Świadek Vladimira Balli
recenzje / ESEJE Agnieszka JeżykRecenzja Agnieszki Jeżyk z książki Świadek Vladimira Balli.
WięcejAutorski komentarz Vladimíra Balli do opowiadania „Wiosna” z książki Świadek, wydanej nakładem Biura Literackiego 2 czerwca 2011 roku.
Kto to jest? – pomyślała, przyglądając się o poranku swemu mężowi. Po czym, nie spuszczając wzroku z leżącej na łóżku postaci, odstąpiła od nocnego stolika, kierując się do okna. Westchnęła i popatrzyła na zewnątrz. Zobaczyła psa na dużym pustym podwórku, a za nim kolejne podwórze z kolejnym domem, a jeszcze dalej następne, i niedaleko za tym wszystkim – wzgórze.
Pofałdowany krajobraz. Gaje i winnice.
Gdzieś całkiem na horyzoncie oczy kobiety wyczarowały lasi gdzieś wysoko nad nim ptaki niebieskie.
Kto to jest? – zastanawiała się później, w piątek po południu, będąc w mieście. Wyglądała zza sklepu z bagietkami. Śledziła męża i widziała, jak wolno, wymachując niegdyś elegancką aktówką, zadowolony, że ma przed sobą weekend, kroczy w towarzystwie dwóch zaniedbanych typów w kierunku gospody „Montreal”. Knajpa składała się z dwóch części: jedna była jeszcze gorsza od drugiej. Weszli do gorszej. Kobieta zaczęła się skradać. Sił i zwinności przydawała jej dręcząca ciekawość. Weszła za nimi do knajpy. Rozejrzała się za kryjówką i znalazła ją za kotarą w pobliżu toalet.
– Diuško, czego się napijesz? – przemówił łysiejący grubasek, widywany też w dworcowym bufecie.
– Już zaliczyłem dwa giny… na przerwie, jak wyskoczyliśmy z Gabo… Tak że gin nie byłby od rzeczy… I małe piwo… – powiedział nieśmiało mężczyzna, przygarbiony nad stołem, ale wyraźnie pogodzony ze świadomością własnej przeciętności, która zazwyczaj gwarantowała mu miłą anonimowość. Uśmiechał się.
Kto to jest? – myślała uporczywie.
Oparła się o ścianę i z westchnieniem przymknęła oczy.
Gdy się ocknęła, tamtego już nie było.
Pośpieszyła na dworzec, kupiła bilet na pociąg, potem wysiadła na swojej stacji i ruszyła do „Hilaryka”, marnej speluny na skraju wioski. Potem, szybko chwytając oddech, patrzyła na męża, któremu coraz to głowa opadała nad kieliszkiem przezroczystego płynu, zastanawiała się: „kto to jest?”.
Kto to jest? – rozmyślała usilnie i nazajutrz, obserwując w winnicy, poprzez powykręcane badyle, beztroską, nieco zaokrągloną, niezbyt starannie wygoloną, czerwonawą twarz męża, który radośnie spowolnionymi i uroczystymi ruchami obmacywał rośliny, coś tam mamrocząc.
Kobieta weszła do pustego domu, posnuła się po izbach, po czym sięgnęła po książkę Lidii Sejfulliny i przeczytała: „Ziemia, czekająca na zapłodnienie, aż tchnęła odwiecznym wiosennym utęsknieniem. Zarówno ludzie jak i cały dobytek, wszystko co żywe, z mądrością zachowywało wierność wobec podstawowego prawa życia: po to się urodziliśmy i po to żyjemy, żeby się dalej rozmnażać”.
A więc to tak należy pojmować życie. Jak gdyby to ona nie wiedziała! Przecież się rozmnożyła, ale dzieci dojrzały i wyniosły się gdzie popadło. Spojrzała w kierunku kredensu, i dalej, wzdłuż kuchennego blatu, przez drzwi do sieni, wzdłuż przedpokojowej tapety, wzdłuż wieszaka na płaszcze, wzdłuż szafki pełnej drobnych rupieci, poprzez drzwi wejściowe – spojrzała na podwórze, na męża, i przyszło jej do głowy pytanie: „kto to jest?”.
Kto to jest? – powtarzała w duchu jak refren każdego wczesnego ranka przed wyjściem do marnie płatnej roboty, gdy tylko jej wzrok natknął się na wystającą spod kołdry nogę małżonka – chudą, bladą i z opuchniętą kostką. Przypominała jej odnóże jakiegoś pająka albinosa. Wyszłam za robaka? Dlaczego? Ktoś ją przymusił. Dopadli mnie! Zacisnęła wargi i zaczęła poruszać szczęką, pełna goryczy i gniewu. Tamci! I spojrzała wilkiem w kierunku wioski.
Lecz nie.
Nie tylko tamci są winni.
I przysiadła na szafce z butami, która stała w sieni. Sama też miała udział w wyborze drogi. I teraz jest tutaj. Na dworze, nieopodal budy, jest łańcuch zakończony psem. On z pewnością sam sobie takiej drogi nie wybrał, do pobrzękującego łańcucha został przykuty.
Obejrzała się za siebie i z lękiem zauważyła, że z ciemnego kąta wynurzyło się lustro. A za nim kolejne, odbijające to, co już przedtem było odbite. Za tym kolejnym było trzecie: w nim nic się nie odbijało. To zwierciadło sprawiało wrażenie, że naszpikowane jest dużymi drukowanymi literami, niczym rezolutna odpowiedź na jej pytania, tyle że taka, na którą nie umiała sobie pozwolić…
Wokół jej stóp kręciły się i dalsze rzeczy – drobna kursywa pełna literówek, skreśleń i błędów merytorycznych. Tak była poznaczona również i kanapa pokryta mocno wyleniałą skórą. Nie inaczej wyglądał dawny stolik konferencyjny z wymacanym blatem ze szkła. Liczne odciski palców z krzykiem przywoływały inną, znacznie bogatszą i pełniejszą przeszłość, kiedy to wokół stolika nieraz przysiadali młodzi urzędnicy, koledzy męża, przyobleczeni w urzędnictwo, które nie najlepiej na nich leżało – niczym nietrafne i poniżające kostiumy.
Z sieni dojrzała, że psa na dworze zaczęło c o ś niepokoić.
Najpierw to c o ś przez chwilę kazało mu szczekać, a potem go opuściło, pozwalając, żeby sobie poleżał przed budą. Lecz nagle t o znów powróciło i zaczęło nim miotać po podwórku.
Skomlenie i przyduszone piski.
Żałosne, śmieszne i przerażające dźwięki.
Cofnęła się za firankę.
Po chwili znów wyjrzała. Firanka otarła się o jej spiczasty nos, a może o wysuszoną wargę?
To c o ś odciągało psa poza budę i zaplątując go w łańcuch, zawęziło mu możliwości. Niebawem już nawet nie da rady się zapierać na swoich cienkich nogach.
W ścianie zaszumiał wodociąg.
Jaki jest Bóg, skoro to wszystko sprawia? – pomyślała. Wysoki albo niski, skoro jest prawzorem wszystkiego? Miota psem na łańcuchu, a teraz zachciało mu się ocierać nim o ścianę budy. Ona to widzi, bo znów stoi z nosem w firance: kudłaty psi bok szoruje o drewno, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu… Czy Bóg jest tłusty, czy chudy?… Zmusza psa, żeby wznosił głowę i popatrywał uparcie w kierunku drzwi, bowiem klamka się poruszyła… Czy Bóg ma penisa, czy nie? Kobieta odstąpiła od okna za firanką i skierowała się do wyjścia z mieszkania. Czy Bóg ma waginę?
Ten pies to już tylko kupa chrząstek i mięśni, skurczów i rozkurczów, a ona czuje, że to i jej dotyczy. Ostro i bezpośrednio.
I wobec tego jest naga. Kto to wyprawia? Któż to taki?
Psie kudły, pozlepiane krwią, na umęczonym ciele ułożyły się w symbole. Zrozumiawszy to, gorzko się uśmiechnęła. Podbiegła do psa i zmierzwiła mu sierść, by symbole jej nie wypatrzyły i nie ułożyły się w zaklęcie.
Potem podjęła decyzję. Wróciła do mieszkania i z koncentracją, do jakiej tylko była zdolna, odważyła się spojrzeć wprost w zwierciadło w głębi zwierciadeł. Kto to jest? Poczuła potrzebę, by znów zapytać, i z uporem powtórzyła to pytanie jeszcze kilka razy, jak mantrę. I patrząc przed siebie, wyszeptała:
– Nikt.
Po czym szepnęła obszerniej:
– Już nikt.
Poszła do męża do kuchni. Pochylony nad stołem coś tam podjadał i kartkował gazety. Powiedziała do niego:
– Ty jesteś…
– Słucham? – wzdrygnął się i spojrzał na nią zdziwiony.
– Ty jesteś… – zawahała się.
– Tak?
– Ty jesteś mój, a ja twoja.
Diuško przez chwilę się zastanawiał, czy jej głos nie drżał czasem z powodu jakiejś nieznanej i całkiem mu obcej niepewności, lęku, czy może jedynie dlatego, że rano, jak na złość, znowu zapomniał napalić. No bo i po co? Przecież nadchodzi wiosna.
Kilka lat temu trafiłem w antykwariacie na powieść Virineja Lidii Sejfuliny. Zajrzałem do niej pobieżnie i oczarowało mnie pełne ekspresji, a zarazem prostolinijnie „okrutne” pisanie, szybko po sobie następujące jasne i krótkie zdania. Już w domu, zorientowałem się, że w sumie jest to po prostu głupi produkcyjniak z lat dwudziestych dwudziestego wieku dotyczący sowietyzacji rosyjskiej wsi. Również i sama pisarka była już, niestety, solidnie zsowietyzowana.… Nie przepadam za prowincją, wioską, przywiązaniem do ziemi i związanych z tym „odwiecznych i uświęconych wartości”, ale sposób pisania Selfuliny, zwłaszcza w pierwszej połowie, był wielce porywający i zainspirował mnie do pewnych przemyśleń…
Czasem, gdy zbieram się do napisania czegoś nowego, pozwalam sobie na „dostanie kopa” od jakiegoś innego autora, i z początku jest to coś jakby pojedynek między nim a mną.
Virineja na przykład, „odpaliła” moje opowiadanie Wiosna. W dużej mierze jest to protest przeciw mniej czy bardziej programowemu, bądź niby „tylko”! zwyczajowemu wywyższaniu wszystkiego, co „naturalne”, „zdrowe”, wieśniacze, całego tego wielkiego, radosnego i aż niemal, że kolektywnego, jakby już losem zdeterminowanego płodzenia: realizowanego z fałszywego poczucia odpowiedzialności za przetrwanie świata. To mnie drażni. To jedynie kostium za którym skrywa się ograniczoność i daremność egzystencji, która jest może tylko nieustannie powielaną, czasem, być może, nawet i przyjemną, ale częściej deprymującą sztuką dla sztuki.
Kobieta, postać z opowiadania Wiosna, traci nagle grunt pod nogami: dotychczas oczywiste rzeczy zaczynają jej się jawić jako zagadkowe czy absurdalne… I z uwagą obserwuje męża, trwającego w typowym otumamieniu, w wydeptanych rytuałach i koleinach życia człowieczka w prowincjonalnym światku. Zaczynają ją nurtować wątpliwości, niepokój i niepewność są coraz większe. I choć w końcu kobieta znów decyduje się ukryć w bezpiecznym miejscu, pod ochronną maską tradycji i tak zwanych niekwestionowanych wartości – niepewność już jej nie opuści: nadaremnie chciałaby okłamać samą siebie, już nigdy nic nie będzie wyglądało jak przedtem.
Przełożył Jacek BukowskiWłaśc. Vladimír Balla. Urodzony 8 maja 1967 roku w Nowych Zamkach. Prozaik. Ukończył studia na wydziale ekonomicznym w Bratysławie, gdzie mieszka i pracuje. W 2012 otrzymał prestiżową słowacką nagrodę Anasoft litera za książkę V mene otca.
Recenzja Agnieszki Jeżyk z książki Świadek Vladimira Balli.
WięcejRecenzja Macieja Roberta z książki Świadek Vladimír Balli.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Świadek Vladimíra Balli.
WięcejRecenzja Agnieszki Jeżyk z książki Świadek Vladimira Balli.
WięcejRecenzja Leszka Engelkinga z książki Podszepty Vladimíra Balli.
WięcejRecenzja Macieja Roberta z książki Świadek Vladimír Balli.
WięcejRecenzja Darii Paryły z książki Podszepty Vladimíra Balli.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Świadek Vladimíra Balli.
Więcej