recenzje / IMPRESJE

Przychody i rozchody sensu

Julia Fiedorczuk

Recenzja Julii Fiedorczuk z książki Doba hotelowa Bartłomieja Majzla.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pokój hote­lo­wy. Miej­sce, w któ­rym zatrzy­mu­je­my się na chwi­lę, na przy­kład na jed­ną dobę. Miej­sce, któ­re z zało­że­nia nie jest domem, lecz prze­ci­wień­stwem domu, bo – sko­ro jeste­śmy w hote­lu – dom jest dale­ko. Miej­sce, któ­re wła­ści­wie wca­le nie jest miej­scem, lecz zawie­sze­niem miej­sca, ano­ni­mo­wą prze­strze­nią, do któ­rej wyco­fu­je­my się na moment, po to tyl­ko, by zaraz potem kon­ty­nu­ować to, co napraw­dę się liczy – czy­li podróż. Czy­li życie.

Wier­sze z nowej książ­ki Bar­tło­mie­ja Maj­zla wyda­rza­ją się w takiej wła­śnie rady­kal­nie tym­cza­so­wej – niczy­jej – prze­strze­ni. Pokój hote­lo­wy to dosłow­nie „miej­sce akcji” wie­lu z tych utwo­rów, ale tak­że, jak mi się wyda­je, meta­fo­ra porząd­ku­ją­ca pewien poetyc­ki eks­pe­ry­ment, któ­ry leży u pod­staw tej kom­po­zy­cji (uży­wam tego sło­wa, aby pod­kre­ślić muzycz­ny wymiar poezji Maj­zla). Autor podej­mu­je bowiem pró­bę zare­je­stro­wa­nia nie­zwy­kle zło­żo­nych rela­cji zacho­dzą­cych mię­dzy świa­tem wewnętrz­nym boha­te­ra (i zara­zem pod­mio­tu lirycz­ne­go wier­szy), a świa­tem zewnętrz­nym. Hen­ri Lefe­bvre opra­co­wu­jąc teo­rię „ryt­ma­na­li­zy” napi­sał kie­dyś, że poeta to „ana­li­tyk ryt­mów” ponie­waż, obser­wu­jąc świat, nie ule­ga uro­ko­wi obra­zu, lecz się­ga do głęb­szych warstw rze­czy­wi­sto­ści, do ryt­mów. Doba hote­lo­wa to świet­ny przy­kład ryt­ma­na­li­zy: per­cep­cja poety nie jest tu wyłącz­nie – ani nawet przede wszyst­kim – wizu­al­na, lecz raczej nastro­jo­na na reje­stro­wa­nie głę­bo­kiej muzy­ki życia.

Pokój hote­lo­wy to poli­gon obser­wa­cyj­ny Maj­zla, zaś pod­sta­wo­we kana­ły komu­ni­ka­cji to roz­ma­ite rodza­je hała­su dobie­ga­ją­ce­go z zewnątrz (stąd tytu­ły poszcze­gól­nych sek­cji: „jazgot”, „szu­ra­nie”, „char­cze­nie”, „dud­nie­nie”, „wycie”). Hała­sy, zaświad­cza­ją­ce o bez­u­stan­nym pul­so­wa­niu życia, ukła­da­ją się w pewien rodzaj poli­fo­nicz­ne­go śpie­wu. Róż­ne ryt­my nakła­da­ją się na sie­bie, co cza­sem pro­wa­dzi do har­mo­nii (euryt­mia), a cza­sem skut­ku­je poja­wie­niem się roz­ma­itych zgrzy­tów i kon­flik­tów (aryt­mia). Boha­ter wier­szy chwi­la­mi pró­bu­je wyło­wić z tych dźwię­ków jakieś strzę­py sen­su, któ­re pozwo­li­ły­by mu na zre­kon­stru­owa­nie obra­zu świa­ta zewnętrz­ne­go i – w kon­se­kwen­cji – na okre­śle­nie wła­snej pod­mio­to­wej pozy­cji wobec tego świa­ta. Jed­nak ta pró­ba rekon­struk­cji nie może się powieść. To nie­po­wo­dze­nie jest, jak wia­do­mo, wpi­sa­ne w samą struk­tu­rę języ­ka, o ile zre­du­ku­je­my język do sen­su, do Logo­su. Poeta jest tego świa­do­my, dla­te­go już na samym począt­ku, w wier­szu otwie­ra­ją­cym książ­kę (a potem jesz­cze w tytu­le dłuż­sze­go utwo­ru w czę­ści „Szu­ra­nie”), zazna­cza, że „roz­mo­wa jest pokie­re­szo­wa­na”. Nie może być ina­czej: sens ist­nie­je tyl­ko we frag­men­tach, roz­mo­wa zawsze jest pokie­re­szo­wa­na. Bez prze­rwy pró­bu­je­my coś powie­dzieć – bez prze­rwy pró­bu­je­my coś usły­szeć – ale co chwi­la zry­wa się połą­cze­nie i sły­chać co naj­wy­żej poli­ryt­micz­ny szum. Język idzie w roz­syp­kę:

roz­mo­wa wię­dła. roz­mo­wa się odkle­iła.
pogię­ła się. pogię­ło cię?
zawsze jest jakieś „póź­niej”. lecz już bez „poga­da­my”.
„póź­niej” jako for­ma bez­piecz­nej odda­li.
gest pod­da­nia wobec bez­sil­ne­go
piło­wa­nia krat. bo ta roz­mo­wa jest pokie­re­szo­wa­na.

(„ta roz­mo­wa jest pokie­re­szo­wa­na”)

W kon­se­kwen­cji nie ma inne­go wyj­ścia niż sta­łe oscy­lo­wa­nie mię­dzy sen­sem i non-sen­sem, mię­dzy wciąż na nowo podej­mo­wa­ny­mi pró­ba­mi zrozumienia/porozumienia, a fru­stra­cją, zło­ścią, czy nawet agre­sją (zob. wiersz „Szer­sze­nie”). To naprze­mien­ne przy­pły­wa­nie i odpły­wa­nie sen­su tak­że ukła­da się w pewien rytm: chwi­la­mi jeste­śmy bli­żej, a chwi­la­mi dalej; momen­ta­mi nawią­zu­je­my więź, ale zaraz zno­wu coś się psu­je, rwie i zosta­je­my sami, pogrą­że­ni w nie­zro­zu­mia­łej, choć eks­cy­tu­ją­cej pie­śni.

Świat Doby hote­lo­wej, któ­ry wyła­nia się z dźwię­ków, nie jest sta­bil­ny ani bez­piecz­ny, choć bywa fascy­nu­ją­cy i zmy­sło­wy. Obra­zy, któ­re poja­wia­ją się w wier­szach Maj­zla mają w sobie sil­ny ładu­nek emo­cji i czę­sto są to emo­cje trud­ne, takie jak strach, poczu­cie osa­mot­nie­nia czy bez­rad­no­ści:

wypa­lo­ne mia­sto. jak gwiaz­da któ­ra się koły­sze.
oto bry­ła któ­ra wkrót­ce będzie oba­lo­na.

(„taj­ne ponad pouf­ne – wygry­wa­my chło­pa­ki”)

W obli­czu poka­wał­ko­wa­ne­go świa­ta, tak­że pod­mio­to­wość boha­te­ra raz po raz ule­ga desta­bi­li­za­cji, choć pra­wie każ­dy wiersz na nowo podej­mu­je – dra­ma­tycz­ną? – pró­bę zazna­cze­nia jego jed­nost­ko­wej obec­no­ści. Doświad­cze­nie pod­mio­to­wej desty­tu­cji – to wie­my cho­ciaż­by od Laca­na – jest trud­ne i bole­sne, choć jed­no­cze­śnie – to wie­my tak­że od misty­ków – eks­ta­tycz­ne:

pisa­łem kolej­ne sło­wa żując wodę w ustach.
nawle­ka­łem je na dru­ty wysta­ją­ce ze ścia­ny.
leża­łem do góry dnem. zla­ny potem.
gęsty i przy­spa­wa­ny do kości

(„bacz­ność na milio­ny lat”)

Pomi­mo bole­snej kon­fron­ta­cji z nie­wy­star­czal­no­ścią języ­ka i kru­cho­ścią wła­snej pod­mio­to­wo­ści, książ­ka Maj­zla nie jest po pro­stu kolej­nym przy­kła­dem pono­wo­cze­sne­go lamen­tu nad nie­przy­sta­wal­no­ścią słów i świa­ta. Owszem, Doba hote­lo­wa z całą bez­względ­no­ścią reje­stru­je nie­moc języ­ka i egzy­sten­cjal­ną samot­ność czło­wie­ka zamknię­te­go (dosłow­nie albo w prze­no­śni) w poko­ju hote­lo­wym, ale nie poprze­sta­je na tym nega­tyw­nym geście. Wyj­ścio­wy dualizm – ja i nie-ja – bły­ska­wicz­nie ule­ga kom­pli­ka­cji, bowiem zarów­no boha­ter wier­szy, jak i jego oto­cze­nie, uczest­ni­czą w poli­ryt­mii ist­nie­nia, a reje­stro­wa­nie tej ukry­tej muzy­ki to cel, jaki sta­wia sobie poeta. Zary­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że sed­nem pro­jek­tu poetyc­kie­go Bar­tło­mie­ja Maj­zla – i to nie od dziś – jest namięt­ne poszu­ki­wa­nie środ­ków eks­pre­sji nie do koń­ca pod­po­rząd­ko­wa­nych wła­da­niu logo­su, czy­li – sko­ro już raz przy­wo­ła­li­śmy Laca­na – pozo­sta­ją­cych w jakiejś mie­rze poza struk­tu­rą sym­bo­licz­ną języ­ka. Jest to moż­li­we dla­te­go, że pod­miot wier­szy auto­ra Roba­czy­wo­ści to pod­miot wcie­lo­ny, doświad­cza­ją­cy bólu i roz­ko­szy, ocie­ra­ją­cy się o świat nie tyl­ko sło­wa­mi, ale tak­że skó­rą. Wier­sze z Doby hote­lo­wej nie pły­ną tyl­ko i wyłącz­nie z rozu­mu, ale tak­że z tego, co cał­ko­wi­cie nie-racjo­nal­ne: z odważ­nej wyobraź­ni, z doświad­cze­nia cie­le­sno­ści i mate­rial­no­ści świa­ta (w tym tak­że mate­rial­no­ści mowy). To doświad­cze­nie bywa tyleż roz­kosz­ne, co bole­sne (wszak fizycz­ność cia­ła to też nie­unik­nio­ność śmier­ci, a naprze­mien­ność wzro­stu i roz­pa­du to fun­da­ment wszyst­kich ryt­mów):

jestem ostat­nim miesz­kań­cem ogro­du
w któ­rym osi­wia­ły drze­wa.
mia­sto jesz­cze nie spło­nę­ło doszczęt­nie.
więc patrzę na to cze­go już nie widać.
widzę dziad­ka któ­ry gwiż­dże jak kos.
znów jest drze­wem pochy­łym. ma ręce poro­śnię­te
tra­wą. czo­ło zakry­wa mech i kora.
dzia­dek rósł za pło­tem i pięk­niał o każ­dej porze roku.
gąsie­ni­ce owi­ja­ły się o jego paznok­cie
a pod pacha­mi wyle­gi­wa­ły się pisklę­ta.

(„ktoś na koń­cu w ustach tuli­pa­na”)

Cał­kiem dosłow­nie rozu­mia­ny rytm wier­szy Maj­zla, cza­sem nie­mal natręt­nie powta­rzal­ny, pręd­ki, pra­wie sza­leń­czy, wybie­ga poza sym­bo­licz­ny wymiar języ­ka ku cze­muś, co nie pod­le­ga nazwa­niu. Choć tytuł Doba hote­lo­wa suge­ru­je prze­rwę w podró­ży, to jed­nak jest to książ­ka co naj­mniej tak samo dyna­micz­na, jak poprzed­nie tomi­ki tego auto­ra. Trze­ba czy­tać ją w cało­ści, trze­ba dać się ponieść i trze­ba prze­żyć coś, cze­go nie moż­na wyra­zić sło­wa­mi.

O autorze

Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Powiązania