Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejElżbieta Martysz i Przemysław Witkowski spierają się o nową książkę Jacka Dehnela Ekran kontrolny.
Elżbieta Matysz: Po pierwszej, pobieżnej lekturze wierszy Jacka Dehnela zawartych w najnowszym tomie Ekran kontrolny miałam co prawda mieszane uczucia, ale teraz już nie mam żadnych wątpliwości, iż jest to wydarzenie niezwykle ważne, dla mnie osobiście i dla mojego postrzegania poezji.
Przemysław Witkowski: Tak sądzisz? Ja osobiście mam problem z poezją Jacka Dehnela. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego wśród neoklasycystów to właśnie jego wiersze spotykają się z tak entuzjastycznym przyjęciem. Moim zdaniem podobnej poezji jest całkiem sporo i dajmy na to, czy to Tomaszewska, czy to Kędzierski, czy Pietrzak reprezentują te same niespecjalnie mnie interesujące rejestry – to znaczy owszem boleśnie to sprawne, technicznie wycyzelowane do granic możliwości, ale dla mnie to tyle. Dla mnie z tej poezji wieje niestety nudą. Jak rozumiem Tobie ta książka się podobała?
Tak, uważam, że to po prostu dobra książka. Podczas gdy Brzytwa okamgnienia była czymś ciekawym, cieszącym oko kunsztownością formy i umysł wyszukanym konceptem to Ekran kontrolny stawia, według mnie, Dehnela w panteonie poetów wybitnych. Muszę Ci powiedzieć, że cenię tę poezję za to, że jest w pewien sposób zaangażowana, jest ona więcej ważna od tej, która jest celem samym w sobie, która odnosi się wyłącznie do jednostkowego doświadczenia, tutaj proste prawdy zostały przedstawione w sposób niezwykle poruszający. Nie wiem dlaczego uważasz, że są te wiersze wycyzelowane, mną wstrząsnął naprawdę potężny dreszcz.
Wycyzelowane formalnie to one są i to nie jest zarzut – każde wiersze takie być powinny, bo forma to forma i wiersz bez sprawności w tej materii to bełkot – nie od parady na ASP, choćby ktoś chciał robić docelowo video art i instalacje, zaczyna od studium postaci i martwych natur; nie sposób formy ominąć, ale poza formą niewiele mi zostaje z tej książki – niezaawansowana metafizyka, oczywistości ubrane w śliczne foremki, choć momentami ocierające się o sentymentalizm, język podległy rytmom i rymom w sposób feudalny, urocza staroświeckość (koafiura, klema, okowita, szelak, itd., itd. – po co? na co? kto tak mówi?), wszechobecne zdrobnienia i próby kolokwializmów godne osiemdziesięcioletniego Różewicza.
Co do Brzytwy Okamgnienia i sugerowanej przez Ciebie wyszukania konstrukcyjnego tamtej książki – przecież i Ekran na konceptach się głownie opiera – to wyszukana mechaniczna zabawka, dość sentymentalna w wymowie, której podmiot liryczny bardzo chce mi – czytelnikowi udzielić rad i porad, co do spraw wielkiej wagi, z powierzchowną metafizyką włącznie, pokazać, że zgłębił, pojął i zrozumiał i że wszystko toczy się nie z nim, ale wokół niego. Niestety rady i porady po zerwaniu kolorowych papierków – rymów, rytmów, form i foremek, w jakie zostały obleczone, okazują się dla mnie raczej mało odkrywcze.
Według mnie są to wiersze mądre i również trudne, gdyż obnażają krępującą prawdę o nas samych, przemawia przez nie zwłaszcza gorzka ironia pastwiąca się nad płytkością współczesnego świata i jego degeneracją, nad śmietnikowym językiem, którym się częstokroć posługujemy.
Mnie ta mądrość nie przekonuje. Prawdy mi przekazywane wydają się raczej banalne, i to ja czuję się przy lekturze skrępowany; wiersze z Ekranu wydają mi się być pisane „z wysokości” i to jest w moim pojmowaniu poezji poważny zarzut. Podmiot już wie, poznał prawdę i teraz może czytelnikowi udzielać rad i porad. Nie zadaje metafizycznych pytań, tylko na nie odpowiada. Dehnel wydaje się wiedzieć, o czym dokładnie będzie wiersz i jak go napisze, zanim go napisze.
Jeżeli chodzi o zarzut, że wiersze są pisane niejako z góry, z pozycji człowieka, który mówi o sobie „to ja wiem więcej”, to ja odniosłam takie wrażenie, że chodzi tu raczej o to by udowodnić, że można też pisać w inny sposób niż robi się to teraz (gdy weźmiemy kilka utworów współczesnych poetów to zazwyczaj z trudem można je od siebie odróżnić, nad czym ubolewam), zapewne również autor chciał pokazać, że utwory mogą też ładnie wyglądać pod względem estetycznym, niekoniecznie oznacza to, że jest od razu jakoś zadufany w sobie. W tym, że wiersze wydają się być napisane niejako „z wysokości” możesz mieć trochę racji, ale tylko po części, według mnie, autor stara się bowiem tym sposobem odmalować portret współczesnego inteligenta, ukazuje go jednak w krzywym zwierciadle. Jest to człowiek, który ma na wyciągnięcie ręki „całe góry przyjemności”, jest znudzony zatopieniem w rzeczywistości hedonistycznej, gdzie funkcjonuje kult ciała i zatracenie jakichkolwiek wartości, a o intymności rozmawia się publicznie bez zażenowania, jednocześnie określa się mianem intelektualisty i nie przestaje sobie zadawać pytań o tematyce egzystencjalnej, nie chcąc wyjść na ignoranta. Maliszewski powiedział kiedyś takie oto zdanie „Klasycyzm może być płodny gdy wyprowadza się go z muzeów na ulice i wtrąca we własne życie” i mnie się wydaje, że Dehnel te postulaty poprzez swoją twórczość idealnie spełnia, przede wszystkim dlatego, że stoi blisko prostego człowieka (nawet jeśli go krytykuje), poprzez obserwację uświadamia sobie, że łączą go właśnie z tym przeciętnym i prostym podobne słabości. Niekiedy mam nawet wrażenie, że on nie innych pragnie pouczyć, ale samego siebie.
I moim zdaniem klasycyzm Dehnela na tejże ulicy wygląda dość kuriozalnie – niby zauważa popowe rekwizyty, niby znajdują one swoje miejsce w jego wierszach, ale odbieram to tylko jako szafarz. Drażni mnie koturnowość użycia tego rekwizytorium, ten podmiot liryczny obserwuje otaczający świat z góry, zza szyby – to nie jest jego świat, nie jest w niego zanurzony, li tylko wycina z gazet kolorowe obrazki i wkleja do zeszytu od historii.
Powiedz, czy coś mimo wszystko zatrzymało na dłużej Twoją uwagę przy tych wierszach? Co powiesz na przykład o fragmentach poetyckiej prozy, gdzie jest ukazane przenikanie się kultury masowej z wysoką poprzez zastosowanie moim zdaniem ciekawego konceptu (np., jakiś średniowieczny uczony ogląda na You Tube filmik)?
Ja ten obraz widzę, jako dość dziwaczny i uczyniony na siłę. Tak samo mam z wierszem „Posterity”, który owszem przykuł moja uwagę – ale raczej skojarzeniem z programem TV o dwóch przybyszach z Matplanety Pi i Sigmie, na tyle kuriozalnie przedstawiał przyszłość. Podejrzewam zamiarem autora miało być oddanie vanitas, wykazanie, że jednak nie non omnis moriar itd., ale koniec końców wyszedł mu kiks. Możliwe, że domeną klasycyzowania jest pisanie „z wysokości góry Parnas”, cyzelowanie formy i niespecjalnie skomplikowana metafizyka, ale śmiem twierdzić, że przeczytałem na tyle niezłych wierszy dawniejszych autorów tego nurtu i samego Jacka Dehnela, że pozwalam sobie uważać, że jest jednak inaczej.
Oczywiście, ten obraz jest nieco dziwaczny, bo też taki ma być. Każdy może sobie wejść na You Tube i tak od niechcenia zacząć obcować z wybitnymi dziełami, jednak ta bezpośredniość dostępu sprawia, że przeistacza się to w bezwysiłkową, bezrozumną konsumpcję, gdyż za pośrednictwem Internetu dzieło traci wartość, zamienia się jedynie w „strużkę zero jedynek”. Utwór „Posterity” to pytanie o cel postępu, zabawny a zarazem też nieco przerażający obrazek przedstawiający sytuację, gdy trans płciowe praprawnuki brata autora oglądają w archizbiorach fotografie z przeszłości posługując się zaledwie jakimiś strzępkami zdań. W konkluzji powstaje pytanie: Jeżeli dawne cywilizacje wspominamy z dumą, to jak to jest, że nie umiemy nic mądrego po sobie pozostawić?
„Pytanie o cel postępu” napisane przedziwnymi neologizmami, odpowiednimi dla Lema w latach 50tych – to raz…„hyper-sebastos-mega-super-port?” transpłciowe prawnuki, cóż to jest? Dwa, że i konkluzja nie jest jakoś porywająco odkrywcza. Co jeszcze mnie zatrzymało? Na przykład wiersz „Bażant”, to jest dopiero uroczo przegięta poezja, vanitas w wersji przyrodniczej.
Może bażant i transpłciowe prawnuki mają jakiś wspólny mianownik?
Jacka Dehnela, który o tym napisał i oczywiście przemijanie i ulotność świata tego, które jak mniemam autor chciał uczynić leitmotivem obu tych wierszy.
Owszem, to są dosyć kuriozalne obrazy, ale dla mnie jest to eksperyment podobny nowemu wizerunkowi Różewicza, polegający również na ośmieszaniu konwencji. Mamy więc celowe przemieszanie kultury masowej z wysoką, momentami wrażenie słowotoku i mamy człowieka, który chełpi się posiadaniem pewnej wiedzy, która jest jednak wyrywkowa, zamienia się w bełkot, w strumień zerojedynkowy.
Też zauważam wnikliwość analizy popkultury godną osiemdziesięcioośmioletniego Różewicza i podobne użycie kolokwializmów czy nowomowy popkultury. Koncept był, podejrzewam taki, lekkie foremki skierować na ciężkie tematy, tylko moim zdaniem te foremki tych tematów nie uniosły. Do tego Dehnel pisze o podobieństwie swoim, bażanta, ludzi i dawnych cywilizacji w przemijaniu, czyli podmiot powinien znaleźć się wewnątrz dziania, a odczytuje go jakby na skale stał ponad mierzwą ludzką i mówił o prawdach życia, które pojął, dostrzega. Może to tyko moje odczytanie, ale śmiem twierdzić, że to w tych tekstach widać
Poza tym wydaje mi się, że powinniśmy bardziej może porozmawiać o idei przyświecającej temu tomikowi niż krytykować klasycyzm… Spodobało mi się, że w tej poezji jest tyle odniesień, niemal w każdym utworze, natomiast aneks na końcu książki sprawił, że zaczęłam drążyć, szukać i poczułam się zainspirowana, odkryłam na przykład genialne zdjęcia Alberta Watsona…Tym samym twierdzę, że autor raczej wychodzi czytelnikowi naprzeciw.
Mnie ten aneks odrobinę zażenował. Kto umieszcza w poezji przypisy, uważa czytelnika za durnia. Naprawdę Jacek Dehnel myśli, że czytelnik nie zna państwa Urartu czy też nie wie, kto śpiewa „Sag mir wo die Blumen sind?”. Co prawda nie przebija to odnośników w Brzytwie okamgnienia, gdzie wyjaśniał kim są Andy Warhol i Gertruda Stein, jednak, ja jako czytelnik poczułem się odrobinę urażony, że autor powątpiewa w to, czy ukończyłem liceum ogólnokształcące, w którego to chociażby programie znaleźć można powyższe informacje. Jest to moim zdaniem kolejny symptom tego, o czym mówiłem już wcześniej – są to wiersze pisane „z wysokości”. Gratuluje autorowi, oczytania, znajomości osób, terminów i dat, ale z tego nie robi się poezji.
Moim zdaniem Jacek Dehnel pozostawia adresata z kilkoma głębokimi tezami, które warte są poddaniu świadomej refleksji (chociażby cykl „Ekran kontrolny”), ponadto te wiersze wcale nie są takie proste jak to się może wydawać, czytelnik nie prześlizguje się po nich z łatwością, zwłaszcza głośna lektura stanowi pewien wysiłek. Chciałabym z Tobą porozmawiać o tytule całego tomiku, jak również o cyklu noszącym taki sam tytuł znajdującym się na końcu książki. Jak Ty go rozumiesz, ten tytułowy „Ekran”? Mam wrażenie, że „ekran” to musi być jakieś światełko w podświadomości, które nas odczłowiecza, powoduje, że unikamy ludzkich reakcji, krępując się uczuć, bojąc się, że są przeterminowane, to oczywiście jedyne okno na świat dla niektórych, szklany ekran telewizora czy komputera, ciekawscy śledzą bacznie wydarzenia, jednak sytuacja, gdy jedna ważna sytuacja pogania drugą powoduje, że ulegają one szybko przedawnieniu pozostawiając w umyśle jedynie skrawki jakiegoś wrażenia, jakieś odpady historii mieszają się tutaj np. z meczem i poczynaniami rządu. Wydaje mi się, że jednak autor pozostawia nas z jakąś nadzieją na koniec.
Zgadzam się z Twoją interpretacją. To co zostaje po końcu nadawania, to tylko ekran kontrolny; ekran uproszczony, złożony z kilku kolorów, wielu kwadratów i prostokątów. Program był bogaty, były bażanty, slajdy z dzieciństwa, serial telewizyjny, You Tube, trochę fantastyki, informacje ze świata, program wspominkowy o znajomych i krewnych, przemieszczanie się środkami transportu, a na końcu był ekran kontrolny. Niestety podobnie miałem z nową książka Jacka Dehnela – najpierw dużo się działo, przełączałem kanały, żeby znaleźć coś dla mnie ciekawego, aż tu nagle koniec nadawania i ekran kontrolny, a ja niewiele zapamiętałem z tego, co było mi pokazane i bardzo bolą mnie oczy. Niestety jestem na „nie”.
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.
Urodzony we Wrocławiu. Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce. Jego teksty publikowały m.in. „Odra”, „Tygodnik Powszechny”, „Tygiel Kultury”, „Krytyka Polityczna”, „Gazeta Wyborcza” i „Twórczość”. W 2008 roku finalista Konkursu im. Jacka Bierezina, a w 2009 r. nominowany do nagrody kulturalnej "Gazety Wyborczej" wARTo. Stale współpracuje z czasopismem literacko-artystycznym „Rita Baum”, magazynem „Ha!art” i „Krytyką Polityczną”. Od 2008 r. współredaguje "młodoliteracki" dział miesięcznika „Odra” (8. Arkusz Odry). Mieszka we Wrocławiu.