Bardzo przepraszam
Tu miało coś być
napisane, już.
Z nadzieją się otworzyło na kolejnej stronie
a tu pusto i dopiero trzeba
się do roboty brać, w niebo się
wpatrywać, o łaskę boską błagać
kolejnych ludzi, o matko boska!
A oni nam zabierają jedyny dzień
wolny, ten dzień święty powszedni, i,
boże drogi, czy to nie przesada, tak faszerować
wszelkie pustsze miejsca działalnością z fakturami?
Może by się tak odważyć powiedzieć
do wymagającego klienta – spierdalaj (przepraszam).
Ach, lepiej było
tego nie
pisać,
myśleć lepiej nawet.
Bez powodu
I żeby się uspokoić
schyla i zmiata się prochy
jakieś leżące od tygodni. Zrobić by coś nic
nie znaczącego. Nieznacznego.
W gruncie rzeczy głupstwo -
jak byle wgnieciony zderzak
to było.
A jednak. Są kolejne dna
i niekontrolowane łzy.
Mówi się – bez powodu.
I się zbiera proch w garść
i rzuca w oczy temu, co się stało
moim ciałem.
Już dobrze
Nie, nie, keczup, prosi. W TV nagle ciach.
Jak lekko.
Tak siedzieć i jeść. Plastry przykładać
do ust, w TV broczyć. Za dużo tam.
Za mało tu. O, a tutaj pusto.
To polejmy. Tak rzadko pijemy
razem, Matko Boska!
Te święta są radosne, ostatecznie.
Już dobrze. Przytulmy się, ściano. Nieskończona
cały boży dzień półlitrówka.
Zaraz z błękitnego południa zrobi się granatowy
wieczór, a potem noc – gwiaździsta – ale już nie tak.
25.12.1998 – 20.09.2006 – 9.03.2007 – 124.054.205738
Nieładnie
Nierówno położono pod sufitem farby -
I dom mamy niewygodny, nieestetyczny.
Dzieci biegają po nim bezładnie
całe w czarnej farbce umazane -
moja krew, myślę. Poczym
notuję w głowie fakty: obdrapane
ściany, kibel, co do niego pijaki z półpiętra
od rana leją!, malejąca w oczach
staruszka i nierozumna śmierć.
Czuję ją, jak w poprzek wyciąga się
na łóżku, golusieńka, pytając -
chcesz być moją, dziecino, nieetyczną
pielęgniarką?
Pod niskim sufitem zgarbiam się, coraz to
mocniej zaciskając sobie powieki, usta.
Drobne
Co słychać u Pani w ogródku?
Listeczki tak uroczo na wiosnę urosły
i o! Odpadło. Proszę
nie pytać: każde słowo w serce
machiny na śmierć zapada,
a są drobiazgi,
które mi pozostały,
których wydać nie wydam.
Nie umiem.
Pełen
Przecież ten dom jest pełen życia; co krok
leżą jego fragmenty: ręka tu, tam noga,
na samym środku powieka.
Julia ma całą szufladę ciał od lalek: chce jeszcze.
Miało być jeszcze, ale poszło. Przecież ten
dom jest pełen, czego chcesz więcej, kobieto.
Ala ma szafę wypchaną sukniami, chętnie
dołoży jeszcze te dwie, co tam
upadły. Przecież ten dom jest; co
krok leżą płytki, okna, sufity i krawędzie; przestrzenie
płaskie i niepłaskie, nieładne obok ładnych
w bezładzie. Wstałam i patrzę
na siebie
w lustrze.