recenzje / ESEJE

Szóste opakowanie

Maciej Woźniak

Recenzja Macieja Woźniaka z książki Rezydencja surykatek Marty Podgórnik.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jeden z poetyc­kich ever­gre­enów Mar­ty Pod­gór­nik przy­wo­łu­je oko­licz­no­ści umoż­li­wia­ją­ce zwy­cię­stwo pilo­ta w myśliw­cu Mig, po czym sta­wia wdzięcz­nie kate­go­rycz­ną tezę, że waru­nek sine qua non lite­rac­kie­go suk­ce­su jest ten sam. Cała twór­czość poet­ki – zebra­na nie­daw­no w tomie Pięć opa­ko­wań, więc tom Rezy­den­cja sury­ka­tek to opa­ko­wa­nie szó­ste – jest roz­pię­ta mię­dzy czymś na kształt lot­ni­cze­go mitu o boha­te­rach za ste­ra­mi szyb­kich jak hura­gan jed­no­oso­bo­wych maszyn a tego mitu, raz zale­d­wie kpią­cą, innym razem bez ogró­dek szy­der­czą, roz­biór­ką. Czy­ta­jąc przy oka­zji Rezy­den­cji „o gra­cji, z jaką czu­łość prze­pla­ta się z wście­kło­ścią” (Robert Rybic­ki) czy „o balan­so­wa­niu mię­dzy serio i buf­fo” (Joan­na Orska), uświa­da­mia­my sobie, że zwy­kle jed­no wyni­ka z dru­gie­go, jed­no nie śpi, by spać mogło dru­gie (bunt to miesz­czań­skie dzie­cię, iro­nia to cór­cia pato­su, itd.), nato­miast tym, co czy­ni poezję Mar­ty Pod­gór­nik wyjąt­ko­wą, jest wpro­wa­dze­nie sta­nu rów­no­cze­sno­ści, binar­nej nad­wraż­li­wo­ści i nad­świa­do­mo­ści języ­ka, któ­ry mówiąc ‘a’ już wie, że powie ‘zet’; chy­bo­tli­wej, acz zgo­ła nie­do­cze­snej hipo­sta­zy udrę­ki i eks­ta­zy, miło­ści i gnie­wu, Fli­pa i Fla­pa, czy cze­go tam chce­cie. Cho­ciaż więc tęsk­no­ta jest jed­nym z głów­nych moty­wów tomu, to tęsk­niąc „do tych, co mają tak za tak – nie za nie, bez świa­tło­cie­nia”, Nor­wid nie tęsk­nił za poet­ką z Gli­wic.

Powyż­sze ma rzecz jasna skut­ki idą­ce znacz­nie dalej niż w lite­ra­tu­rę, a kie­dy Adam Wie­de­mann pisał o tomie Para­di­so, że „mod­ne ten­den­cje i tech­ni­ki lite­rac­kie funk­cjo­nu­ją nie na zasa­dzie powie­la­nych wzor­ców, lecz prze­ciw­ni­ków w dys­ku­sji, któ­rych się zarów­no sza­nu­je, jak i nisz­czy”, łatwo było o wnio­sek, że ta poezja oca­la nie tyl­ko naro­dy i ludzi, lecz tak­że ów – nie chcąc powie­dzieć: ‘dia­lek­tycz­ny’, powiedz­my: ‘dwu­bie­gu­no­wy’ – świa­tło­cień, któ­re­mu zawdzię­cza się bycie naro­da­mi i ludź­mi. O zba­wien­nie-apo­ka­lip­tycz­nych, nihi­li­zu­ją­co-kre­acyj­nych mocach języ­ka Mar­ty Pod­gór­nik tak powia­da Rafał Waw­rzyń­czyk: „Fra­za postę­pu­je do przo­du jak­by w serii mikro­ek­splo­zji, pali­wem dla któ­rych – obok wspo­mnia­nych dwu­znacz­no­ści cza­ją­cych się w okle­pa­nych zwro­tach, zgra­nych meta­fo­rach, itp. – bywa­ją czę­sto efek­ty czy­sto dźwię­ko­we, jak rymy wewnętrz­ne i ali­te­ra­cje” (nie ma zatem oba­wy, autor­ka potra­fi zamie­nić języ­ko­we S/M na – pole­ca­ne oneg­daj przez Micha­li­nę Wisłoc­ką – rado­sne rzu­ca­nie się podusz­ka­mi). Pozo­sta­jąc jesz­cze na moment przy naro­dach i ludziach, zauważ­my, że musi minąć pół wie­ku, by dumę albo uprze­dze­nie na myśl o Powsta­niu War­szaw­skim zastą­pi­ły pojem­niej­sze opa­ko­wa­nia, kła­dąc kres cia­snej alter­na­ty­wie (oczy­wi­ście, łącz­nicz­ka Fok­sa i Libe­ry jest jed­ną z boha­te­rek Rezy­den­cji) i musi minąć pół życia od mło­dzień­czej lek­tu­ry Dywi­zjo­nu 303 lub Żądła Geno­we­fy, nim prze­czy­ta się w gaze­cie, że Sta­ni­sław Skal­ski wstą­pił do Samo­obro­ny – tym­cza­sem u Mar­ty Pod­gór­nik na podob­ne trans­for­ma­cje wystar­czy dłu­gość wer­su czy obję­tość stro­fy. Weź­my taką – tu wra­ca­my do nowe­go tomu gli­wi­czan­ki – kro­ni­kę zapo­wie­dzia­nej apo­ka­lip­sy, któ­ra się mie­ści na cen­ty­me­tra­żu zda­nia:

jutro na kana­pie na kre­dyt (ale to jest tap­czan! z ikei, mogę pła­cić kar­tą)
pokłó­ci­li­by­śmy się bez sen­su o sens życia, ale
(śmierć była­by prze­ciw­na podob­nym uzur­pa­cjom, nie sądzisz?)

kocha­nie, mam tę pew­ność, któ­ra zwa­na bywa „zło­wiesz­czym
spo­ko­jem”, że zaraz usły­szę: „pani pod­gór­nik, coś tam coś tam coś tam”,
przez twój mokry mega­fon.

Wpro­wa­dzo­ny w ten spo­sób stan nie­zno­śnej rów­no­cze­sno­ści bytu pozwa­la nad­wraż­li­wie i cokol­wiek epi­lep­tycz­nie (nazwie­my to zło­wiesz­czym misty­cy­zmem?) wycho­dzić poza kadłub zda­rzeń, poza karo­se­rię tu i teraz, i od razu słu­chać czar­nej skrzyn­ki. Tam, skąd dobie­ga głos, któ­ry mówi, wypad­ki zacho­dzą z wdzię­kiem ele­ac­kie­go żół­wia, jak­by były na lek­cjach tań­ca dla zaawan­so­wa­nych w cho­ro­bie keso­no­wej:

Kie­dy mówię zbyt gło­śno i głos się zata­cza
domyśl­nie. Domyśl­nie to nie te kla­wi­sze, któ­ry­mi
poru­sza się ser­ce gar­dła i stru­ny, któ­re brzmią na wie­trze;

zaś tam, skąd dobie­ga głos, któ­ry słu­cha, ana­li­za i publi­ka­cja rapor­tu nastę­pu­ją momen­tal­nie:

ja jestem gra­fo­man­ka ze zła­ma­nym ser­cem.

Że kata­stro­fa nie tyle się zda­rzy, co już się dzie­je (cze­ka pozie­wu­jąc kawa­łek dalej), jest rów­nie oczy­wi­ste, jak to, że umar­li będą potra­fi­li tań­czyć, więc wiersz zaty­tu­ło­wa­ny „Odna­wial­ny dan­cing” zaczy­na się tak:

Witaj Lalecz­ko, spre­pa­ro­wa­li­śmy dla niej nie lada inter­no. Kocha­nie,
czuj się zapro­szo­na na to domo­we pie­kło przy­sta­wal­nych pojęć.
Pro­szę pań­stwa do koj­ca. Począ­tek. I koniec.

Jeże­li wyobra­zi­my sobie taśmę ze sta­rej (sto­sow­nie czar­nej) kase­ty TDK wywle­czo­ną przez dzie­cia­ki na pół osie­dla i jadą­cych po nią o świ­cie panów z zakła­du oczysz­cza­nia mia­sta, to książ­kę Mar­ty Pod­gór­nik ujrzy­my jako wywle­czo­ną ze szla­gwor­tu o pilo­cie Miga:

w pisar­stwie nie ma miej­sca dla męża i dzie­ci

Nawet wie­dza laika na temat sury­ka­tek obej­mu­je fakt, że mają roz­wi­nię­te zacho­wa­nia socjal­ne i żyją w zdy­scy­pli­no­wa­nych spo­łecz­no­ściach, a więc pró­by indy­wi­du­al­nej eman­cy­pa­cji czy innych ‘prze­jaż­dżek na mrzon­kach’ musia­ły­by skoń­czyć się smut­no. Okład­kę książ­ki zdo­bi zdję­cie Elż­bie­ty Lempp z dwoj­giem dzie­ci, któ­rych wyra­zy twa­rzy zda­ją się anty­cy­po­wać nad­cho­dzą­ce bio­lo­gicz­ne i spo­łecz­ne kom­pli­ka­cje, ale gest chłop­ca (z lal­ką wło­żo­ną pod koszul­kę wyglą­da tro­chę, jak­by był z nią w cią­ży, a tro­chę jak Kan­gu­rzy­ca z Maleń­stwem) jest uważ­nie obser­wo­wa­ny przez dziew­czyn­kę (sie­dzą­cą dla odmia­ny w pozie sztu­bac­ko-chło­pac­kiej) i wyglą­da to na rodzaj szta­my trzy­ma­nej, póki się da. A da się, póki jest się dziec­kiem. Albo pisa­rzem. Albo w ogó­le arty­stą, na przy­kład – i tu już odwra­ca­my pierw­szą stro­nę, czy­ta­jąc mot­to książ­ki – rewo­lu­cyj­ną tan­cer­ką Iza­do­rą Dun­can. Kie­dy w przed­ostat­nim tek­ście czy­ta­my, że „Mło­da kobie­ta z pro­ble­mem ser­co­wym pomy­śla­ła, że ‘Mau­re­ta­nii’ było­by wszyst­ko jed­no przy jakiej muzy­ce pój­dzie na dno, jej tym­cza­sem cią­gle robi­ło to jakąś róż­ni­cę”, to cały tom – balet zma­gań życia lite­rac­kie­go z życiem bio­lo­gicz­no-spo­łecz­nym – domy­ka się cał­kiem zgrab­nie.

A po dro­dze mamy świę­to poetyc­kiej wio­sny. Uwo­dzą­ce bra­wu­rą ryt­mów i rymów (wewnętrz­ność i zewnętrz­ność są pro­ble­mem, by tak rzec, prze­brzmia­łym), para­fra­za­mi popu­lar­nych szla­gie­rów (od Leonar­da Cohe­na po Joy Divi­sion), taso­wa­ny­mi z szu­ler­ską wpra­wą moty­wa­mi auto­bio­gra­ficz­ny­mi (meto­da kształ­to­wa­nia ‘tre­ści’ czy ‘sen­sów’ zmie­nia je w figu­ry tań­ca pió­rem), kapry­śny­mi minia­tu­ra­mi jak­by spod pal­ców Eri­ka Satie (szcze­gól­nie uro­kli­we są „Dla­cze­go zero gra­ma­ty­ki” oraz „Melo­dia”) i szczo­dry­mi w sło­wach niby-pro­za­mi, wpa­da­ją­cy­mi chwi­la­mi w ton Scria­bi­na. Na koniec trud­no się zde­cy­do­wać, co począć z tytu­łem. Czy rezy­den­cja (za Man­delsz­ta­mo­wym „Natu­ra to też Rzym, w tym rys jej rze­czy­wi­sty”) to miej­sce, gdzie się zwa­bia sury­kat­kę, by pod­pi­sa­ła miesz­czań­ski cyro­graf (agen­tu­ra kobie­ce­go wsty­du i winy ulo­ko­wa­na pod żebra­mi pod­szep­tu­je: „Ale się boję, że zostanę/ przez to potrak­to­wa­na jak pisar­ka kla­sy B, lub C”), czy prze­ciw­nie, jest to eks­tra­or­dy­na­ryj­na jak na sury­kat­ko­we stan­dar­dy prze­strzeń (za Sosnow­skim: „I od tej pory/ twój każ­dy krok będzie donikąd,/ gdzie na cie­bie cze­kam”) jako jedy­na szan­sa na roku­ją­cy zwią­zek, choć nie z part­ne­rem z krwi i kości (zło­wróżb­ny misty­cyzm dow­cip­ku­je: „Ona taka sama, w realu i w necie, będzie nie­ko­cha­na i na tam­tym świe­cie”, więc jeśli za tam­ten świat uznać lite­rac­ką sła­wę zakro­jo­ną, hmm, nie­co sze­rzej, to i tak bie­da).

Pozo­sta­jąc jesz­cze przy krwi i kościach, spójrz­my na dwa frag­men­ty tomu. Otwie­ra­ją­cy tekst „Prze­glą­dy snów w gru­pie” koń­czy fra­za „Czy lubisz to miej­sce ze swo­je­go snu, czy nie?/ Odpo­wiedz, jak­byś rela­cjo­no­wał fak­ty, nie sce­ne­rię”, tym­cza­sem autor­ka nasi­la wła­śnie ‘sce­ne­rię’, rela­cjo­nu­jąc ją jak ‘fak­ty’: żon­glu­jąc lite­rac­ki­mi kon­wen­cja­mi, popkul­tu­ro­wy­mi wąt­ka­mi (powra­ca para arche­ty­picz­nych pro­ta­go­ni­stów: „gwiaz­dor roc­ka” i „kró­lo­wa poezji”), for­ma­mi spro­za­izo­wa­ne­go niby-pamięt­ni­ka, peł­ne­go niby-wyda­rzeń z niby-życia niby-oso­by, jak­by ist­nie­nie ‘fak­tów’ (nawet jeśli są to „te Skier­nie­wi­ce”) sta­wa­ło się sen­nie mgli­ste, jeśli tyl­ko z odpo­wied­nie­go wyso­ka (tu wra­ca­my do Nor­wi­da) kre­śli się „mapę-życia” jak „mapę-glo­bu”. Dru­gi frag­ment to utwór „Ostat­ni zdro­wi ludzie”, już w tytu­le sła­wią­cy dziar­ski lot­ni­czy mit i opa­trzo­ny naj­ser­decz­niej­szą chy­ba w całym tomie dedy­ka­cją: „dla MM”. Łatwo ją roz­szy­fro­wać od razu po pierw­szym wer­sie, ale wybrzmie­wa w peł­ni (czymś sta­now­czo prze­ciw­nym do „mie­dzi brzę­czą­cej”) przy ostat­niej zwrot­ce:

Potem wró­ci­my na Połu­dnie, wyspać się, poszlo­chać.
Ostat­ni zdro­wi ludzie. Są w cenie jak nigdy. Mają jesz­cze w bakach
tro­chę cie­płej krwi.

Geo­r­ge Lakoff i Mark John­son w swo­jej – napi­sa­nej ponie­kąd na pohy­bel gene­ra­tyw­nym teo­riom języ­ko­wym Noama Chom­skie­go – książ­ce Meta­phors We Live In zwra­ca­ją uwa­gę na ‘pojem­ni­ko­wą’ struk­tu­rę mimo­wol­nie meta­fo­rycz­ne­go języ­ka, jakim mówi­my na co dzień, oraz na ‘zmysł meta­fo­ry’ zwró­co­ny ku świa­tu nie gorzej niż zmysł wzro­ku czy słu­chu i nie mniej kom­for­to­wy jako rezy­den­cja. Mając prócz tego w pamię­ci jedy­ny przy­pis, jakim Rafał Waw­rzyń­czyk opa­trzył swój esej o wier­szach poet­ki z Gli­wic, nazwij­my tom Mar­ty Pod­gór­nik kolej­ną ema­na­cją jej szó­ste­go zmy­słu.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Waka­tu”. Dzię­ku­je­my Redak­cji i Auto­ro­wi za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Maciej Woźniak

Urodzony w 1969 r.. Autor książek z wierszami oraz felietonista muzyczny i literacki. Okazjonalnie redaktor, tłumacz, sprawca wydarzeń poetyckich. Autor dziewięciu książek z wierszami oraz współautor albumu foto-poetyckiego o Wiśle. Wiosną 2017 r. ukazał się jego najnowsza książka Obywatelstwo podwójnego kraju. Mieszka w Płocku i okolicach.

Powiązania

Chopin słuchany spod stołu

recenzje / ESEJE Maciej Woźniak

Recen­zja Macie­ja Woź­nia­ka książ­ki Ser­ce Cho­pi­na Jac­ka Deh­ne­la, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 czerw­ca 2018 roku.

Więcej

I kto tu mówi?

recenzje / ESEJE Maciej Woźniak

Recen­zja Macie­ja Woź­nia­ka z Zim­nej książ­ki Mar­ty Pod­gór­nik, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 15 maja 2017 roku.

Więcej

Konstrukcje i rewolucje

wywiady / o książce Jacek Dehnel Maciej Woźniak

Z Jac­kiem Deh­ne­lem o książ­ce Języ­ki obce roz­ma­wia Maciej Woź­niak.

Więcej

Kontenery i duchy

recenzje / ESEJE Maciej Woźniak

Recen­zja Macie­ja Woź­nia­ka z książ­ki Duchy dni Dariu­sza Suski.

Więcej

O Antypodach

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza, Mar­ka K. E. Baczew­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Łuka­sza Jaro­sza, Grze­go­rza Wysoc­kie­go oraz Macie­ja Woź­nia­ka do książ­ki Anty­po­dy Sła­wo­mi­ra Elsne­ra.

Więcej

Poezja z nagrodami: Rezydencja surykatek

recenzje / KOMENTARZE Marta Podgórnik

Mar­ta Pod­gór­nik odpo­wia­da na pyta­nia w ankie­cie doty­czą­cej książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek, wyda­nej w for­mie elek­tro­nicz­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 7 mar­ca 2018 roku. Książ­ka uka­zu­je się w ramach akcji „Poezja z nagro­da­mi”.

Więcej

Mikser Podgórnik

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ra uka­za­ła na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Zgorzkniałe żale albo piosenki o tym, że nie warto być miłym*

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Królowa poezji

recenzje / ESEJE Anna Kałuża

Recen­zja Anny Kału­ży z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Translacja

recenzje / KOMENTARZE Marta Podgórnik

Autor­ski kome­natrz Mar­ty Pod­gor­nik do wier­sza „Trans­la­cja” z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 17 lute­go 2011 roku.

Więcej

Królowa poezji

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Lunch z Benem i Dżej Lo

wywiady / o książce Joanna Mueller Marta Podgórnik

Z Mar­tą Pod­gór­nik o książ­ce Rezy­den­cja sury­ka­tek roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej