książki / DOŻYNKI

Czysta ziemia

Dariusz Suska

Fragmenty książki Dariusza Suski Czysta ziemia, wydanej w Biurze Literackim 4 lutego 2008 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

ŚWIATŁO (1998)

Trzynastoletnia

A.
Przy­szłość nale­ży do mor­der­ców
kotów. Oni krę­cą histo­rią, gdzie tam
lal­kom, misiom do bajecz­nych
kolek­cji strzelb i żoł­nie­rzy­ków.

Trzy­na­sto­let­nia, fru­niesz na huś­taw­ce,
płat­ki rdzy spa­da­ją w zasi­ka­ny pia­sek,
a w sło­iku po dże­mie uwię­zio­ne osy
brzę­czą jak sza­lo­ne: jest apo­ka­lip­sa!

Bo lepiej nie wie­dzieć, że sło­dycz zabi­ja,
a mali wodzo­wie uczą się przez ran­ki.
Przyj­dą waka­cje i pój­dą w odstaw­kę
wodzów sza­lo­ne pierw­sze czy­tan­ki.

Przyj­dą waka­cje, poznasz smak arbu­zów,
gdy przy­pły­ną szczę­śli­wie z ojczy­zny Fide­la,
i angiel­skiej her­ba­ty na spodecz­ku w kwiat­ki.
Ten deszcz jest wszę­dzie, niech cie­bie nie dotknie.

Ogo­ny kotów tłu­ką o pły­ty chod­ni­ka.


Pies

Nawet w lip­cu zda­rza się tu mróz. Przy­cho­dzi znie­nac­ka, jak­by chciał dowieść, że wszyst­ko jest moż­li­we, każ­da zmia­na i każ­de nie­szczę­ście. Rano tato wycho­dzi przed dom. Jego oczy dłu­go przy­zwy­cza­ja­ją się do świa­tła. Patrzą na szron cią­gną­cy się po łąkach hen, aż do pod­nó­ża Wil­czej Góry, gdzie od same­go począt­ku było miej­sce pod ten dół. Było, kie­dy mie­li tu ośro­dek wypo­czyn­ko­wy żoł­nie­rze Wehr­mach­tu. Było dużo wcze­śniej. Jak opi­sać śmierć psa, któ­ry tego dnia pój­dzie za tatą? Nie­po­zor­ny, rudo­wło­sy kun­del o wyglą­dzie nie­okre­ślo­nym jak życie i oczach, na któ­re zaćma spa­dła ot tak, po pro­stu. Żad­na tra­ge­dia. Żad­na histo­ria. Mróz w lecie, co się od bie­dy może zda­rzyć wcze­snym ran­kiem. A z powo­du mro­zu to zakłó­ce­nie bie­gu rze­czy, któ­re cechu­je nie­któ­re mar­twe natu­ry: wszyst­ko jest moż­li­we, trze­ba tyl­ko na to nie­skoń­cze­nie dłu­gie­go cza­su – jabł­ka prze­su­ną się w sala­ter­ce, wresz­cie oży­je i odle­ci przy­szpi­lo­ny kolo­ro­wy motyl.

Idą. Tato i Misiek. W nasy­co­nej zie­le­ni gubią się dro­bia­zgi, te nie­istot­ne szcze­gó­ły pej­za­żu, któ­re, jak się oka­zu­je, w koń­cu prze­są­dza­ją o życiu bądź śmier­ci. Strzy­kaw­ka z tru­ci­zną w kie­sze­ni taty, pospiesz­ne zni­ka­nie szro­nu w pod­no­szą­cym się coraz wyżej słoń­cu.

Idą wol­no. Zra­ko­wa­cia­łe pod­brzu­sze psa ocie­ra się o pia­sek ścież­ki. Gdy­by nie brzy­do­ta guza, ople­cio­ne­go naczy­nia­mi krwio­no­śny­mi jak żywy kamień, pej­zaż z tatą i Miś­kiem mógł­by być bar­dzo pięk­ny.

Tato raz za razem sia­da na przy­droż­nych słup­kach, któ­re oka­zu­ją się nie­wy­god­ne i pona­gla­ją do dal­szej dro­gi, wie­lo­krot­nie zapa­la papie­ro­sa, jak­by spo­wol­nie­nie akcji mogło umoż­li­wić jej zanie­cha­nie. Psa już nie dzi­wi ta powta­rzal­ność nie­ja­snych gestów, to dobro­wol­ne igra­nie z żywio­łem ognia. Sta­cja pierw­sza i dru­ga, sta­cja trze­cia i czwar­ta, naj­pierw dojść do roz­wi­dle­nia, potem pro­sto i w pra­wo, aż otwo­rzy się widok na kamie­nio­łom, pła­ską ścia­nę bazal­tu, do któ­rej poprzy­le­pia­ły się kar­ło­wa­te skrza­cza­łe brzo­zy. Stąd już bar­dzo bli­sko, jeden rzut kamie­niem, kolej­ny nie­zdar­ny aport.

W koń­cu docho­dzą. Nicze­go się nie da prze­dłu­żać w nie­skoń­czo­ność, nawet naj­więk­szej przy­jaź­ni. Kie­dy sia­da­ją naprze­ciw sie­bie, nie­bo nabie­ra bia­łe­go kolo­ru upa­łu, a w chmu­ry zagłę­bia się śli­skie ostrze odrzu­tow­ca. Jego ślad sta­je się nie­do­strze­gal­nym bły­skiem na tęczów­kach oczu psa i ojca. Gdzieś zaczy­na się woj­na, ale tu jest spo­kój.

Wszyst­ko mogło odbyć się o wie­le bar­dziej dra­ma­tycz­nie. Tato mógł pode­rżnąć Miś­ko­wi gar­dło szkłem z roz­bi­tej butel­ki lub strze­lić ze strzel­by pro­sto mię­dzy nie­wi­dzą­ce oczy. Nasz świat zro­bił wszyst­ko, żeby akcja toczy­ła się jak naj­ła­god­niej, bez­bo­le­śnie, by moż­li­we było zacho­wa­nie dystan­su do zda­rzeń – tak jak w kinie. Tam, gdzie nie ma zmar­twych­wsta­nia, musi być roz­mięk­cze­nie. Ste­ryl­na strzy­kaw­ka, igła wcho­dzi w mię­sień i nic się nie wyda­rza. Misiek sia­da przy tacie, skła­da gło­wę na łapach i tak zasty­ga. Praw­dzi­wa akcja wre pod skó­rą.

Kie­dy wresz­cie umie­ra, tato przy­kry­wa go kamie­nia­mi i odcho­dzi. Wra­ca dobre trzy razy, żeby spraw­dzić, czy pies napraw­dę nie żyje, czy nie­skoń­czo­ny upływ cza­su nie przy­nie­sie jakiejś odmia­ny, sko­ków i mer­da­nia ogo­nem, jak tyle razy wcze­śniej. Jed­nak nic takie­go się nie zda­rza. Tyl­ko ptak z dzio­bem siwym jak popiół poły­ka dłu­gą dżdżow­ni­cę. Trwa to i trwa, jak­by obraz zatrzy­mał się nagle na poje­dyn­czej klat­ce wideo. I tyl­ko roz­pacz­li­we ruchy dżdżow­ni­cy prze­ko­nu­ją, że wal­ka toczy się napraw­dę, a z upły­wem cza­su nie dzie­je się nic szcze­gól­ne­go.

Po tygo­dniu tato wra­ca na psi cmen­ta­rzyk. Przy­glą­da się chwi­lę postę­po­wi roz­kła­du, ukła­da z sosno­wych gałę­zi minia­tu­ro­wy stos żałob­ny i pod­pa­la. Kie­dy wybu­cha ogień, sta­re­mu męż­czyź­nie zaczy­na się wyda­wać, że teraz coś się wresz­cie wyda­rzy, trze­ba tyl­ko pocze­kać. Bo prze­cież, jak się dobrze zasta­no­wić, w nie­skoń­cze­nie dłu­gim cza­sie wszyst­ko poto­czy­ło się ina­czej. Kie­dy tak sie­dzie­li naprze­ciw sie­bie, mie­rząc się wzro­kiem, Misiek mru­gnął poro­zu­mie­waw­czo do taty, któ­ry zoba­czył, jak z pozle­pia­nej bor­do­wą krwią sier­ści zni­ka śmier­tel­na cho­ro­ba. Potem odwró­ci­li się ple­ca­mi i ode­szli. Tak jak­by byli boha­te­ra­mi wester­nu, któ­rzy już nie zamie­rza­ją poje­dyn­ko­wać się na śmierć i życie, bo każ­dy z nich odna­lazł wła­sną ścież­kę.

Pies wspiął się na wierz­cho­łek Wil­czej Góry, tam znik­nął we mgle, któ­ra tego dnia spa­dła na świat, zapo­wia­da­jąc rychły deszcz, a tato zaczął zbie­gać w dół, poty­ka­jąc się na kamie­niach, żeby jesz­cze przed począt­kiem ule­wy zna­leźć się w domu.


CZYSTA ZIEMIA (2008)

Nazywałem to życiem

Nazy­wa­łem to życiem, a życia nie było.
W reszt­ce słoń­ca, w pośpie­chu, pła­cąc za ben­zy­nę,
Zoba­czy­łem: to nie ja. Zamiast mnie coś żyło.
Z soczy­stej sztucz­nej tra­wy wyra­sta­ły żywe
Orga­ni­zmy prę­tów. Ran­ną tkan­kę sta­cji
Chro­nił, jak mógł, żywo­płot z kwit­ną­cych for­sy­cji.
To jest wła­śnie życie? Prze­siąk­nię­te świa­tłem
Ciem­no­żół­te kwia­ty, kur­czą­ce się w szy­bach

Rusza­ją­cych wozów?

- Czym pan pła­ci? – Niczym. I to wszyst­ko? Życie?
Obro­ty pla­sti­ku, kod do wykre­śle­nia,
Bo skoń­czą się wpły­wy z godzin do zabi­cia.
A co z innym życiem? Było? Nie jest? Ściem­nia się
Wcze­śniej i wcze­śniej, minu­tę po siód­mej
Deszcz i patrzę w nie­bo, w poza­ludz­ki rejestr.
Oddy­cha­li do zdję­cia, a byli nie­ży­ciem,
Bo jak pona­zy­wać to, co było. Nie jest.

Widok z samo­cho­du. Łąka żół­tych mle­czy.
Prze­zro­czy­sty chło­piec w prze­zro­czy­stym świe­tle
Gonił za świersz­cza­mi, jak­by były życiem.
A życia nie było. Zmie­nio­ne w powie­trze,
Coś jesz­cze rzad­sze­go, coś nie­by­wa­łe­go,
Bro­dzą­cą istot­kę. I nie było chłop­ca.
Mię­dzy lewym pasem a star­tym chod­ni­kiem
Nie­ży­cie mu bie­gło, w koni­czy­nie, w ostach


Tylko ten świat

Pew­ne­go dnia znik­nę­ły nawet duchy.

Radź­cie sobie sami, odtąd będzie tyl­ko ten świat
– cho­ciaż chcia­ło­by się, żeby było ina­czej.
Pew­ne­go dnia znik­nę­ły nawet duchy.
Może wypę­dzi­ło je świa­tło elek­trycz­ne,
może to pierw­sze czar­no­bia­łe tele­wi­zo­ry
obwie­ści­ły nową nie­śmier­tel­ność.
Bo w koń­cu jeste­śmy nie­śmier­tel­ni.
Wystar­czy, że wybie­rze­my się do kina
na rema­ke 15.10 do Yumy
i duchy prze­sta­ją być potrzeb­ne,
a kow­bo­je, któ­rzy wczo­raj ginę­li w poje­dyn­kę,
dzi­siaj zja­wia­ją się w dobrym zdro­wiu,
odtwa­rza­jąc taśmo­wo cyfro­wą mszę:
Się­gnię­cie do kabu­ry, pif, paf, śmier­ci nie ma.
Podzi­wiasz je. Nowe reli­gie.
Podzi­wiasz pięk­nych ludzi, któ­rzy nie umie­ra­ją,
tyl­ko upo­rczy­wie wra­ca­ją,
może nie­co bar­dziej prze­zro­czy­ści.
Ale nawet oni są już zastą­pie­ni.
Ta aktor­ka, któ­rą wycią­łeś
ze Świa­ta Mło­dych (bo był Świat Mło­dych),
pew­nie żyje jesz­cze, tyle że nigdzie indziej.
Tutaj nic się nie zmie­ni­ło.
Nadal wszyst­ko zosta­je powie­lo­ne,
w mgnie­nie tra­ci trwa­łość, roz­pra­sza się
jak kro­ple na pla­sti­ko­wych obrę­czach kół.
A i tak wszyst­kich wzwyż nie­sie
powiew momen­tal­nych unie­sień,
kie­dyś nazy­wa­ny szczę­ściem.
Bo czy nie będzie świąt? I tych cie­płych popo­łu­dni
przed, któ­re utra­ci­my w cen­trach han­dlo­wych
na uro­czy­stym kupo­wa­niu snów, słów, zapa­chów.
Wszyst­ko zni­kło.
Przy­spie­szy­ło jesz­cze zni­ka­nie.
Uśmie­cha­my się do sierp­nio­we­go chłop­ca,
któ­ry nie­uchron­nie sta­je się nami,
nic sobie z tego nie robiąc.
Prze­nio­są nas jego oczy.

Do cza­su.


Autobiografia z roku 2007

Wró­ci­ło.

Wymie­nia żarów­ki w łazien­ce,
Ale nie robi się jaśniej!

Tu nie będzie już jasno,
Tu jasno już było,
Tu nic już nie sta­nie się jasne,
Świa­tło się daw­no wypro­wa­dzi­ło
W inne, lep­sze miej­sca.

Śle­pe klit­ki! Jak mogli­śmy żyć,
Tacy śle­pi w takich śle­pych klit­kach,
Tacy wyklu­cze­ni (nie było wte­dy tego sło­wa).
W zanie­czysz­czo­nym powie­trzu.

A jed­nak było jasno w tych śle­pych klit­kach!
A jed­nak były olbrzy­mie!

Teraz wró­ci­ło. Sta­re dziec­ko.
W odwie­dzi­ny na dzień, dwa.
Musi się cią­gle schy­lać,
A i tak szo­ru­je gło­wą po sufi­cie.
Pod wan­ną szczę­śli­wie odkry­ło
Zło­to­list­ną połać trzmie­li­ny,
Bo nawet pleśń się stąd wypro­wa­dzi­ła
I zro­bił się ogród w ciem­no­ści!

Dla niko­go, niczyj.

Jest tak sta­re to dziec­ko,
Że świa­tło na nie nie świe­ci.
Świe­ci na nowe dzie­ciń­stwa,
Nowe dzie­ciń­stwa zwo­dzi.

Ale dziec­ko się cie­szy, że świa­tło go nie pamię­ta.
Kie­dyś było tam, bli­sko. Teraz jest tu, dale­ko.
Jest jak wszy­scy, prze­miesz­cza się w powie­trzu.


To jest tylko koniec

To jest tyl­ko koniec, nicze­go nie zmie­niaj,
Niech lśni nie­zmie­nio­ne. Gra­bo­wa ale­ja
Z przy­cup­nię­tym na pień­ku nastro­szo­nym ciał­kiem

Pół­dzi­kiej wie­wiór­ki, wpa­trzo­nej w zadar­te
Szty­le­ty gałę­zi, inten­syw­nie żół­te
Po zmro­żo­nym desz­czu. Wysy­pa­na szu­trem

Dro­ga, ścież­ka środ­ka, któ­rą możesz odejść
Chył­kiem, mając z lewej wydzio­ba­ne pole
Życia, i to tyle, nicze­go nie zmie­niaj,

Z pra­wej nurt nie­ja­sny, prą­ce po kamie­niach
Coś – bez dane­go raz na zawsze kształ­tu,
Przy­cup­nię­te na pień­ku nastro­szo­ne ciał­ko

Spło­szo­nej wie­wiór­ki. Może inne cia­ła
Wyrzu­co­ne w prze­strzeń, któ­ra zapo­mnia­ła,
Że jej nie ma. Nie ma. Nicze­go nie zmie­niaj

Na zmro­żo­nym desz­czu, gdzie nicze­go nie ma,
Może lśnić wie­wiór­ka, sro­ki bia­ło­brzu­che
I pół­ży­wa dróż­ka, wysy­pa­ne szu­trem

Two­je dru­gie życie, roz­po­star­te pole,
Na któ­rym coś toczy nie­by­łą roz­mo­wę
Z nastro­szo­nym ciał­kiem zasty­głym na korze.
To jest tyl­ko koniec, nicze­go nie zmie­niaj

Po zmro­żo­nym desz­czu niech się ściem­nia, ściem­nia

O autorze

Dariusz Suska

Urodzony w Złotoryi. Poeta. Ukończył fizykę na Uniwersytecie Wrocławskim oraz informatykę. Za tomik "Wszyscy nasi drodzy zakopani" otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2002), był też nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Książka Cała w piachu znalazła się w finale Nike.

Powiązania

Café Cobro

dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Suska Jerzy Jarniewicz Marcin Sendecki

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Jerze­go Jar­nie­wi­cza, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go i Dariu­sza Suski pod­czas Por­tu Wro­cław 2008.

Więcej

Rozbiórka

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Urszu­li Kozioł, Ryszar­da Kry­nic­kie­go, Boh­da­na Zadu­ry, Pio­tra Som­me­ra, Jerze­go Jar­nie­wi­cza, Zbi­gnie­wa Mache­ja, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Tade­uszy Pió­ry, Dar­ka Fok­sa, Woj­cie­cha Bono­wi­cza, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, Dariu­sza Suski, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Dariu­sza Sośnic­kie­go, Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, Mar­ty Pod­gór­nik i Jac­ka Deh­ne­la pod­czas Por­tu Wro­cław 2007.

Więcej

Kruk

recenzje / KOMENTARZE Dariusz Suska

Autor­ski komen­tarz Dariu­sza Suski do wier­sza „Kruk” z książ­ki Duchy dni, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 lute­go 2012 roku.

Więcej

Parę słów o wyborze

recenzje / KOMENTARZE Dariusz Suska

Autor­ski kome­natrz Dariu­sza Suski do książ­ki Wykrzy­wiam się na ten wszech­świat Wła­dy­sła­wa Bro­niew­skie­go, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 3 lute­go 2011 roku.

Więcej

O Czystej ziemi

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Karo­la Mali­szew­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Toma­sza Fijał­kow­skie­go, Bar­to­sza Sadul­skie­go.

Więcej

Światło, nic ponadto

recenzje / ESEJE Radosław Kobierski

Recen­zja Rado­sła­wa Kobier­skie­go z książ­ki Czy­sta zie­mia (1988–2008) Dariu­sza Suski.

Więcej

Ciemność tożsamości

recenzje / ESEJE Krzysztof Lisowski

Recen­zja Krzysz­to­fa Lisow­skiie­go z książ­ki Duchy dni Dariu­sza Suski.

Więcej

Kontenery i duchy

recenzje / ESEJE Maciej Woźniak

Recen­zja Macie­ja Woź­nia­ka z książ­ki Duchy dni Dariu­sza Suski.

Więcej

W życiu, być może nie daje się żyć bez duchów

recenzje / IMPRESJE Marcin Jurzysta

Esej Mar­ci­na Jurzy­sty towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Duchy dni Dariu­sza Suski.

Więcej

O Czystej ziemi

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Karo­la Mali­szew­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Toma­sza Fijał­kow­skie­go, Bar­to­sza Sadul­skie­go.

Więcej

Światło, nic ponadto

recenzje / ESEJE Radosław Kobierski

Recen­zja Rado­sła­wa Kobier­skie­go z książ­ki Czy­sta zie­mia (1988–2008) Dariu­sza Suski.

Więcej