Najnowsza książka krytyczna Jerzego Jarniewcza jest ważna z kilku zasadniczych powodów. I o nich właśnie – mając świadomość, że nie uda mi się wyczerpać w ten sposób w żadnej mierze jej skomplikowanej materii – chciałbym tutaj powiedzieć.
Zacznę od rzeczy stosunkowo najmniej istotnej. Książka Od pieśni do skowytu wydana została jako piąty tom serii „Szkice” Biura Literackiego. To informacja o tyle jednak ważna, że w tej właśnie serii wcześniej opublikowane zostały książki, które uznać można za istotny krok w budowaniu odnowionego języka rodzimej krytyki literackiej; myślę oczywiście o Urwanym śladzie Jacka Gutorowa i Najryzykowniej Andrzeja Sosnowskiego. Obie te książki stanowią podstawowe elementy procesu – którego charakterystyce poświęcony był jeden z zeszłorocznych numerów „Dekady Literackiej” (2–3/2008) – ujawniania „innych tradycji” najnowszej poezji oraz zmieniających się trybów lektury tychże tradycji. Książka Jarniewicza znalazła się więc w dobrym towarzystwie, ale i – co postaram się wykazać w kolejnych akapitach – odważnie dopowiada krytyczną linię, na którą staram się tu wskazywać.
Mówiąc najkrócej, nie wydaje mi się, by zbiór szkiców w większości już wcześniej drukowanych – bo z tego typu książką mamy tu do czynienia (pomieszczone zostały w niej teksty o Stevensie, Williamsie, Poundzie, Eliocie, E.E. Cummingsie, Cage’u, Bukowskim, Ginsbergu, Merrillu, Sexton, Plath, Mathewsie, Komunyaku oraz szkice o poezji konkretnej i slamie) – uznać było można za książkę okazjonalną, przypadkową. Od pieśni do skowytu – i decyduje o tym w dużej mierze, jak mi się wydaje, trud przepracowania poszczególnych szkiców w porównaniu z ich pierwodrukami – układa się w pełni konsekwentną, wyrazistą propozycję czy, jak kto woli – lekturowy projekt.
Pierwszy rozdział tej całości („Rozpiętość przyimków, czyli o tytule tytułem wstępu”) stanowi próbę wytłumaczenia strategii prezentacji szerokiego zjawiska, jakim niewątpliwie jest poezja amerykańska XX i XXI wieku. Warto bliżej przyjrzeć się tym (programowym) proklamacjom.
Wydawać by się mogło, że tytułowe kategorie najnowszej książki Jarniewicza wyznaczają jakieś istotne przejście, stanowią sygnał zerwania – dajmy na to, pomiędzy modernistycznymi projektami literackimi a ich postmodernistycznymi rewersami. Z drugiej strony spodziewać by się można, że „pieśń” (Poundowska) i „skowyt” (Ginsbergowski) wyznaczą dwie biegunowe możliwości współczesnej poezji amerykańskiej, i na polu wyznaczonym przez tę dynamikę toczyć się będzie rozmowa o poszczególnych tychże możliwości realizacjach. To swoją drogą dość typowe sposoby opisywania rozwoju literatury współczesnej, szczególnie gdy pojawiają się w pobliżu kategorie „modernizmu” i „postmodernizmu” literackiego. Przy czym momentem założycielskim tego typu opowieści krytycznych były w latach 60.: z jednej strony proklamacje nowej poezji (np. wpływowa antologia Donalda M. Allena The New American Poetry, której tytuł w drugim wydaniu poszerzony został znacząco o nazwę The Postmoderns), z drugiej zaś taki sposób opisywania sytuacji poezji w tym czasie, który ujmował te zjawiska w silne modele antynomiczne (by wspomnieć w tym miejscu tylko słynne tabele opozycyjnych cech modernizmu i postmodernizmu Ihaba Hassana).
Żadna z tych możliwości nie interesuje Jerzego Jarniewicza. (Co niekoniecznie jest faktem tak oczywistym, skoro narracje oparte na modelach antynomicznych, podległych retoryce zerwania, wciąż stanowią chleb powszedni rodzimych badań krytycznych i historycznoliterackich). Krytyk szybko odsuwa od siebie hipotezę biegunów (już na pierwszej stronie swojej książki), by zastąpić ją innymi metaforami. Autor Od pieśni do skowytu mówi o punktach orientacyjnych, jakimi stają się tu dwa tytułowe poematy („Cantos” dodatkowo zostają nazwane punktem granicznym, zaś Ginsberga punktem otwarcia). I w tym właśnie momencie Jarniewicz odsuwa od siebie pokusę – jak ją nazywa – jednokierunkowej trasy „od – do”. Punkty orientacyjne nie są po to, by wyostrzyć biegunowe możliwości, ani też by opisać zerwania, zmianę literackich (kulturowych) paradygmatów. Istnieją raczej – przede wszystkim w praktyce lekturowej – jako sygnały zasadniczej krystalizacji, a następnie konieczności ich rewizyjnego przemyślenia. Mówiąc najkrócej, nie statyczne (ostatecznie) antynomie interesują Jarniewicza, lecz życie literatury pomiędzy nimi, w genealogicznym następstwie pokoleń, projektów literackich, czyli oscylacyjnym ruchu kolejnych utożsamień – oddaleń – różnicowania (Pound i Ginsberg to nie jedyne punkty na mapie dwudziestowiecznej poezji amerykańskiej, które zbliżają się do siebie, niemal się z sobą utożsamiają, po czym oddalają się i różnicują, by znowu się do siebie zbliżyć). Przypomina to oczywiście dobrze oswojony i czasem chyba dość mechanicznie przywoływany Bloomowski projekt zabiegów rewizyjnych, ale także nieco zapomniany (choć polskie tłumaczenia ukazały się już w latach 70.) genealogiczny sposób czytania literatury nowoczesnej Paula de Mana (myślę tu przede wszystkim o tekście Literary History and Literary Modernity i książce Blindness and Insight). Jakie korzyści płyną z takiego trybu lektury? Jedna podstawowa – wyzwolenia praktyki lekturowej. Sam Jarniewicz tak opisuje swoistą lekcję, jakiej udziela swojemu (wytrwałemu) czytelnikowi współczesna literatura amerykańska: […] jest nieogarniętym lub nieogarnialnym obszarem nieustannych dyslokacji, wymykającym się syntezom, definicjom i formułom.
Lekcja to więc okrutna dla czytelnika, który chciałby uchwycić i mieć, wyznaczyć bieguny, punkt zerwania i klasyfikować. Lekcja to jednak pasjonująca – dla tego typu krytycznych natur, które w spotkaniu z siłą pojedynczych, konkretnych tekstów poetyckich i w tropieniu ich osobnych powinowactw widzą żywotną przyjemność lektury (a że Jarniewicz zawsze romansuje z tekstami zarazem fachowo i czule – wytrwałych czytelników jego kolejnych książek krytycznych przekonywać szczególnie mocno nie trzeba).
Czy ten projekt lektury – którego wagę starałem się tu wykazać – zwyczajnie sprawdza się kolejnych rozdziałach, szkicach Od pieśni do skowytu? Odpowiedź; najprostsza: tak. By zaś pokazać, jak Jarniewicz wprowadza go w (lekturowe) życie, wskażę w tym miejscu jedno tylko miejsce. Jeden z najbardziej rozległych szkiców swojej książki, tekst poświęcony autorowi Skowytu, zamyka krytyk częścią zatytułowaną „Po Ginsbergu”. Oto pierwsze jej zdania: Program poetycki Ginsberga był wyzwaniem rzuconym amerykańskiej ortodoksji poetyckiej spod znaku Eliota i jego epigonów. To, co literaturze proponował Ginsberg, przy całym swoim szacunku dla twórcy Ziemi jałowej, stało na przeciwległym biegunie zasad poetyki wypracowanej przez Nową Krytykę, a podniesionej do rangi obowiązującej praktyki twórczej i usankcjonowanej przez Akademię. Jarniewicz mówi tu rzecz w sumie dość prostą: poezja Ginsberga przeciwstawiała się zbudowanemu przez Nową Krytykę dominującemu wzorcowi poezji wysokomodernistycznej, wzorcowi, który począwszy od lat 30. XX wieku, zyskał legitymację uniwersytecką. Nie prowadzi to jednak autora Od pieśni do skowytu do prostej konstatacji (okazję do tego miałby już na pierwszej stronie swojej książki) – od Ginsberga zaczyna się postmodernistyczna rewolucja w amerykańskiej poezji (przypomnę: we wspomnianej antologii Allena autor The Howl zajmuje jedno z najważniejszych miejsc). Jerzy Jarniewicz nie buduje też – pewnie łatwego w tym miejscu do wyprowadzenia – antynomicznego modelu starej i nowej literatury. Swoje analizy umieszcza raczej w ramach myślenia o mechanizmach tworzenia kanonu. Mówiąc najkrócej, rewolucja literacka nie oznacza tu zerwania, lecz twórczą dyslokację, przemieszczenie. I może dlatego Jarniewicz nie odwraca się od marginalizowanego w cytowanym fragmencie autora Ziemi jałowej, wręcz przeciwnie – poświęca lekturze jego poezji jeden z najobszerniejszych szkiców swojej książki. Gestem rządzącym Od pieśni do skowytu nie jest bowiem odrzucenie modernistycznej tradycji z (jakkolwiek pojętych) pozycji postmodernistycznych, lecz tryb lektury rewizyjnej, wymuszający nieustanną reinterpretację punktów inicjalnych modernistycznego kanonu.
A czyta Eliota Jarniewicz niesłychanie ciekawie. Dziwić to nie może – Eliot, jak wspomina o tym w jednym z wywiadów, był pierwszym poetą anglojęzycznym, którego czytał w oryginale, a ślady kolejnych odczytań zamyka – jak dotąd – obszerna recenzja tłumaczeń autora Ziemi jałowej przez Adama Pomorskiego zamieszczona w najnowszym numerze „Literatury na świecie” (5–6/2009). W tekście „Niewyplute niedopałki, czyli kłopoty z Eliotem” krytyk skupia się na dokonującej się w krytyce anglosaskiej rewizji dotychczasowych postaw wobec jego twórczości. Mówiąc najkrócej, interesuje Jarniewicza nie tyle Eliot klasyk (ważny dla Przybylskiego i Rymkiewicza, ale także dla Koehlera i Wencla), czyli Eliot wysokomodernistyczny, przywłaszczony przez akademickie interpretacje, Eliot z Czterech kwartetów przede wszystkim – ale raczej autor Prufrocka i Ziemi jałowej, czyli poeta wciąż aktualnej poetyki, która zakotwiczyła [jego] wiersze wczesne w rozpoznawalnej, wiarygodnej rzeczywistości pierwszych dziesięcioleci XX wieku. Jednym słowem, z dwóch możliwych Eliotów wybiera krytyk tego, który jest w stanie powiedzieć coś ciekawego współcześnie, we wciąż aktualnym poetyckim języku.
Na zakończenie wspomnę już bardzo krótko o dwóch jeszcze zasadniczych powodach, które przesądzają o wadze Od pieśni do skowytu. Otwiera tę książkę motto z Johna Cage’a: W Ameryce klimat sprzyja eksperymentom. Oczywiście, dokumentuje ono istotne przesunięcie na mapie awangardowych eksperymentów poezji XX wieku, przesunięcie, które czasem symbolicznie wyznaczano na linii Paryż – Nowy Jork. Co jednak istotniejsze, najnowsza książka Jarniewicza stanowić może swoisty przewodnik tej de lokacji, wprowadzenie do jednego z najistotniejszych chyba zjawisk w historii najnowszej poezji polskiej (czego symbolicznym punktem był słynny numer 7/1986 „Literatury na świecie”). To także – śmiem twierdzić – szalenie istotny element nie tylko dla krytycznego, ale i poetyckiego pisarstwa Jerzego Jarniewicza. Dokumentuje ona bowiem stan świadomości współczesnego uczestnika życia literackiego, który nie może zapominać, że granice zostały przekroczone, dzieci dorosły – jak mówi sam krytyk – wiek szczenięcy XX wiecznych utopii, którego ostatnią (wspaniałą!) odsłoną były „amerykańskie” lata 60., należy już do przeszłości (tak kończy się szkic poświęcony poezji konkretnej, ale i w podobnym tonie czytać można zakończenie wspomnianych esejów o Ginsbergu i Eliocie). Co pozostaje? Być może okazją do odpowiedzi na tak postawione pytanie będzie zapowiadany już (premiera na początku listopada) najnowszy tomik poetycki Jarniewicza.
Tekst opublikowany na łamach „Dekady Literackiej” (4 [236], 2009). Dziękujemy za udostępnienie materiału.