Lądy i oceany
Dosłownie ogień jest nam bliski.
Czasami czujesz go w podeszwach stóp.
To znak, że kiedyś wszystko było boskim oceanem.
Zaś głęboki czas ziemi wyraża się w liczbach tak zatrważających,
że ich odkrycie odmieniło bieg ludzkiej myśli.
Która, rzecz jasna, spodziewa się gruntu
pod nogami i przychylnej aury.
Z tej perspektywy słońce jest czymś w rodzaju wieczności,
a morze upartym podtekstem.
Miejsce
ma sens o ile da się wykopać grób.
Tylko gdzieniegdzie można pobudować domy.
Na przekór wszystkiemu wierzy się w trwałość tych śladów,
chociaż powszechnie wiadomo, że lepsza jest jedna garść pokoju.
Jeszcze inne wersje mówią o wysłuchanej modlitwie ryb.
Tak czy inaczej, odmęt ma swoje prawa.
Ciała poniekąd stałe, mamy przecież łzy, a te są w każdym słowie:
bo sól jest na końcu języka i jest kropką nad i.
Bardo
Blada gwiazda zjeżdża w wieczny śnieg.
Kto przetrwa na końcu tego światła?
Nasycona biel, którą łapiesz na strony swojej książki
kończy się w oknie.
Moja choroba jest ciepła i pulsuje jak serce
jeżątka skulonego pod liściastym kocem,
pośród drzew, które zachodzą atramentem.
W ich suchych włosach bawi się kosmiczny wiatr,
pod sufitem nieba, we wnętrzu bożej dłoni.
W domu powinno być także miejsce dla zmarłych
Przestrzeń, rzecz trójwymiarowa, niechybnie powołuje pytania o kres.
Przychodzą na myśl długie przeciągi próżni nad chmurami.
Tam jest przestrzeń kosmiczna, przedmiot odkryć, które zrewolucjonizowały wiele spraw.
Są także przestrzenie stepów, mórz i oceanów, oraz międzykomórkowa,
wypełniona powietrzem lub wodą.
Przestrzeń się oswaja jak drapieżne zwierzę. Dobrze, żeby nie było śladów
nieokreśloności. Na podorędziu mamy bogaty arsenał kształtów. Planety,
na przykład, są okrągłe jak mandale. Rzucik terenu świadczy o wielkiej wytrwałości
zmian.
Podobnie kiedy na wycieraczce znajduje się kompost (z łac. compositum),
mieszaninę różnego rodzaju odpadków. Kiedy do domu wchodzi ogród,
albo las.
Kochankowie na otwartym morzu
W tym zimnym kraju bywają dni długie jak woal
śniegu na królewskim czole. Czas się wtedy odmierza pulsowaniem kry.
Jest go dużo: jak wtedy, kiedy była całkiem jasnowłosym dzieckiem.
Bawiła się bryłami lodu, w których czasem tkwiło zamarznięte życie:
niepojęty liść, jakaś mała ryba albo wygimnastykowane
stawonogi.
Jej ciało ciepłe od sąsiedztwa skór, ponieważ była ulubienicą myśliwych.
Rosła. Czasem tylko śniła o lesie (to za sprawą liścia) i o zieleni, którą
miała w oczach. Na jawie widziała głównie zaspy, bo w tym królestwie
niedźwiedzi brakuje dekoracji. Ono jest strefą
wiecznych luster.
I tak się pierwszy raz zobaczyli, w zimnym lustrze. W jednej chwili
pojęła soczysty sens trawy, zrozumiała, że nie ma początku, że byli tam od zawsze,
w tej nocy, która zapada po zamknięciu powiek. Miała już odtąd wiedzieć, że tęsknota
nie dobiega końca, że nie ma kresu żałoby.
Co do białego świata: jeśli się gdzieś kończy, to rosną tam liściaste drzewa.
Nie było wątpliwości, że tam będzie odtąd zmierzała, że nigdy
tam nie dotrze. Nabazgrała na śniegu: „WIECZNOŚĆ JEST PODRÓŻĄ”.
Miała nadzieję, że wyjdzie jej na spotkanie, że się spotkają wpół drogi,
że po drodze będą ciepłe, leniwe zakola czasu.
Liść: spójny układ tkanek. Unerwienie jak fragmentaryczna mapa,
matryca do wypełnienia barwnymi zdarzeniami. Bez trudu złamała szyfr:
wszystkie drogi prowadzą z domu w wielki świat, promieniście,
bezkompromisowo.
Są zresztą takie światy, że aż nie do wiary. Wężowidło jest zimnolubne.
„Pelagiczny nekton składa się prawie wyłącznie z dzielnych pływaków,
którzy są w stanie popłynąć, gdziekolwiek im się zamarzy. Plankton znowu,
biernie unoszący się w wodzie, prądy roznoszą i mieszają po całym świecie.”
Pływanie to pestka, dobrze pamięta wodę z wczesnych, płynnych czasów.
Jest bardzo mała na tle strasznych grot. W tych okolicach
panuje duże nasycenie wody życiem. Jeśli się dobrze przyjrzeć, znajdzie się całą kolekcję
brakujących ogniw. Paralaksa księżyca. Ponadto: maszyna do pisania w bardzo dobrym
stanie. Pojazdy i parafrazy. Zmarnowane szanse. Zieleń.
To jest planeta zaginionych rzeczy.
I ja teraz jedną z nich, pomyślała. Znów mam płetwy. Ruch
jest łatwy jeśli się jest ślizem, łatwy, kiedy się jest gołębiem w powietrzu
wykonującym ślizg. Wszystko jedno życie, kiedy na niego czeka i mówi
„teraz jestem twoja, należę do ciebie, należę do morza, do ziemi, do ciebie”.
Spis strat (i zysków)
Dorośli do perfekcji opanowali sztukę znikania.
Znają te wszystkie rzeczy, na które jeszcze czas.
Pomyśl o czymś przyjemnym.
Nie obawiaj się snu.
Na nic tobie ta wiedza, wszystko będzie potem.
I skąd się w tobie biorą takie myśli?
W oczach dziewczynki przyczajona śmierć.
Na zdjęciu ma sześć lat i patrzy w przyszłość,
która teraz na nią patrzy i ma w oczach łzy.
Uroczyście. Między drzewami, które szumnie
wychodziły z lata, szczodrze rzucały cień.
Wszystko jest pożegnalne. Nagła ostrość
widzenia, późnym rankiem, w czerwcu,
po wiośnie, która wsiąka w ląd. Chłód.
I na policzkach mam zapowiedź deszczu,
kropla, potem kolejne. Biegiem do domu,
ja i całkiem nowa
dziewczynka, którą cieszy deszcz
więc mówi do mnie mamamamamamama