Joanna Mueller: Wylinki
recenzje / ESEJE Anna KałużaRecenzja Anny Kałuży z książki Wylinki Joanny Mueller.
WięcejRecenzja Moniki Bolach z książki Wylinki, która ukazała się w marcu 2011 roku na łamach "Wyspy. Kwartalnik Literacki".
Joanna Mueller, jedna z autorek „Manifestu neolingwistycznego” z 2002 roku przygotowała dla czytelnika przyjemne wyzwanie. To pierwsze zdanie mogłoby być najkrótszą recenzją tomu Wylinki. Poetka zdaje się pozostawać wierna deklaracji, by obnażać język w swoich utworach, by – jak czytamy we wspomnianym manifeście – pozostawić go w krótkich majteczkach. Czytelnika, który zaczyna przygody językowe z tą poezją, uderzy naddatek sensów, jakie płyną z fraz. Tu brzmienie jest brzemienne w sens, by raz jeszcze przywołać deklarację neolingwistów. Świadomość metody, jaką kieruje się poetka, pomaga wniknąć w jej świat i odnaleźć w nim przestrzeń dla siebie. Odkrywamy w tych wierszach podejście do języka, jako przestrzeni kreacji rzeczywistości wg własnego, osobnego i indywidualnego klucza. Wielowarstwowy kolaż przestrzenny – klisze zrobione z języka, poszczególnych słów, nakładane są warstwowo jedna na drugą z naświetlonym tylko fragmentem konwencjonalnego znaczenia. Wielość nałożonych na siebie, niemal transparentnych, warstw kumuluje w sobie sensy wyróżnianych fragmentów, które przetworzone przez czytelnika wybuchają „nadznaczeniem”, potencjalnością wielu przekazów.
Tak jak tworzy się znaczenie, tak tworzy się w tym tomie „ja” podmiotu. W wierszu „otoja” tożsamość poetki to zamęt powstały z zaburzenia sztucznego porządku katalogizowanego i pogrupowanego istnienia. Ona to stos, jaki powstał ze zmieszanej zawartości szuflad, w których trzyma się rekwizyty budujące nas samych. Powstał zamęt, zmącono spokój, obalono system.
Nie ma tu jednak strachu, czy negacji tego stanu rzeczy. Jest spokój wynikły z pełnej afirmacji takiej osobowości. Dzięki owemu przemieszaniu wszystkich możliwych wspomnień, doświadczeń, dzięki połączeniu wielu języków – sposobów mówienia, wykreował się byt osobny, jedyny w swoim rodzaju – niepowtarzalne i najważniejsze „ja” poetki.
Przywołana w „otoja” kondycja „dziecka-deszyfranta” przedstawiona jest jako najlepsza z możliwych metod eksplorowania świata. To również postawa, która pomaga wśród szpargałów odnajdować coraz bardziej znaczące błyski przeszłości. Tylko ogrom ciekawości poznawczej, moc szczerego zaangażowania i niekrytej chęci wniknięcia w „tajnię”, daje pewność trwania w ciągłym dążeniu do prawdziwego „ja” w autentycznym świecie. Siła podmiotu tkwi w ciągłym ruchu ku istotności, sens bierze się z samego jego poszukiwania. Zrywanie oskórka dające permanentną możliwość odkrycia kolejnej prawdy, aktualnego na moment pewnika.
Pragnienie jawności wzbija się ponad dobrowolność. Podmiot zapewne eksploruje wszystkie możliwe pokłady, by dać sobie możliwość odkryć wszelakich i jak najpełniejszych. Gwałt, który towarzyszy bardziej bolesnym znakom z przeszłości jest niemal niezauważalnym elementem procesu. Nie jest on tak znaczący, by zatrzymać eksplorowanie własnego „ja” – poznawanie wielości własnych warstw, mnogości możliwych masek, które można dowolnie tasować, zmieniać i zdzierać.
Wylinki, to nie tylko obdzieranie z masek, jakie nas tworzą, to także rozkładanie siebie na czynniki pierwsze dla świata. To podróż podwójna: w poprzek siebie (jeśli przyjąć, że tworzą nas maski – kolejne warstwy, możliwe wcielenia) i w poprzek sensu słowa, znaczenia nadanego mu zwyczajowo. Takie znaczenie to wybór, choć zawsze świadomie dokonany – zaprogramowany dla nas w języku, w którego wchodzimy z pierwszym słowem – zawsze zaskakujący, bo nigdy niedający gwarancji stałego efektu aktu komunikacji z drugim.
Poetka nie potępia systemów i konwencji. Nie żałuje, że zdobyła umiejętność istnienia w takim świecie. Jest to dla niej metoda na dodatkowy poziom porozumienia z czytelnikiem. (Pierwszy „naturalny” – odczytanie zwyczajowych sensów słów i drugi – zabawa systemem, która w rezultacie prowadzi do powstania dodatkowego przekazu). Dzięki temu ma możliwość inicjowania intelektualnej gry, do której bezwiednie się przyłączamy. Znajomość kodu jest konieczna z obu stron, by moment modyfikacji został wychwycony i na nowo zinterpretowany.
Poetka jest świadoma, że nigdy nie odejdzie się od nadorganizacji. Uciekając od rygorystycznych zasad w stronę dowolności języka dziecka, wykonuje nie lada pracę – nie odnajdziemy tam radosnego i beztroskiego rzucania się w nieznane w ufności do czytelnika. Wyczujemy raczej zadowolenie wynikające z wiedzy, że można spadać w języku, i w kontaktach z ludźmi, na różne sposoby. Wychwytujemy próby przewrotów, odchyleń, które wiodą nas w różne sfery sensu i odsłaniają kolejne możliwe „ja” – podmiotu (i autora i czytelnika). Jednak te sensy, ich kombinacje i kontaminacje deszyfrujemy każdy na własny sposób.
Owe różne sposoby spadania obserwować możemy w utworach, w których podmiotowość, a dookreślając mocniej – kobiecość, przedstawiona jest w różnych odsłonach. Śledzić możemy historię wielu kobiet, których istnienie bierze się z tego samego źródła – narracji jednego podmiotu. We „fragile, fragile” to kobieta – blizna, która łatwo zranić i która jeszcze łatwiej się odrodzi. Rada dla czytelnika jest nazbyt wymowna: ty troszcz się o nią/a potem zmasakruj. W „czarnych obwódkach” pojawia się kobiecość, jako zjawisko, które dopiero wejść ma w ludzkie ciało. Ma w nim trwać zgodnie z zastanymi zasadami, a gdy przyjdzie ich kres, godnie przyjąć konieczność odejścia. W „formatce” mamy wszystkie możliwe role, jakie odgrywa i jednocześnie ucieleśnia kobieta-matka (a może każda kobieta?). Wreszcie w „jesiostrach w jesionkach” obserwować możemy moment inicjacji, jakim jest macierzyństwo i przemiana, którą przechodzi kobieta. Swoista inicjacja – wejście w świat dostępny tylko matkom, to jednocześnie utrata przymiotów, jakie do tej pory ja określały. Ta strata nie jest obojętna dla tożsamości kobiety – czytamy opis znacząco pejoratywny: co kobiecy wzleciało – macierzyńskim się gnie.
Przemiana, która nadchodzi jest dla młodej kobiety bolesna – ona jeszcze nie wie i nie wierzy, więc recytuje swoje bycie w świecie, tak jak została nauczona: więc trenują sumiennie wyuczoną bezradność/ te żyjące skądinąd, sklerotycznie i za. Trwa jeszcze trochę przy swoim przeszłym wcieleniu – nie porzuca go bezrefleksyjnie. Znać tu ślady żałoby.
W Wylinkach wydarzenia nieopatrznie pominięte mogą stać się istotnym punktem odniesienia dla zaistniałej rzeczywistości. Także potencjonalność, która wzięła się z niezaistnienia czasem wywołuje żal. Poczucie straty jest dotkliwsze, bo spowodowane zostało przez niedopatrzenie. Codzienne mijanie, przegapianie drugiego, staje się podstawą konstatacji apokalipsy odbywającej się w zaciszu własnego „ja”, gdzieś w kącie dnia, gdzie powoli powstaje uczucie nostalgicznej tęsknoty za „niewydarzeniem”. Ta refleksja płynie z wiersza „great expectation, great depression”:
przegapiłam tylko jednego,
niewiele kobiet może to powiedzieć,
ciebie, jedyny…
To, co mogło się wydarzać, przyćmiewa blaskiem to, co rzeczywiście się dzieje. Hierarchia ważności została odwrócona. Górę bierze melancholia. Jednak nie jest to forma ostateczna i jedyna. Podmiot faluje dalej, pojawiają się kolejne odsłony.
Dążenie do niedomknięcia w jednej tylko roli, ucieczka od zastygnięcia w formie ostatecznej to cecha tej poezji. W wierszu „uśnij, zaśnij, uśmierz” poetka poleca: nie odpowiadaj – pozostań pytaniem. Właśnie to zawieszenie głosu stanowi pożądane wyjście z sytuacji trwania w świecie niezupełnie własnym. Znaczące jest, w jak wielu miejscach tomu przebija obcość rzeczywistości, która nie współgra z wnętrzem podmiotu. Choćby w „neutrum” podmiot emocjonalnie zamyka się na świat – tuli się do środka własnego „ja”, a otaczająca rzeczywistość pęcznieje, narasta – kieruje się własnym rytmem.
Dysonans między poetką a światem bierze się z wiary w prawo do indywidualizmu, do własnego, osobliwego poznawania rzeczywistości. Dla Mueller nasza mowa – język indywidualny – to nasze pojmowanie zabliźnione w świecie. To tylko jedna wśród innych spojrzeń na tę samą rzeczywistość. Wypukłość, jaką tworzy nasze „ja” w świecie jest z kolei jedna z wielu niedoskonałości powstałych na gładkiej powierzchni czasu. Wielość blizn tworzy siatkę potencjalnych odbiorców tych samych zdarzeń, podmiotów doświadczających tych samych emocji, czy uczuć. Na tym oparta została wiara w porozumienie ponad zwykłym słowem.
Koncepty i intelektualne podłoże każdego z tych wierszy to tylko jedna z masek poezji. Wiersze Joanny Mueller mówią do nas same. Tego tomu się nie czyta, on dociera do czytelnika poza kodem słownym – absorbuje się go całym sobą. Wbrew przyjętym regułom, poprzez całe ciało – z gęsią skórką.
Recenzja Anny Kałuży z książki Wylinki Joanny Mueller.
WięcejZ Joanną Mueller o książce Wylinki rozmawia Monika Glosowitz.
WięcejAutorski komentarz Joanny Mueller do wiersza „krymu mir, cry & crime” z książki Wylinki, wydanej w Biurze Literackim 18 listopada 2010 roku.
Więcej