recenzje / IMPRESJE

Kameleon & wstążka. Rzecz o poezji Justyny Bargielskiej

Maciej Topolski

Recenzja Macieja Topolskiego towarzysząca premierze drugiego wydania książki Justyny Bargielskiej Bach for my baby.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„Are they dead here? Yes.
And the wish to wound has the power. And tomor­row
Comes. It’s a world. It’s a way.”
W. H. Auden, „As We Like It”

 Na począt­ku napi­sa­łem do A. z pyta­niem: „Jakie masz sko­ja­rze­nia z muzy­ką Bacha?” Odpo­wie­dział: „Kame­le­on, któ­ry nie zmie­nia kolo­ru.” Spró­buj­my skon­fron­to­wać podob­ne sko­ja­rze­nie z poezją Justy­ny Bar­giel­skiej, a zwłasz­cza z jej czwar­tą książ­ką Bach for my baby. W tym uję­ciu kame­le­on nie dosto­so­wu­je się do oto­cze­nia i nie szu­ka schro­nie­nia: albo jest pozba­wio­ny zdol­no­ści zmie­nia­nia bar­wy w zależ­no­ści od miej­sca swo­je­go poby­tu, albo zacho­wu­je swo­je wła­ści­wo­ści dla sie­bie – potra­fi zmie­niać ubar­wie­nie, jed­nak­że tego nie czy­ni, postę­pu­je świa­do­mie wbrew wła­snej natu­rze. W obu sytu­acjach kame­le­on pozo­sta­je w spe­cy­ficz­nie rozu­mia­nej wła­sno­ści. Po pierw­sze jest  w yj ą t k o w y  w  w y b r a k o w a n i u  – brak jego wła­ści­wo­ści jest cechą wyróż­nia­ją­cą spo­śród innych repre­zen­tan­tów gatun­ku. Po dru­gie jest  w y b r a k o w a n y  w  w y j ą t k o w o ś c i  – jako poje­dyn­czy kame­le­on jest już sam w sobie wyjąt­ko­wy, a wów­czas, gdy nie zmie­nia bar­wy, pozo­sta­wia on puste miej­sce, prze­strzeń nie­wy­peł­nio­ną, bra­ku­ją­cą, a nawet doma­ga­ją­cą się dopeł­nie­nia. O rela­cjach mię­dzy wybra­ko­wa­niem i wyjąt­ko­wo­ścią mówi wiersz Cór­ce, koń­czą­cy trze­ci tom Justy­ny Bar­giel­skiej Dwa fia­ty:

Coś, cze­go nie zapo­mnę, cze­go nie mogę
sobie przy­po­mnieć. Kwie­cień, wio­sna, brzuch,
zapew­ne nie­dzie­la. Nie dotkną­łem cię, powie­dział,
ale kie­dy­kol­wiek pomy­ślisz o tym popo­łu­dniu,
będziesz wie­rzyć, że cię dotkną­łem.
I to jest mój dar, więk­szy niż cokol­wiek.

Utwór ten jest wyjąt­ko­wy w swo­jej złud­nej pro­sto­cie; w porów­na­niu z inny­mi wier­sza­mi w książ­ce – wiru­ją­cy­mi niczym karu­ze­la – Cór­ce zda­je się być zbyt jasny w swo­jej bez­po­śred­nio­ści. War­to przyj­rzeć mu się nie­co bli­żej. Na począ­tek postaw­my pyta­nie: z czym zwią­za­ny jest dar „więk­szy niż cokol­wiek”? W przy­to­czo­nym wier­szu Justy­ny Bar­giel­skiej przed­miot pamię­ci („Coś, cze­go nigdy nie zapo­mnę, coś, cze­go nie mogę/ sobie przy­po­mnieć”) nie zosta­je okre­ślo­ny. Fak­tem naj­waż­niej­szym pozo­sta­je tutaj jego nie­do­się­gła wła­sność. Tym nie­wia­ry­god­nym darem, któ­ry usta­na­wia ten przed­miot dla nas, jest wia­ra, któ­ra mówi: choć zna­cze­nie kon­kret­ne­go przed­mio­tu (wyda­rze­nia, oso­by, doświad­cze­nia, etc.) jest nie­jed­no­krot­nie nie­moż­li­we do obiek­tyw­ne­go potwier­dze­nia, to pozo­sta­je on wyjąt­ko­wy sam przez się – przez fakt, że dla nas zaist­niał, że wybra­li­śmy go i że zaczął zna­czyć. Wol­ter w Dwu­dzie­stym pią­tym liście na temat myśli P. Pas­ca­la pisał, że bez wzglę­du na to, czy „przy­na­le­żę do jakiejś reli­gii, czy jestem agno­sty­kiem, czy ate­istą, kie­dy mówię »ja wie­rzę«, daję do zro­zu­mie­nia, że »utrzy­mu­ję coś za praw­dę«.” W tej wypo­wie­dzi zazna­cza się róż­no­rod­ność decy­zji doty­czą­cych „ja” i ponow­nie nie­okre­ślo­ność przed­mio­tu wia­ry, któ­rej nie moż­na wyli­czyć, logicz­nie wyka­zać, dowieść nauko­wo. O jakiej praw­dzie mowa? „Cho­dzi o praw­dę – mówi Kri­ste­va w Tej nie­wia­ry­god­nej potrze­bie wia­ry – »któ­ra spa­da na mnie z góry«, któ­rej nie mogę nie przy­jąć, o taką, któ­ra mnie cał­ko­wi­cie znie­wa­la, nie­odwo­łal­nie […].” Taka praw­da to dar „więk­szy niż cokol­wiek”: żywy, abso­lut­ny, nie pod­le­ga­ją­cy dys­ku­sji.

W Cór­ce Justy­ny Bar­giel­skiej dar zwią­za­ny jest rów­nież z kwit­nie­niem, z roz­wo­jem, z naro­dzi­na­mi nowe­go. Łączy się on ze swo­iście rozu­mia­nym świę­tem. Nie­dzie­la jako jeden z dni tygo­dnia sta­no­wi – w porów­na­niu do Świąt Boże­go Naro­dze­nia czy Wiel­kiej Nocy – świę­to codzien­ne. Oto, co czy­ta­my w Księ­dze Rodza­ju: „Wte­dy Bóg pobło­go­sła­wił ów siód­my dzień i uczy­nił go świę­tym; w tym bowiem dniu odpo­czął po całej swej pra­cy, któ­rą wyko­nał stwa­rza­jąc.” Kie­dy przy­po­mni­my sobie, że łaciń­skie sło­wo fiat, uży­te w tytu­le trze­ciej książ­ki – Dwa fia­ty – Justy­ny Bar­giel­skiej, ozna­cza „niech się sta­nie”, to dostrze­że­my wów­czas, że dru­gie fiat jest gestem powo­ły­wa­nia, stwa­rza­nia, usta­na­wia­nia podej­mo­wa­nym przez czło­wie­ka, któ­ry, jako że został stwo­rzo­ny na obraz i podo­bień­stwo Boga, kon­ty­nu­uje gest zało­ży­ciel­ski: nazy­wa wszyst­kie „isto­ty żywe”, tak jak Stwór­ca „nazwał świa­tłość dniem, a ciem­ność nazwał nocą”. Tym spo­so­bem isto­ta ludz­ka usta­na­wia­jąc róż­ni­ce pomię­dzy ist­nie­nia­mi zacho­wu­je jed­ność w świe­cie. Sło­wem: ist­nieć ozna­cza tutaj „być w rela­cji” i – wyprzedź­my nie­co tok wypo­wie­dzi – w obrę­bie tej rela­cji „sta­wać się”.

„Nie dotkną­łem cię, powie­dział” – czy­ta­my w środ­ko­wej czę­ści wier­sza Cór­ce. W kon­tek­ście tego frag­men­tu zna­mien­ny jest fakt, że w pierw­szych trzech roz­dzia­łach Księ­gi Rodza­ju sło­wo „doty­kać” poja­wia się wyłącz­nie w kon­tek­ście zaka­zu doty­czą­ce­go Drze­wa Dobra i Zła: „Nie wol­no wam jeść z nie­go, a nawet go doty­kać, aby­ście nie pomar­li.” Dotyk jest nazna­cze­niem przez śmierć. Zerwa­nie owo­cu (zdo­by­cie wie­dzy i doświad­cze­nie grze­chu) wią­że się z wtrą­ce­niem w cza­so­wość, ale rów­nież z otwar­ciem na wie­lo­ra­kie moż­li­wo­ści stwa­rza­nia czy też usta­na­wia­nia wła­snej oso­by, któ­re to gesty – odda­la­jąc od raj­skiej prze­strze­ni – potwier­dza­ją naszą róż­no­rod­ność i wyjąt­ko­wość wzglę­dem innych.

Świę­to, jakim sta­je się stwa­rza­nie ludz­kie doko­ny­wa­ne w świe­cie pod­da­nym cza­so­wi, kie­dy doko­nu­je się w dzień bło­go­sła­wio­ny („zapew­ne nie­dzie­la”), w spo­sób dosłow­ny zry­wa przy­ka­za­nie. Pro­fa­nu­je boski nakaz, nazna­cza ska­zą ide­al­ną prze­strzeń bez grze­chu. Kon­ty­nu­acja boskie­go gestu nazy­wa­nia dopro­wa­dza do momen­tu, kie­dy powo­łu­je­my do ist­nie­nia ziem­skie raje (jak w wier­szu Miej­sce po balo­ni­kach z tomu Chi­na Ship­ping: „Zanio­słam mu// do szpi­ta­la małe radio i owo­ce, eden/ bis i zno­wu tu sto­ję”). Codzien­ne świę­te dni sytu­ują się poprzez swo­ją fik­cyj­ność naprze­ciw – wie­lu mora­li­stów z chę­cią okre­śli­ło­by podob­ny gest usta­na­wia­nia bał­wo­chwal­czym – doko­na­ne­go przez Boga stwo­rze­nia. Takie dni są grzesz­nym świę­tem obec­nym jedy­nie w pla­nie jed­nost­ko­wym. Per­spek­ty­wa zary­so­wa­na przez poezję Justy­ny Bar­giel­skiej jest ogrom­na i nie­sie ze sobą ryzy­ko kata­stro­fy. („A moim zada­niem jest wybrać, z czym chcę się zderzyć/ tym peł­nym dzie­ci pocią­giem” – czy­ta­my w wier­szu Nowe buty.) Jed­nak­że mówi tak­że o oca­la­ją­cej fik­cji każ­dej z prawd, w któ­rej pokła­da­my swo­ją wia­rę. Dopeł­nie­nie tej inter­pre­ta­cji odnaj­dzie­my w wier­szu Oddam życie z tomu Bach for my baby:

Mam sła­bą stro­nę: cho­dze­nie po lesie
i bada­nie, dokąd chcę iść, aż oka­zu­je się,
że przez cały ten nie­dziel­ny mokry przed­świt pies mnie cią­gnął,
gdzie chciał, i teraz nie wiem, jak wró­cić, i pada.
Ale to jest dopie­ro wstęp do mojej sła­bej stro­ny.
Bo tam, skąd nie wiem, jak wró­cić, są mali­ny,
na któ­re nikt nigdy nie patrzył. Tyl­ko dla mnie.
Lecz i one są jedy­nie wstę­pem
do zakład­ki z napi­sem „Rób to, co Bóg karze”,
któ­rą dała mi cór­ka Iwo­ny, prze­ko­na­na,
że lite­ry żet nie wypa­da uży­wać, gdy się pisze o Bogu.
Ta zakład­ka pasu­je do wszyst­kich ksią­żek
i ze wszyst­kich wypa­da. Znam tyl­ko jed­ną
postać, któ­ra umia­ła­by zro­bić tak zmyśl­ną zakład­kę.
Kocha­nie, nie wiem, co mam zro­bić z tą wie­dzą.

Już na samym począt­ku wier­sza Oddam życie poja­wia się wyzna­nie doty­czą­ce poszu­ki­wa­nia celu. „Cho­dze­nie po lesie i bada­nie” zamie­nia się jed­nak w błą­dze­nie zwią­za­ne – jak sądzę – z obec­ną w czło­wie­ku zwie­rzę­co­ścią. (Temat ten powra­ca wie­lo­krot­nie w poezji autor­ki Chi­na Ship­ping. Wystar­czy przy­po­mnieć sobie otwie­ra­ją­cy tom Dwa fia­ty wiersz Pięk­na mły­nar­ka: „Lęk jak ze sta­rej baj­ki: ona się boi, że może stać się panterą/ i wca­le jej to nie pod­nie­ca, bo co robi pan­te­ra? […]// Pan­te­ra czer­stwi chleb, na któ­ry spoj­rzy, ma taki dar.”) Pier­wia­stek ten pro­wa­dzi pod­miot w rejo­ny nie­zna­ne­go lub też zna­ne­go jedy­nie w nie­wiel­kim stop­niu, zamiast – jako wynik bada­nia – w stro­nę wyja­śnie­nia i pozby­cia się „sła­bej stro­ny”. Jed­nak­że w Oddam życie nie mówi się o kon­kret­nej wadzie, lecz o całym zesta­wie gestów i dzia­łań sta­no­wią­cych argu­ment za ist­nie­niem wła­snej  s ł a b o ś c i,   któ­ra, jeśli pra­gnie naru­szyć się jej prze­strzeń, obja­wia  s i ł ę  wzglę­dem pod­mio­tu. (Dokład­niej­sze ana­li­zy opar­te o meto­dy psy­cho­ana­li­tycz­ne pozo­sta­wiam na inną oka­zję.) Błą­ka­nie po lesie i widok malin prze­zna­czo­ny „Tyl­ko dla mnie” sta­no­wią wstęp do dzia­łań mani­fe­sta­cyj­nie prze­ciw­sta­wia­ją­cych się boskim wytycz­nym. Powra­ca­my tutaj do kon­ty­nu­acji gestu stwa­rza­nia, jak w wier­szu Pro­jekt wymia­ny ramek we wszyst­kich obraz­kach: „I wte­dy żegnaj, cud­ny świecie,/ w któ­rym cukie­rek any­żo­wy jest lubież­ny przez zawartość/ lite­ry żet”. Zakład­ka „zła­ma­nia naka­zu” jest zało­że­niem, któ­re pasu­je wszę­dzie (jako że czyn­no­ści zaka­za­ne wraz z poja­wie­niem się w świe­cie pierw­sze­go grze­chu wpi­sa­ne zosta­ły w ludz­ką natu­rę), zara­zem jed­nak takie zało­że­nie samo sie­bie pod­wa­ża (w zaka­zie odnaj­du­jąc rację swo­ich dzia­łań). W tym przy­pad­ku – poku­śmy się o małą ekwi­li­bryst­kę – zła­ma­nie łamie zła­ma­nie, zało­że­nie zała­mu­je zało­że­nie, zakład­ka kła­dzie zakład­kę. W wier­szu Justy­ny Bar­giel­skiej doko­nu­je się prze­wrot­na i potęż­na gra seman­tycz­na, któ­ra odzwier­cie­dla ludz­kie funk­cjo­no­wa­nie w świe­cie. Kry­te­ria przyj­mo­wa­ne przez czło­wie­ka zosta­ją wytrą­co­ne za spra­wą jego cie­le­sne­go wybra­ko­wa­nia. Cia­ło nie jest w sta­nie – odno­szę się tutaj do słów Julii Kri­ste­vej – spro­stać w spo­sób abso­lut­ny znie­wo­le­niu i nie­odwo­łal­no­ści wszel­kie­go zało­że­nia. Ale czym jest tytu­ło­we „odda­nie życia”? Jest to ogło­sze­nie, któ­re infor­mu­je nas o pra­gnie­niu zrze­cze­nia się życia w zamian za oca­la­ją­cą praw­dę abso­lut­ną, któ­ra pochło­nie bez resz­ty (wady, uchy­bie­nia, wybra­ko­wa­nia, etc.) życie toczą­ce się poza wszel­kim przed­sta­wie­niem i aksjo­lo­gią. Autor­ka Bach for my baby świa­do­ma jest jed­nak tego, że zrze­cze­nie się życia rów­no­znacz­ne jest z porzu­ce­niem pra­gnie­nia i zakwe­stio­no­wa­niem wszyst­kie­go. Justy­na Bar­giel­ska podej­mu­je ten motyw w wier­szu Suk­nia bar­wy pogo­dy:

Och, niech już raz się ten romans skoń­czy!
A nie cią­gle: gdy ty nie jesteś przy­kry­ta, ja rów­nież
przy­kry­ty nie jestem. I inne takie, strze­li­ste jak kate­dra,
gdy cho­dzi zale­d­wie o hote­lo­wą koł­drę. Mój mail
był lep­szy. Och, niech­że wresz­cie, bo jego był gor­szy,
skoń­czy się ten romans. Naszą miło­ścią jest odle­głość.

Nigdy nie będziesz mój. Praw­dzi­we koł­dry
robi się z pia­sku, z drew­na łód­ki, z futra lisa,
do któ­re­go nale­ży wyspa.
Dla­te­go nigdy nie będziesz mój, nawet jeśli piszę
te wszyst­kie tyl­ko sło­wa, będąc na zawsze two­ja.

Ten romans, przy­znaj­my, koń­czy się wyłącz­nie raz i wła­śnie śmierć warun­ku­je nie­moż­ność zaist­nie­nia i dopeł­nie­nia się wła­sno­ści, któ­ra pod­da­na cią­głej – rów­no­znacz­nej z wybo­ra­mi – oce­nie („był gor­szy”, „był lep­szy”) pod­wa­ża wszel­ką sta­łość. Zwróć­my uwa­gę na tytuł utwo­ru. O czym mówi nam Suk­nia bar­wy pogo­dy? O odzie­niu, któ­re zmie­nia swój kolor – skąd­inąd podob­nie jak kame­le­on w sto­sun­ku do oto­cze­nia – w zależ­no­ści od pogo­dy i jej kapry­sów. Czym jest jed­nak mówie­nie o pogo­dzie? Temat ten oma­wia w ese­ju Aziy­adé Roland Bar­thes, któ­ry twier­dzi, że mówie­nie o pogo­dzie było począt­ko­wo wypeł­nio­nym tre­ścią komu­ni­ka­tem, nie­zbęd­nym przy orga­ni­za­cji wiej­skich prac, gdzie zbio­ry zale­żą od pogo­dy. Dopie­ro w rela­cjach miej­skich ten temat stał się pozba­wio­ny tre­ści. Wów­czas pust­ka wymia­ny słow­nej – mak­sy­mal­ne pod­kre­śle­nie funk­cji fatycz­nej języ­ka – uzna­na zosta­ła za sens. Spójrz­my na frag­ment ese­ju kry­tycz­ne­go Bar­the­sa:

Roz­ma­wia się o pogo­dzie, by nie powie­dzieć nic, to zna­czy powie­dzieć innej oso­bie, że się do niej mówi, by wyra­zić jedy­nie to: mówię do cie­bie, ist­nie­jesz dla mnie, a ja chcę ist­nieć dla cie­bie (dla­te­go też pokpi­wa­nie z pogo­dy jest oka­zy­wa­niem fał­szy­wej wyż­szo­ści). Poza tym nawet przy całej pust­ce tego „tema­tu” pogo­da odwo­łu­je do zło­żo­no­ści świa­ta (tego, co jest), w któ­rym mie­sza­ją się miej­sca, deko­ra­cje, świa­tło, tem­pe­ra­tu­ra, cene­ste­zja, czy­li wszyst­ko to, dzię­ki cze­mu moje cia­ło jest wła­śnie tutaj, czu­je, że ist­nie­je (nie wspo­mi­na­jąc już o rado­snych lub smut­nych kono­ta­cjach pogo­dy zależ­nych od tego, czy pozwo­li nam ona dane­go dnia na zre­ali­zo­wa­nie naszych pla­nów).

W przy­pad­ku roz­mo­wy o pogo­dzie opo­zy­cje pomię­dzy bra­kiem a wypeł­nie­niem, pro­sto­tą a zło­żo­no­ścią, zało­że­niem pla­nu a wytrą­ce­niem przez pogo­dę etc. sku­pia­ją się wokół rela­cji pomię­dzy ludź­mi oraz komu­ni­ka­cji, któ­rej tre­ścią jest ludz­kie ist­nie­nie pod­le­ga­ją­ce zmia­nom w świe­cie. W wier­szu Suk­nia bar­wy pogo­dy rela­cja i komu­ni­ka­cja obja­wia się poprzez „przed­sta­wia­nie się” w czymś zewnętrz­nym wobec praw­dzi­we­go „ja”: „nie­na­tu­ral­nym”, „narzu­ca­nym na skó­rę”. „te wszyst­kie tyl­ko sło­wa” – dzię­ki nim zdol­ni jeste­śmy obja­wiać i stwa­rzać naszą róż­no­rod­ność, któ­ra nigdy jed­nak nie zosta­je prze­ku­ta we wła­sność. Tka­ni­na słów – nie­któ­rzy powie­dzie­li­by „sieć słów” – któ­ra pozo­sta­jąc w cią­głym tka­niu ujaw­nia nasze czu­ją­ce ist­nie­nie (sens) zależ­ne od świa­ta (pust­ka cią­głe­go stwa­rza­nia). Uple­cio­ny z wyra­zów tekst nie daje jed­nak cie­pła, któ­re, jak czy­ta­my w wier­szu Bar­giel­skiej, zapew­nia­ją tyl­ko „kołdry/ […] z pia­sku, z drew­na łód­ki, z futra lisa”. Odda­nie wła­snej oso­by ogól­nie poję­tej natu­rze spra­wia, że sta­je­my się – choć brzmi to nad wyraz banal­nie – wyspa­mi, pomię­dzy któ­ry­mi nie zosta­ły prze­rzu­co­ne mosty (nie)porozumienia. Ponow­nie wła­sność przed­sta­wia się w rela­cji zapew­nia­ją­cej stwa­rza­nie. Jest to po pierw­sze for­ma oca­le­nia dla „ja” wzglę­dem czegoś/ kogoś inne­go, któ­ra otwie­ra per­spek­ty­wę odda­nia i poświę­ce­nia.  W y j ą t k o w o ś ć.   Po dru­gie jest to miej­sce, gdzie potwier­dzo­ne zosta­ją zła­ma­nie, kapry­śność i mobil­ność – wszyst­ko to, co pod­my­wa wła­sność, nie pozwa­la­jąc jej zagrzać miej­sca.  W y b r a k o w a n i e.   Naj­waż­niej­sze w tomie Bach for my baby Justy­ny Bar­giel­skiej wyda­ją się jed­nak miej­sca, gdzie wybra­ko­wa­nie przed­sta­wia się w swo­jej wyjąt­ko­wo­ści, gdzie hote­lo­wy romans sta­je się jedy­ny w swo­jej uciąż­li­wo­ści.

Ścia­nę bez okien malu­ją na bia­ło,
czy to ścia­ny wese­le, bo na pew­no nie moje.
Jestem taka chu­da i mogła­bym być wszę­dzie.
Sama spro­wa­dzi­łam na sie­bie to nie­szczę­ście
i to, co w nim naj­gor­sze: że teraz pój­dę dalej.

Śmiem twier­dzić, że nie­szczę­sne „przej­ście dalej” zazna­czo­ne w wier­szu Gre­cjo, upa­daj jest jed­nym z naj­waż­niej­szych miejsc we współ­cze­snej poezji pol­skiej – obec­nym w wier­szach Justy­ny Bar­giel­skiej, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Agniesz­ki Mira­hi­ny, Edwar­da Pase­wi­cza czy Ada­ma Wie­de­man­na. Co to za miej­sce? Zawie­ra się w nim „poten­cjal­ność” odwo­łu­ją­ca nas do „wybra­ko­wa­nia”, któ­re nie jest zwią­za­ne wyłącz­nie z écri­tu­re femi­ni­ne, lecz w ogó­le ze sztu­ką nie­uwzględ­nia­ją­cą dzieł skoń­czo­nych w świe­cie, gdzie sytu­uje się cia­ło rozu­mia­ne jako „pra­wo otwar­te”: dys­po­nu­ją­ce nie­ogra­ni­czo­ną mocą chwy­ta­nia i udzie­la­nia zna­cze­nia. Dzię­ki temu pra­wu czło­wiek jest w sta­nie wykra­czać poza sie­bie – prze­cho­dzić dalej: ku nowe­mu zacho­wa­niu, ku komuś dru­gie­mu, ku wła­snej myśli. Czy­ta­my o tym bez­li­to­snym miej­scu prze­kro­cze­nia w wier­szu Dwa fia­ty: „Mie­li­śmy dzie­ci, ale to nie były dzie­ci, to były buty na dzień./ Nie zosta­wiam was, buty, tyl­ko idę przo­dem.” Dopeł­nie­nie tego obra­zu odnaj­du­je­my w Nowych butach z tomu Bach for my baby: „Jesteś tyl­ko ty i wła­śnie cie­bie nie ma”. Frag­ment utwo­ru Justy­ny Bar­giel­skiej odwo­łu­je nas do Mal­ty Edwar­da Pase­wi­cza („jest tyl­ko rze­czy­wi­stość i wła­śnie jej nie ma”). W oby­dwu wier­szach mówi się o roz­zie­wie ist­nie­ją­cym pomię­dzy inten­cją a (nie)spełnieniem, byciem w świe­cie a byciem w języ­ku, zna­nym a obcym, siłą a sła­bo­ścią, obra­zem a rze­czy­wi­sto­ścią. (War­to zwró­cić tutaj uwa­gę na powra­ca­ją­cy w twór­czo­ści Bar­giel­skiej motyw foto­gra­fii i zwią­za­ne z nim prze­świe­tla­nie oso­by.) Autor­ka Dating Ses­sions roz­wią­za­nie tego dyle­ma­tu upa­tru­je – jak czy­ta­my w Z głę­bi kon­ti­nu­um – w „byciu w dwóch miej­scach naraz”. Jest ono moż­li­we wyłącz­nie wów­czas, gdy „jesteś Bogiem lub Mar­twy”. Pod­ję­te w tym wier­szu lirycz­ne roz­wa­ża­nia na temat „Dużej Fizy­ki” koń­czą się jed­nak odwo­ła­niem, czy­li przy­zna­niem się do zerwa­nia ze świa­tem real­no­ści za spra­wą irra­cjo­nal­nej logi­ki, któ­ra kie­ru­je reflek­sją pod­mio­tu, pro­wa­dząc do pyta­nia: „A wiesz, kto miał­by teraz w głowie/ Mar­twe­go Boga, gdy­bym ja nim była?”. Odpo­wie­dzią jest ciąg dal­szy wier­sza.

Jeden żoł­nierz tak do mnie pisze:
Pięk­no Kobie­ty, Praw­dzi­we Pozna­nie,
ten Wiel­ki Temat. Teraz ja do cie­bie
piszę tym żoł­nie­rzem, ale jeśli wolisz,
zro­bię ci z nie­go Kanap­kę.

W tym miej­scu obser­wu­je­my, jak dzia­ła impo­nu­ją­ca wyobraź­nia Justy­ny Bar­giel­skiej – ima­gi­na­cja, któ­ra nie wpro­wa­dza do wier­szy „ani cha­osu, ani pato­su”. (Odwo­łu­ję się tutaj do roz­po­znań Roma­na Hone­ta poczy­nio­nych na mar­gi­ne­sie wier­szy war­szaw­skiej poet­ki.) Inte­lekt i wyobraź­nia dzia­ła­ją tutaj na rów­ni, sca­la­jąc mak­sy­mal­nie roz­bież­ne doświad­cze­nia. Wyobraź­nio­wa moc zosta­je świa­do­mie ogra­ni­czo­na („Ale nie o tym chcia­łam”) i zmie­nia swój wek­tor, gdzie z podob­ną siłą  s p r o w a d z a  czy­tel­ni­ka do pozio­mu real­nej codzien­no­ści i stam­tąd  w p r o w a d z a  go ponow­nie do „Wiel­kich Tema­tów”, któ­re nie tyle pod­cią­ga­ją banal­ne czyn­no­ści do swo­jej ran­gi, co odnaj­du­ją z nimi punkt wspól­ny, płasz­czy­znę poro­zu­mie­nia. Sło­wem: „Wiel­kie Tema­ty” nie spa­da­ją w bło­to codzien­no­ści, lecz podej­mu­ją z nią roz­mo­wę. (W wier­szu Lejek, czy­li lejek prze­czy­ta­my „spa­da­nie nie sprzy­ja roz­mo­wie”.) W ten spo­sób – poprzez dia­log, poprzez wymia­nę mię­dzy Ja i Ty – zawią­zu­je się rela­cja moż­li­wa wyłącz­nie w tej wspa­nia­łej prze­strze­ni, jaką jest wiersz. Całe roz­wa­ża­nie doko­na­ne w pierw­szej czę­ści utwo­ru Z głę­bi kon­ti­nu­um na temat nasze­go prze­by­wa­nia w dwóch miej­scach naraz, co, jak czy­ta­my, ma zapew­niać „Szczę­ście” „nie­moż­li­we ze wzglę­dów fizycz­nych” – zosta­je uprak­tycz­nio­ne i speł­nio­ne w czę­ści dru­giej, gdzie pod­miot mówią­cy wcie­la się w żoł­nie­rza,  z a c i e r a j ą c  podział na męskie/żeńskie przy jed­no­cze­snym go uwy­pu­kle­niu i  o c i e r a j ą c  s i ę  o zno­szą­cą samą sie­bie paro­dię zacho­wań i cech narzu­ca­nych kobie­tom przez męż­czyzn („Pięk­no Kobie­ty, Praw­dzi­we Pozna­nie”). Dyle­mat zosta­je roz­wią­za­ny, szczę­ście zapew­nio­ne, pra­gnie­nie bycia w dwóch miej­scach i oso­bach naraz (przy doko­na­nym w ostat­nim ruchu pod­kre­śle­niu swo­jej kobie­co­ści!) speł­nio­ne.

Justy­na Bar­giel­ska w swo­jej poezji potwier­dza wza­jem­ną zależ­ność świa­ta od języ­ka i języ­ka od świa­ta. Tym też spo­so­bem autor­ka Bach for my baby – w prze­ci­wień­stwie do wymie­nio­nych wcze­śniej poetów – potwier­dza wyraź­nie kom­fort sytu­acji, któ­ra mówi o prze­by­wa­niu w dwóch miej­scach naraz, uzna­je ona bowiem prze­strze­nie roz­cią­ga­ją­ce się po obu stro­nach prze­pa­ści za wyjąt­ko­we i wybra­ko­wa­ne. Jed­nak­że takie zało­że­nie wybra­ko­wa­nia i zła­ma­nie go poprzez wyjąt­ko­wość (i odwrot­nie) moż­li­we jest wyłącz­nie w wier­szu. Dla­te­go też Justy­na Bar­giel­ska roz­ziew pomię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a języ­kiem – z nie­spo­ty­ka­ną pro­sto­tą i w gwał­tow­nych, acz nie­przy­tła­cza­ją­cych swo­im śpiew­nym tem­pem obra­zach – nie tyle negu­je czy też omi­ja, co pod­da­je rela­cji i swo­iste­mu pojed­na­niu. War­szaw­ska poet­ka two­rzy nie­moż­li­wą prze­strzeń wier­sza – prze­strzeń spo­tka­nia, w któ­rej odnaj­dzie się rów­nież miej­sca dla wła­sno­ści czy­tel­ni­ka. W fizycz­nie nie­moż­li­wej sytu­acji wier­sza – pod­da­ne­go roman­so­wi roz­mo­wy, spo­tka­nia, rela­cji, etc. – oby­dwie stro­ny odda­jąc się sobie wza­jem­nie na mniej lub bar­dziej okre­ślo­ny czas pozo­sta­ją nadal w sobie. Nale­ży tutaj jed­nak dodać, że pod­da­nie wła­snej oso­by nie­prze­wi­dy­wal­no­ści rela­cji – za spra­wą tej cechy rela­cja jest w sta­nie poja­wiać się ponow­nie w świe­cie – jest skut­kiem „odzy­ska­nia cze­goś w zamian”. Spójrz­my na począt­ko­wy frag­ment wier­sza O tej porze roku, o tej porze dnia:

Nie, kot­ku, ja muszę sama poćwiar­to­wać tę pro­sty­tut­kę.
Choć dzię­ku­ję. Kocha­łam cię, gdy jesz­cze byłeś
obiet­ni­cą cie­bie, ale zanim ta obiet­ni­ca
się ziści, muszę zupeł­nie sama
poćwiar­to­wać tę pro­sty­tut­kę.

Doko­na­nie poćwiar­to­wa­nia pro­sty­tut­ki jest tutaj rów­no­znacz­ne z rozu­mia­nym dosłow­nie zrze­ka­niem się wła­snej mate­rial­no­ści, a kon­kret­nie: miło­ści doko­ny­wa­nej w celach zarob­ko­wych, miło­ści pod­po­rząd­ko­wa­nej wyłącz­nie cia­łu, miło­ści, któ­ra prze­ku­wa się w pro­dukt wymia­ny. Takie uczu­cie jest ego­istycz­ne, samot­ne i bez­li­to­sne w swo­jej kon­kret­no­ści. „Naszą miło­ścią jest odle­głość” – odnaj­du­je­my zda­nie z wier­sza Suk­nia bar­wy pogo­dy. Obiet­ni­ca sta­no­wi zapew­nie­nie tego zbaw­cze­go dystan­su. Warun­kiem utrzy­ma­nia praw­dzi­wej (naszej) miło­ści jest pozo­sta­wia­nie w sfe­rze ocze­ki­wa­nia na speł­nie­nie, bycia w zapo­wie­dzi, w cią­gle podej­mo­wa­nym docho­dze­niu „na wła­sną rękę”. Dopie­ro bowiem upo­rząd­ko­wa­nie sie­bie w samot­no­ści, a więc poroz­ci­na­nie, pod­da­nie frag­men­ta­cji i oddzie­le­nie poszcze­gól­nych czę­ści wła­sne­go „ja” w celu upo­rząd­ko­wa­nia (nazwa­nia) i zba­da­nia sie­bie – zdol­ne jest utwier­dzić nas wzglę­dem innych, a tym samym potwier­dzić naszą wła­sność. Ćwiar­to­wa­nie i pozby­wa­nie się sie­bie nigdy nie usta­je, z tego też powo­du pozwa­la być – choć nie brzmi to naj­le­piej – nie­zisz­czal­ną obiet­ni­cą, nie­koń­czą­cym się poszu­ki­wa­niem „nisko, w grud­niu, w lesie”.

Poezja Justy­ny Bar­giel­skiej sta­wia na ostrzu noża moder­ni­stycz­ną alter­na­ty­wę: albo „wię­cej życia” powią­za­ne­go z egzy­sten­cjal­ną anar­chią – albo har­mo­nia kosz­tem ener­gii, z per­spek­ty­wy któ­rej, jak pisze Aga­ta Bie­lik-Rob­son, „każ­da uła­dzo­na for­ma ist­nie­nia przy­po­mi­na jedy­nie »pobie­lo­ny gro­bo­wiec«, czy­li śmierć.” Takie uję­cie (nowo­cze­sne wyzna­nie) nie dopusz­cza alter­na­ty­wy, gdyż spro­wa­dza się do wybo­ru życia lub śmier­ci. Kie­dy jed­nak przy­po­mni­my wiersz Prze­kład z tomu Dwa fia­ty wybór dopeł­ni się we wła­snych gra­ni­cach:

Zro­bi­łam miej­sce na śmierć w swo­im życiu,
odchy­li­łam koł­drę, koszu­lę, ode­mknę­łam klat­kę żeber.
Nie mia­ła­bym miej­sca dla niko­go z was, gdy­bym nie zro­bi­ła
miej­sca śmier­ci. Póki nie zro­bi­łam miej­sca śmier­ci,
dla niko­go z was nie mia­łam miej­sca, nie łudź­cie się.
Otwie­ram orzech i znaj­du­ję pro­chy mysz­ki,
męża i dzie­ci, swo­ją nagro­dę, swo­je potwier­dze­nie.

Takie jest praw­dzi­we wyzna­nie wia­ry tej poezji. I tak też obja­wia się dar śmier­ci, któ­rej przy­ję­cie otwie­ra nas na to, co zwią­za­ne z anar­chią nie­ocze­ki­wa­ne­go i gwał­tow­ne­go życia. War­to przy­po­mnieć tutaj, że cre­do jest to gest odda­nia swo­je­go ser­ca, wła­snej ener­gii życio­wej. (Pro­szę zwró­cić uwa­gę, że w przy­wo­ła­nym wier­szu gest otwar­cia się na śmierć i zro­bie­nia miej­sca dla życia powtó­rzo­ny jest trzy­krot­nie. Nie­zwy­kle czę­sto utwo­ry Justy­ny Bar­giel­skiej opie­ra­ją się na „trój­ce”: czy to w reto­ry­ce, czy w samej kon­struk­cji wier­sza.) Wyko­ny­wa­ny jest on w ocze­ki­wa­niu na rekom­pen­sa­tę. Wyzna­nie wia­ry okre­śla rów­nież akt zaufa­nia zakła­da­ją­cy resty­tu­cję – „»zaufa­nia cze­muś z zacho­wa­niem pew­no­ści, że się to odzy­ska« w sen­sie reli­gij­nym (wie­rzyć) i eko­no­micz­nym (udzie­lić kre­dy­tu)”. Powyż­sze sło­wa ide­al­nie dopeł­nia­ją się z podwój­nym zakła­dem doko­na­nym w poezji Justy­ny Bar­giel­skiej. Patrząc na tytu­ły ksią­żek poetyc­kich war­szaw­skiej poet­ki bliż­sze tej poezji wyda­je się odczy­ta­nie tytu­łu Dwa fia­ty, któ­re mówi nam o podwój­nym naka­zie („fiat” z języ­ka angiel­skie­go to wła­śnie „nakaz”) wypo­wie­dzia­nym przez życie i śmierć. W takim poro­zu­mie­niu życie odda­jąc się śmier­ci przyj­mu­je nie­ocze­ki­wa­ne, sło­wem: goto­we jest na to wszyst­ko, co przy­cho­dzi ze stro­ny świa­ta i trak­tu­je to jako naj­więk­szy dar, któ­ry pozwa­la rodzić się na nowo w kolej­nych sen­sach, zacho­wa­niach, gestach, zda­rze­niach, etc.

Dziś jestem cała mar­twa poskła­da­na cho­ciaż
zro­bio­na z życia więc mar­twa na pokaz
krew cicho krą­ży we mnie
i wią­że osob­ne
krew jak błysz­czą­ca wstąż­ka
pięk­nie pięk­nie
z masą pre­zen­tów dzi­siaj tutaj przy­szłam
więc zawo­łaj­cie dzie­ci
trzy­maj­cie psy z dale­ka

W kon­tek­ście wier­sza – sytu­ują­ce­go się nie­zwy­kle bli­sko tema­tów poru­sza­nych w poezji Justy­ny Bar­giel­skiej – Joan­ny Opa­rek Dar z tomu Czer­wie zadaj­my pyta­nie: jakie jest zada­nie czło­wie­ka? Posia­dać wia­rę, potwier­dza­ją­cą war­tość bycia i jego auten­tycz­ność. Brać odpo­wie­dzial­ność za wła­sną śmier­tel­ność. Brać śmierć, któ­ra sta­je się, albo ina­czej: zosta­je zada­na. Jak to rozu­mieć? Zadać śmierć ozna­cza spra­wić, żeby śmierć zaist­nia­ła (pierw­szy z fia­tów), to zna­czy być w świe­cie pod­da­nym cza­so­wi. Jed­nak­że zadać śmierć to rów­nież zle­cić komuś śmierć, zadać lek­cję śmier­ci (dru­gi z fia­tów). Sło­wem: stwo­rzyć śmierć w życiu. Nie tyle afir­mo­wać, nie tyle usta­wić ją „w samym cen­trum nasze­go życia”, co przy­jąć, potwier­dzić, zade­kre­to­wać fakt: moją praw­dzi­wą, nie­pod­wa­żal­ną wła­sno­ścią jest moja śmierć „i tyl­ko tę wła­sność mogę ofia­ro­wać w podzię­ce za życie”. Czy­ta­my o tym w wier­szu Ona liczy na seks, gdzie zmar­twych­wsta­nie Chry­stu­sa zosta­je zesta­wio­ne z odro­dze­niem się fenik­sa z popio­łów. Wer­sy koń­czą­ce wska­za­ny utwór – „Za czte­ry godziny/ cię zoba­czę, cokol­wiek się/ sta­nie, zoba­czę cię/ za trzy godzi­ny” – poka­zu­ją, jak nie­obec­ność bli­skiej oso­by i ocze­ki­wa­nie na spo­tka­nie sta­ją się naro­dzi­na­mi nowe­go. Mimo że cała sce­na w utwo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej skoń­czy się sek­sem (zapo­wie­dzia­nym, obie­ca­nym, zna­nym), waż­niej­sze jest tutaj otwar­cie się na wszyst­ko – potwier­dze­nie pro­fa­nu­ją­ce­go prze­strzeń ide­al­ną pra­gnie­nia cia­ła i sen­su. Poja­wie­nie się nie­obec­ne­go sta­je sie tutaj syno­ni­mem zba­wie­nia, któ­re na powrót zanu­rza w cie­le. („To nie­sa­mo­wi­te, co mogli zro­bić jeden męż­czy­zna i jed­na kobie­ta” – prze­czy­ta­my w wier­szu Kobie­ta obwiesz­cza psz­czo­łom śmierć pana domu i zakła­da czar­ną wstąż­kę na ulu.) W poezji Justy­ny Bar­giel­skiej rekom­pen­sa­ta przy­bie­ra for­mę usen­sow­nia­nia – zdol­no­ści wia­ry, w ramach któ­rej uzna­ję, że coś jest  w y j ą t k o w e  w  w y b r a k o w a n i u.   Podwój­ność tej umo­wy pole­ga na tym, że ule­ga ona prze­ła­ma­niu. Ozna­cza to, że zdol­ność wia­ry pra­gnie odda­lić myśl o  w y b r a k o w a n i u  w  w y j ą t k o w o ś c i  – prze­mil­czeć ogra­ni­cze­nia kogoś, kto uzna­je coś za praw­dę. W wier­szu O dziew­czy­nie, któ­ra spło­nie w pie­kle ogra­ni­cze­nia sta­ją się jed­nak jedy­nym argu­men­tem – wymó­wio­nym gło­śno! – za oca­le­niem życia i miło­ści: „Gdy będziesz wci­skał guzik, pro­szę, żebyś pamiętał,/ że nikt cię tak nigdy nie kochał jak ja/ i nikt tak bar­dzo jak ja nie pra­gnął być wolnym/ w two­im obli­czu. Po pro­stu miałam/ swo­je ogra­ni­cze­nia.” Kry­tycz­ne i mdła­we wer­sy – a jed­nak w swo­jej kon­wen­cjo­nal­no­ści nie­wia­ry­god­ne. O pro­ce­sie prze­cho­dze­nia z wybra­ko­wa­nia do wyjąt­ko­wo­ści i z powro­tem czy­ta­my rów­nież w wier­szu Ciac­co­na di Para­di­so e del­l’In­fer­no. W wier­szu tym nie­koń­czą­cy się romans jest cią­głym wcho­dze­niem w prze­strzeń śmier­ci, któ­rą pod­miot wier­sza opusz­cza – z kimś lub wobec cze­goś – z praw­dą nową i żywą: choć­by doty­czy­ła ona kru­cho­ści wszel­kich schro­nień, choć­by była moż­li­wie naj­bar­dziej popie­przo­na.

Nie mam wie­lu przy­ja­ciół, któ­rzy pomo­gli­by mi w uciecz­ce,
ale ty też nie masz niko­go,
kto by mnie dla cie­bie zatrzy­mał. Jeden na jed­ną
i nie­skoń­czo­na ilość dozwo­lo­nych chwy­tów.
Oddech, któ­ry, póki oddy­chasz, mną pach­nie,
piel­grzym­ka do miej­sca two­je­go uro­dze­nia.
Tak robią pan­te­ra i jagu­ar, żegna­ją się z tym, co było,
i wcho­dzą we wny­ki, by umrzeć. Zdej­mij,
zdej­mij mi. Potem zdej­mij mnie,
ja zdej­mę cie­bie i wresz­cie obej­rzy­my
ten jed­no­tak­to­wy domek w pie­przo­nej tech­no­lo­gii
sumi­ko­wo-łąt­ko­wej, czy jakiejś innej
rów­nie popie­przo­nej tech­no­lo­gii,
któ­ra zwy­cię­ża śmierć.

Tym wła­śnie jest „nie­szczę­ście” podob­nej praw­dy, któ­rą przyj­mu­je się poprzez sam fakt bycia czło­wie­kiem, któ­ry trosz­cząc się o celo­wość wła­snych dzia­łań i dążąc do obja­śnie­nia sie­bie („Na, co ja mu mówię,/ że wła­ści­wie to kocham oce­any i morza”), spo­ty­ka wła­sne „ja” w chwi­li wybo­ru. Z tego też wzglę­du resty­tu­cja w tej poezji, jak i w samym świe­cie, rozu­mia­na podług słow­ni­ko­wych zna­czeń jako odna­wia­nie gatun­ku, zwrot kon­fi­sko­wa­ne­go mie­nia, jak rów­nież prze­pro­si­ny rów­no­znacz­ne ze zmniej­sze­niem poczu­cia winy – nazna­czo­na jest nie­od­wra­cal­no­ścią, któ­ra żło­bi głę­bo­ki ślad w przed­mio­cie aktu przy­wra­ca­nia. Wszyst­kie te gesty – odna­wia­nia, zwro­tu, zmniej­sza­nia – w samym swo­im zało­że­niu są bez­rad­ne wobec tego, co pod­le­ga utra­cie. W tym kon­tek­ście waż­ny wyda­je się wiersz Awan­tu­ry­sty­ka, jedy­ny dedy­ko­wa­ny utwór w twór­czo­ści poetyc­kiej Justy­ny Bar­giel­skiej. Napi­sa­ny został „Dla Muel­ler”, autor­ki kon­cep­cji „stra­ty­gra­fii”, czy­li pisa­nia kry­tycz­ne­go, któ­re „w wie­lo­war­stwo­wo­ści języ­ka […] zawie­ra bole­sne doświad­cze­nie stra­ty”. W uję­ciu Joan­ny Muel­ler kry­ty­ka lite­rac­ka jest pró­bą prze­bi­cia się przez doty­kal­ną mate­rię „goto­we­go już dzie­ła” do „stref utra­co­nych, odrzu­co­nych, aktem autor­skiej selek­cji zepchnię­tych w mil­cze­nie, nie­do­ist­nia­łych”. Widzia­na z takiej per­spek­ty­wy poezja Justy­ny Bar­giel­skiej sta­je się pisa­niem, któ­re pró­bu­je przy­wró­cić stan sprzed kon­fi­ska­ty, jak rów­nież sprzed gestu zrze­cze­nia się wła­sno­ści na rzecz sta­wa­nia się w świe­cie, zry­wa­nia z mono­ton­nym ruchem życia, odda­wa­nia życia praw­dzie, któ­ra dzia­ła „odwrot­nie do ruchu wska­zó­wek zega­ra” . Wszyst­ko to doko­ny­wa­ne jest w ocze­ki­wa­niu na spła­tę kre­dy­tu. Kolej­nym wier­szom, któ­re przy­bie­ra­ją tutaj for­mę języ­ko­wych rat, rze­czy­wi­stość regu­lar­nie nali­cza odset­ki. „Język/ ura­to­wał nas przed życiem, inni kochankowie/ nie mają tyle szczę­ścia” – czy­ta­my w otwie­ra­ją­cym tom Bach for my baby wier­szu 40 czar­nych ksią­żek. Ten krót­ki frag­ment roz­po­ście­ra przed nami sze­ro­ką pale­tę odczy­tań, na tle naszych inter­pre­ta­cji naj­waż­niej­szy wyda­je się jed­nak akcent, jaki zosta­je poło­żo­ny na życie, któ­re zosta­je uję­te w miło­sne kar­by języ­ka. W takim uję­ciu wiersz sta­je się for­mą pochów­ku życia, czy­li jego peł­nym sza­cun­ku wyróż­nia­niem i dopeł­nia­niem. Przyj­rzy­my się frag­men­to­wi pro­zy poetyc­kiej Obso­let­ki Justy­ny Bar­giel­skiej:

- Mamo, a was gdzie pocho­wać?
Naj­le­piej by było z bab­cią od stro­ny taty, bo do leże­nia z nią nikt nie aspi­ro­wał, ale oka­za­ło się, że tata poża­ło­wał bab­ci nawza­jem, jak i ona mu całe życie wszyst­kie­go żało­wa­ła, i bab­cia leży w gołej zie­mi, nie w pie­cza­rze, a tyl­ko do pie­cza­ry moż­na dokła­dać tru­pów. Trup w gołej zie­mi musi odcze­kać sie­dem­dzie­siąt lat, zanim mu się kogoś dokwa­te­ru­je. Grób bab­ci uka­zał mi się więc jako bez­war­to­ścio­wy, choć bole­śnie nie­pu­sty. Zaraz też wpi­sa­łam do note­su, żeby się zorien­to­wać w cenach i pod­jąć kro­ki.
– Wier­sze piszesz? – spy­ta­ła mama. – Ja nie wiem, jak ty możesz te wier­sze pisać. Po kim.
Może po tacie.

W tym wyim­ku z opo­wia­da­nia pod tytu­łem I zno­wu mię­dzy­na­ro­do­we mistrzo­stwa w zręcz­no­ścio­wym jedze­niu piz­zy… powin­ni­śmy zwró­cić uwa­gę na rela­cję pomię­dzy bez­war­to­ścio­wym gro­bem bab­ci a zapi­sem war­to­ściu­ją­cym („zorien­to­wać w cenach”) i okre­śla­ją­cym cel („pod­jąć kro­ki”). Obja­wia się tutaj wspa­nia­ła zdol­ność do zna­cze­nia, któ­rą Freu­dow­ska psy­cho­ana­li­za okre­śli­ła­by „zna­czą­co­ścią zako­rze­nio­ną w prze­zna­cze­niu funk­cji ojcow­skiej”. Nie powin­no więc dzi­wić, że to w ojcu („Może po tacie”) bie­rze swój począ­tek poetyc­ka pre­dys­po­zy­cja do odnaj­dy­wa­nia w miej­scach bez­war­to­ścio­wych – miejsc „bole­śnie nie­pu­stych”. Jest to zdol­ność sym­bo­licz­na: wia­ra w sens umoż­li­wia mówie­nie (ure­al­nia­nie w języ­ku). Jed­nak­że całe to przej­ście z miej­sca bra­ku w sfe­rę obar­czo­ną zna­cze­niem dąży do tego, że utwór zaczy­na funk­cjo­no­wać – na swój wyjąt­ko­wy spo­sób – z poten­cjal­ną dziu­rą w środ­ku. Jak to rozu­mieć? Autor­ka Dating Ses­sions obie­ra miej­sca, sytu­acje, wyda­rze­nia, obra­zy, któ­re wła­śnie przez to, że zacho­wu­ją swój pier­wot­ny brak, doma­ga­ją się dopeł­nie­nia przez obec­ność. (Skąd­inąd dziec­ko, któ­re­go naro­dzi­ny zosta­ły zapo­wie­dzia­ne, a nie doszły do skut­ku, wytwa­rza w świe­cie miej­sce „bole­śnie nie­pu­ste”.) Miej­sce pochów­ku bab­ci, któ­rej syn poża­ło­wał „jak i ona mu całe życie wszyst­kie­go żało­wa­ła”, jest pozba­wio­ne war­to­ści, ale w oczach boha­ter­ki opo­wia­da­nia jawi się jako „poten­cjal­ne”: nie­pu­ste i bole­sne.

Frag­ment doty­czą­cy zapi­su w note­sie pomi­ja sło­wo „zapa­mię­tać” – „żeby się zorien­to­wać w cenach i pod­jąć kro­ki”. Przez mat­kę zapis ten odczy­ta­ny zosta­je jako akt pisa­nia wier­szy, któ­ry jako jedy­ny nie pod­le­ga żad­nym wąt­pli­wo­ściom (brak zna­ków zapy­ta­nia, zda­nia orze­ka­ją­ce). Wiersz prze­mie­nia się w sfe­rę zna­czą­cą samą w sobie. Jed­nak­że jego źró­dłem jest „miej­sce bez­war­to­ścio­we”, choć nie­pu­ste: zapo­wie­dzia­ne, wyma­ga­ją­ce dopeł­nie­nia. Dla­te­go też nie powin­na dzi­wić reak­cja mat­ki – inter­pre­tu­ją­ce­go czy­tel­ni­ka, któ­ry pró­bu­je dotrzeć do źró­dła pisa­nia. Wnio­ski, jakie wysu­wa w związ­ku z tym tema­tem, są zara­zem pew­ne i wąt­pli­we. Zamy­ka­ją się w zdzi­wie­niu. „O,/ kapi­ta­nie, nie chciał­byś pły­wać we wrzącym/ akwe­nie tego wier­sza […].” Wiersz Przy­go­da z tomu Dwa fia­ty mówi o zani­ku praw­dzi­we­go źró­dła pisa­nia – Bar­giel­ska zaczep­nie się­ga tutaj po fra­zę Andrze­ja Sosnow­skie­go – i wytwo­rze­niu prze­strze­ni poten­cjal­nej. U war­szaw­skiej poet­ki fizjo­lo­gia języ­ka, a więc to, co dla niej „pier­wot­ne”, jest nie­do­się­głym i nie­moż­li­wym do wypo­wie­dze­nia doświad­cze­niem cia­ła. Fak­tem pew­nym i nie­pod­wa­żal­nym pozo­sta­je więc sama czyn­ność pisa­nia wier­sza. Wiersz utoż­sa­mio­ny zosta­je z pamię­cią i celo­wo­ścią. Wiersz prze­ku­wa miej­sce „bole­śnie nie­pu­ste” w miej­sce nowe, gdzie, jeśli przed­się­wzię­cie się powie­dzie, doj­dzie do spo­tka­nia – jak już wcze­śniej pisa­łem odno­śnie wyobraź­ni Justy­ny Bar­giel­skiej – zupeł­nie róż­nych doświad­czeń. Dokwa­te­ro­wa­nie tru­pów do miej­sca bez­war­to­ścio­we­go i prze­mie­nia­nie „bole­snej nie­pust­ki” (a czy nie tak jawi się nam bia­ła kart­ka?) w prze­strzeń nową i nazna­czo­ną sen­sem (zapis na bia­łej kart­ce), w któ­rej docho­dzi do zesta­wie­nia odmien­nych ele­men­tów – sta­no­wi ale­go­rię pisa­nia Justy­ny Bar­giel­skiej. W utwo­rze Let’s kohe­let z tomu Dwa fia­ty czy­ta­my: „Hej, we mnie są two­je gro­by i zmar­li twoi są tu.” Kie­dy pod­da­my dokład­nej ana­li­zie ten wiersz, doj­dzie­my do wnio­sków, jakie wypo­wie­dzia­ła mat­ka w oma­wia­nym uryw­ku opo­wia­da­nia – nie jeste­śmy w sta­nie stwier­dzić w spo­sób pew­ny, kto wyma­wia ten zacy­to­wa­ny wers, któ­ry zamy­ka jeden z naj­lep­szych wier­szy war­szaw­skiej poet­ki. Zary­zy­kuj­my jed­nak hipo­te­zę: zawo­ła­nie, jakie sły­szy­my w wier­szu Let’s kohe­let, nale­ży do same­go wier­sza i doty­czy jego wła­sno­ści: miej­sce pochów­ku życia w jego ziem­skim trwa­niu. Inte­re­su­ją­cy trop doty­czą­cy same­go języ­ka, w któ­rym odby­wa się ten pochó­wek, przy­no­si Wiersz na „p” z tomu Chi­na Ship­ping:

Bo, wiesz: łok­cie tak mięk­kie, że rani je pościel,
gdy opie­ra­jąc gło­wę na dło­ni śle­dzę na two­jej twa­rzy
histo­rię pod­bo­jów mniej­szych, ład­niej­szych naro­dów
przez więk­sze, brzyd­sze naro­dy, tym wła­śnie języ­kiem
obli­zać trze­ba szyb­ko i śpiew­nie, by rychlej się goiły
i znów moż­na było je ranić.

Pod­miot mówią­cy w tym utwo­rze zada­je pyta­nia doty­czą­ce ist­nie­nia i wła­sno­ści języ­ka. „Język, w któ­rym moje imię zna­czy »wię­cej kwia­tów«, […]/ jest taki? I czy nale­ży do cie­bie?” W jed­nym z wywia­dów Justy­na Bar­giel­ska stwier­dzi­ła, że cha­rak­te­ry­stycz­ny język jej twór­czo­ści został przez nią odna­le­zio­ny w trak­cie pisa­nia wier­szy. „Zna­la­złam, dosta­łam, nie wiem skąd. To może świad­czyć nie­ko­rzyst­nie o mnie jako o autor­ce – mówi autor­ka Dwóch fia­tów – ale moja meto­da jest dla mnie zagad­ką.” Język tej poezji w podej­mo­wa­nym przez sie­bie roman­sie ze świa­tem pod­le­ga cią­głe­mu sta­wa­niu się: poprzez dookre­śle­nia, powta­rza­nie słów, wie­lo­krot­ne roz­po­czy­na­nie od par­ty­ku­ły „że”, co może być wyra­zem ubo­le­wa­nia (jak w wier­szu Roma: „Że par­cha­ty pies połknął podczerwień,/ to sama już nic nie potra­fisz?”), ale mówić tak­że o nie­cier­pli­wo­ści, o pra­gnie­niu (jak gdy­by język chciał nasy­cić się sło­wa­mi) gwał­tow­nej, natych­mia­sto­wej i peł­nej eks­pre­sji wła­snych myśli, spo­strze­żeń, doznań. Wiersz na „p” jest przy­kła­dem języ­ka rozu­mia­ne­go jako regu­la­tor destruk­tyw­no­ści świa­ta. Obli­za­nie wier­szem miej­sca zra­nio­ne­go („bole­śnie nie­pu­ste­go”) powo­du­je jego chwi­lo­we zago­je­nie (dopeł­nie­nie w sen­sie). Jed­nak­że zaskle­pie­nie się rany nakie­ro­wa­ne jest wyłącz­nie na kolej­ną ranę: wysta­wie­nie się na nie­bez­pie­czeń­stwo rów­no­znacz­ne jest z dopusz­cze­niem do sie­bie śmier­ci (cza­su), któ­ra wybi­ja język z sie­bie i zmu­sza do stwo­rze­nia sie­bie na nowo.

Wydo­by­cie gło­wy z wor­ka, trud tego sza­mo­ta­nia, prze­rwy jak­by się nie powio­dło umar­ło. Ruchy kon­wul­syj­ne i odpo­czy­wa­nie w dziw­nych pozach. Wcią­ga­nie ręki czy gło­wy już wydo­by­tej, nowe sko­ki wewnątrz wor­ka. […] Oglą­da­nie olbrzy­mich piór i kolo­ro­wych wstą­żek, pró­ba ze wstąż­ką – nawi­ja­nie, szu­ka­nie jej począt­ku (koń­ca), cią­gnię­cie (upa­dek). Ptak chce wzle­cieć, czło­wiek go ogra­ni­cza. Łącze­nie piór i wstą­żek, przy­wią­zy­wa­nie piór wstąż­ka­mi do rąk do głów – rela­cja z tego. Wią­za­nie się wstąż­ką jak na wspi­nacz­ce.

Frag­ment pro­zy poetyc­kiej Pomó­wi­my sobie o byle­czym Kry­sty­ny Miło­będz­kiej poka­zu­je grę pod­mian opar­tą na obse­syj­nym mecha­ni­zmie poezji cią­głe­go tra­ce­nia „refe­ren­tu, któ­ry, zda­wa­ło­by się, wła­śnie został uchwy­co­ny”. Poezji Justy­ny Bar­giel­skiej towa­rzy­szy podob­ny obłęd odnaj­dy­wa­nia w miej­scach śmier­ci ele­men­tów prze­peł­nio­nych życiem. „Od Miło­będz­kiej, nie od Wołoskiej/ jest wej­ście do kost­ni­cy, idzie się przez liście./ Witam ser­decz­nie! Oraz przez kamie­nie” – czy­ta­my w wier­szu Kobie­ca cho­ro­ba z tomu Dwa fia­ty. Dro­ga prze­cho­dze­nia przez śmierć, w jakiej pozwa­la uczest­ni­czyć nam za spra­wą swo­jej poezji Justy­na Bar­giel­ska, wysta­wia swo­je­go czy­tel­ni­ka na nie­bez­pie­czeń­stwo wspa­nia­łe­go w swo­im gwał­tow­nym prze­pły­wie życia. Trud­na dro­ga przez kost­ni­cę tych wier­szy zawsze na koń­cu wita darem „więk­szym niż cokol­wiek” – darem ze wstąż­ką zbaw­cze­go sen­su.

O autorze

Maciej Topolski

Urodzony w 1989 roku, eseista, tłumacz, redaktor. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

W otwartych drzwiach. Bez końca, bez tytułu

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Esej Macie­ja Topol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze alma­na­chu Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011.

Więcej

Bowiem brzeg nadal rozbrzmiewa moim odważnym przedsięwzięciem

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Kro­ni­ka zakłó­ceń Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Wstępne oczywistości, czyli o oczekiwaniach wobec rozmowy o literaturze

debaty / ankiety i podsumowania Maciej Topolski

Głos Macie­ja Topol­skie­go w deba­cie „Jak roz­ma­wiać o poezji”.

Więcej

Wystarcza, bo musi, czyli o Mariusza Grzebalskiego Ulicy gnostyckiej

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Uli­ca Gno­styc­ka Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Bezpańskie kundle, czyli o Mariusza Grzebalskiego Negatywie

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Nega­tyw Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Kilroy is here, czyli o życiorysach i kadencji w Mimikrze Łukasza Jarosza

recenzje / ESEJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Mimi­kra Łuka­sza Jaro­sza.

Więcej

Bo-ginie (Audycja zawiera lokowanie produktu)

recenzje / ESEJE Maja Staśko

Recen­zja Mai Staś­ko towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze dru­gie­go wyda­nia książ­ki Justy­ny Bar­giel­skiej Bach for my baby.

Więcej

„Sól i ogień”

recenzje / KOMENTARZE Justyna Bargielska

Autor­ski komen­tarz Justy­ny Bar­giel­skiej do wier­sza Sól i ogień, towa­rzy­szą­cy dru­gie­mu wyda­niu książ­ki Bach for my baby.

Więcej

Napisałam o tym wiersz

recenzje / ESEJE Agnieszka Gruszczyńska

Recen­zja Agniesz­ki Grusz­czyń­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bach for my baby Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 25 kwiet­nia 2013 roku.

Więcej

Mistyka seksualności

recenzje / ESEJE Anna Kałuża

Recen­zja Anny Kału­ży z książ­ki Bach for my baby Justy­ny Bar­giel­skiej.

Więcej

Do Chloris

recenzje / KOMENTARZE Justyna Bargielska

Autor­ski komen­tarz Justy­ny Bar­giel­skiej do wier­sza Do Chlo­ris, towa­rzy­szą­cy dru­gie­mu wyda­niu książ­ki Bach for my baby.

Więcej

Sama się! O Bach for my baby Justyny Bargielskiej

recenzje / ESEJE Michał Larek

Recen­zja Micha­ła Lar­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze dru­gie­go wyda­nia książ­ki Justy­ny Bar­giel­skiej Bach for my baby.

Więcej

Omawianie nie wpływa na realność omawianego – o (nie)prawdziwości miłości i nadziei

wywiady / o książce Justyna Bargielska Olga Byrska

Z Justy­ną Bar­giel­ską o dru­gim wyda­niu książ­ki Bach for my baby, roz­ma­wia Olga Byr­ska.

Więcej