recenzje / ESEJE

Wiersze staroświeckiej młodej pani z Krakowa. Arcyselekcja

Marcin Sierszyński

Recenzja Marcina Sierszyńskiego z książki Seans na dnie morza Maria Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w wyborze Marty Podgórnik.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Maria Paw­li­kow­ska-Jasno­rzew­ska jaka jest, każ­dy widzi. Każ­dy czy­tał. A jeże­li nie czy­tał, to ozna­cza iż ma ten obo­wią­zek dopie­ro przed sobą. I jeże­li sło­wo „obo­wią­zek” koja­rzy się z czymś nie­przy­jem­nym, to cał­kiem słusz­nie, gdyż wie­le powin­no­ści czy­tel­ni­czych nie odzwier­cie­dla aktu­al­ne­go sta­nu ducha, współ­cze­snych tren­dów, a nie­raz nawet i tych uni­wer­sal­nych war­to­ści, któ­re wzru­sza­ją nie­odmien­nie od setek lat. Nie­ma­ły wpływ na taki nega­tyw­ny odbiór ma archa­icz­ność uży­wa­ne­go języ­ka czy niezrozumienie/brak wie­dzy o ówcze­snej sytu­acji histo­rycz­nej, spo­łecz­nej i poli­tycz­nej. Pro­blem z Paw­li­kow­ską-Jasno­rzew­ską jest zaś zupeł­nie inne­go rodza­ju. Potra­fi­ła napi­sać tek­sty, któ­re do dziś ludzie cytu­ją z rumień­ca­mi na policz­ku swo­im wybran­kom ser­ca; potra­fi­ła napi­sać tek­sty, któ­re do dziś zaska­ku­ją ide­al­nym ryt­mem; potra­fi­ła napi­sać tek­sty, któ­re do dziś iry­tu­ją swo­im lek­kim i naiw­nym sty­lem; w koń­cu: potra­fi­ła napi­sać tek­sty, któ­re na sta­łe wpi­sa­ły się w kanon pol­skiej liry­ki. Ta wła­śnie roz­pię­tość w recep­cji sta­no­wi jej pro­blem.

Seans na dnie morza miał być w zamy­śle „przy­wró­ce­niem” autor­ki Nie­bie­skich mig­da­łów do poważ­nej, wol­nej od ste­reo­ty­pów lek­tu­ry. Za wybór czter­dzie­stu czte­rech wier­szy, skła­da­ją­cych się na tę nową książ­kę, odpo­wia­da Mar­ta Pod­gór­nik, sto­ją­ca na anty­po­dach poezji upra­wia­nej przez Paw­li­kow­ską-Jasno­rzew­ską. Spię­cie, jakie musia­ło wystą­pić pod­czas takiej kon­fron­ta­cji, dopro­wa­dzi­ło do fra­pu­ją­ce­go, acz nie­ko­niecz­nie rewe­la­cyj­ne­go tomu, w któ­rym udo­wad­nia się para­dok­sy twór­czo­ści przed­wo­jen­nej poet­ki.

Jak wia­do­mo, choć może nie wszyst­kim, Pod­gór­nik swo­ją karie­rę lite­rac­ką zaczę­ła z wiel­kim hukiem, bo wygry­wa­jąc w wie­ku sie­dem­na­stu lat dru­gą edy­cję (1996 r.) kon­kur­su imie­nia Jac­ka Bie­re­zi­na. Opu­bli­ko­waw­szy tom Pró­by nego­cja­cji od razu zyska­ła sobie przy­chyl­ność kry­ty­ki. Awan­gar­do­wość, dra­pież­ność i non­kon­for­mizm utrzy­ma­ły się aż do jej naj­now­sze­go tomu, czy­li Rezy­den­cji sury­ka­tek. Sta­ła się sym­bo­lem nowej kobie­cej liry­ki. Tym­cza­sem ducha poezji Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej naj­le­piej odda­ją tytu­ły jej tomi­ków: Nie­bie­skie mig­da­ły (1922), Różo­wa magia (1924), Poca­łun­ki (1926) czy Balet powo­jów (1935). Z takich moty­wów była i jest wciąż zna­na. Z wier­szem „Kobie­ta-Ikar” spo­tka się każ­dy uczeń szko­ły śred­niej. Par­ska­jąc śmie­chem na zawar­tą w nim kon­sta­ta­cję: „Kobie­ta-Ikar leci dłu­żej, bo jest lżej­sza”.

Skąd więc wzię­ła się ta emo­cjo­nal­na wypo­wiedź autor­ki Para­di­so w posło­wiu do Sean­su na dnie morza ? Być może jest to kolej­ny krok w twór­czym roz­wo­ju poet­ki, albo wyja­wie­nie dłu­go skry­wa­nej mię­ty do poezji repre­zen­to­wa­nej przez Paw­li­kow­ską-Jasno­rzew­ską: „Pań­stwo Czy­tel­ni­cy naj­pew­niej się zorien­to­wa­li, że piszę, czy raczej piszą tu za mnie, emo­cje. Że z rado­ścią przy­znam, iż Maria z Kos­sa­ków Bzow­ska-Paw­li­kow­ska-Jasno­rzew­ska (…) jest dla mnie autor­ką wyjąt­ko­wą, autor­ką, z punk­tu widze­nia w jakim się obec­nie zaj­mu­ję, naj­waż­niej­szą”.

Nie­za­leż­nie od przy­czyn kie­ru­ją­cy­mi poczy­na­nia­mi redak­tor­ki tomu, dosta­li­śmy do rąk to, co było nam obie­ca­ne, czy­li nie­kon­wen­cjo­nal­ny wybór wier­szy „mistrzy­ni bibe­lo­tów”. Znaj­dzie­my tu, owszem, wier­sze o miło­ści, ale o tej nie­szczę­śli­wej, jak „Nie­do­le miło­ści” czy „Zgu­bio­ny tan­cerz”. Atmos­fe­ra przy­gnę­bie­nia i nie­speł­nia­nia domi­nu­je we wszyst­kich opu­bli­ko­wa­nych tu tek­stach, a szcze­gól­ną wizy­tów­ką książ­ki mógł­by stać się wiersz „Topie­li­ce”:

Rudą nocą, pod mostem, w Sekwa­nie
pły­nie kot­ka, prze­mo­kła i sina.
Pod następ­nym mostem, nie­spo­dzia­nie,
przy­łą­czy­ła się do niej dziew­czy­na.

Opry­sku­ją je lam­py por­to­we,
owi­ja­ją je posęp­ne fale,
a one pro­wa­dzą roz­mo­wę,
nie oddy­cha­ją już wca­le.

„Dzie­ci z mostu mnie w wodę wrzu­ci­ły.
A cie­bie?” – I mnie tak­że. Wiedz to…
Choć tak bli­skie, dale­kie, bez siły,
w zim­ną falę rzu­ci­ło mnie dziec­ko.

Teraz we mnie odpły­wa jak w łodzi,
w dal od brze­gów, toną­cych w mgły kre­pie…
Nie zoba­czy już świa­ta.” – „Nie szko­dzi”…
-„Nie wyro­śnie na ludzi”… – ” To lepiej…”

(s. 24)

Tyl­ko dzię­ki zgro­ma­dze­niu tak sła­bo roz­po­zna­wal­nych wier­szy Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej tom wybi­ja się ponad prze­cięt­ność. W zale­wie coraz to wię­cej wyda­wa­nych na róż­ne oko­licz­no­ści poezji wybra­nych autor­ki Pary­ża , gdzie tra­fia­ły się nawet wyda­nia kie­szon­ko­we (dla potrze­bu­ją­cych ścią­gi począt­ku­ją­cych aman­tów), przy­szła pora na odświe­że­nie sobie pamię­ci o bar­dziej dosad­nych tek­stach. Uwa­gę przy­cią­ga zdol­ność poet­ki do cel­ne­go defi­nio­wa­nia swo­jej współ­cze­sno­ści („Black-out Euro­py”), inte­re­su­ją­cej inter­pre­ta­cji nie­któ­rych pro­ble­mów spo­łecz­nych („Samo­bój­stwo”, „Wojen­na nowe­la”) i uwi­kła­nia w pry­wat­ne prze­ży­wa­nie małych tra­ge­dii, w czym sta­ła się spe­cja­list­ką. Ból i cier­pie­nie pozo­sta­wi­ły rysę w poezji Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej, zna­ną głów­nie jako „poet­kę miło­ści”.

Taka obie­go­wa opi­nia zaszko­dzi­ła (nie jestem pew­ny, czy te sło­wo zosta­ło uży­te w dobrym kon­tek­ście, wszak wier­sze miło­sne owej autor­ki cie­szą się nie­słab­ną­cą i nie­le­d­wie bez­kry­tycz­ną popu­lar­no­ścią) wize­run­ko­wi „sta­ro­świec­kiej mło­dej pani z Kra­ko­wa”, jak nazwał ją w wier­szu Julian Tuwim.

Wyda­je się jed­nak, że książ­ki takie, jak Seans na dnie morza , nie zmie­nią nic w czy­tel­ni­czym dys­kur­sie. Choć­by­śmy i tysiąc lat udo­wad­nia­li, za Mar­tą Pod­gór­nik, że Paw­li­kow­ska-Jasno­rzew­ska „była zara­zem poet­ką śmier­ci, poet­ką woj­ny, cho­ro­by i lęku, poet­ką swo­jej nie­ła­twej epo­ki (…)”, to prze­ciw naszym sło­wom wciąż będą poja­wiać się tek­sty takie, jak „Kobie­ta-Ikar”, burzą­ce for­so­wa­ny przez nas obraz. Nar­ra­cja, jaką chce redak­tor­ka tomu narzu­cić odbior­com, jest dopusz­czal­na jedy­nie pod pew­ny­mi warun­ka­mi. Po pierw­sze musi­my uznać, że jest to tyl­ko jakiś frag­ment całe­go dorob­ku artyst­ki; po dru­gie, co wyni­ka z pierw­sze­go, pozo­sta­nie on nie­re­pre­zen­ta­tyw­ny dla jej twór­czo­ści; po trze­cie trze­ba przy­jąć do wia­do­mo­ści, iż te wier­sze nigdy nie sta­ną się ulu­bio­ny­mi tek­sta­mi dla znacz­nej czę­ści jej czy­tel­ni­ków.

Dopie­ro mając na uwa­dze te trzy spra­wy, moż­na przy­stą­pić do nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej lek­tu­ry. Pusz­cze­nie ich w nie­pa­mięć mogło­by jed­nak przy­spo­rzyć pew­ne­go dyso­nan­su poznaw­cze­go, spo­wo­do­wa­ne­go powszech­ny­mi opi­nia­mi a doświad­cze­niem czy­tel­ni­czym. I cho­ciaż może być to pozy­tyw­nie odbie­ra­ne odczu­cie, to wma­wia­nie odbior­com myśli o para­dok­sach twór­czo­ści zda­je się być rów­nie sta­ro­świec­kie, co pierw­sze wier­sze Jasno­rzew­skiej. Gdy jed­nak przy­po­mnieć sobie, jak ste­reo­ty­po­wo przyj­mo­wa­na jest szkol­na wie­dza, musi­my przy­znać pra­wo bytu takim pro­jek­tom, jak subiek­tyw­ny i arcy­se­lek­tyw­ny wybór wier­szy.

Selek­tyw­ność jest w tym przy­pad­ku pro­mo­wa­na jako war­tość. To kolej­na nie­spo­dzian­ka. Zazwy­czaj wybór będą­cy prze­kro­jem twór­czo­ści był sta­wia­ny jako wzór. Jed­nak­że Seans na dnie morza reali­zu­je w peł­ni zało­że­nia swo­jej serii: poka­zu­je i „two­rzy od nowa” poezję autor­ki Różo­wej magii. Sądzę, że to dopie­ro dru­gi tom w „44. Poezja pol­ska od nowa” (pierw­szym był inau­gu­ru­ją­cy Złot­nie­ją­cy świat Konop­nic­kiej), któ­ry będzie wywo­ły­wał gorą­ce emo­cje zwią­za­ne ze swo­im wyda­niem, a mam nadzie­ję, że nie ostat­ni. Każ­da dys­ku­sja, któ­ra będzie towa­rzy­szyć podob­nym publi­ka­cjom, przy­nie­sie wie­le dobre­go dla ogól­ne­go pozio­mu roz­wa­żań nad nale­ży­cie i nie­na­le­ży­cie pozna­ną pol­ską poezją. Wraz z wybo­rem Mar­ty Pod­gór­nik dosta­li­śmy kolej­ny przy­czy­nek do deba­ty, a oprócz tego cie­ka­wie skom­po­no­wa­ną książ­kę, uka­zu­ją­cą nam naszą igno­ran­cję.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny w ser­wi­sie Wywrota.pl. Dzię­ku­je­my za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Marcin Sierszyński

Urodzony w 1990 roku w Legnicy. Poeta, recenzent literacki. Redaktor prowadzący Wywrota.pl, aktywista wrocławskiego Klubu Krytyki Politycznej. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania