Café Cobro
dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Suska Jerzy Jarniewicz Marcin SendeckiZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jerzego Jarniewicza, Marcina Sendeckiego i Dariusza Suski podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejFragmenty książki Dariusza Suski Czysta ziemia, wydanej w Biurze Literackim 4 lutego 2008 roku.
A.
Przyszłość należy do morderców
kotów. Oni kręcą historią, gdzie tam
lalkom, misiom do bajecznych
kolekcji strzelb i żołnierzyków.
Trzynastoletnia, fruniesz na huśtawce,
płatki rdzy spadają w zasikany piasek,
a w słoiku po dżemie uwięzione osy
brzęczą jak szalone: jest apokalipsa!
Bo lepiej nie wiedzieć, że słodycz zabija,
a mali wodzowie uczą się przez ranki.
Przyjdą wakacje i pójdą w odstawkę
wodzów szalone pierwsze czytanki.
Przyjdą wakacje, poznasz smak arbuzów,
gdy przypłyną szczęśliwie z ojczyzny Fidela,
i angielskiej herbaty na spodeczku w kwiatki.
Ten deszcz jest wszędzie, niech ciebie nie dotknie.
Ogony kotów tłuką o płyty chodnika.
Nawet w lipcu zdarza się tu mróz. Przychodzi znienacka, jakby chciał dowieść, że wszystko jest możliwe, każda zmiana i każde nieszczęście. Rano tato wychodzi przed dom. Jego oczy długo przyzwyczajają się do światła. Patrzą na szron ciągnący się po łąkach hen, aż do podnóża Wilczej Góry, gdzie od samego początku było miejsce pod ten dół. Było, kiedy mieli tu ośrodek wypoczynkowy żołnierze Wehrmachtu. Było dużo wcześniej. Jak opisać śmierć psa, który tego dnia pójdzie za tatą? Niepozorny, rudowłosy kundel o wyglądzie nieokreślonym jak życie i oczach, na które zaćma spadła ot tak, po prostu. Żadna tragedia. Żadna historia. Mróz w lecie, co się od biedy może zdarzyć wczesnym rankiem. A z powodu mrozu to zakłócenie biegu rzeczy, które cechuje niektóre martwe natury: wszystko jest możliwe, trzeba tylko na to nieskończenie długiego czasu – jabłka przesuną się w salaterce, wreszcie ożyje i odleci przyszpilony kolorowy motyl.
Idą. Tato i Misiek. W nasyconej zieleni gubią się drobiazgi, te nieistotne szczegóły pejzażu, które, jak się okazuje, w końcu przesądzają o życiu bądź śmierci. Strzykawka z trucizną w kieszeni taty, pospieszne znikanie szronu w podnoszącym się coraz wyżej słońcu.
Idą wolno. Zrakowaciałe podbrzusze psa ociera się o piasek ścieżki. Gdyby nie brzydota guza, oplecionego naczyniami krwionośnymi jak żywy kamień, pejzaż z tatą i Miśkiem mógłby być bardzo piękny.
Tato raz za razem siada na przydrożnych słupkach, które okazują się niewygodne i ponaglają do dalszej drogi, wielokrotnie zapala papierosa, jakby spowolnienie akcji mogło umożliwić jej zaniechanie. Psa już nie dziwi ta powtarzalność niejasnych gestów, to dobrowolne igranie z żywiołem ognia. Stacja pierwsza i druga, stacja trzecia i czwarta, najpierw dojść do rozwidlenia, potem prosto i w prawo, aż otworzy się widok na kamieniołom, płaską ścianę bazaltu, do której poprzylepiały się karłowate skrzaczałe brzozy. Stąd już bardzo blisko, jeden rzut kamieniem, kolejny niezdarny aport.
W końcu dochodzą. Niczego się nie da przedłużać w nieskończoność, nawet największej przyjaźni. Kiedy siadają naprzeciw siebie, niebo nabiera białego koloru upału, a w chmury zagłębia się śliskie ostrze odrzutowca. Jego ślad staje się niedostrzegalnym błyskiem na tęczówkach oczu psa i ojca. Gdzieś zaczyna się wojna, ale tu jest spokój.
Wszystko mogło odbyć się o wiele bardziej dramatycznie. Tato mógł poderżnąć Miśkowi gardło szkłem z rozbitej butelki lub strzelić ze strzelby prosto między niewidzące oczy. Nasz świat zrobił wszystko, żeby akcja toczyła się jak najłagodniej, bezboleśnie, by możliwe było zachowanie dystansu do zdarzeń – tak jak w kinie. Tam, gdzie nie ma zmartwychwstania, musi być rozmiękczenie. Sterylna strzykawka, igła wchodzi w mięsień i nic się nie wydarza. Misiek siada przy tacie, składa głowę na łapach i tak zastyga. Prawdziwa akcja wre pod skórą.
Kiedy wreszcie umiera, tato przykrywa go kamieniami i odchodzi. Wraca dobre trzy razy, żeby sprawdzić, czy pies naprawdę nie żyje, czy nieskończony upływ czasu nie przyniesie jakiejś odmiany, skoków i merdania ogonem, jak tyle razy wcześniej. Jednak nic takiego się nie zdarza. Tylko ptak z dziobem siwym jak popiół połyka długą dżdżownicę. Trwa to i trwa, jakby obraz zatrzymał się nagle na pojedynczej klatce wideo. I tylko rozpaczliwe ruchy dżdżownicy przekonują, że walka toczy się naprawdę, a z upływem czasu nie dzieje się nic szczególnego.
Po tygodniu tato wraca na psi cmentarzyk. Przygląda się chwilę postępowi rozkładu, układa z sosnowych gałęzi miniaturowy stos żałobny i podpala. Kiedy wybucha ogień, staremu mężczyźnie zaczyna się wydawać, że teraz coś się wreszcie wydarzy, trzeba tylko poczekać. Bo przecież, jak się dobrze zastanowić, w nieskończenie długim czasie wszystko potoczyło się inaczej. Kiedy tak siedzieli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, Misiek mrugnął porozumiewawczo do taty, który zobaczył, jak z pozlepianej bordową krwią sierści znika śmiertelna choroba. Potem odwrócili się plecami i odeszli. Tak jakby byli bohaterami westernu, którzy już nie zamierzają pojedynkować się na śmierć i życie, bo każdy z nich odnalazł własną ścieżkę.
Pies wspiął się na wierzchołek Wilczej Góry, tam zniknął we mgle, która tego dnia spadła na świat, zapowiadając rychły deszcz, a tato zaczął zbiegać w dół, potykając się na kamieniach, żeby jeszcze przed początkiem ulewy znaleźć się w domu.
Nazywałem to życiem, a życia nie było.
W resztce słońca, w pośpiechu, płacąc za benzynę,
Zobaczyłem: to nie ja. Zamiast mnie coś żyło.
Z soczystej sztucznej trawy wyrastały żywe
Organizmy prętów. Ranną tkankę stacji
Chronił, jak mógł, żywopłot z kwitnących forsycji.
To jest właśnie życie? Przesiąknięte światłem
Ciemnożółte kwiaty, kurczące się w szybach
Ruszających wozów?
- Czym pan płaci? – Niczym. I to wszystko? Życie?
Obroty plastiku, kod do wykreślenia,
Bo skończą się wpływy z godzin do zabicia.
A co z innym życiem? Było? Nie jest? Ściemnia się
Wcześniej i wcześniej, minutę po siódmej
Deszcz i patrzę w niebo, w pozaludzki rejestr.
Oddychali do zdjęcia, a byli nieżyciem,
Bo jak ponazywać to, co było. Nie jest.
Widok z samochodu. Łąka żółtych mleczy.
Przezroczysty chłopiec w przezroczystym świetle
Gonił za świerszczami, jakby były życiem.
A życia nie było. Zmienione w powietrze,
Coś jeszcze rzadszego, coś niebywałego,
Brodzącą istotkę. I nie było chłopca.
Między lewym pasem a startym chodnikiem
Nieżycie mu biegło, w koniczynie, w ostach
Pewnego dnia zniknęły nawet duchy.
Radźcie sobie sami, odtąd będzie tylko ten świat
– chociaż chciałoby się, żeby było inaczej.
Pewnego dnia zniknęły nawet duchy.
Może wypędziło je światło elektryczne,
może to pierwsze czarnobiałe telewizory
obwieściły nową nieśmiertelność.
Bo w końcu jesteśmy nieśmiertelni.
Wystarczy, że wybierzemy się do kina
na remake 15.10 do Yumy
i duchy przestają być potrzebne,
a kowboje, którzy wczoraj ginęli w pojedynkę,
dzisiaj zjawiają się w dobrym zdrowiu,
odtwarzając taśmowo cyfrową mszę:
Sięgnięcie do kabury, pif, paf, śmierci nie ma.
Podziwiasz je. Nowe religie.
Podziwiasz pięknych ludzi, którzy nie umierają,
tylko uporczywie wracają,
może nieco bardziej przezroczyści.
Ale nawet oni są już zastąpieni.
Ta aktorka, którą wyciąłeś
ze Świata Młodych (bo był Świat Młodych),
pewnie żyje jeszcze, tyle że nigdzie indziej.
Tutaj nic się nie zmieniło.
Nadal wszystko zostaje powielone,
w mgnienie traci trwałość, rozprasza się
jak krople na plastikowych obręczach kół.
A i tak wszystkich wzwyż niesie
powiew momentalnych uniesień,
kiedyś nazywany szczęściem.
Bo czy nie będzie świąt? I tych ciepłych popołudni
przed, które utracimy w centrach handlowych
na uroczystym kupowaniu snów, słów, zapachów.
Wszystko znikło.
Przyspieszyło jeszcze znikanie.
Uśmiechamy się do sierpniowego chłopca,
który nieuchronnie staje się nami,
nic sobie z tego nie robiąc.
Przeniosą nas jego oczy.
Do czasu.
Wróciło.
Wymienia żarówki w łazience,
Ale nie robi się jaśniej!
Tu nie będzie już jasno,
Tu jasno już było,
Tu nic już nie stanie się jasne,
Światło się dawno wyprowadziło
W inne, lepsze miejsca.
Ślepe klitki! Jak mogliśmy żyć,
Tacy ślepi w takich ślepych klitkach,
Tacy wykluczeni (nie było wtedy tego słowa).
W zanieczyszczonym powietrzu.
A jednak było jasno w tych ślepych klitkach!
A jednak były olbrzymie!
Teraz wróciło. Stare dziecko.
W odwiedziny na dzień, dwa.
Musi się ciągle schylać,
A i tak szoruje głową po suficie.
Pod wanną szczęśliwie odkryło
Złotolistną połać trzmieliny,
Bo nawet pleśń się stąd wyprowadziła
I zrobił się ogród w ciemności!
Dla nikogo, niczyj.
Jest tak stare to dziecko,
Że światło na nie nie świeci.
Świeci na nowe dzieciństwa,
Nowe dzieciństwa zwodzi.
Ale dziecko się cieszy, że światło go nie pamięta.
Kiedyś było tam, blisko. Teraz jest tu, daleko.
Jest jak wszyscy, przemieszcza się w powietrzu.
To jest tylko koniec, niczego nie zmieniaj,
Niech lśni niezmienione. Grabowa aleja
Z przycupniętym na pieńku nastroszonym ciałkiem
Półdzikiej wiewiórki, wpatrzonej w zadarte
Sztylety gałęzi, intensywnie żółte
Po zmrożonym deszczu. Wysypana szutrem
Droga, ścieżka środka, którą możesz odejść
Chyłkiem, mając z lewej wydziobane pole
Życia, i to tyle, niczego nie zmieniaj,
Z prawej nurt niejasny, prące po kamieniach
Coś – bez danego raz na zawsze kształtu,
Przycupnięte na pieńku nastroszone ciałko
Spłoszonej wiewiórki. Może inne ciała
Wyrzucone w przestrzeń, która zapomniała,
Że jej nie ma. Nie ma. Niczego nie zmieniaj
Na zmrożonym deszczu, gdzie niczego nie ma,
Może lśnić wiewiórka, sroki białobrzuche
I półżywa dróżka, wysypane szutrem
Twoje drugie życie, rozpostarte pole,
Na którym coś toczy niebyłą rozmowę
Z nastroszonym ciałkiem zastygłym na korze.
To jest tylko koniec, niczego nie zmieniaj
Po zmrożonym deszczu niech się ściemnia, ściemnia
Urodzony w Złotoryi. Poeta. Ukończył fizykę na Uniwersytecie Wrocławskim oraz informatykę. Za tomik "Wszyscy nasi drodzy zakopani" otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2002), był też nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Książka Cała w piachu znalazła się w finale Nike.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jerzego Jarniewicza, Marcina Sendeckiego i Dariusza Suski podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejAudycja radiowa Piotra Kempy.
WięcejAutorski komentarz Dariusza Suski do wiersza „Kruk” z książki Duchy dni, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 23 lutego 2012 roku.
WięcejAutorski komenatrz Dariusza Suski do książki Wykrzywiam się na ten wszechświat Władysława Broniewskiego, wydanej nakładem Biura Literackiego 3 lutego 2011 roku.
WięcejKomentarze Karola Maliszewskiego, Macieja Roberta, Justyny Sobolewskiej, Tomasza Fijałkowskiego, Bartosza Sadulskiego.
WięcejRecenzja Radosława Kobierskiego z książki Czysta ziemia (1988–2008) Dariusza Suski.
WięcejRecenzja Krzysztofa Lisowskiiego z książki Duchy dni Dariusza Suski.
WięcejRecenzja Macieja Woźniaka z książki Duchy dni Dariusza Suski.
WięcejEsej Marcina Jurzysty towarzyszący premierze książki Duchy dni Dariusza Suski.
WięcejKomentarze Karola Maliszewskiego, Macieja Roberta, Justyny Sobolewskiej, Tomasza Fijałkowskiego, Bartosza Sadulskiego.
WięcejRecenzja Radosława Kobierskiego z książki Czysta ziemia (1988–2008) Dariusza Suski.
Więcej