recenzje / IMPRESJE

Kultura seksualna

Edmund White

Esej Edmunda White'a towarzyszący premierze książki Zuch.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

- Czy geje mają przy­ja­ciół? To zna­czy – zapy­ta­ła – czy się ze sobą przy­jaź­nią? – Kobie­ta, któ­ra zada­ła mi to pyta­nie, miesz­ka w Nowym Jor­ku, jest wła­ści­ciel­ką jed­nej z naj­prost­szych i naj­droż­szych restau­ra­cji w mie­ście, oso­bą zna­ją­cą gejów przez całe swo­je życie, dla­te­go też uzna­łem jej pyta­nie za szcze­re i szo­ku­ją­ce, gdyż ujaw­ni­ło ist­nie­nie wąskiej, choć bez­den­nej prze­pa­ści mię­dzy nami.

Nowy Jork jest oczy­wi­ście mia­stem, w któ­rym ludzie cał­ko­wi­cie sobie obcy ocie­ra­ją się o sie­bie: cha­sy­dzi w żół­tym auto­bu­sie szkol­nym, wra­ca­ją­cym do Bro­okly­nu z dziel­ni­cy jubi­le­rów, bro­dy i czar­ne kape­lu­sze za szy­ba­mi zachla­pa­ny­mi bło­tem widać jak w przy­ćmio­nym dage­ro­ty­pie; ćpun, któ­ry pcha­jąc przed sobą wózek dzie­cię­cy, mówi do żony, pro­sty­tut­ki, demon­stru­jąc swo­je wyta­tu­owa­ne bicep­sy: „Daw­no już tak nie impre­zo­wa­łem”; wyznaw­cy Moona upra­wia­ją­cy kali­ste­ni­kę o pół­no­cy w swo­im ośrod­ku na Ósmej Alei dale­ko za Trzy­dzie­stą Czwar­tą Uli­cą… Ale moje odczu­cie wyob­co­wa­nia nie mia­ło ani reli­gij­ne­go, ani etnicz­ne­go cha­rak­te­ru. Ta kobie­ta i ja mówi­li­śmy tym samym języ­kiem, zna­li­śmy tych samych ludzi; obo­je uwa­ża­li­śmy, że Mar­cel­la Hazan jest zabaw­na, choć dale­ko jej do Simo­ne Beck. Trud­no mi było zro­zu­mieć, że ona, nale­żą­cą tak jak ja do  n i ż s z e j  w y ż s z e j  k l a s y  ś r e d n i e j, napraw­dę nie wie, czy geje mogą się ze sobą przy­jaź­nić.

Wte­dy wła­śnie poją­łem, jak tajem­ni­czą kul­tu­rą jest świat gejów – nie homo­sek­su­alizm, bo ten jest po pro­stu zwy­czaj­ną ero­tycz­ną pre­dys­po­zy­cją, ale współ­cze­sna ame­ry­kań­ska kul­tu­ra gejow­ska, to zna­czy odręb­ny spo­sób śmie­chu, wyda­wa­nia pie­nię­dzy, porząd­ko­wa­nia spraw waż­nych, nada­wa­nia zna­czeń wszyst­kie­mu od tek­stów pio­se­nek do lśnią­cych jak lustro woj­sko­wych butów. Nie pomo­że tu żad­na z defi­ni­cji sub­kul­tu­ry, gdyż gejów wycho­wu­ją hete­ry­cy – na hete­ry­ków; wyda­je się, że jakiś przy­mus każe im poszu­ki­wać innych męż­czyzn, choć wstę­pu­ją do get­ta z wła­snej woli, a jed­nak, kie­dy tyl­ko doko­na­ją wybo­ru, wybór ten odmie­nia ich życie, a nawet ich cia­ła, z pew­no­ścią zaś ich sza­fy. Wie­lu gejów żyje pośród hete­ry­ków jak mar­ra­ni, ci hisz­pań­scy Żydzi, któ­rzy w cza­sach inkwi­zy­cji uda­wa­li, że nawró­ci­li się na chrze­ści­jań­stwo, ale nadal w piw­ni­cach odpra­wia­li swo­je sta­re obrząd­ki, w samot­no­ści i naj­więk­szej tajem­ni­cy. Geje nie przy­po­mi­na­ją kolo­ro­wych, ani Żydów, gdyż sami są czę­sto kolo­ro­wi, sami są Żyda­mi, a ich uczu­cio­we pre­fe­ren­cje nie doty­czą ani kolo­ru skó­ry, ani reli­gii, choć dopro­wa­dzi­li do powsta­nia kul­tu­ry przy­po­mi­na­ją­cej kul­tu­rę mniej­szo­ści etnicz­nych. Nie­wie­lu Żydów ma wśród rodzeń­stwa chrze­ści­jan, lecz więk­szość gejów ma hete­ro­sek­su­al­nych bra­ci i hete­ro­sek­su­al­ne sio­stry, a przy­naj­mniej hete­ro­sek­su­al­nych rodzi­ców. Wie­lu ame­ry­kań­skich Żydów wycho­wa­nych zosta­ło w poczu­ciu przy­na­leż­no­ści do Naro­du Wybra­ne­go, w prze­świad­cze­niu, że jest on zara­zem lep­szy i gor­szy od chrze­ści­jan, nato­miast każ­dy gej odkry­wa swo­ją gejow­ską natu­rę z odczu­ciem bólu i ulgi, z żalem, że został wyklu­czo­ny z ple­mie­nia, i z rado­ścią, że zna­lazł roz­wią­za­nie zagad­ki.

Geje nie two­rzą naro­do­wo­ści. Nie są jak chi­ca­nos, ani jak Ame­ry­ka­nie wło­skie­go czy irlandz­kie­go pocho­dze­nia, ale sta­no­wią z pew­no­ścią jed­ną z naj­pręż­niej­szych sił poli­tycz­nych wiel­kich miast, takich jak Nowy Jork, Fila­del­fia, Waszyng­ton (gdzie geje i kolo­ro­wi wybra­li na bur­mi­strza Mario­na Bar­ry), Houston, Los Ange­les i San Fran­ci­sco (gdzie licz­na spo­łecz­ność gejow­ska roz­bi­ta jest na nie­zli­czo­ne frak­cje, a są wśród nich Samo­is, les­bij­ska gru­pa sado-maso­chi­stycz­na, i Sio­stry Per­ma­nent­nej Roz­ko­szy, gejow­ska gru­pa „zakon­nic”, któ­rych przed­sta­wi­ciel, ubra­ny w kap­tur i bar­bet, kan­dy­do­wał w ostat­nich wybo­rach muni­cy­pal­nych). Geje nie two­rzą odręb­nej gru­py etnicz­nej, ale są mniej­szo­ścią, nie sta­no­wią polis, ale są gru­pą poli­tycz­ną, nie są naro­do­wo­ścią, ale mają wła­sne stro­je, oby­cza­je i dia­lekt, nie są kla­są spo­łecz­ną, ale sta­no­wią siłę eko­no­micz­ną (nie tyl­ko two­rząc rynek zby­tu prze­my­słu fono­gra­ficz­ne­go, fil­mo­we­go, tury­stycz­ne­go i odzie­żo­we­go, ale tak­że funk­cjo­nu­jąc jako armia mró­wek, któ­re na dobre i złe nobi­li­to­wa­ły wiel­ko­miej­skie cen­tra, zapew­nia­jąc w ten spo­sób lep­szą przy­szłość dla żyją­cych samot­nie, mło­dych, bia­łych, wykwa­li­fi­ko­wa­nych hete­ry­ków).

Wyobraź­my sobie reli­gię, któ­rą ktoś przyj­mu­je wbrew woli rodzi­ców – i wbrew sobie. Wyobraź­my sobie rasę, któ­rej przed­sta­wi­cie­lem ktoś sta­je się w wie­ku lat szes­na­stu lub sześć­dzie­się­ciu, nie zmie­nia­jąc przy tym ani kolo­ru skó­ry, ani wło­sów (chy­ba że pod­czas kąpie­li sło­necz­nej lub u fry­zje­ra). Wyobraź­my sobie ste­ryl­ny naród bez potom­ków, ale z dłu­gą, nie do koń­ca pozna­ną linią przod­ków, bez jasno okre­ślo­nej samo­de­fi­ni­cji, za to z sza­cow­ną histo­rią. Wyobraź­my sobie eks­klu­zyw­ny klub, któ­re­go człon­ka­mi są z jed­nej stro­ny szes­na­sto­la­tek z Puer­to Rico (PR), w wyso­kich, bia­ło-czar­nych butach do koszy­ków­ki i ben­zy­no­wo-zie­lo­nej, przy­cię­tej koszul­ce, odsła­nia­ją­cej jego prak­sy­te­lej­ski brzuch – a z dru­giej: czter­dzie­sto­let­ni urzęd­nik (PR – Public Rela­tions) z kasty bia­łych, anglo­sa­skich pro­te­stan­tów, ubra­ny w pled Księ­cia Walii i buci­ki z frędz­la­mi fir­my Cole-Haan.

Jeśli ktoś jest gejem, sta­je wobec pro­ble­mu gejo­stwa, defi­niu­ją­cej kate­go­rii, któ­ra jest tak nała­do­wa­na tre­ścią, że pra­wie pusta (Renaud Camus pisze: „Homo­sek­su­alizm jest zawsze gdzie indziej, albo­wiem jest wszę­dzie”). Żaden hete­ryk nie zasta­na­wia się nad swo­ją hete­rycz­no­ścią, chy­ba że jest dup­kiem. Owszem, hete­ro­sek­su­ali­ści mogą zasta­na­wiać się nad zna­cze­niem swo­ich homo­sek­su­al­nych fan­ta­zji, ale ten cho­ro­bli­wy wykręt jest dziś mniej powszech­ny niż kie­dyś; jak zauwa­ża traf­nie Bar­ba­ra Ehren­re­ich w swo­im nowym stu­dium poświę­co­nym rewol­cie hete­ro­sek­su­al­nych męż­czyzn, The Hearts of Men, poja­wie­nie się ruchu wyzwo­le­nia gejów poło­ży­ło kres epo­ce, w któ­rej każ­dy podej­rze­wał każ­de­go o „ukry­ty” homo­sek­su­alizm. Dziś, kie­dy mamy jaw­nych homo­sek­su­ali­stów, hete­ro­sek­su­ali­ści nie sta­ją się ofia­ra­mi auto­ma­tycz­nych podej­rzeń o sek­su­al­ną dewia­cję.

Żaden homo­sek­su­ali­sta nie przyj­mu­je swo­je­go homo­sek­su­ali­zmu za rzecz oczy­wi­stą. Musi go zba­dać, obma­cać, osłu­chać, jak­by to była mar­twa koń­czy­na drze­wa albo żywa, lecz pod­stęp­na koń­czy­na cia­ła. Z tego powo­du wszy­scy homo­sek­su­ali­ści są „gejow­ski­mi filo­zo­fa­mi”, przez sam fakt, że sami muszą sie­bie wymy­ślać. W pew­nym momen­cie czło­wiek prze­cho­dzi gwał­tow­ną prze­mia­nę, osią­ga­jąc nowy stan, wcho­dząc na teren nie­zna­ny, któ­ry potem może według woli pozna­wać. Z pew­no­ścią wszy­scy cza­sem odno­si­my wra­że­nie, że nasze życie jest sztucz­ne, jak gdy­by było płyn­nym szkłem, któ­re­mu szklarz ruchem obro­to­wym nada­je kształt, albo powie­ścią jed­no­cze­śnie obszer­ną i trzy­ma­ją­cą w napię­ciu; do niko­go jed­nak okre­śle­nie homo faber (w zna­cze­niu zarów­no „fabry­ka­to­ra”, wytwór­cy, jak i „kon­fa­bu­la­to­ra”) nie pasu­je bar­dziej niż do homo­sek­su­ali­sty. Twier­dzić, że ta kre­atyw­ność jest god­na pochwa­ły, że jest prze­ja­wem ambi­cji raczej niż reak­cją, było­by ozna­ką próż­no­ści.

Cza­sa­mi sta­ram się wyobra­zić sobie, jak hete­ry­cy – a nie myślę tu o fun­da­men­ta­li­stach, igno­ran­tach, rusty­kal­nych nie­wi­niąt­kach czy bigo­tach psy­cho­ana­li­zy, ale o wykształ­co­nych wiel­ko­miej­skich hete­ro­sek­su­ali­stach – patrzą na gejów (bo czy w ogó­le dostrze­ga­ją les­bij­ki?). Kie­dy widzą gejów, kogo takie­go widzą? Wąsy, musku­lar­ne cia­ło w czar­nych jean­sach i bez­rę­kaw­ni­ku, rzu­ca­ją­cy się w oczy tatu­aż (lina opla­ta­ją­ca mię­sień dwu­gło­wy). I co sobie myślą? (Oni, to zna­czy w tym wypad­ku, hypo­cri­te lec­teur, ty, czy­tel­ni­ku.) Czy widzisz coś, co jest na pierw­szy rzut oka dzi­wacz­ne i nawet god­ne pozaz­drosz­cze­nia we wciąż mło­dzień­czym, ale prze­tre­no­wa­nym cie­le tego czter­dzie­sto­let­nie­go klo­na, z agre­syw­nym spoj­rze­niem i mięk­kim gło­sem? Jeśli jesteś kobie­tą, czy ta wiel­ka tro­ska o wła­sny wygląd u doro­słe­go męż­czy­zny jest dla cie­bie… jeśli już nie czymś obraź­li­wym, to przy­naj­mniej nie­smacz­nym; czy nie świad­czy o ener­gii, któ­rą ten czło­wiek powi­nien spo­żyt­ko­wać budu­jąc swo­ją karie­rę lub trosz­cząc się o rodzi­nę – o cie­bie? A jeśli jesteś męż­czy­zną, czy dopro­wa­dza cię do wście­kło­ści fakt, że ten palant uwol­nił się z uprzę­ży, jest zbyt swo­bod­ny, zbyt wol­ny, że tak łatwo zro­bił sobie z płci męskiej pośmie­wi­sko? Kie­dyś pod­czas audy­cji radio­wej pewien gli­niarz zadzwo­nił do stu­dia i powie­dział mi, że podzi­wiał pedry­li w cza­sach, kie­dy bycie pedry­lem wią­za­ło się z wie­lo­ma nie­bez­pie­czeń­stwa­mi, ale teraz, jezu, ci goście obśli­nia­ją w tym tygo­dniu jakąś laskę, w następ­nym tygo­dniu zali­cza­ją jakie­goś face­ta, są zbyt leni­wi, nie zna­ją pięk­nej sztu­ki bycia męż­czy­zną, wszyst­ko to dziś nazbyt łatwe.

Czy są to może i two­je odczu­cia?

Czy geje wyda­ją ci się kło­po­tli­wy­mi saty­ra­mi, demo­na­mi sek­su, przy któ­rych nie­bez­piecz­nie jest upu­ścić mydeł­ko, bądź wątły­mi gogu­sia­mi, deli­kat­ny­mi leśny­mi nim­fa­mi, zamknię­ty­mi w masyw­nych kona­rach drzew lub tako­wych koń­czy­nach cia­ła? A może (rzecz nie­co bar­dziej pozy­tyw­na, choć rów­nie ogra­ni­czo­na) jesteś hete­ry­kiem-syba­ry­tą, któ­ry wita gejów okrzy­ka­mi rado­ści w prze­ko­na­niu, że zna­lazł się w świą­ty­ni swo­bód wsze­la­kich, gdzie kró­lu­je sek­su­al­ne wyuz­da­nie naj­roz­ma­it­sze­go auto­ra­men­tu – tak­że two­je­go? Tacy syba­ry­ci czę­sto patrzą na gejów jak na towa­rzy­szy bro­ni, liber­ty­nów i ofia­ry w kra­ju aler­gicz­nie uczu­lo­nym na zmy­sło­we przy­jem­no­ści.

A może geje po pro­stu cię iry­tu­ją? Czy są dla cie­bie poły­skli­wym dro­bia­zgiem w pery­fe­rycz­nym widze­niu? Błęd­ny­mi, upar­ty­mi ato­ma­mi, któ­rych nie spo­sób wtło­czyć do jakiej­kol­wiek zwy­czaj­nej spo­łecz­nej czą­stecz­ki? Czy widzisz w nich męż­czyzn, trwa­ją­cych przy swo­im gejo­stwie, któ­rzy spra­wia­ją tyl­ko kło­pot pod­czas uro­czy­stych oka­zji, czy to będą pro­szo­ne obia­dy, czy bale debiu­tan­tów, gdyż we wszyst­kich tego typu impre­zach obo­wią­zu­je rygo­ry­stycz­ny podział płci, umoż­li­wia­ją­cy roz­sąd­ne roz­miesz­cze­nie gości przy sto­le? Ponie­waż każ­de dobre towa­rzy­stwo potrze­bu­je dla pod­nie­ty groź­by cudzo­łó­stwa oraz nadziei na mał­żeń­stwo, któ­re było­by jego uza­sad­nie­niem, jaki poży­tek u licha mamy z gejów? Nawet kil­ku nie­ustra­szo­nych hete­ry­ków, któ­rzy wtar­gnę­li do mojej gejow­skiej sali gim­na­stycz­nej, trzy­ma się razem, nie dla­te­go że panicz­nie boją się upusz­czo­ne­go mydła, ale dla­te­go że w prze­ciw­nym wypad­ku ich spro­śne dow­ci­py nie zna­la­zły­by słu­cha­czy, bądź wywo­ła­ły­by rumie­niec zawsty­dze­nia, a ich sar­ka­stycz­na mie­szan­ka rywa­li­za­cji i kole­żeń­stwa, prze­ja­wia­ją­ca się w poufa­łym pokle­py­wa­niu się po tył­kach, spro­wo­ko­wa­ła­by dzi­wacz­ną wro­gość, albo i nawet dzi­wacz­niej­szy dresz­czyk.

A jak geje widzą hete­ry­ków? W świet­nej powie­ści Andrew Hol­le­ra­na, Nights in Aru­ba, nar­ra­tor zasta­na­wia się, „co by to było, gdy­bym był gło­wą rodzi­ny, jak­by wraz z tym znik­nę­ły wszyst­kie moje pro­ble­my, kie­dy w rze­czy­wi­sto­ści zastą­pio­ne zosta­ły­by przez inne. Nie musiał­bym mar­twić się wiel­ko­ścią moje­go peni­sa, ogra­ni­cze­nia­mi zwią­za­ny­mi z wie­kiem, trud­no­ścia­mi w poszu­ki­wa­niu miło­ści; mar­twił­bym się o stan hipo­te­ki, przej­mo­wał nauką, ast­mą mojej naj­młod­szej cór­ki, zawo­da­mi w She­ar­son Loeb Rho­ades”. Roz­wa­ża­nia te są cha­rak­te­ry­stycz­ne dla gejów, a to dla­te­go że kon­cen­tru­ją się na męż­czyź­nie-jako-gło­wie-rodzi­ny, albo­wiem tak jak dzie­więt­na­sto­wiecz­na kur­wa potrze­bo­wa­ła wycho­wa­nej w klasz­to­rze dzie­wi­cy, któ­rą czę­sto sobie wymy­śla­ła, żeby móc o niej roz­my­ślać, tak samo dzi­siej­szy gej musi obra­żać i sza­no­wać tego wydu­ma­ne­go miesz­czań­skie­go stwo­ra, pater­fa­mi­lias, musi wyszy­dzać go i zazdro­ścić mu, choć to wymar­łe stwo­rze­nie żyje dziś jedy­nie w gejow­skich fan­ta­zjach. Tym­cza­sem, oczy­wi­ście, gło­wa rodzi­ny spę­dza czas uczest­ni­cząc w sean­sach tera­pii krzy­ku lub w zaję­ciach tai-chi, zakre­śla­jąc rubry­ki dzia­łu ogło­szeń pry­wat­nych w „Vil­la­ge Voice” i wykrę­ca­jąc się od wizyt u swo­ich dzie­cia­ków, dwóch zbun­to­wa­nych nasto­lat­ków, któ­rzy żyją w femi­ni­stycz­nej komu­nie z jego byłą żoną, les­bij­ką zaj­mu­ją­cą się garn­car­stwem, kobie­tą o wiel­kiej inwen­cji i wraż­li­wo­ści, choć mało ener­gicz­nej.

To tyle, jeśli cho­dzi o to, jak widzą sie­bie obie płcie (hete­ry­cy i geje). Gdy­by kame­ra fil­mo­wa mia­ła się cof­nąć i ująć oba te świa­ty w soczew­ce, jak wyglą­da­ły­by wzglę­dem sie­bie?

Naj­bar­dziej oczy­wi­stą róż­ni­cą jest to, że hete­ro­sek­su­alizm rze­czy­wi­ście uwzględ­nia obie płcie, nato­miast homo­sek­su­alizm musi nie­ustan­nie two­rzyć nowe pola­ry­za­cje. Bez pola­ry­za­cji nie zro­dzi się sek­su­al­ne pożą­da­nie, przy­naj­mniej w takiej for­mie, jaką wykształ­ci­ła nasza kul­tu­ra. Nic dziw­ne­go, że nie­któ­rzy geje szu­ka­ją naj­od­le­glej­szych prze­ci­wieństw (kogoś innej rasy, mówią­ce­go w obcym języ­ku, pocho­dzą­ce­go z odręb­nej kla­sy lub będą­ce­go w innym wie­ku); nic dziw­ne­go, że nawet ten zde­kla­ro­wa­ny hete­ryk, Flau­bert, uległ w koń­cu pew­ne­mu chłop­cu, świad­czą­ce­mu swe usłu­gi w Egip­cie – ta egzo­tycz­na postać zapew­ni­ła Flau­ber­to­wi odczu­cie róż­ni­cy, bez któ­rej nie naro­dzi­ło­by się pożą­da­nie. Inni geje poszu­ku­ją bliź­nia­ków – tak, aby uko­cha­ny, jak sądzę, mógł repre­zen­to­wać mnie same­go, kie­dy pochy­lam się przed fał­szy­wym bożysz­czem i gram kolej­no rolę jego ojca, nauczy­cie­la, syna, ojca chrzest­ne­go lub boga. Jesz­cze inni insty­tu­cjo­na­li­zu­ją tę bie­gu­no­wość w prak­ty­kach, któ­re naj­bliż­sze są hete­ro­sek­su­ali­zmo­wi: w sado­ma­so­chi­zmie, jedy­nym występ­ku, w któ­rym jak w anto­lo­gii zbie­ra­ją się wszyst­kie rodza­je sto­sun­ków rodzin­nych i miło­snych.

Ponie­waż każ­dy gej kocha męż­czyzn, uczy się naj­pierw, jak uko­ić dzi­ką pierś męskie­go ego. Bez wzglę­du na to, jak bier­ny, dziew­czę­cy lub nie­śmia­ły może być w budu­arze nowy kocha­nek, przy zasta­wio­nym sto­le zamie­ni się w auto­kra­tę. Maga­zy­ny kobie­ce publi­ku­ją licz­ne arty­ku­ły na temat gejów i hete­ro­sek­su­al­nych kobiet; powie­dział­bym, że łączy ich, oprócz upodo­ba­nia do kil­ku wspól­nych tech­nik sek­su­al­nych, bagaż intu­icyj­nej wie­dzy doty­czą­cej tego twar­dzie­la, tego tyra­na, tego dopro­wa­dza­ją­ce­go do sza­leń­stwa ego­ty­sty, to jest osob­ni­ka płci męskiej. Jak, wbrew ocze­ki­wa­niom, wyka­zu­ją bada­nia, męż­czyź­ni mówią wię­cej niż kobie­ty, czę­ściej im prze­ry­wa­ją, narzu­ca­ją tema­ty roz­mów i prze­ciw­sta­wia­ją się opi­niom kobiet czę­ściej i z więk­szą pew­no­ścią sie­bie. Kie­dy spo­ty­ka­ją się dwaj geje, zwłasz­cza gdy gaśnie już pierw­szy roman­tycz­ny poryw ser­ca, naka­zu­ją­cy im trosz­czyć się o part­ne­ra, roz­po­czy­na się wal­ka o domi­na­cję pod­czas roz­mo­wy, rodzi się kon­flikt, będą­cy jedy­nie symp­to­mem poważ­niej­szych roz­bież­no­ści doty­czą­cych każ­de­go tema­tu, od pyta­nia, gdzie miesz­kać i jak się bawić, począw­szy.

Jak widać, gejow­ska para przy­po­mi­na w ten spo­sób hete­ryc­ki duet z pew­ną sie­bie, wyzwo­lo­ną kobie­tą. Ale choć więk­szość mło­dych, hete­ryc­kich, wyzwo­lo­nych kobiet, a przy­naj­mniej te, któ­re znam, czuj­nie chro­ni swo­je dłu­go­fa­lo­we inte­re­sy (karie­rę, styl życia, potrze­by emo­cjo­nal­ne), to jed­nak goto­we są ustą­pić męż­czyź­nie w tych drob­nych, towa­rzy­skich kwe­stiach, koniecz­nych do stwo­rze­nia obo­pól­nej har­mo­nii.

Jed­nym z dobro­tli­wych aspek­tów hete­ryc­kie­go życia, jest to, że kobie­ty myślą o męż­czy­znach jak o „oso­bo­wo­ściach”, jako peł­no­krwi­stych, zło­żo­nych isto­tach, któ­re przede wszyst­kim są osob­ni­ka­mi towa­rzy­ski­mi, po wtó­re rodzin­ny­mi, po trze­cie kochli­wy­mi lub kocha­ny­mi, a wresz­cie cie­le­sny­mi. Pró­bu­ję tu w spo­sób deli­kat­ny powie­dzieć, że kobie­ty są kiep­ski­mi sędzia­mi męskich wdzię­ków; łatwo dają się zwieść takim powierz­chow­nym cechom jak lojal­ność, nie­za­wod­ność, urok, poczu­cie humo­ru. Kobie­ty nie oce­nia­ją, a przy­naj­mniej nie oce­nia­ły męż­czyzn przez pry­zmat nagich tor­sów kul­tu­ry­stów. Ale męż­czyź­ni, hete­ry­cy czy geje, zaczy­na­ją od wyglą­du, od tego naj­bar­dziej oczy­wi­ste­go zna­ku jako­ści, war­to­ści, ceny. Powiedz­my, że kobie­ty widzą w męż­czy­znach posta­cie z dłu­giej powie­ści rodzin­nej, w któ­rej poja­wia­ją się oni z całym baga­żem fre­no­lo­gii, gene­alo­gii, jakąś dener­wu­ją­cą cechą i kil­ko­ma cecha­mi sym­pa­tycz­ny­mi; męż­czyź­ni zaś postrze­ga­ją swo­ich part­ne­rów (męż­czyzn lub kobie­ty) jak samo­cho­dy, mar­ki, któ­re natych­miast rzu­ca­ją się w oczy, sta­ją się obiek­tem oce­ny, zawi­ści. Kobie­ta chcia­ła­by, żeby zazdrosz­czo­no jej dobro­ci jej męża, jego cha­rak­te­ru, męż­czy­zna zaś chciał­by, aby zazdrość wzbu­dza­ła uro­da, wyjąt­ko­wość i sta­tus jego żony – jej siła prze­bi­cia. W życiu hete­ry­ków spo­ty­ka­ją się cie­peł­ko i Gemütlich­ke­it dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go miesz­czań­stwa (kobie­ta) ze sta­lo­wym, zespo­ło­wym eto­sem dwu­dzie­sto­wiecz­ne­go funk­cjo­na­riu­sza (męż­czy­zna). Jeśli życie geja, wol­ne od tej dia­lek­ty­ki, sta­ło się wyjąt­ko­wo wydaj­ne (zapad­nia obok łóż­ka) i tyl­ko chwi­lo­wo intym­ne (cały cykl życia wtło­czo­ny w jed­no­ra­zo­wą noc­ną przy­go­dę), wte­dy zysk wyda­je się wąt­pli­wy, choć jest skraj­nym wyra­zem jed­nej z ten­den­cji w naszej kul­tu­ro­wej eko­no­mii.

Ale oczy­wi­ście każ­da moral­ność, to zna­czy powszech­na moral­ność – nie ta praw­dzi­wa, na któ­rą nie ma wpły­wu spo­łecz­ny con­sen­sus, ale oby­cza­je, któ­re są pew­ną odmia­ną mody – jest jedy­nie odmia­ną nostal­gii, kamu­fla­żem dla inno­wa­cji przy­no­szą­cych przy­jem­ność i zysk, choć jesz­cze nie dopusz­czal­nych. Jeśli wie­le osób potę­pia roz­wią­złość, czy­ni tak przy­naj­mniej po czę­ści dla­te­go że nie ma pod ręką goto­we­go języ­ka, w któ­rym mogła­by prze­ba­czyć, a co dopie­ro pochwa­lić nie­sta­łość w miło­ści. Mimo to, ude­rza mnie, że homo­sek­su­ali­ści, mistrzo­wie impro­wi­za­cji, czu­ją­cy się za pan brat z tym, co arbi­tral­ne, wypo­sa­że­ni w wewnętrz­ny kom­pas, któ­ry natych­miast wska­zu­je im każ­dą towa­rzy­ską nowość, są naj­bar­dziej wraż­li­wy­mi baro­me­tra­mi przy­szło­ści.

Spa­da licz­ba uro­dzeń, zwięk­sza się licz­ba roz­wo­dów, a kul­tu­ra popu­lar­na (fil­my, tele­wi­zja, tek­sty pio­se­nek, rekla­ma, moda, dzien­ni­kar­stwo) jest tak dogłęb­nie i nie­odwo­łal­nie zse­ku­la­ry­zo­wa­na, że tak zwa­ne reli­gij­ne odro­dze­nie nie ma więk­sze­go zna­cze­nia niż moda na kabu­ki w żyją­cej na tran­zy­sto­rach Japo­nii – tym­cza­so­wy krok do tyłu, lek­kie naci­śnię­cie hamul­ca. W takim świe­cie zmia­ny dzie­ją się tak szyb­ko, że dzie­ci po roz­po­czę­ciu nauki szkol­nej nie­wie­le mogą się od swo­ich rodzi­ców nauczyć, lecz muszą uczyć się nowych form zacho­wa­nia od swo­ich rówie­śni­ków i przy­swa­jać sobie nowe infor­ma­cje od wyspe­cja­li­zo­wa­nych instruk­to­rów. W rezul­ta­cie upa­da auto­ry­tet rodzi­ciel­ski, a gra­ni­ce mię­dzy poko­le­nia­mi sta­ją się coraz groź­niej­sze. Lecz rodzi­ce nie żału­ją utra­ty kon­tro­li nad dzieć­mi, gdyż całą swo­ją ener­gię poświę­ca­ją na kul­ty­wo­wa­nie wewnętrz­ne­go „ja” w tym maso­wym przej­ściu nasze­go spo­łe­czeń­stwa od ety­ki samo­ofia­ry do ety­ki pobła­ża­nia sobie, w pro­ce­sie zwa­nym ary­sto­kra­ty­za­cją klas śred­nich, któ­ry zdo­mi­no­wał wol­ne od wojen frag­men­ty nasze­go stu­le­cia na uprze­my­sło­wio­nym Zacho­dzie.

W świe­cie współ­cze­snym dzie­więt­na­sto­wiecz­ny eks­pe­ry­ment z mał­żeń­stwem z miło­ści, nigdy tak napraw­dę nie­moż­li­wy do zre­ali­zo­wa­nia, poniósł cał­ko­wi­tą poraż­kę. Nie do koń­ca wia­do­mo, jaka jest rze­czy­wi­sta przy­czy­na tej klę­ski; prze­szka­dza nam absor­bu­ją­cy, choć praw­do­po­dob­nie nie­istot­ny nawyk psy­cho­lo­gi­zo­wa­nia każ­de­go kry­zy­su (stąd te nie­koń­czą­ce się spe­ku­la­cje taniej pra­sy na temat Męż­czy­zny Nie­od­po­wie­dzial­ne­go i Kobie­ty Nie­ko­bie­cej, lub para­dok­sal­ne, w spo­sób okrut­ny nie­wy­ko­nal­ne rady dawa­ne czy­tel­nicz­kom, aby „poszły na całość – mia­ły rodzi­nę, karie­rę, mał­żeń­stwo, roman­se i chwi­le samot­no­ści”). Wyda­je nam się, że klę­ska insty­tu­cji mał­żeń­stwa jest klę­ską jed­no­stek, któ­rym się ono nie uda­ło – win­ne są wady cha­rak­te­ru, nie­doj­rza­łość, brak przy­wią­za­nia i wytrwa­ło­ści, nikt zaś nie widzi, że jest to roz­su­pła­nie kiep­sko zawią­za­ne­go węzła. Mał­żeń­stwo miesz­czań­skie mia­ło być ogni­skiem przy­jaź­ni, miło­ści i sek­su w insty­tu­cji, któ­ra była zara­zem insty­tu­cją rodzin­ną i gospo­dar­czą. Jedy­nie czuj­na kon­tro­la mogła­by powstrzy­mać eks­plo­zję takiej cięż­kiej, źle dobra­nej mie­szan­ki. Kie­dy hedo­nizm lat sześć­dzie­sią­tych zła­go­dził to napię­cie, ludzie zaczę­li przy­zna­wać, że przy­jaźń uśmie­rza sek­su­al­ne ape­ty­ty (kie­dy part­ne­rzy sta­ją się rodzeń­stwem, odzy­wa się tabu kazi­rodz­twa) i że romans ze swo­jej natu­ry jest wpraw­dzie czymś ulot­nym, ale nie­ustan­nie się odna­wia­ją­cym, z uwa­gi na nie­skoń­czo­ną podaż nowych part­ne­rów. Ani sek­su­al­ne, ani roman­tycz­ne zauro­cze­nie, tak kapry­śne, tak namięt­ne, tak nie­sta­łe, nie może słu­żyć jako baza trwa­łe­go związ­ku, któ­ry znaj­dzie rów­no­wa­gę tyl­ko na coko­le sza­cun­ku, to jest łatwej, pozba­wio­nej dra­ma­ty­zmu, intym­nej miło­ści, któ­ra przy­po­mi­na­ła­by miłość w rodzi­nie, gdy­by rodzi­ny bar­dziej się kocha­ły.

To wła­śnie taką miłość zna wie­le gejow­skich par, szu­ka jej, a cza­sa­mi ją wyra­ża. Jeśli wszyst­ko roz­wi­ja się dobrze, dwóch gejów spo­ty­ka się poprzez seks, zosta­je kochan­ka­mi, prze­trzy­mu­je burze zazdro­ści i więd­nię­cie namięt­no­ści, roz­wi­ja wspól­ne zain­te­re­so­wa­nia (jakieś hob­by, wspól­ny inte­res, dom, krąg towa­rzy­ski) i lądu­je w dłu­go­ter­mi­no­wym, praw­do­po­dob­nie asek­su­al­nym związ­ku kole­żeń­skim, któ­ry nie jest tak bez­in­te­re­sow­ny jak przy­jaźń, ani tak sej­smicz­ny jak namięt­ność, ani tak nała­do­wa­ny prze­ci­wień­stwa­mi jak bra­ter­stwo. Młod­szym parom zwią­zek tego rodza­ju, jeśli już się przy­da­rzy, wyda­je się nie­kom­plet­ny, to zwy­kły kom­pro­mis, dla­te­go też roz­sta­ją się i gdzie indziej szu­ka­ją peł­ne­go zaspo­ko­je­nia (to zna­czy, wiecz­nej namięt­no­ści). Ale star­sze pary gejow­skie żyją dalej ze sobą, pie­lę­gnu­ją swo­ją deli­kat­ną, roz­sąd­ną miłość i bro­nią jej przed nie­usta­ją­cym nie­bez­pie­czeń­stwem sek­su­al­nej poku­sy, jaką przy­niósł­by ze sobą ktoś trze­ci. Albo­wiem sła­bą stro­ną takich mał­żeństw jest wiecz­nie powra­ca­ją­ca fan­ta­zja, wpierw u jed­ne­go part­ne­ra, a potem u dru­gie­go, fan­ta­zja „cał­ko­wi­te­go speł­nie­nia”. To oczy­wi­ste, że takie pary mogą zgo­to­wać pie­kło nowo przy­by­łe­mu, któ­ry nie będzie umiał zauwa­żyć, że Bob i Fred nie tyl­ko dzie­lą wspól­ny pokój. Mogą mieć oddziel­ne sypial­nie i regu­lar­nych part­ne­rów łóż­ko­wych poza związ­kiem, a nawet kochan­ków, ale Bob przy­glą­da się zauro­cze­niom Fre­da okiem wraż­li­wym, wyczu­lo­nym na naj­drob­niej­szy niu­ans, i w pew­nym momen­cie włą­czy się do gry, aby wygnać poten­cjal­ne­go kon­ku­ren­ta.

Wyda­je mi się, że dla więk­szo­ści hete­ry­ków tego typu związ­ki są nawet bar­dziej skan­da­licz­ne niż sła­wet­ne sek­su­al­ne wysko­ki gejów. Ponie­waż nie mają one nazwy, mito­lo­gii, żad­ne­go pry­wat­ne­go czy publicz­ne­go przy­zwo­le­nia, są nie­mal nie­wi­dzial­ne, nawet dla ich uczest­ni­ków. Gdy­by zapy­tać Boba, cze­go mu potrze­ba, mógł­by powie­dzieć, że potrze­bu­je „praw­dzi­we­go” kochan­ka. Mógł­by rów­nież odpo­wie­dzieć, że Fred jest tyl­ko „moim naj­lep­szym kum­plem, z któ­rym dzie­lę pokój, byli­śmy kie­dyś kochan­ka­mi.” Tyle jeśli cho­dzi o bez­po­śred­nią ana­li­zę, ale w cią­gu tych lat Bob roz­sąd­nie popro­wa­dził swój zwią­zek z Fre­dem mię­dzy Scyl­lą prze­sad­nej wier­no­ści (któ­ra jest w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku tak nud­na, że nie do wytrzy­ma­nia przez dwóch nie pozba­wio­nych wyobraź­ni gejów) a Cha­ryb­dą nad­mier­nej tole­ran­cji (któ­ra, dając obu męż­czy­znom poczu­cie, że są zanie­dby­wa­ni, dopro­wa­dzi­ła­by do szu­ka­nia miło­ści gdzie indziej).

Ist­nie­je oczy­wi­ście nie­zli­czo­na licz­ba warian­tów tego mode­lu. Męż­czyź­ni żyją ze sobą lub nie. Jeśli nie, mogą utrzy­my­wać cywi­li­zo­wa­ną fik­cję praw­dzi­we­go roman­su przez całe lata. Uma­wia­ją się na rand­ki, jeż­dżą razem na mie­sią­ce mio­do­we, sypia­ją w domu raz jed­ne­go raz dru­gie­go part­ne­ra, uni­ka­ją kon­flik­tów doty­czą­cych domo­wych dro­bia­zgów. Pro­wa­dzą swo­je życie sek­su­al­ne poza związ­kiem nie­za­leż­nie, zobo­wią­zu­ją się nie wtrą­cać w spra­wy part­ne­ra, obie­cu­ją sobie, że nie będą grać na trzy fron­ty. Jeden z part­ne­rów może też pro­wa­dzić aktyw­ne życie sek­su­al­ne, pod­czas gdy dru­gi zszedł już z ero­tycz­nej sce­ny.

Czy geje mogą się ze sobą przy­jaź­nić? – zapy­ta­ła mnie owa kobie­ta.

W pyta­niu tym kryć się może zało­że­nie, że geje to wyłącz­nie sek­su­al­ne isto­ty i że męż­czy­zna, któ­ry przez cały czas poszu­ku­je łupu, nigdy nie będzie zdol­ny do czy­ste­go uczu­cia – że gejow­ski Don Juan jest zawsze samot­ny. Albo też pyta­nie to ujaw­nia bez­rad­ność, jaka towa­rzy­szy dys­ku­sjom na temat spo­łecz­no­ści zło­żo­nej z przed­sta­wi­cie­li jed­nej płci. Ponie­waż hete­ro­sek­su­al­na kobie­ta przy­jaź­ni się z inny­mi kobie­ta­mi, a kocha z męż­czy­zna­mi, moja roz­mów­czy­ni zasta­na­wia­ła się, jak ludzie tej samej płci mogą wystę­po­wać w obu tych rolach jed­no­cze­śnie.

Pierw­sze zało­że­nie – że geje są isto­ta­mi wyłącz­nie sek­su­al­ny­mi – to odwiecz­ny prze­sąd, i jak wszyst­kie prze­są­dy w więk­szo­ści nie­praw­dzi­wy, choć pod jed­nym wzglę­dem traf­ny. Jeśli homo­sek­su­ali­ści wyczu­le­ni na spra­wy poli­tycz­ne wolą uży­wać sło­wa gej niż homo­sek­su­ali­sta, to dla­te­go, że chcie­li­by, aby świat uznał pociąg do przed­sta­wi­cie­li tej samej płci za pre­fe­ren­cję emo­cjo­nal­ną w takim samym stop­niu, jak uzna­je ją za sek­su­al­ną orien­ta­cję.

Ist­nie­ją na przy­kład geje, któ­rzy wolą odczu­wać bli­skość cia­ła kobie­ty niż cia­ła męż­czy­zny; geje, któ­rzy lepiej czu­ją się w związ­kach sek­su­al­nych z kobie­ta­mi, ale któ­rych emo­cjo­nal­na stro­na oso­bo­wo­ści poszu­ku­je kon­tak­tów z inny­mi męż­czy­zna­mi. Geje mają do innych męż­czyzn wiecz­nie nie­za­ła­twio­ną, emo­cjo­nal­ną spra­wę – któ­rej towa­rzy­szą bojaźń, nadzie­ja, nie­po­kój – ich uczu­cia w sto­sun­ku do kobiet są nato­miast prost­sze, bar­dziej sta­bil­ne, mniej brze­mien­ne. Uczu­cie, namięt­ne uczu­cie, nigdy nie jest pro­ste; zbu­do­wa­ne jest po rów­ni z tęsk­no­ty, stra­chu i ape­ty­tu. Z tego też powo­du przy­jaźń jed­ne­go geja, któ­ry odczu­wa sil­ny pociąg do dru­gie­go, jest rów­nie dra­ma­tycz­na, jak jaka­kol­wiek hete­ro­sek­su­al­na namięt­ność. Nato­miast asek­su­al­ne, bar­dziej bez­in­te­re­sow­ne związ­ki gejow­skie są spo­koj­ne, łagod­ne jak przy­jaźń, powiedz­my, mię­dzy dwo­ma hete­ry­ka­mi.

Geje rze­czy­wi­ście dzie­lą innych gejów na dwa obo­zy – na tych, któ­rzy są poten­cjal­ny­mi part­ne­ra­mi (kochan­ka­mi), i na tych, któ­rzy taki­mi nie są (przy­ja­cie­le). I pod jed­nym wzglę­dem życie gejów jest rze­czy­wi­ście bar­dziej wie­lo­znacz­ne niż świat (i moż­li­we, że z tego powo­du bar­dziej szo­ku­ją­ce dla out­si­de­rów): repre­zen­tan­ci obu obo­zów, kochan­ko­wie i przy­ja­cie­le, zamie­nia­ją się usta­wicz­nie miej­sca­mi lub tkwią gdzieś w wąskiej szcze­li­nie mię­dzy tymi kate­go­ria­mi. To wła­śnie te nie wyzna­ne uczu­cia zawsze mnie fra­po­wa­ły jako powie­ścio­pi­sa­rza – nie wypo­wie­dzia­na miłość mię­dzy dwo­ma geja­mi, któ­rzy, powiedz­my, uda­ją, że są po pro­stu przy­ja­ciół­mi, kum­pla­mi, któ­rzy po pro­stu wypeł­nia­ją to miej­sce do chwi­li, gdy poja­wi się Męż­czy­zna Wła­ści­wy (na szczę­ście, nigdy do tego nie docho­dzi).

W pew­nym sen­sie uprze­dze­nie sze­ro­kich mas do gejow­skiej obse­sji na punk­cie sek­su jest upraw­nio­ne. Gejom przez wie­le stu­le­ci bez­względ­nie odma­wia­no pra­wa do sek­su, nawet do jego poszu­ki­wa­nia, w kon­se­kwen­cji pra­wo do sek­su­al­nej wol­no­ści pozo­sta­je jasnym sztan­da­rem łopo­czą­cym ponad get­tem w gwał­tow­nych pory­wach wia­tru. Pra­wa zabra­nia­ją­ce sek­su zawsze były naj­więk­szym pro­ble­mem dla homo­sek­su­ali­stów; dzię­ki nim moż­li­we sta­ło się zde­fi­nio­wa­nie samej kate­go­rii homo­sek­su­ali­zmu. Z tego też powo­du spo­łecz­ność gejow­ska, mimo że stwo­rzy­ła kul­tu­rę nie bar­dziej roze­ro­ty­zo­wa­ną niż inne kul­tu­ry, nie może zaprze­czyć, że jej począt­ki tkwią w sek­su­al­nej żądzy i jej stłu­mie­niu.

A co może­my powie­dzieć na temat „nad­mier­ne­go” wyuz­da­nia gejów, na temat tych sła­wet­nych numer­ków, zja­wi­ska tyl­ko cza­so­wo powstrzy­ma­ne­go przez kry­zys zwią­za­ny z AIDS? Czy te numer­ki na chyb­ci­ka nie są dowo­dem na to, że geje są z natu­ry dzi­wa­ka­mi, że bra­ku­je im roz­sąd­ku – że są roze­ro­ty­zo­wa­ni? Oczy­wi­ście geje zacho­wu­ją się tak, jak zacho­wy­wa­li­by się wszy­scy męż­czyź­ni wol­ni od naci­sków kobie­ce­go sma­ku, kobie­cych potrzeb, zaka­zów i ocze­ki­wań. W życiu geja nie ma nicze­go, cze­go nie dało­by się wypro­wa­dzić z mniej­szo­ścio­we­go cha­rak­te­ru tej spo­łecz­no­ści lub jej wyłącz­nie męskiej popu­la­cji. Wszy­scy męż­czyź­ni pra­gną szyb­kich, nie­skom­pli­ko­wa­nych przy­gód sek­su­al­nych (podob­nie jak prze­dłu­żo­nej roman­tycz­nej namięt­no­ści); wszy­scy męż­czyź­ni są takim pożą­da­niem obda­rze­ni.

Powszech­ność oka­zji do sek­su­al­nych przy­gód we współ­cze­snym get­cie gejow­skim zwięk­szy­ła para­dok­sal­nie zna­cze­nie przy­jaź­ni. W spo­łe­czeń­stwie, któ­re nie opie­ra się na prze­my­śla­nej odmo­wie, ani na kana­li­za­cji potrzeb sek­su­al­nych, pozo­sta­je wię­cej ener­gii na przy­jaźń. W życiu gejów związ­ki są mniej obcią­żo­ne (stąd słyn­na gejow­ska iro­nia, lek­kość będą­ca tym samym, co przej­rza­na na wylot kon­wen­cja). Na wie­le spo­so­bów geje są nadal więź­nia­mi domi­nu­ją­cej czę­ści spo­łecz­no­ści, ale pod tym jed­nym wzglę­dem cie­szą się więk­szą wol­no­ścią w swo­ich wię­zie­niach: ponie­waż związ­ki gejow­skie nie pod­po­rząd­ko­wa­ne są dys­cy­pli­nie reli­gii, pra­wa, eko­no­mii czy poli­tycz­nych cere­mo­nii, ale tyl­ko temu, co dyk­tu­je im sumie­nie i impuls ser­ca, nie repre­zen­tu­ją nicze­go więk­sze­go. Związ­ki te nie są sym­bo­la­mi, lecz real­no­ścią, nie są pra­wem, lecz samo­wy­star­czal­ny­mi byta­mi, nie są kon­se­kwent­ne, lecz eks­ta­tycz­ne.


Prze­ło­żył Jerzy Jar­nie­wicz

Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” (3/1997). Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Edmund White

Amerykański pisarz, eseista i krytyk kultury. Urodził się w 1940 roku w Cincinnati (Ohio). Laureat wielu prestiżowych nagród, członek Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Wywarł duży wpływ na literaturę oraz obyczajowość drugiej połowy XX wieku, zarówno wyrafinowaną stylistyką i naturalistycznym obrazowaniem swojej prozy, jak również publicystyką podejmującą problematykę gejowską. Po polsku ukazały się: "Zapominanie Eleny ", "Zuch" oraz "Hotel de Dream". Mieszka w Nowym Jorku.

Powiązania

Hotel de dream (fragment) [czyta Michał Czaderna]

dzwieki / RECYTACJE Edmund White

Frag­ment książ­ki Hotel de dre­am, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Edmund Whi­te” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Edmund White o Zapominaniu Eleny

recenzje / KOMENTARZE Edmund White

Komen­tarz Edmun­da Whi­te­’a o książ­ce Zapo­mi­na­nie Ele­ny.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Prze­mó­wie­nie wygło­szo­ne przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993.

Więcej

O Hotelu de Dream

wywiady / o książce Edmund White Jacek Dehnel

Roz­mo­wa Jac­ka Deh­ne­la i Pio­tra Tar­czyń­skie­go z Edmun­dem White’em o książ­ce Hotel de Dre­am, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Z getta na listę bestsellerów

recenzje / ESEJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Edmund White Zuch

recenzje / ESEJE Sylwia Kluczewska

Recen­zja Syl­wii Klu­czew­skiej z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2013 roku na blo­gu Abo­mi­na­tio nasci­tur autum­no.

Więcej

O Zuchu

recenzje / ESEJE Damian Gajda

Recen­zja Damia­na Gaj­dy z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2012 roku w kultura.onet.pl.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Wymyślić siebie

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Zuch Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach cza­so­pi­sma „Exlu­siv”.

Więcej

Edukacja sensualna (i intelektualna)

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 25 mar­ca 2012 roku na stro­nie ultramaryna.pl.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Książka do polecenia

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej

Z getta na listę bestsellerów

recenzje / ESEJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

„Ja nie wiem nic i muszę czekać, aż będę mógł się dowiedzieć”, czyli amnezja i anamneza na poetyckiej wyspie.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 8 wrze­śnia 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Laboratorium White’a

recenzje / ESEJE Łukasz Łachecki

Recen­zja Łuka­sza Łachec­kie­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 22 paź­dzier­ni­ka 2013 roku w por­ta­lu Xiegarnia.pl.

Więcej

Wymazywanie

recenzje / ESEJE Marek Paryż

Recen­zja Mar­ka Pary­ża z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się we wrze­śniu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Nowe Książ­ki”.

Więcej

Ten paskudny Nowy Jork

recenzje / ESEJE Anka Czytankowa

Recen­zja z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku na blo­gu Czy­tan­ki Anki.

Więcej

Edmund White Zuch

recenzje / ESEJE Sylwia Kluczewska

Recen­zja Syl­wii Klu­czew­skiej z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2013 roku na blo­gu Abo­mi­na­tio nasci­tur autum­no.

Więcej

„Parada przed lustrem”

recenzje / ESEJE Sabina Misiarz-Filipek

Recen­zja Sabi­ny Misiarz-Fili­pek z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła w 15 czerw­ca 2013 roku się w por­ta­lu Popmoderna.pl.

Więcej

Edmund White, Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Paweł Klimczak

Recen­zja Paw­ła Klim­cza­ka z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 07 listo­pa­da 2012 roku w Aka­de­mic­kim Radiu LUZ.

Więcej

Modalność wyspy

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

O Zuchu

recenzje / ESEJE Damian Gajda

Recen­zja Damia­na Gaj­dy z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2012 roku w kultura.onet.pl.

Więcej

Edmund White – Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Aleksandra Krogulska

Recen­zja Alek­san­dry Kro­gul­skiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 12 wrze­śnia 2102 roku w por­ta­lu histo­rycz­nym Histmag.org.

Więcej

Po drugiej stronie rzeki

recenzje / ESEJE Alicja Piechucka

Recen­zja Ali­cji Pie­chuc­kiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2012 roku na łamach Nowych Ksią­żek.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Wymyślić siebie

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Zuch Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach cza­so­pi­sma „Exlu­siv”.

Więcej

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Prze­mó­wie­nie wygło­szo­ne przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993.

Więcej

Przegięty jak rokokowy imbryczek

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Edukacja sensualna (i intelektualna)

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 25 mar­ca 2012 roku na stro­nie ultramaryna.pl.

Więcej

„Święto” apokryfów

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Książka do polecenia

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej