recenzje / ESEJE

„Wielki piątek w towarzystwie tych który odeszli”

Przemysław Witkowski

Recenzja Przemysława Witkowskiego z książki Artykuły pochodzenia zwierzęcego Bartosza Sadulskiego.

Biuro Literackie

Na przy­kła­dzie debiu­tu Sadul­skie­go mło­da wro­cław­ska poezja uka­zu­je się nam po raz kolej­ny jako śro­do­wi­sko płod­ne, róż­no­rod­ne, peł­ne cie­ka­wych indy­wi­du­al­no­ści. Obok Kon­ra­da Góry, Julii Szy­cho­wiak i innych auto­rów z tego mia­sta, wyra­sta kolej­na indy­wi­du­al­ność, któ­ra twór­czo korzy­sta­jąc z dorob­ku poprzed­ni­ków, budu­je swój wła­sny i wyraź­nie samo­dziel­ny głos. Karol Mali­szew­ski pisze w swo­jej not­ce o arku­szu Sadul­skie­go o jego „korze­niach” i trud­no się z nim nie zgo­dzić, choć war­to zazna­czyć też i róż­ni­ce wzglę­dem twór­czo­ści poprzed­ni­ków, poka­zać samo­dziel­ność gło­su auto­ra Arty­ku­łów pocho­dze­nia zwie­rzę­ce­go. Owszem dają się wyczuć wpły­wy Hone­ta, Dyc­kie­go, Różyc­kie­go czy szko­ły ośmie­lo­nej wyobraź­ni, bo Sadul­ski kon­ty­nu­uje te linie, wzbo­ga­ca­jąc je o swo­iście popo­we rekwi­zy­to­rium (Scar­lett Johan­son, Beni­cio del Toro), ale jest to kon­ty­nu­acja świa­do­ma i uda­na. Sadul­ski poru­sza się po ścież­kach, któ­re wyzna­czy­li poprzed­ni­cy, ale jego kla­sy­cyzm i ima­gi­na­ryzm to samo­dziel­na dro­ga, bez rema­ków, cove­rów czy zbęd­nych robo­czych kopii. To podob­ne narzę­dzia, ale ope­ru­ją­ce na nie­co innej mate­rii.

U Sadul­skie­go to utra­ta jest kate­go­rią porząd­ku­ją­cą. Przez gęste jak sycą­ca zupa wer­sy, ciem­ne drże­nia i gno­styc­kie zako­la, prze­bi­ja smu­tek; przez doj­rze­wa­ją­cą lep­kość świa­ta przed­sta­wio­ne­go widocz­na jest wyraź­nie tęsk­no­ta. Jest utra­ta i jest wszech­obec­na śmierć i smu­gi nostal­gii w gęstym jak przed burzą powie­trzu. Smu­gi trwa­łe, ale to trwa­nie w zni­ka­niu, bo u Sadul­skie­go wszy­scy umie­ra­my (w sen­sie Sylvii Plath i Tybe­tań­skiej Księ­gi umar­łych). Śmierć u Sadul­skie­go prze­ni­ka życie i wcią­ga w licz­ne gry i zaba­wy, dzie­je się pomię­dzy nami i dzie­li na ułam­ki, roz­mie­nia na drob­ne; utra­ta nazna­cza pod­miot bar­dziej niż cokol­wiek inne­go, zwie­lo­krot­nia się, jest moc­na i chłod­na, ści­na krew, któ­ra prze­cież jest z gru­py śmier­ci; i mamy tę stra­tę wszy­scy w posił­kach, w codzien­nych daw­kach, w zni­ka­niu dziew­czy­ny w pośpiesz­nym pocią­gu (nale­ży żegnać się dłu­go czu­le wymie­niać cie­pło), w naszym pocią­gu do tego, cze­go mieć nie może­my (nie­za­spo­ko­jo­ny głód/egzotycznych zwie­rząt – porzu­co­nych za młodu/samic i wraż­li­wych sam­ców), w blasz­kach liści i w soku doj­rza­łych cze­re­śni.

Jest wiecz­ny powrót tego co ode­szło, zni­ka cia­ło, któ­re­go się doty­ka­ło, zni­ka mię­dzy tymi cia­ła­mi cie­pło; chwi­le zbli­że­nia są zwie­rzę­ce (cie­pło jest ze zwie­rząt i szyb­ko się tra­ci) i za chwi­le ostre cię­cie, bóle fan­to­mo­we po tym, co zosta­je już tyl­ko w naszej pamię­ci; rze­czy­wi­stość jest nie­trwa­łą kon­struk­cją, chwi­lo­wym porząd­kiem w lep­kim jak paję­czy­na powie­trzu, jest ocze­ki­wa­niem na burze, któ­ra nie­wąt­pli­wie nadej­dzie i wywró­ci porzą­dek, któ­ry autor chwy­cił, żeby nie zapo­mnieć. To, co jest, jest tyl­ko na chwi­lę i nie ma inne­go wyj­ścia – wypa­da opa­no­wać stra­tę, bo to świat hera­kli­tej­ski, w cią­głym ruchu ku entro­pii, cią­głym roz­kła­dzie tego, co dla nas naj­waż­niej­sze.

Nie ma poro­zu­mie­nia, bli­sko­ści i hap­py endów, są tyl­ko momen­ty zbli­że­nia i cie­pła, któ­re się tra­ci z każ­dym wysta­wie­niem na warun­ki atmos­fe­rycz­ne, bo pod­mio­tu u Sadul­skie­go doty­ka wszyt­ko jak­bym nie miał naskór­ka i skła­dał się/ z tkan­ki cie­płej i cichej, a ser­ce to miej­sce w któ­rym nie goi się rana. Stąd jeśli miłość to głow­nie cie­le­sna, jeśli spo­kój, to zaraz nadej­dą wyła­do­wa­nia atmos­fe­rycz­ne, jeśli szczę­ście to chwi­lo­we i nazna­czo­ne utra­tą i śmier­cią. Wszyt­ko poda­ne bez zbęd­ne­go pato­su, iro­nia sta­je się kamu­fla­żem któ­ry pozwa­la prze­trwać – w koń­cu nostal­gia i lap­sus to jego ulu­bio­ne przy­pa­dło­ści.

Cza­sem są pró­by wyj­ścia, otwar­cia się na dru­gą oso­bę, ale nie ma zbyt­niej wia­ry w powo­dze­nie tych momen­tów bli­sko­ści (powiedz dziew­czyn­ko jakie zwierzęta/ trzy­masz pod łóż­kiem: psz­czo­ły czy szer­sze­nie?). Pew­na jest tyl­ko nie­moż­ność poro­zu­mie­nia, cie­le­sna bli­skość, któ­ra nie zamie­ni się nic wię­cej poza sek­sem. Są reli­gij­na sym­bo­li­ka i meta­fi­zycz­ne poszu­ki­wa­nia, ale w pej­za­żu gdzie zuży­te zna­ki nie są w sta­nie zapeł­nić meta­fi­zycz­nej pust­ki i pod­miot to wie, bo spo­sób w jaki patrzę w lustro suge­ru­je chorobę/ albo pewien brak i wycho­dzi smut­ne i wie­my skąd bie­rze się utra­ta. Owszem, jest nadzie­ja że będzie­my mie­li kobiety/jasne i cie­płe jak maj ale to smu­tek osta­tecz­nie zwy­cię­ża. Choć Sadul­ski prze­cież obie­cu­je odbie­rać telefony/tłumaczyć cier­pli­wie swo­ją nie­obec­ność; jak na razie tłu­ma­czy w trzy­na­stu wier­szach i robi to świet­nie.

O autorze

Przemysław Witkowski

Urodzony we Wrocławiu. Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Jego teksty publikowały m.in. „Odra”, „Tygodnik Powszechny”, „Tygiel Kultury”, „Krytyka Polityczna”, „Gazeta Wyborcza” i „Twórczość”. W 2008 roku finalista Konkursu im. Jacka Bierezina, a w 2009 r. nominowany do nagrody kulturalnej "Gazety Wyborczej" wARTo. Stale współpracuje z czasopismem literacko-artystycznym „Rita Baum”, magazynem „Ha!art” i „Krytyką Polityczną”. Od 2008 r. współredaguje "młodoliteracki" dział miesięcznika „Odra” (8. Arkusz Odry). Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania