Lepsze jest wrogiem dobrego
debaty / ankiety i podsumowania Paweł BernackiGłos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Już od przeszło dwudziestu lat poezja Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego wędruje gdzieś po bocznych szlakach rodzimej liryki, nie dając się wtłoczyć ani w żadne poetyckie programy, ani krytyczne odczytania. Z jednej strony jest rozpoznawalna i charakterystyczna – każdy kto choć odrobinę zna twórczość autora Nenii, nie będzie miał najmniejszych problemów z jej identyfikacją; z drugiej krytyka ciągle nie znalazła klucza do jej pełnej interpretacji. Może wydawać się to dziwne – wszak Dycki w każdej ze swoich książek bazuje na popularnych, wielkich motywach: śmierci, chorobie, bezdomności, kresowości, często mówiąc o nich tymi samymi frazami w wielu różnych, czasowo od siebie odległych, tekstach. Te zaś, choć brzmią podobnie, nigdy nie są identyczne, zawsze akcent położony jest w nieco innym miejscu, przez co bliźniacze wersy albo zbitki wersów, za każdym razem różnią się znaczeniowo. Objawiają się w innych kontekstach i nabierają nowych, nieznanych dotąd sensów. Nie inaczej rzecz ma się w przypadku kolejnych tomików Tkaczyszyna. Każdy z nich nie tyle powiela stałe w tej liryce toposy, ile je przetwarza. Świadomie z nimi gra, patrząc nań za każdym razem z perspektywy dotąd nieznanej, a tym samym pokazując je czytelnikowi zawsze w innym świetle. Owemu nowemu spojrzeniu w kolejnym tomiku Dyckiego pt. Imię i znamię poddany zostaje wątek bezdomności podmiotu i jego wiecznej tułaczki.
Wspomniany zbiór kończą słowa: za wielkim poetą „zimny wiatr żenie/ polem niebieskie baranki” gdzie jesteście/ moje baranki chodziłem za wami/ ale was nie upilnowałem w Wólce Krowickiej. Baranki, więc w tym kontekście obłoki, lecz nie tylko. Owe obłoki to także obrazy – ulotne wspomnienia z czasów dziecięctwa. Wątek to podobny do fragmentu Pana Tadeusza, w którym młody Soplica broni w sporze z Hrabią polskiego nieba opisując formy, jakie mogą przybierać rodzime chmury. Porównuje je do rumaków, żółwi, stada gęsi, okrętów. Niebo przypomina mu pierwsze zachwyty przyrodą, których doznawał będąc dzieckiem. Podmiot wierszy Dyckiego pragnie dokonać tego samego zabiegu, ale jego obłoki-wspomnienia rozbiegają się na wszystkie strony. Nie jest w stanie ich upilnować, choć, jak powiada w otwierającym zbiór wierszu, był najlepszym we wsi pastuszkiem. W kontekście zaś tradycji, do której często nawiązuje Dycki, rola ta nie wiąże się wyłącznie z wypasaniem bydła, ale także z twórczością poetycką. Pasterze wszak nierzadko umilali sobie czas na pastwiskach układając i śpiewając sielskie pieśni, które nieraz przeradzały się w utwory dotyczące spraw metafizycznych z nędzą i przemijalnością ludzkiej egzystencji na czele. Takim właśnie pastuszkiem jest podmiot Tkaczyszyna. Z jednej strony opisuje arkadyjskie elementy swojego dzieciństwa, z drugiej ani na chwilę nie może zapomnieć o jego tragizmie: szykanach za ukraińskie pochodzenie i język chachłacki, chorobie matki, śmierci przyjaciół. Jako pastuszek-poeta pielęgnuje nie tyle zwierzęta, ile obrazy z przeszłości, ślady własnej tożsamości, które jeden po drugim uciekają. W końcu pozostają mu tylko nieliczne, chaotycznie ułożone wspomnienia: owoców, imion, pojedynczych scen. Ich miejscem, mimo nieustannie podkreślanych w Imieniu i znamieniu ograniczeń i nieprzydatności, staje się poezja. Powiada Dycki w jednym z wierszy (…) problem wszak przyjacielu// w nieuznawaniu poezji (w przeciwieństwie/ do kina) jako miejsca na ziemi/ jako narzędzia gwałtu i poznania. Dla niego niemożliwa jest sytuacja z pobrzmiewającego w tym cytacie wiersza Juliana Przybosia „Żyjąc” (nota bene z tomu Miejsce na ziemi), w którym autor Śrub opisuje: I oto na Południu, daleko od bruzdy, skąd wyjrzałem w niebo, wszystkie widziane twarze ziemi opadły ze mnie jak maski,/ wyjrzała spod nich – prawdziwa./ I góry, i dolina – były. Ostateczne. / Zrozumiałem, że nie ujrzę nic bardziej rzeczywistego,/ że tym samym dokonał się we mnie świat./ Szczyt w słońcu i śniegu znaczył tyle co dotknięcie/ jedyny cyprys – sławił./ Tak oddało mnie – mnie samemu owo miejsce na Ziemi. Dla Tkaczyszyna taka przestrzeń – realny punkt, który oddałby go jemu samemu – nie istnieje. Jej namiastką jest właśnie poezja, która ze strzępów wspomnień i obrazów pozwala mu kreować nowe miejsca. To w niej jest pastuszkiem wypasającym obłoki, to w niej wracają dawne imiona, matka, dobre i złe przeżycia – po prostu to, co zostało z jego dawnego świata. Dzięki niej nigdy go w pełni nie opuścił, a więc zachował tożsamość.
Owa samoświadomość objawia się i w języku tej liryki, w tych wszystkich słowach wywodzących się z języka chachłackiego: bziuczkach, hniłkach, budakach. One wszystkie są znamieniem – tożsamością, która prześwituje właśnie w świecie poezji. Około 450 lat temu Mikołaj Sęp Szerzyński pisał: Ehej, jak gwałtem obrotne obłoki/ I Tytan prętki lotne czasy pędzą,/ A chciwa może odciąć rozkosz nędzą / Śmierć – tuż za nami spore czyni kroki!, a w kolejnych strofach owego sonetu kontynuował rozważania na temat niestałości i zmienności ludzkiego życia. Tkaczyszyn-Dycki zdaje się podejmować ten temat i mówić, że owszem – życie ludzkie może i przypomina pędzące po niebie chmury, ale jest jedna rzecz, która potrafi zachować część jego ulotnych obrazów – poezja. To w niej objawia się znamię – ślad naszego pierwotnego pochodzenia. Na jego obecność bądź nie, nie mamy żadnego wpływu. I choć jest tylko małym fragmentem całości, to właśnie ono pozostaje niezmienne. Liryka przechowując je w sobie staje się miejscem – metafizyczną przestrzenią, w której objawia się tożsamość. Gdyby jej zabrakło, wszystkie baranki rozbiegłyby się bezpowrotnie. I nie byłoby nadziei na ich ponowne zebranie.
Urodzony 1987 roku we Wrocławiu i ciągle w nim mieszkający. Student filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Poza poezją czynnie zajmuje się także krytyką literacką.
Głos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Stojąca na ruinie Jacka Łukasiewicza.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Świadek Vladimíra Balli.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2010 roku”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „20. edycja Warsztatów literackich”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego towarzysząca premierze książki Nocne życie Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 21 października 2010 roku.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „44. Poezja polska od nowa”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Dobry wieczór”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Jak rozmawiać o poezji”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Poezja na nowy wiek”.
Więcej
Recenzja Dominiki Kijek z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się 23 grudnia 2014 roku na stronie ArtPapieru.
WięcejRecenzja Dominiki Kijek z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Marcina Sierszyńskiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Arkadiusza Morawca z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Anna Kałuży z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Grzegorza Tomickiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Mai Staśko z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Grzegorza Tomickiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Justyny Sobolewskiej z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejEsej Marcina Jurzysty towarzyszący premierze książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Piotra Śliwińskiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRozmowa Krzysztofa Hoffmana z Marcinem Jurzystą o książce Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 29 września 2011 roku.
Więcej