojawia, mnie do niego zniechęciły? To w każdym razie niechęć bardziej kulturowa niż uwarunkowana fizjologiczne. I byle to nie był sok z czarnej porzeczki – to już dość dziwne uwarunkowanie fizjologiczne, po soku z czarnej porzeczki natychmiast się pocę, w jednym określonym miejscu – pod oczami.
Z tymi środowiskami to wiele wyjaśnia. W końcu dowiedzieliśmy się, dlaczego od tylu lat trzymasz z Biurem Literackim (śmiech).
Między „eleganckim towarzystwem” a szemranym jest całe szerokie pasmo, w którym czuję się nieźle.
O ile mnie pamięć nie myli, to nasze pierwsze dwa spotkania umilaliśmy alkoholem. Szczególnie to drugie mam w pamięci. Pierwsze też, ale z pewnych względów wolę go tutaj nie przytaczać (śmiech). To było w maju 1997 roku. Siedzieliśmy w gabinecie Jacka Głomba w legnickim teatrze. Byłeś Ty, Beata Adamek, Andrzej Sosnowski i ja. Oglądaliśmy realizowane w poprzednim roku przez Jolę Kowalską programy o „barbarzyńcach i nie”. Wtedy też wymyśliliśmy nazwę „Fort Legnica”. Czy pamiętasz, co wtedy piliśmy?
Moja pamięć podsuwa mi obraz Ciebie jako osoby towarzyszącej, kogoś, kto wzorowo wywiązuje się z obowiązków gospodarza, uzupełnia, ale sam jest bardzo wstrzemięźliwy, jeśli chodzi o opróżnianie. To była jakaś francuska brandy, może camus, może napoleon. Mimo obecności Andrzeja to nie była whisky.
To był czas, gdy alkohol przywoziło się od naszych południowych sąsiadów, więc niechybnie musiał to być stock. Taki termin jak „mrówka” coś Ci mówi?
Różne rzeczy się przywoziło, będę się upierał przy swoim. Smak, pamiętam smak, to nie był smak stocka.
W każdym bądź razie nie piliśmy szampana (śmiech). A pamiętasz, co piłeś z Ginsbergiem? Na zdjęciach z nim wyglądasz na nieco… zmęczonego.
Spotkaliśmy się w nowojorskiej kawiarni o nazwie Habana, przed południem, i to było chyba piwo, ale jakie, nie pamiętam. Na pewno byłem zmęczony, ale nie z powodów, które delikatnie sugerujesz. To były czasy, kiedy mówiłem bardzo mało, a coś musiałem mówić, w dodatku w języku, który znałem raczej biernie.
A inne spotkania, czy zawsze trzymałeś fason?
Za granicą zawsze. Być może z jednym wyjątkiem, którego żona nie może mi darować do dziś. Ale ten wyjątek potwierdza zarazem regułę. W sytuacji zagrożenia, w obcym środowisku uruchamiają się jakieś rezerwy odpornościowe. Normalnie byś padł, a tu wszystko funkcjonuje jak trzeba, i głowa, i nogi. Kiedy lataliśmy na Węgry, wyjeżdżali po nas samochodem na Ferihegy koledzy z debreczyńskiego Alföldu, 220 kilometrów – i pracowaliśmy przez całą drogę. Ze trzy razy w życiu film mi się urwał, zawsze w domu, w poczuciu bezpieczeństwa. Ten wyjątek to Szwecja, wesele brata, wypiłem parę drinków, raz zatańczyłem i położono mnie spać. „To ja po to załatwiałam paszport, zostawiałam dziecko, tłukłam się pociągiem do Świnoujścia, potem promem, żebyś po pół godziny padł?”
Wróćmy więc może do porzeczek, czy to nie ich uprawą zajmował się Twój ojciec?
Posadziliśmy kilkaset krzaków w 1970 roku bodaj, o parę lat za późno, żeby były z tego jakieś pieniądze. Bo koniunktura, gdy zaczęły owocować, już się skończyła. Niechęć do soku nie ma z tym nic wspólnego. Gdyby miała, to by się też przeniosła na wino z czarnych porzeczek, a nie przeniosła.
No ale chyba starcza tych krzaczków na kilka litrów samogonu. Tak, ja dobrze pamiętam smak prezentu, jaki mi kiedyś sprawiłeś, bodaj przy okazji naszych pierwszych wojaży po Dolnym Śląsku. Czy jeszcze zdarza Ci się pędzić?
Arturze, co za słownictwo! Nigdy w odniesieniu do destylatu z wina nie użyłbym określenia „samogon”. Po tamtych krzakach zresztą nawet wspomnienie już nie zostało. Nie, nie zdarza, to przeszłość, jak stan wojenny – wtedy to miało szczególny urok, przeszłość, jak gra w brydża, jak gra w tenisa, że o koszykówce już nie wspomnę.
Bohdanie, to jak fachowo nazywa się taki samogonowy destylat?
Wspomniany już Andrzej, któremu nie tylko w tej dziedzinie można ufać, nazywał to moją brandy. Ja wymyśliłem sobie barokową, może manierystyczną nazwę, trochę nieporęczną ze względu na jej długość: „płynny owoc myśli technicznej i pracy rąk własnych”. Ta praca rąk własnych była w tej nazwie równie istotna, co jej pierwszy człon. Bo kryło się pod nią sadzenie porzeczek czy winogron i cała reszta. Kto by nazwał destylat z wytłoków winogronowych, czy mówiąc bardziej po prostu, z tego, co w balonie zostaje po ściągnięciu sklarowanego wina, samogonem? To po prostu grappa, sam Henryk Bereza tej nazwy używał, a grappa to jeden z jego ulubionych alkoholi.
No dobrze, skoro jesteśmy przy ulubionych, to jakim trunkiem goszczący Zadurę może mu sprawić radość?
To zabrzmi śmiesznie, ale to trochę zależy od tego, czym w danej chwili się zajmuję – jak dłubię w Węgrach, to gruszkową palinką – to wyjątkowo szlachetny trunek, niemal jak grappa; jak w Ukraińcach, to kieliszek czarnego nemiroffa czy smorodinówki byłby nie od rzeczy; przy tym pierwszym przydałyby się papryka i dobre téliszalámi, a przy tym drugim, nie, nie barszcz ukraiński, ale marynowana słonina. Nalewki mogą być solo: najlepsza pigwówka to u Marcina Świetlickiego i od Magdy Bożko; dereniówkę znam właściwie tylko swoją, o dereń nie tak łatwo, parę lat temu posadziłem w ogródku dwa, w zeszłym roku były pierwsze owoce.
Brandy?
Hiszpańskie veterano lub soberano. Dżin z tonikiem i limonką – czemu nie? Albo to samo plus białe wytrawne martini, specjalność Bogusława Wróblewskiego.
Wina?
Z winami to jest dość dziwnie, tokaj tak naprawdę smakował mi tylko w Tokaju, inne węgierskie wina też bezpośrednio z piwnicy, nie z butelek kupowanych w sklepie. Właściwie to wolę mocne alkohole w niewielkiej ilości. One jakby mobilizowały, te lżejsze jakby rozleniwiały, i fizycznie, i mentalnie.
Wódka?
Lubię większe kieliszki, dawkę uderzeniową – dwie pięćdziesiątki zamiast pięciu dwudziestek. Niby to samo, a jednak jest różnica. Najgorsza z czystych wódek, jaką pamiętam, nazywała się Baltic, z kartkowych czasów. Najlepszą pijałem u Berezy, on dopiero od nie tak znów dawna ma lodówkę, więc wódka o temperaturze pokojowej, która smakuje, musi być świetna. Ale jeśli masz sok ananasowy i lód, to poproszę raczej o to, co w Stanach nazywa się pinakolada.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
108. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej107. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
Więcej106. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Zmiana czasu, wydanej w Biurze Literackim 21 października 2024 roku.
Więcej105. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej104. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej103. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej102. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej101. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej100. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej98. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
Więcej97. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej96. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
Więcej95. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejWprowadzenie do debaty „Przyszłość literatury” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
Więcej94. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej93. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej92. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej90. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej87. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej86. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej84. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejCzytanie z książki Romantyczność. Współczesne ballady i romanse inspirowane twórczością Adama Mickiewicza w ramach festiwalu TransPort Literacki 27.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego podczas Portu Wrocław 2009.
Więcej82. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Bagaż Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 6 marca 2023 roku.
Więcej81. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
Więcej80. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej79. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej78. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejWprowadzenie do debaty „Czy próbujesz zmienić świat swoim pisaniem?” autorstwa Artura Burszty i Grzegorza Jankowicza.
Więcej77. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej76. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
Więcej69. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
Więcej68. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Hubertem Zemlerem z 67. odcinka „Strony A, strony B”.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
Więcej67. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
Więcej66. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej65. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej64. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej62. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
Więcej61. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej60. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Janem Stolarczykiem, towarzysząca premierze książki Odwrócona strefa, wydanej w Biurze Literackim 13 grudnia 2021 roku.
Więcej59. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
Więcej58. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej57. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Dariuszem Sośnickim towarzysząca premierze książki Po domu, wydanej w Biurze Literackim 1 listopada 2021 roku.
Więcej55. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Przemysławem Dakowiczem towarzysząca premierze książki Wiersze odzyskane, wydanej w Biurze Literackim 4 października 2021 roku.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
Więcej51. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
Więcej50. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej49. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej48. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej47. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
Więcej46. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej45. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej44. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej43. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
Więcej42. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej41. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej40. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej39. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
Więcej38. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej37. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej35. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej33. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej32. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej31. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej30. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej29. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
Więcej28. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
Więcej11. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejGłos Artura Burszty w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Joanną Roszak, towarzysząca wydaniu książki Tymoteusza Karpowicza Zmyślony człowiek, w opracowaniu Joanny Roszak, która ukazała się w Biurze Literackim 24 czerwca 2020 roku.
WięcejSpotkanie z udziałem Beaty Guli, Sylwii Głuszak oraz Artura Burszty w ramach festiwalu Stacja Literatura 24.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bogusławem Kiercem, towarzysząca wydaniu książki Rafała Wojaczka Prawdziwe życie bohatera, która ukazała się w Biurze Literackim 11 maja 2020 roku.
Więcej2. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejRozmowa Aleksandry Olszewskiej z Arturem Bursztą, towarzysząca wydaniu książki Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego Gdyby ktoś o mnie pytał, która ukazała się w Biurze Literackim 11 marca 2020 roku.
Więcej10. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejSpotkanie z udziałem Justyny Czechowskiej, Aleksandry Szymańskiej oraz Artura Burszty w ramach festiwalu Stacja Literatura 24.
Więcej9. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jackiem Dehnelem, towarzysząca premierze książki Najdziwniejsze, wydanej w Biurze Literackim 28 października 2019 roku.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
Więcej8. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejSzkic Artura Burszty towarzyszący wydaniu almanachu Wiersze i opowiadania doraźne 2019, który ukaże się w Biurze Literackim 4 września 2019 roku.
Więcej7. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
Więcej6. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
Więcej5. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
Więcej5. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
Więcej4. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty i Oli Olszewskiej z Filipem Łobodzińskim, towarzysząca wydaniu książki Patti Smith Nie gódź się, która ukazała się w Biurze Literackim 18 lutego 2019 roku.
Więcej3. odcinek cyklu „Misje niemożliwe” autorstwa Artura Burszty.
Więcej2. odcinek cyklu „Misje niemożliwe”.
WięcejSpotkanie z organizatorami festiwalu Stacja Literatura 23, w którym udział wzięli Damian Banasz, Artur Burszta, Mateusz Grzegorzewski, Aleksandra Grzemska, Polina Justowa, Dawid Mateusz, Mina, Joanna Mueller, Aleksandra Olszewska, Tomasz Piechnik, Juliusz Pielichowski, Magdalena Rigamonti i Maksymilian Rigamonti.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Martą Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Mordercze ballady, która ukazała się w Biurze Literackim 7 stycznia 2019 roku.
Więcej1. odcinek cyklu „Misje niemożliwe”.
WięcejDyskusja redakcji Biura Literackiego z udziałem: Aleksandry Grzemskiej, Dawida Mateusza, Joanny Mueller, Aleksandry Olszewskiej, Juliusza Pielichowskiego i Artura Burszty na temat festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Mają Pflüger. Prezentacja w ramach cyklu „Mecenat dla literatury”.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Biagio Guerra. Prezentacja w ramach cyklu „Mecenat dla literatury”.
WięcejWprowadzenie do debaty „Czytam naturalnie 2017”.
WięcejNa pytania z ankiety Artura Burszty odpowiadają uczestnicy 2. Europejskiego Forum Literackiego, które pod hasłem „Mecenat dla literatury” odbędzie się 8 i 9 września w ramach Stacji Literatura 22 w Stroniu Śląskim.
WięcejNa pytania z ankiety Artura Burszty odpowiadają uczestnicy 2. Europejskiego Forum Literackiego, które pod hasłem „Mecenat dla literatury” odbędzie się 8 i 9 września w ramach Stacji Literatura 22 w Stroniu Śląskim.
WięcejZapis spotkania autorskiego z laureatami konkursu „Nakręć wiersz” w ramach 20. edycji festiwalu Port Literacki 2015.
WięcejTłumacze opowiadają o książkach Żółte popołudnie Wallace’a Stevensa, Tomasz Mroczny. Szaleństwo dnia Maurice’a Blanchota oraz Dokumenty mające służyć za kanwę Raymonda Roussela. Nagranie zrealizowano podczas festiwalu Port Wrocław 2009
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Romanem Honetem, towarzysząca premierze książki rozmowa trwa dalej, wydanej w Biurze Literackiem 8 marca 2016 roku.
WięcejZapis spotkania „100 wierszy polskich stosownej długości” podczas festiwalu Port Literacki 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejRozmowa Przemysława Rojka z Arturem Bursztą, autorem wyboru wierszy w antologii 100 wierszy polskich stosownej długości, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 23 marca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejGłos Artura Burszty w debacie „Po co nam nagrody?”.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejWprowadzenie do debaty „10 lat Portu i Biura we Wrocławiu”.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jurijem Andruchowyczem, towarzysząca premierze książki BEgzotyczne ptaki i rośliny, wydanej w Biurze Literackim 3 marca 2007 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejGłos Artura Burszty w debacie „Być poetą dzisiaj”.
WięcejGłosy Artura Burszty, Piotra Czerniawskiego, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Adama Poprawy, Bartosza Sadulskiego i Przemysława Witkowskiego w debacie „Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po ‘przełomie’ ”.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Krzysztofem Jaworskim, towarzysząca premierze książki Dusze monet, wydanej w Biurze Literackim 29 stycznia 2007 roku.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bartłomiejem Majzlem, towarzysząca premierze książki Biała Afryka, wydanej w Biurze Literackim 16 stycznia 2006 roku.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Mirosławem Spychalskim, towarzysząca premierze książki Mówi Karpowicz, wydanej w Biurze Literackim 11 listopada 2005 roku.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Agnieszką Wolny-Hamkało, towarzysząca premierze książki Ani mi się śni, wydanej w Biurze Literackim 19 października 2005 roku.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Oranżada, wydanej w Biurze Literackim 28 września 2005 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejRecenzja Marcin Skrzypczak z książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury, która ukazała się 12 października 2011 roku na łamach e‑czaskultury.pl.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejRecenzja Andrija Bondara z książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Kamila Nolberta z antologii 100 wierszy polskich stosownej długości, która ukazała się w czasopiśmie „Topos”.
WięcejRecenzja Sylwii Sekret z antologii 100 wierszy polskich stosownej długości w wyborze Artura Burszty, która ukazała się na stronie Lubimyczytać.pl.
WięcejRecenzja Przemysława Koniuszego z antologii 100 wierszy polskich stosownej długości, która ukazała się 5 czerwca 2015 roku na stronie Biblioteka Młodego Człowieka.
WięcejAutorski komentarz do wiersza Macieja Roberta będącego poetycką wariacją na temat antologii 100 wierszy polskich stosownej długości w wyborze Artura Burszty, która ukazała się 23 marca 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejEsej Marcina Jurzysty towarzyszący premierze książki 100 wierszy polskich stosownej długości w wyborze Artura Burszty, która ukazała się 23 marca 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej