książki / PROZA

Wycieczka do muzeum

Tadeusz Różewicz

Fragmenty książki Tadeusza Różewicza Wycieczka do muzeum. Wybór opowiadań, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Proza" 3 czerwca 2010 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wycieczka do muzeum

[frag­ment]

Od dwor­ca szła gru­pa ludzi. Męż­czyź­ni w kam­gar­no­wych płasz­czach, dziew­czę­ta w kolo­ro­wych swe­ter­kach i obci­słych spodniach, kobie­ty z mały­mi dzieć­mi. Nie­sio­no koszycz­ki z jedze­niem, tecz­ki z żół­tej świń­skiej skó­ry, apa­ra­ty foto­gra­ficz­ne. Męż­czyź­ni mie­li na nogach ozdob­ne pół­bu­ty na gru­bych pode­szwach, szy­te bia­ły­mi nić­mi. Nie­bo paź­dzier­ni­ko­we było pogod­ne, po zie­mi lecia­ły liście suche, rdza­we. Mija­li wiel­kie blo­ki; wszyst­kie okna były otwar­te, w pia­skow­ni­cach bawi­ły się dzie­ci, dzie­ci jeź­dzi­ły na rower­kach, huś­ta­ły się na huś­taw­kach, bie­ga­ły. Dalej sta­ło kil­ka stra­ga­nów z owo­ca­mi. Tabli­ca z napi­sem „Par­king strze­żo­ny”. Od stro­ny mia­sta nad­je­chał czer­wo­ny auto­bus, wypeł­nio­ny ludź­mi. Przez drze­wa widać było już zabu­do­wa­nia muzeum. Przed muzeum jest zie­le­niec. Kolo­ro­we ław­ki sto­ją pod topo­la­mi, wśród pociem­nia­łych już traw palą się czer­wo­ne kwia­ty. Przez krze­wy widać sze­re­gi jed­no­pię­tro­wych cegla­nych domów. Domy oto­czo­ne są dru­ta­mi. Pod topo­lą stoi sto­lik. Sie­dzi przy nim star­sza kobie­ta. Na sto­le leżą prze­wod­ni­ki po muzeum, książ­ki, albu­mi­ki z repro­duk­cja­mi.

- To cie­ka­we czy­ta­nie, kup pani, to moż­na czy­tać a czy­tać. Wszyst­ko tu jest: wywóz­ka, przy­wóz­ka i męki, i ciał spa­le­nie. Wszyst­kie opi­sy. War­te kupie­nia. – Kobie­ci­na zachwa­la­ła swój towar, ale jakoś nikt się nie kwa­pił z kupo­wa­niem.

Na pra­wo od pierw­sze­go blo­ku jest pla­cyk. Na pla­cy­ku sie­dzą ludzie, jedzą śliw­ki, kanap­ki, opa­la­ją się w słoń­cu. Pod gablot­ką z foto­gra­fia­mi opraw­ców.

- Pani, a gdzie jest ta szu­bie­ni­ca?… – Widzisz, tu jest ta szu­bie­ni­ca, gdzie go powie­si­li, a tam stał ten pałac, co on miesz­kał… – Zatrzy­ma­no się obok szu­bie­ni­cy. Była to drew­nia­na wiel­ka skrzy­nia z pokry­wą zło­żo­ną z dwóch czę­ści. Teraz pokry­wa była unie­sio­na i dwa jej skrzy­dła zwie­sza­ły się na zardze­wia­łych zawia­sach. Nad skrzy­nią na słu­pach umo­co­wa­na była poprzecz­na bel­ka, w bel­ce tkwił zakrzy­wio­ny hak. Doro­śli i dzie­ci zaglą­da­li do wnę­trza drew­nia­nej skrzy­ni, na zie­mi pokry­tej chwa­sta­mi leża­ły papier­ki, ogryz­ki owo­ców, pudeł­ka od papie­ro­sów. Męż­czy­zna, któ­ry stał za grup­ką dzie­ci, powie­dział dono­śnym gło­sem ni to do sie­bie, ni do całe­go świa­ta: – Ja bym go wie­szał pięć razy i ury­wał, zanim­bym go nie powie­sił. – Chodź­my stąd, powie­dzia­ła kobie­ta w sza­rych spodniach, bo już się zaczy­na kino. Otwar­ły się drzwi blo­ku i ludzie zaczę­li się prze­py­chać wąskim kory­ta­rzem do wnę­trza.

- War­to tam iść? – War­to. – A co poka­zu­ją? – A, róż­ne rze­czy. Daj­cie nam, ludzie, wyjść. Że też ludzie się tak pcha­ją. – A panie­necz­ka się nie pcha? – spy­tał męż­czy­zna. Sal­ka, w któ­rej wyświe­tla­ne są fil­my, jest mała. Mię­dzy krze­sła­mi krę­cą się dzie­ci. Doro­śli zasła­nia­ją im obraz… – Nic nie widzisz? – pyta chłop­ca zatro­ska­ny ojciec. – Nic tu nie będziesz widział, idź do przo­du, do bab­ci. – Na oknach zie­lo­ne zasłon­ki. Już na ekra­nie uka­zu­ją się pierw­sze czar­no-bia­łe obra­zy. Więź­nio­wie. Tru­py. Pie­lę­gniar­ki. Żywe tru­py. I znów całe sto­sy tru­pów. Dzie­ci, pie­lę­gniar­ki. Leka­rze. Żoł­nie­rze radziec­cy. Obra­zy drga­ją. Film się koń­czy. Drzwi blo­ku otwie­ra­ją się i ludzie mru­ga­jąc ocza­mi, wycho­dzą na świa­tło. Idą pusty­mi alej­ka­mi. Prze­wod­ni­cy opro­wa­dza­ją po obo­zie nową gru­pę zwie­dza­ją­cych. Ludzie ota­cza­ją prze­wod­ni­ka, któ­ry mówi: – Muszę powie­dzieć, że czę­sto gru­py zacho­wu­ją się tak, że trze­ba wręcz upo­mi­nać. Jesz­cze, jeśli cho­dzi o płeć żeń­ską, to zacho­wu­je się grzecz­nie, ale jeśli cho­dzi o płeć męską, to tak się zacho­wu­ją, że wręcz trze­ba wymy­ślać. Po pro­stu się bawią i śmie­ją. Lecz taka jest mło­dzież, gdyż nie wie, co to jest woj­na. Pro­szę sta­nąć tu, bli­żej. – Gdzie są te wło­sy, mówi­li, że tu są wło­sy, a ja tu żad­nych wło­sów nie widzę. Igna­siu, czy nie wiesz, gdzie są te pro­te­zy i wło­sy? – A na co ci pro­te­zy i wło­sy? Jak ja tu byłem przed dzie­się­ciu laty, to wszyst­ko tu było. Wszę­dzie tego było peł­no. – To oni tu sta­li, a ta bud­ka to pew­nie war­tow­nia. Chodź­my, zoba­czy­my, gdzie jest ta szu­bie­ni­ca. – Chło­piec w gra­na­to­wym ubran­ku szedł za mat­ką skrzy­wio­ny. – Mamo, tu nic nie ma, takie muzeum, ja już chcę iść, kie­dy poje­dzie­my? – Widzi­cie, sza­now­ni pań­stwo – mówił prze­wod­nik – tu jest szu­bie­ni­ca zbio­ro­wa, gdzie wie­sza­no naraz dzie­się­ciu więź­niów, pew­ne­go razu wie­sza­no tu mło­de­go czło­wie­ka, któ­ry urwał się ze sznu­ra, jed­nak wie­sza­no go dru­gi raz i znów się urwał, lecz go powie­szo­no, mimo że, jak wia­do­mo, ist­nie­je pra­wo sza­no­wa­ne przez wszyst­kie naro­dy, iż urwa­ne­mu z szu­bie­ni­cy daru­je się życie, to jed­nak hitle­row­cy powie­si­li tego męż­czy­znę po raz trze­ci, wbrew pra­wom ludz­ko­ści, gdyż trze­ba znać pod­stęp­ność i cha­rak­ter Krzy­ża­ków, co tak pięk­nie opi­sał Sien­kie­wicz w Krzy­ża­kach i Kra­szew­ski w Sta­rej baśni, a teraz przejdź­my dalej…

Prze­wod­nik pro­wa­dził dalej swo­ją gro­mad­kę i mówił: – Cza­sem wie­czo­ra­mi zamy­ślam się, pro­szę pań­stwa, i robię róż­ne obli­cze­nia, zgła­dzo­no tu czte­ry milio­ny ludzi, więc obli­czam, gdy­by usta­wić jed­ne­go czło­wie­ka na dru­gim, te czte­ry milio­ny, to utwo­rzy­ło­by to wyso­kość się­ga­ją­cą do ciał nie­bie­skich, a gdy­by ich usta­wić koło sie­bie… – Cicho być, słu­chaj, co pan mówi… – pój­dzie­my teraz przez bra­mę i obej­dzie­my całe muzeum, wszyst­ko zoba­czy­my i wszyst­ko opo­wiem… wszyst­ko będzie, wszyst­ko, choć tu zosta­ły tyl­ko nie­wiel­kie ilo­ści i są one jak­by sym­bo­lem… a więc powiedz­my, wiszą w tej sali modli­tew­ne sza­ty żydow­skie, star­si ludzie to wie­dzą, jak Żydzi wyglą­da­li, gdy się modli­li, sza­ty te zakła­da­li na gło­wę, jak wie­my, Żydów wymor­do­wał Hitler i w Pol­sce pra­wie ich nie ma, mło­dzi więc tych rze­czy nie mogą wie­dzieć… na pra­wo będzie barak tu posta­wio­ny, podob­ny do tych, jakie były w kobie­cym obo­zie w Brze­zin­ce, gdzie rów­nież póź­niej pój­dzie­my i wszyst­ko obej­rzy­my, a teraz pro­szę za mną kolej­no…

- Gra­żyn­ko, Gra­żyn­ko, chodź tu do mamu­si. Pani, chodź­my do tam­te­go blo­ku, mój sta­ry już był i mówi, że tam jest wszyst­ko. – No to idź pani. – Kie­dy samej to tak nie­mi­ło i nawet się boję. Gra­żyn­ko, chodź tu z mamu­sią. Chcesz cze­ko­lad­kę? Upa­pra­łaś się. – Mamo, a gdzie to kino? – Kino będzie póź­niej. Panie Józe­fie, niech nam pan opo­wie, bo ten prze­wod­nik to tyl­ko jak z książ­ki, a pan to wszyst­ko widział i wie.

- Cóż ja tu pani opo­wiem, tych drzew tu nie było jesz­cze wte­dy, gład­ko było. Przy­cho­dził trans­port, to gład­ko, grzecz­nie przyj­mo­wa­no. Dzie­ci ja tu żad­nych nie widzia­łem. Tu dzie­ci nie było. Nie wiem, czy tu było zło­to. Jak ktoś przy­cho­dził, to wszyst­ko odda­wał i wszyst­ko było zapi­sa­ne, przy wyj­ściu wszyst­ko otrzy­my­wał. Ubra­nie, koszu­lę i rze­czy. Nawet było upra­ne i upra­so­wa­ne. No, ale jak kto nie wycho­dził, to wszyst­ko tu zosta­wa­ło. No tak. Pani, kto tam zdję­cia robił. Nikt tu zdjęć takich nie robił. To wszyst­ko teraz tak urzą­dzo­ne. Umarł, a potem zdję­cia mu robi­li czy jak? – Mówi­li, panie Józe­fie, że tu są wło­sy po kobie­tach, a tu nic nie ma. – I cóż pani po tych wło­sach, na pew­no gdzieś są.

- Pro­szę pań­stwa – mówił prze­wod­nik – jak wie­my, hitle­row­cy nisz­czy­li też kale­ki i inwa­li­dów pozo­sta­łych z pierw­szej woj­ny świa­to­wej, a to dla­te­go, żeby im nie wypła­cać ren­ty. Byli oni cię­ża­rem, ponie­waż nie pra­co­wa­li. Więc tyl­ko u nas spa­lo­no ich szes­na­ście tysię­cy.

- Igna­siu, tu chodź, chodź­że prę­dzej, tu są te pro­te­zy. Mój Boże! Jak­że czło­wiek taką szy­nę nosił. – A tu cał­kiem zgrab­na nóż­ka dam­ska – mówi figlar­nie pan Ignaś. – Chodź­że dalej. – Mamu­siu, a dla­cze­go tu tyle pro­te­zów? Co one tu robią? A czy­je to są nogi? – Głu­pie dziec­ko!

Prze­wod­nik, były wię­zień obo­zu, ma naj­lep­szą wolę. Rze­czo­we infor­ma­cje, cyfry, kilo­gra­my odzie­ży, wło­sów kobie­cych, tysią­ce pędz­li do gole­nia, szczo­tek i misek, milio­ny spa­lo­nych ciał prze­pla­ta uwa­ga­mi moral­ny­mi, filo­zo­ficz­ny­mi, afo­ry­zma­mi wła­sne­go wyro­bu, cyta­ta­mi z lek­tu­ry i tak dalej. Chce zbli­żyć zwie­dza­ją­cych do tego „pie­kła”, któ­re otwie­ra­ło się za bra­mą muzeum. Cią­gle pod­kre­śla, jak­by się zresz­tą tłu­ma­cząc przed zwie­dza­ją­cy­mi, że to wszyst­ko, co się teraz w muzeum znaj­du­je, jest tyl­ko cząst­ką i nie moż­na tego opi­sać, co się tu dzia­ło. Pie­kło. – To prze­cho­dzi ludz­ką wyobraź­nię i nie moż­na tego opi­sać sło­wa­mi, więc musi­cie sobie sami wyobra­zić.

- A kie­dy pój­dzie­my do Brze­zin­ki? Dale­ko to? – Będzie dwa kilo­me­try. Tam to dopie­ro było. W Brze­zin­ce nie ma kom­plet­nie nic. Nic a nic. Nie wiem, czy war­to cho­dzić. – Na te ubran­ka dzie­ci to nie mogę patrzeć, ale smocz­ki to, myślę, póź­niej poło­żo­no jako deko­ra­cję. Już mnie nikt nie powie, że te smocz­ki leżą tyle lat. Prze­cież smo­czek z gumy, to się popsu­je. A to tak urzą­dzo­ne, żeby czło­wiek mógł sobie wyobra­zić. Na waliz­kach dużo nie­miec­kich napi­sów. Nie­miec­kie nazwi­ska. Widzia­łeś, Igna­siu? Niem­ców tu przy­wo­zi­li. A te koszycz­ki jesz­cze jak nowe. Pawi­lon węgier­ski jest bar­dzo skrom­ny.

(…)


Ta stara cholera

Cze­mu obcą mi wio­skę z zwy­kłych lip gro­ma­dą
Wspo­mi­nam, jak dostęp­ną nie­gdyś tajem­ni­cę,
Gdzie owiec zna­ko­wa­nych natło­czo­ne sta­do
Napeł­ni­ło – już zni­kłą na zawsze uli­cę?…
Bole­sław Leśmian

Kobie­ta pod­pie­ra się laską i wspi­na w górę, pokrzy­ku­je na kro­wy. Jesz­cze wyglą­da jak worek wypcha­ny szma­ta­mi. Ale już widzę twarz kolo­ru razo­we­go chle­ba i małe jak kwiat­ki lnu oczy. War­gi zwię­dłe, wessa­ne do wnę­trza. Przy­sta­je, roz­glą­da się, jak­by szu­ka­ła grzy­bów. Zatrzy­mu­je się o krok przede mną. Mówi ni to do sie­bie, ni to do mnie. Na nogach ma czar­ne poń­czo­chy i pół­bu­ty na żół­tej „sło­ni­nie”. Zaczy­na się roz­mo­wa o pogo­dzie, o grzy­bach, o wczo­raj­szym desz­czu. Kobie­ta przy­sia­da bokiem na wytar­tej gra­na­to­wej kurt­ce. Mówi. Jej sło­wa łączą się, docie­ra­ją do mnie. Zaczy­na­ją we mnie żyć. Zosta­ną.

- …bez laski wio­sną trzy razy upa­dłam, a raz tak moc­no, że nie wsta­łam, aż mi samo prze­szło, patrzę, czy jakie­go grzyb­ka nie znaj­dę. W tym roku grzy­bów nie ma, tro­chę sinia­ków i pod­pie­niek, a wie pan, tu na łąkę przy­cho­dził taki jeden, to musiał być nie z Pol­ski, tyl­ko z zagra­ni­cy. On tu na kocu leżał roze­bra­ny i gaze­tę czy­tał. A tu, panie, też jeden chłop, sąsiad, ma kro­wy i dwa cie­lę­ta. Tam­ten leżał na tym słoń­cu i pew­nie spał, bo jak te cie­lę­ta do nie­go pode­szły, to się nie ruszał. To te cie­lę­ta pode­szły do nie­go bli­sko i zaczę­ły go tam łba­mi trą­cać, to się zerwał i zaczął odga­niać gaze­tą. To te cie­la­ki chcia­ły mu tę gaze­tę zjeść i do nie­go… zła­pał ubra­nie i w las… to tak ucie­kał! a ja od śmie­chu o mało nie sko­na­łam… A pan to na wcza­sach czy pry­wat­nie?
– Ani tak, ani tak…
– To pan pew­nie w tym domu za mostem miesz­ka… ale żeby pan widział, jak one chcia­ły mu gaze­tę wyrwać, a on zaczął ucie­kać, to się tak śmia­łam, musi być z zagra­ni­cy… Iza­be­la! Iza­be­la, wróć!! Gdzie to leci, ścier­wo!… Widzę, że ma pan jesz­cze strup od tej ospy… Ja to się szcze­pi­łam pierw­szy raz sześć­dzie­siąt lat temu nazad. A teraz też się szcze­pi­łam, jed­na pani zna­jo­ma, co ma dwóch synów, to też tak jak pan, mówi, że u synów już śla­du nie ma, a ona cią­gle nosi strup. Wie pan, oglą­da­łam wczo­raj w tele­wi­zji te ospe we Wro­cła­wiu. Poka­za­li wczo­raj mia­sto, i szpi­ta­le, i tych cho­rych. To mówię panu, że strasz­nie patrzeć. Jeden to miał całą twarz w dzio­bach, a ple­cy to jak­by gro­chu nasy­pał, albo taki chłop­czyk, sie­dem może lat, to te stru­py miał aż pod ocza­mi i krew się z tego lała… jak Pan Bóg coś dopu­ści, to nic i nikt nie pomo­że… praw­da, panie?
– Gdzie by tam Pan Bóg ludzi ospą zara­żał…
– To jak pan uwa­ża?
– Każ­dy rozu­mu­je po swo­je­mu, ale Pan Bóg na pew­no ludzi ospą nie zara­ża ani nie wywo­łu­je wojen…
– Pew­nie. Wie pan, ja mam już sześć­dzie­siąt dzie­więć lat, ale pamię­tam, jak mia­łam osiem lat, to moja ciot­ka jecha­ła z odpu­stu, to jom popro­si­łam, żeby mnie ze sobą zabra­ła, bo ciot­ka była moją chrzest­ną, ale ona była nie­chęt­na, bo powia­da, że u nich na wsi ospa. Ale tak ją pro­si­łam, aż mnie zabra­ła. To tam na tej wsi widzia­łam jed­ną kobie­tę. Cho­rą. Była to trzy­dzie­sto­let­nia kobie­ta, jesz­cze mło­da. To ją tam, panie, zoba­czy­łam na łóż­ku. Cała była poskle­ja­na. Jak jeden strup. Cała twarz. I usta zale­pio­ne. Jak księ­dza wezwa­li, to zapy­tał: „Po cóże­ście mnie tu wezwa­li, czy nie widzi­cie, że ust nie otwie­ra”. Bo to wte­dy ludzie byli głup­sze i nie szcze­pi­li się, choć już wte­dy było szcze­pie­nie, bo ja się szcze­pi­łam… Iza­be­la! Iza­be­la, zga­go, gdzie idziesz! Pić pew­nie chce… Ja przed woj­ną to prze­pra­co­wa­łam dwa­dzie­ścia lat we dwo­rze, a potem jesz­cze dzie­sięć w dru­gim, u pana Niwiń­skie­go.
Ja tam nie mówię, jak to teraz inne ludzie, że tu przy­szli ze swo­ich wil­lów, co mie­li tam. My pra­co­wa­li we dwo­rze. Jak ta dru­ga woj­na wybu­chła, to sprze­da­li my kro­wę, mąż konia doku­pił i dora­biał po ludziach. Niem­cy go wzię­li w roku 1942 na pod­wo­dę i zgi­nął bez śla­du. Pisał dwa listy z dro­gi, jeden zza Buga, a dru­gi gdzieś z Kijo­wa, a potem nic. Pisa­łam do tego puł­ku, to mi odpi­sa­li, że mąż zgi­nął. O ren­tę się sta­ra­łam, to mi powie­dzie­li, że trze­ba było wcze­śniej i w miej­scu zamiesz­ka­nia się sta­rać. A co to czło­wiek sam wie. Teraz jestem u syna. A jak­by tak do Gomuł­ki napi­sać, jak pan myśli? A u tego syna mi źle. Syno­wa zła. Cały­mi lata­mi się nie ode­zwie, tyl­ko cza­sem „ty sta­ra cho­le­ro!” i drzwia­mi trza­śnie. Prze­cie za dar­mo chle­ba nie jem. Choć­by te kro­wy. Od świ­tu pasę i od czwar­tej do ósmej wie­czo­rem. Rano wydo­ję. A to coś upio­rę, to wnu­kom śnia­da­nie przy­go­tu­ję, cały czas w koło­wro­cie, jak to w domu. Ta star­sza wnucz­ka to nawet szko­łę skoń­czy­ła, a teraz sie­dzi w domu i nic nie robi. Pal­ce se uma­lo­wa­ła lakie­rem czer­wo­nym i teraz buty na śpil­kach za czte­ry­sta zło­tych kupi­ła, ale żeby tu przy­szła do tych krów, to nigdy, a ja już mam sześć­dzie­siąt dzie­więć lat. Ten wnuk, młod­szy, to ma dobre ser­ce i mówi „nic się, bab­ciu, nie martw, jak szko­łę skoń­czę, to się z domu wypro­wa­dzę i cie­bie zabio­rę”. Bo o to się mar­twię, żeby dłu­go nie leżeć, jak zacho­ru­ję. A syn też się zmie­nił pod wpły­wem tej syno­wej i do mnie źle się odno­si. Syno­wa jest ze wsi, ale pięć lat była we War­sza­wie. Przy ludziach potra­fi mu tak odpo­wie­dzieć, prze­pra­szam za wyra­że­nie, pod­nie­sie kiec­kie i prze­pra­szam za wyra­że­nie, mówi… ty… tu mnie w… poca­łuj… tak, panie. Cza­sem rano wycho­dzę, żeby sobie tro­chę gru­szek uzbie­rać, co spad­ną, to ona zawo­ła dzie­ci, grusz­ki każe otrzęść i wszyst­ko w poko­ju zamknie. Nigdy nic moje­go nie upie­rze, choć­by tej chust­ki z gło­wy. Jak pie­rze, to moje nogą odgar­nie i sama muszę prać. A mam teraz w poło­wie cia­ła rema­tyzm… Widzi pan, jak to na tych moto­rach jeż­dżą, ludzie mają teraz tych moto­rów a mają. Czy­ta­łam w gaze­cie, że jeden się zabił… Iza­be­la! Iza­be­la, gdzie idziesz!! Wróć… czy­ta­łam w gaze­cie, że razem ludzi wię­cej od tych jazd zgi­nę­ło jak śmier­cią praw­dzi­wą. Kie­dy to? Wczo­raj spadł samo­lot i wszyst­kie ludzie, czter­dzie­ści chy­ba, zgi­nę­ło. Ano takie cza­sy. źle mi u syna, ale mia­łam lepiej, to sobie zmie­ni­łam, a teraz żału­ję, ale wstyd się wra­cać. Jak mnie raz syn po pija­ne­mu wygnał, to się zabra­łam i wyje­cha­łam do mia­sta, do krew­nia­ków. A im się dobrze powo­dzi, jest ich tyl­ko dwo­je. On to robi trum­ny. Ma swój zakład. I swo­je wień­ce, krzy­że i kara­wan. Wszyst­ko. W domu było tyl­ko ich dwo­je, pies, tro­chę kur i ja. Robo­ty nie­wie­le, a dobrzy byli. Czy to jakiś owoc był w domu, czy mię­so, to się pyta­li, „a co cio­cia lubi, a co cio­cia woli”, albo jak była ryba goto­wa­na czy wędzo­na, albo jak się zacze­ny wino­gro­na… wszyst­ko dla mnie było, nigdy nie cho­wa­li przede mną. Cza­sem umy­łam kara­wan, to on wycią­gnął sto zło­tych i mówi, „niech cio­cia weź­mie, cio­cia kara­wan umy­ła”, a jak ona zoba­czy­ła, to też do mnie leci i mówi, „a co to, on lep­szy ode mnie, cio­cia kara­wan umy­ła, niech cio­cia weź­mie ode mnie też pięć­dzie­siąt zło­tych…”, a ten ich pies to mnie tak polu­bił, że wszę­dzie za mną latał i raz wyle­ciał na uli­cę, to go auto­bus prze­je­chał. Ale wyje­cha­łam od nich, a teraz żału­ję. Wie pan, jak to mat­ka. Syn kie­dyś nogi poła­mał, to zaraz do mnie tele­gram przy­szedł: „przy­jedź, bab­ciu kocha­na, natych­miast, wszy­scy pro­si­my”, no to przy­je­cha­łam. Tam­ci nie chcie­li mnie puścić. Aż się pognie­wa­li. Mówi­li „damy ci na dro­gę, jedź tam i wróć, a rze­czy nie zabie­raj, tyl­ko tyle, ile trze­ba”, ale ja, jak to mat­ka, rzu­ci­łam wszyst­ko i wyje­cha­łam. A teraz wstyd mi tam wra­cać. Sie­dzę tu, ale mi tu źle. A syno­wa nigdy ina­czej się nie ode­zwie tyl­ko „ty sta­ra cho­le­ro”. I tak już ze dwa­dzie­ścia lat. Przez dwa mie­sią­ce, na począt­ku, to była tro­chę lep­sza, raz mnie nawet cukier­ka­mi poczę­sto­wa­ła. Syn też się przy niej zmie­nił i czę­sto do mat­ki cho­le­ru­je, „a bo sta­ry nie czło­wiek…” powia­da do mnie… „ryba to nie mię­so, a sta­ry czło­wiek to nie czło­wiek…”, a ja mu na to, „żebyś ty sta­ry nie był! Jak się tam, na zam­ku, powie­sisz, to nie będziesz sta­ry!”. Jak go ten wóz przy­wa­lił, to tele­gram po mnie przy­sła­li. Wnucz­ki im wycho­wa­łam. Do szko­ły zawsze poszy­ko­wa­łam. Ten młod­szy ma lep­sze ser­ce, cza­sem mi coś przy­nie­sie. Jak leża­łam cho­ra, to mi zawsze coś do picia przy­niósł. A potem to leża­łam i cze­ka­łam. Cał­kiem opusz­czo­na. – Kobie­ta odwi­nę­ła rękaw kafta­na i poka­za­ła ramię pokry­te bia­ły­mi cęt­ka­mi.
– Widzi pan, jesz­cze śla­dy noszę, bo jak ta star­sza prze­sta­ła ssać pierś, to nie chcia­ła spać, tyl­ko pła­ka­ła. I tak paznok­cia­mi szczy­pa­ła skó­rę, to mat­ka ją wali­ła i dziew­czy­na się dar­ła. Ser­ce mnie bola­ło, to ją do sie­bie do łóż­ka zabie­ra­łam. To mnie przed zaśnię­ciem tak paznok­cia­mi szczy­pa­ła, aż skó­ra pęka­ła i do tej pory noszę śla­dy. Ten pie­sek, co pan wid
zi, to lada­co, nie pomo­że naga­niać, bo od małe­go nie przy­uczo­ny. Nie rozu­mi, jak się do nie­go mówi. Cza­sem leci, ale nie słu­cha. Iza­be­la! Iza­be­la, ścier­wo, gdzie idziesz!! Muszę przy­siąść, bom się zmę­czy­ła. Tak, panie, myślę tyl­ko o tym, żeby dłu­go nie leżeć, jak zacho­ru­ję. Raz to mnie syn wypę­dził, bom go nie posłu­cha­ła. Przy­szedł wte­dy pija­ny i kazał dać konio­wi siecz­ki. Ale ja cały dzień cho­dzi­łam i siły nie mia­łam, to mówię, „jestem taka zmę­czo­na, niech Zby­siu pod­rzu­ci”, a on jak nie wrza­śnie, „siedź! bab­ka pój­dzie!”, a ja: „nie pój­dę, bo sił nie mam, cały dzień cho­dzi­łam”, i tak od sło­wa do sło­wa, aż mnie zła­pał za kaftan pod szy­ją i zaczął potrzą­sać, a ja mia­łam laskę w ręce i mówię, „puść, syn­ku, bo cię ude­rzę”, i potrą­ci­łam go w nogę, to on się wte­dy wściek, poła­mał laskę i wrzesz­czy „won, ścier­wo!”. Wypę­dził mnie z domu. To poszłam. Jesz­cze mia­łam gdzie iść. A ten wypa­dek miał potem i pro­si­li. To znów wró­ci­łam. Tak, panie… a pan tu sie­dzi i się uczy?
– Czy­tam.
– A co to pan ma za książ­kę?
– To bar­dzo cie­ka­wa książ­ka, o Mistrzu Spra­wie­dli­wo­ści. O takim nauczy­cie­lu, co żył sto lat przed naro­dze­niem Jezu­sa.
– A ja w zeszłym roku czy­ta­łam książ­kę o jed­nym zakon­ni­ku.
– Jaki mia­ła tytuł? Kto ją napi­sał?
– Nie pamię­tam, bo pamięć mam na sta­rość gor­szą. Jakoś tak się nazy­wał. Książ­ka ta nazy­wa­ła się Grze­chy czy jakoś tak. Też zapo­mnia­łam. Ale co tam się dzia­ło, dobrze pamię­tam. Jesie­nią i zimą jest wię­cej cza­su, to i poczy­tać moż­na. Prze­czy­ta­łam tę książ­kę i bar­dzo mi się spodo­ba­ła. Ten zakon­nik był bar­dzo dobry dla ludzi. Dla ludzi, co gło­do­wa­li, wyno­sił kawa­łek chle­ba albo sło­ni­ny, dla dzie­ci miał zawsze cukier­ki, to lata­ły za nim cały­mi chma­ra­mi. Aż go oskar­ży­li, że ma dia­bła. Panie, com się uśmia­ła! Bo mu tak dowo­dzi­li, że dia­bła ma w brzu­chu, co mu tak tam kru­czy. Iza­be­la! Iza­be­la!! Gdzie to lezie, zara­za… muszę zagnać, bo w zagaj­nik pój­dzie… Widzi pan, jak to na tych moto­rach wary­ju­ją, ist­ne wary­ja­ty! Ale widać pie­nią­dze mają, jak kupu­ją. Ale tam­to trze­ba po kolei opo­wie­dzieć. Jak było. Cie­ka­wa książ­ka. Wnu­czek mi przy­niósł, z biblio­te­ki. Czy­ta­łam i śmia­łam się, i pła­ka­łam. Cie­ka­wie napi­sa­ne. Takem się, panie, uśmia­ła, jak tam jeden w tym zako­nie miał klu­cze, to go wzie­ni za świę­te­go Pio­tra, a znów dru­gie­go za świę­te­go Jana. Aż się pobi­li… Hej! Gdzie to poszła!

Kobie­ta pod­no­si się z zie­mi… Stoi przede mną, wycie­ra rogiem chust­ki jasne, nie­bie­skie jak kwiat­ki lnu oczy.

1964

Nowa szkoła filozoficzna

[frag­ment]

Był koniec paź­dzier­ni­ka, a może koniec listo­pa­da 1945 roku. Zastu­ka­łem do bia­łych drzwi. Ode­zwa­ło się za drzwia­mi jak­by mru­cze­nie, pochrzą­ki­wa­nie gru­be­go zwie­rza. Wsze­dłem do gabi­ne­tu filo­zo­fa. Był to naj­wy­bit­niej­szy pol­ski filo­zof współ­cze­sny, zda­je się, uczeń Hus­ser­la.

Zapi­sa­łem się jesie­nią na uni­wer­sy­tet. Pro­fe­sor wykła­dał na naszym roku: wstęp do teo­rii pozna­nia. Pło­nę­ła we mnie dziw­na ambi­cja, aby pomi­ja­jąc wszel­kie pośred­nie stop­nie wta­jem­ni­cze­nia nauko­we­go, zapi­sać się na semi­na­rium.

Ukło­ni­łem się filo­zo­fo­wi, obja­śni­łem krót­ko, kim jestem, skąd się wzią­łem w jego gabi­ne­cie, i popro­si­łem o przy­ję­cie na semi­na­rium. Pro­fe­sor uśmiech­nął się. Chra­pli­wym, cie­płym gło­sem wyja­śnił, że muszę przed­tem zapi­sać się na pro­se­mi­na­rium. Skrzy­wi­łem się. Pro­fe­sor przyj­rzał mi się uważ­niej i powie­dział: „No cóż, pro­szę pana, co pan czy­tał z filo­zo­fów, co pan zna? Pro­szę mi opo­wie­dzieć”. Zaczą­łem sobie gorącz­ko­wo przy­po­mi­nać.

Bar­dzo mi się podo­ba­ła pięk­na gło­wa uczo­ne­go. Była to pre­cy­zyj­na maszy­na, skon­stru­owa­na przed pięć­dzie­się­ciu chy­ba laty w sław­nych uczel­niach nie­miec­kich. Mimo znisz­czeń wojen­nych pra­co­wa­ła świet­nie. Było to nie­zwy­kłe zja­wi­sko. Cza­sem tyl­ko w cza­sie wykła­du pro­fe­sor spo­glą­dał w okno i mil­czał chwi­lę. Za oknem był kawa­łek muru, listo­pa­do­we nie­bo.

Sta­łem przed nim w saper­kach przy­nie­sio­nych „z lasu” i przy­po­mi­na­łem sobie filo­zo­fów.
– Czy­ta­łem Sokra­te­sa – powie­dzia­łem sta­now­czo i zamil­kłem.
Pro­fe­sor uśmiech­nął się i prze­chy­lił gło­wę.
– Wła­ści­wie nie Sokra­te­sa, tyl­ko Pla­to­na o Sokra­te­sie – popra­wi­łem się. – Czy­ta­łem Pla­to­na, Nie­tz­sche­go…
Pro­fe­sor znów się życz­li­wie uśmiech­nął.
– Czy­ta­łem też Ewo­lu­cję twór­czą Berg­so­na – dorzu­ci­łem z dumą. Nie mogłem sobie przy­po­mnieć wię­cej nazwisk ani ksią­żek, a pro­fe­sor jak­by na coś jesz­cze cze­kał… Powo­li zaczę­ły mi się przy­po­mi­nać jakieś nazwi­ska ze sztu­bac­kich cza­sów. Nazwi­ska „filo­zo­fów” i kole­gów, z któ­ry­mi mówi­ło się o sen­sie życia, o celu naszych dzia­łań, o Bogu.
– Czy­ta­łem jesz­cze Spen­ce­ra i Dra­pe­ra – oba te nazwi­ska wymó­wi­łem nie­zbyt pew­nie, bo już nie pamię­ta­łem, o czym oni pisa­li. Jed­nak jed­ne­go z nich czy­ta­li­śmy ze Zbysz­kiem w par­ku. Na rok przed wybu­chem woj­ny. Była to książ­ka, a raczej bro­szu­ra, w podar­tej zie­lo­nej okład­ce. Była napi­sa­na przez Spen­ce­ra albo przez Dra­pe­ra. W tej chwi­li nie pamię­ta­łem jed­nak ani tytu­łu książ­ki, ani jej tre­ści. Zapo­mnia­łem w cza­sie oku­pa­cji hitle­row­skiej. Może zresz­tą książ­kę napi­sał ktoś inny. Teraz przy­po­mnia­łem sobie jeden frag­ment, była tam mowa o dogma­tach wia­ry kato­lic­kiej i autor zapy­ty­wał uszczy­pli­wie: „Czy ktoś widział palec Ducha Świę­te­go?”. Pamię­ta­łem o tym pal­cu, ale nie wie­dzia­łem, o co cho­dzi­ło tam­te­mu filo­zo­fo­wi, więc dałem spo­kój i nic o tym wszyst­kim pro­fe­so­ro­wi nie mówi­łem. Po chwi­li mil­cze­nia znów wymie­ni­łem nazwi­sko: Freud. Pro­fe­sor poru­szył się. Tu dziw­nie wyraź­nie pamię­ta­łem jakieś żar­ty na temat pew­ne­go snu, w któ­rym śpią­cy otwie­rał dol­ną szu­fla­dę komo­dy i zała­twiał się do tej szu­fla­dy; mia­ło to ozna­czać stłu­mio­ną w dzie­ciń­stwie chęć sto­sun­ku płcio­we­go z nia­nią. Ale to były żar­ty. Nato­miast jeśli cho­dzi o nogę, to byłem pewien, że czy­ta­łem o roli nogi w życiu sek­su­al­nym w książ­ce Freu­da. Wywo­dy uczo­ne­go wyda­ły nam się takie śmiesz­ne, że wyuczy­li­śmy się ich ze Zbysz­kiem na pamięć. Jesz­cze w tej chwi­li mogłem wyre­cy­to­wać pro­fe­so­ro­wi frag­men­ty doty­czą­ce nogi: „Noga jest odwiecz­nym sym­bo­lem płcio­wym już w mitach, odpo­wied­nio do tego but lub pan­to­fel jest sym­bo­lem nie­wie­ścich czę­ści płcio­wych; sto­sow­nie do tego w per­wer­sji odpo­wia­da­ją­cej fety­szy­zmo­wi tyl­ko brud­na i nie­mi­le wonie­ją­ca noga jest przed­mio­tem płcio­wym… Noga jest poj­mo­wa­na w miej­sce człon­ka u kobie­ty, któ­re­go brak przez dzie­ci bywa sil­nie odczu­wa­ny…”. Oczy­wi­ście pew­ne logicz­ne czło­ny tych nauko­wych wywo­dów były przez nas opusz­czo­ne i wycho­dzi­ły z tego takie idio­tycz­ne histo­rie, że pęka­li­śmy ze śmie­chu.

Pro­fe­sor pochy­lo­ny w moją stro­nę cze­kał jak­by na nowe nazwi­ska. Nie­ste­ty, wymie­ni­łem pra­wie wszyst­kie zna­ne mi pozy­cje z filo­zo­fii. Wspo­mnia­łem o pesy­mi­ście Scho­pen­hau­erze. Z wiel­kiej jak­by ciem­no­ści, z głę­bo­kiej stud­ni, z mgły dzie­ciń­stwa wydo­by­ło się jesz­cze jed­no nazwi­sko. Ale nie powie­dzia­łem tego nazwi­ska pro­fe­so­ro­wi. Nazwi­sko mia­ło obce brzmie­nie i nigdzie już o nim nie czy­ta­łem od cza­su, jak wysze­dłem z dzie­ciń­stwa: Mul­ford. Tak nazy­wał się ten tajem­ni­czy filo­zof. Mul­for­da nie czy­ta­łem, bo nie zna­łem jesz­cze wte­dy liter alfa­be­tu, czy­tał go w dębo­wym łożu sta­rzec, któ­ry miał żonę z czar­ny­mi, palą­cy­mi ocza­mi. Nie­ste­ty, o Mul­for­dzie wie­dzia­łem bar­dzo mało. Nie pamię­ta­łem już, czy pisał o hip­no­ty­zmie, czy o higie­nie, może pisał o hipo­po­ta­mach, a może o haszy­szu. W każ­dym razie był on praw­do­po­dob­nie Angli­kiem.

Było to ostat­nie nazwi­sko, jakie wymie­ni­łem, a wła­ści­wie pomy­śla­łem. Mul­ford mylił mi się zresz­tą z muflo­nem. Ale nigdy nie byłem zupeł­nie pewien, jak wyglą­da muflon. Gdzie to zwie­rzę żyło i czym się żywi­ło? Jed­nak co do muflo­na mia­łem jakąś pew­ność, że ma zakrę­co­ne rogi i dłu­gą, weł­ni­stą sierść. Być może, daje mle­ko. Ale to są już domy­sły. O Mul­for­dzie nie wie­dzia­łem nic.

Oczy­wi­ście sły­sza­ło się też i o Kan­cie, ale tyl­ko w żar­tach. Podob­no Kant powie­dział: „Nie­bo gwiaź­dzi­ste nade mną, pra­wo moral­ne we mnie”. To było chy­ba wszyst­ko. Cze­ka­łem teraz, co mi powie pro­fe­sor.

Sza­re oczy pro­fe­so­ra zapa­li­ły się na chwi­lę i zga­sły. Był znu­żo­ny, ale chy­ba w środ­ku bawił się dosko­na­le; a może był tyl­ko zmę­czo­ny i zdzi­wio­ny.
– Wy wal­czy­li­ście z bro­nią w ręku, my chro­ni­li­śmy myśl ludz­ką. Wy w lesie, my, gdzie się dało… jest pan przy­ję­ty do mnie na pro­se­mi­na­rium. Czy­ta­my tam teraz Hume­’a Trak­tat o natu­rze ludz­kiej. – Podał mi rękę. Ukło­ni­łem się i wysze­dłem z gabi­ne­tu filo­zo­fa. Po tej roz­mo­wie posze­dłem na obiad do sto­łów­ki aka­de­mic­kiej. Sta­łem za krze­słem jakie­goś stu­den­ta i cze­ka­łem, aż zje swo­ją por­cję, pobrzę­ku­jąc łyż­ką o bla­sza­ną miskę. Wszy­scy jedli tutaj bar­dzo pręd­ko, bo nad ich gło­wa­mi sta­li z kwit­kiem albo z łyż­ką w ręce inni głod­ni. Gwar i zaduch był tu wiel­ki.

Do domu wró­ci­łem po połu­dniu. Poło­ży­łem się na łóż­ku i patrzy­łem w sufit. Przy­my­ka­łem powie­ki. Myśla­łem. Mówi­łem do sie­bie o spra­wach podob­no naj­waż­niej­szych w życiu czło­wie­ka. Stwier­dzi­łem jesz­cze raz: „To wszyst­ko nie ma sen­su”. Wszyst­ko. Życie. Czy moż­na do tego coś dodać? Już przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi wyzna­czy­łem sobie datę. Dzień, w któ­rym popeł­nię samo­bój­stwo. Dokład­ne ozna­cze­nie roku, mie­sią­ca, dnia, a nawet godzi­ny spra­wi­ło mi jakąś ulgę. Zda­wa­ło mi się, że takie postę­po­wa­nie roz­wią­zu­je mi ręce w sto­sun­ku do ludzi i daje swo­bod­ne postę­po­wa­nie. Mówi­łem sobie: „Nie jestem z nikim zwią­za­ny, nic mnie nie obcho­dzi”.

Przede wszyst­kim nie cier­pię ludzi. Brak życz­li­wo­ści do innych osob­ni­ków tego same­go gatun­ku jest pew­nie cechą czło­wie­ka współ­cze­sne­go. Jesz­cze kie­dy wszyst­kim jest wygod­nie, to się uśmie­cha­ją, ale wystar­czy wleźć do natło­czo­ne­go auto­bu­su… Patrzą na sie­bie z wście­kło­ścią i obrzy­dze­niem. Tyl­ko idio­ci żar­tu­ją i robią pogod­ne miny. Resz­ta patrzy z tępą obo­jęt­no­ścią w brud­ne szy­by. W chwi­lach złe­go humo­ru uwa­żam ludzi za kupę żywe­go gno­ju. Oczy­wi­ście, sie­bie nie wyróż­niam. Ponie­waż sie­bie mam za nic i patrzę na sie­bie czę­sto z nie­na­wi­ścią, więc dla­cze­go mam powa­żać i kochać innych ludzi?
Nie są gor­si ode mnie, nie są też lep­si.

Te uczu­cia nie wpły­wa­ją jed­nak na moje postę­po­wa­nie. Nie potra­fię kop­nąć małe­go dziec­ka, choć wiem, że w pobli­żu nie ma ludzi. Wypeł­nio­ny naj­gor­szy­mi wyra­za­mi i wstrę­tem, pochy­lam się, aby pod­nieść ręka­wicz­kę, któ­rą upu­ści­ła na pod­ło­gę jakaś śmier­dzą­ca per­fu­ma­mi baba. Są jed­nak w czło­wie­ku ukry­te moż­li­wo­ści, wobec któ­rych czyn Raskol­ni­ko­wa wyglą­da jak grzech sła­be­go, dobre­go chłop­ca, co roz­bił donicz­kę z kwia­tem. Zresz­tą cza­sy, kie­dy ludzie byli demo­na­mi, minę­ły. Teraz naj­więk­si zbrod­nia­rze oka­zu­ją się nędz­ny­mi szma­ta­mi i twier­dzą, że tyl­ko zbieg oko­licz­no­ści stwo­rzył z nich mor­der­ców. Rudolf Höss, komen­dant Oświę­ci­mia, pisze w swo­jej auto­bio­gra­fii:

„Pro­szę jed­nak przy wyko­rzy­sty­wa­niu tych nota­tek nie wycią­gać na widok publicz­ny tego, co wią­że się z moją żoną i moją rodzi­ną, wszyst­kich moich odru­chów łagod­no­ści i naj­skryt­szych wąt­pli­wo­ści. Niech opi­nia publicz­na widzi we mnie nadal krwio­żer­czą bestię, okrut­ne­go sady­stę, mor­der­cę milio­nów. Ina­czej bowiem sze­ro­kie rze­sze nie mogą sobie wyobra­zić komen­dan­ta Oświę­ci­mia. Nigdy tego nie zro­zu­mie­ją, że on tak­że miał ser­ce, że nie był zły”.

Uwa­żam, że te sło­wa są naj­strasz­niej­szym oskar­że­niem czło­wie­ka współ­cze­sne­go. Ręce opa­da­ją. On tak­że miał ser­ce. To jest praw­da. Ale wra­caj­my do naszych małych, powsze­dnich, tro­chę nud­nych spraw.

Zada­ję sobie pew­ne pyta­nia i udzie­lam szcze­rych odpo­wie­dzi. Może te roz­my­śla­nia stu­den­ta wydzia­łu huma­ni­stycz­ne­go pozwo­lą róż­nym psy­cho­lo­gom, socjo­lo­gom, teo­lo­gom i innym uczo­nym dokład­niej zorien­to­wać się w świe­cie, w któ­rym teraz żyje­my. Jestem jed­nym z was, jestem też czło­wie­kiem. Mówiąc zresz­tą szcze­rze, zetkną­łem się z róż­ny­mi ludź­mi, któ­rzy byli gor­si ode mnie. Jestem prze­cięt­nym mło­dym czło­wie­kiem, któ­ry miał osiem­na­ście lat, kie­dy wybu­chła dru­ga woj­na świa­to­wa.

Teraz leża­łem u sie­bie w poko­ju na łóż­ku i myśla­łem. Myśla­łem o tym, że gdy­by usta­wio­no w odle­gło­ści stu metrów tłum ludzi, w tym „star­ców, kobie­ty i dzie­ci”, gdy­by mi dano kara­bin maszy­no­wy i kaza­no tych ludzi wystrze­lać, zro­bił­bym to, nie pyta­jąc o nic. Wystar­czy­ło­by mi, że pole­ce­nie wydał prze­ło­żo­ny. Że ma na sobie mun­dur. Mnie się zda­je, że hitle­row­cy byli mor­der­ca­mi, ale i my, ich ofia­ry, z opo­rem i bez wła­snej woli, zamie­nia­li­śmy się w mor­der­ców.

Posiał­bym więc kil­ka dłu­gich serii po tych „star­cach, kobie­tach, dzie­ciach” i koniec. Myślę, że z więk­szej odle­gło­ści moż­na wybić masę ludzi bez mdło­ści i zawro­tów gło­wy… Lot­ni­cy, któ­rzy wygnia­ta­li całe mia­sta, odzna­cza­li się prze­cież wśród innych żoł­nie­rzy pew­ną ele­gan­cją i rycer­sko­ścią. Jest to więc w pew­nym sen­sie pro­blem odle­gło­ści opraw­cy od ofia­ry. Cho­dzi o to, aby krew nie obry­zga­ła rąk i żeby nasze nogi nie plą­ta­ły się we wnętrz­no­ściach ofia­ry. Są to raczej pro­ble­my este­tycz­ne, higie­nicz­ne. Oczy­wi­ście nie każ­dy jest zdol­ny do wal­ki na bagne­ty, do zada­wa­nia tor­tur. Ale każ­dy nor­mal­ny męż­czy­zna jest zdol­ny do zada­wa­nia śmier­ci z pew­nej odle­gło­ści. Roz­dzie­ra­nie wła­sno­ręcz­nie małe­go dziec­ka to zupeł­nie co inne­go niż strzał z odle­gło­ści kil­ku­set metrów. Zresz­tą w naj­bar­dziej poko­jo­wych cza­sach żony ćwiar­tu­ją mężów i roz­no­szą ich poćwiar­to­wa­ne cia­ła w waliz­kach po dwor­cach kole­jo­wych, pocze­kal­niach i kinach. Więc może i z tą woj­ną nie nale­ży prze­sa­dzać. Może w tym wszyst­kim cho­dzi o litość, nie o jakość.

Teraz mogę dalej opo­wia­dać o sobie. Leża­łem w ubra­niu na łóż­ku i myśla­łem o tym, że tu sto­ją róż­ne meble, leżą książ­ki, wiszą obra­zy, ale to wszyst­ko nie ma sen­su. Ja też tu leżę i też nie mam sen­su. Jak tyl­ko prze­sta­nę jeść, myć się, czy­tać, roz­ma­wiać, kupo­wać, to co mam ze sobą robić? Szko­da, że nie potra­fię tego wyra­zić jaśniej. Może z dal­sze­go opo­wia­da­nia to wszyst­ko samo wynik­nie.

(…)

1956

O autorze

Tadeusz Różewicz

Urodzony 9 października 1921 roku w Radomsku. Poeta, prozaik, dramaturg. Laureat wielu nagród literackich zagranicznych i polskich, m.in. Nagrody Polskiego PEN-Clubu (1997), Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1997), Śląskiego Wawrzynu Literackiego (1999), Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury (2000), Nagrody Literackiej Nike (2000), "Złotego Berła" (2006), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości (2008). Odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (1996). Zmarł 24 kwietnia 2014 we Wrocławiu.

Powiązania

Wiersze ostatnie (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty książ­ki Tade­usza Róże­wi­cza Wier­sze ostat­nie, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 15 kwiet­nia 2024 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Teksty odzyskane (1)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Odwrócona strefa

nagrania / stacja Literatura Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Czy­ta­nie z książ­ki Odwró­co­na stre­fa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

O „młodości poetyckiej”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Autor­ski komen­tarz Tade­usza Róże­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze jego książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Odwrócona strefa (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz Tymoteusz Karpowicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Odwró­co­na stre­fa, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Wiersze odzyskane

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Zmyślony człowiek, Credo, Prawdziwe życie bohatera

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Zmy­ślo­ny czło­wiek Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza i Praw­dzi­we życie boha­te­ra Rafa­ła Wojacz­ka z udzia­łem Joan­ny Roszak, Jana Sto­lar­czy­ka, Bogu­sła­wa Kier­ca, Joan­ny Orskiej i Karo­la Mali­szew­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Poeta po końcu świata

wywiady / o pisaniu Stanisław Bereś Tadeusz Różewicz

Roz­mo­wa Sta­ni­sła­wa Bere­sia z Tade­uszem Róże­wi­czem, towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

Tak i Nie

wywiady / o pisaniu Tadeusz Różewicz Witold Zalewski

Roz­mo­wa Witol­da Zalew­skie­go* z Tade­uszem Róże­wi­czem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Historia wiersza „Zwierciadło”

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Różewicz

Histo­ria wier­sza „Zwier­cia­dło” Tade­usza Róże­wi­cza – od ręko­pi­sów do wer­sji osta­tecz­nej.

Więcej

Credo

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Różewicz

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Tade­usza Róże­wi­cza Cre­do w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

List do ludożerców

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Film na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Totentanz – wiersz barokowy

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca II nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tadu­szo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza pod tym samym tytu­łem.

Więcej

Miasteczko

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Zdo­byw­ca I nagro­dy w IV. edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz” – edy­cji poświę­co­nej Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi. Klip na pod­sta­wie wier­sza „Bystrzy­ca Kłodz­ka”.

Więcej

Nauka chodzenia

nagrania / z fortu do portu Tadeusz Różewicz

Cere­mo­nia przy­zna­nia Tade­uszo­wi Róże­wi­czo­wi Wro­cław­skiej Nagro­dy Poetyc­kiej Sile­sius 2008 za cało­kształt twór­czo­ści.

Więcej

Kup kota w worku

nagrania / między wierszami Tadeusz Różewicz

Pre­mie­ra książ­ki Kup kota w wor­ku i frag­ment wie­czo­ru autor­skie­go w Zakła­dzie Naro­do­wym im. Osso­liń­skich 10. wrze­śnia 2008 roku. Ani­ma­cja do wier­sza „zabie­ga­na i nomi­no­wa­ny” Tomasz Bro­da i Sam­bor Dudziń­ski.

Więcej

Normalny poeta

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Wiersz Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki Kup kota w wor­ku (wor­ku in pro­gress). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Bez odwołania

recenzje / ESEJE Mieczysław Orski

Recen­zja Mie­czy­sła­wa Orskie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum

recenzje / ESEJE Marcin Malczewski

Recen­zja Mar­ci­na Mal­czew­skie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Za kulisami poematu i w środku

recenzje / ESEJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Różewicz nieznany – odsłona druga

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza do książ­ki Tek­sty odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2022 roku.

Więcej

Tadeusza Różewicza wiersze fantomowe

recenzje / ESEJE Przemysław Dakowicz

Posło­wie Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne Tade­usza Róże­wi­cza, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Korekta twarzy

wywiady / o książce Artur Burszta Przemysław Dakowicz

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Prze­my­sła­wem Dako­wi­czem towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wier­sze odzy­ska­ne, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 paź­dzier­ni­ka 2021 roku.

Więcej

Pośmiertne życie poety

recenzje / ESEJE Tomasz Kunz

Recen­zja Toma­sza Kun­za towa­rzy­szą­ca nowe­mu wyda­niu książ­ki Ostat­nia wol­ność, któ­re uka­zu­je się w Biu­rze Lite­rac­kim 26 kwiet­nia 2021 roku.

Więcej

„Nowy” Różewicz: „Trzeba żyć bez Ojca”

recenzje / ESEJE Karol Maliszewski

Recen­zja Karo­la Mali­szew­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Cre­do Tade­usza Róże­wi­cza w opra­co­wa­niu Jana Sto­lar­czy­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2020 roku.

Więcej

Wstęp do Historii…

recenzje / ESEJE Bogusław Michnik

Szkic Bogu­sła­wa Mich­ni­ka opu­bli­ko­wa­ny w cyklu pre­zen­ta­cji naj­cie­kaw­szych archi­wal­nych tek­stów z dwu­dzie­sto­pię­cio­le­cia festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra.

Więcej

Ostatnia wolność Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Agnieszka Grabowska

Recen­zja Agniesz­ki Gra­bow­skiej z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wszystkie pożegnania Różewicza

recenzje / ESEJE Włodzimierz Jurasz

Recen­zja Wło­dzi­mie­rza Jura­sza z książ­ki Ostat­nia wol­ność Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pośmiertna maska poezji

recenzje / ESEJE Piotr Bratkowski

Recen­zja Pio­tra Brat­kow­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Don Kiszot z Radomska

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Furtka do realności

recenzje / ESEJE Krystyna Dąbrowska

Recen­zja Kry­sty­ny Dąbrow­skiej z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

To i owo z Różewicza

recenzje / ESEJE Joanna Lisiewicz

Recen­zja Joan­na Lisie­wicz z książ­ki to i owo Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Ewangeliczny połów

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Komen­tarz Jana Sto­lar­czy­ka do wier­sza „Połów” Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki to i owo, któ­ra uka­za­ła się 29 listo­pa­da 2012 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Dedykacje

recenzje / KOMENTARZE Jan Stolarczyk

Dedy­ka­cje Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go i Kazi­mie­rza Wyki z nota­mi Jana Sto­lar­czy­ka.

Więcej

Różewicz z neonem na głowie

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Twarze Różewicza

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Pięćset stron Wbrew sobie i o sobie

recenzje / ESEJE Jan Stolarczyk

Szkic Jana Sto­lar­czy­ka z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz: możliwość milczenia

recenzje / IMPRESJE Przemysław Dakowicz

Esej Prze­my­sła­wa Dako­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz 90: Kup kota w worku

recenzje / ESEJE Grzegorz Chojnowski

Recen­zja Grze­go­rza Choj­now­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Bez odwołania

recenzje / ESEJE Mieczysław Orski

Recen­zja Mie­czy­sła­wa Orskie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Stary poeta krytykuje

recenzje / ESEJE Olga Szmidt

Recen­zja Olgi Szmidt z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz złożony i rozrzucony

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Poezja poza wierszem

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Histo­ria pię­ciu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Na marginesie Różewicza

recenzje / ESEJE Tadeusz Nyczek

Recen­zja Tade­usza Nycz­ka z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Kartoteka w skoroszycie

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Primaaprilisowa kropka Tadeusza Różewicza

recenzje / IMPRESJE Zbigniew Solski

Esej Zbi­gnie­wa Sol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nauczyciel nowej poezji

recenzje / ESEJE Krzysztof Lisowski

Recen­zja z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różności Rózewicza

recenzje / ESEJE Justyna Sobolewska

Recen­zja Justy­ny Sobo­lew­skiej z książ­ki Mar­gi­nes ale… Tade­usza Róże­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się w 2011 roku na łamach „Poli­ty­ki”.

Więcej

Głosy z marginesu

recenzje / ESEJE Wojciech Browarny

Recen­zja Woj­cie­cha Bro­war­ne­go z książ­ki Mar­gi­nes, ale… Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum

recenzje / ESEJE Marcin Malczewski

Recen­zja Mar­ci­na Mal­czew­skie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Zacząć od końca

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

In progress

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wierszem na odlew

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej

Y=

recenzje / IMPRESJE Adam Poprawa

Recen­zja Ada­ma Popra­wy z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Lekcja Różewicza

recenzje / NOTKI I OPINIE Wojciech Bonowicz

Nota Woj­cie­cha Bono­wi­cza o książ­ce nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Rzutowanie poezji na powierzchnię płaską pokrytą drukiem w porządku określonym przez program AutoCAD 2008/Get 2007

recenzje / IMPRESJE Mirosław Ratajczak

Recen­zja Miro­sła­wa Rataj­cza­ka z książ­ki nauka cho­dze­nia / gehen ler­nen Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Dlaczego nie mamy dość Różewicza

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki nauka cho­dze­nia Tade­usz Róże­wi­cza.

Więcej