Swoimi słowami
wywiady / o pisaniu Katarzyna Fetlińska Marta PodgórnikRozmowa Katarzyny Fetlińskiej z Martą Podgórnik, towarzysząca premierze książki Nic o mnie nie wiesz, wydanej nakładem Biura Literackiego w 2012 roku.
WięcejEsej Michała Czai towarzyszący premierze książki Nic o mnie nie wiesz Marty Podgórnik.
nic poza nazwiskiem, którym się teraz podniecam jak gimnazjalistka
pierwszą fajką, gdy niczego, innego. Wiesz to? Cóż,
wygląda na to, że nie wiesz; nic o mnie i tak
już zostanie.
Nic o mnie nie wiesz – zbór wierszy Marty Podgórnik w wyborze Romana Honeta. Niby przewidywalne konstelacje, a jednak jest w tym zdarzeniu coś, co domaga się zauważenia i komentarza. Po pierwsze, jest to zbiór wierszy dosyć jeszcze młodej poetki, zbiór, który nic nie zamyka, bo jakże zamknąć usta komuś, kto wydaje się być w samym epicentrum własnej poetyki. I nie otwiera, bo nie są to wiersze nowe, a ich wybór nie wydaje się być szczególnie zaskakujący. Kto zna poezję Marty Podgórnik, będzie czuł się jak w domu. I tu właśnie się zawahałem. W tym momencie przypomniałem sobie tytuł książki: Nic o mnie nie wiesz. Faktycznie nic o poetce nie wiemy poza przedsądami, jakie wytwarzała ona sama lub jej postać sprzężona z wierszami i pozostająca nieustannie w środowiskowym klinczu. To właśnie uprzedzające lekturę sądy idące zawsze o krok przed, zbudowały całą litanię przymiotów i łat jakie tworzą „Podgórnik”, autorkę obarczoną tą gadamerowską maską klisz i z góry przyjętych interpretacji. Dlatego tym razem chciałbym raczej dać przedsmak niż przedsąd i zaprosić do lektury.
Wbrew ostrzeżeniom Romana Honeta, zanim przeczytam prawie dziewięćdziesiąt wierszy poetki, o której nic nie wiem, chciałbym, kierowany ludzkim odruchem ciekawości i ostrożności zacząć od posłowia. I od razu tego pożałowałem. Zdania uderzają wręcz z podwójną siłą nieszczęsnych przedsądów, których tak bardzo wszyscy w tym układzie (poetka, redaktor i czytelnik) chcieliby uniknąć. Gdy Honet zaczyna tłumaczyć się z wyboru i sensu wydawania tego typu książki, zaczyna wpadać w sztampę, która nie tylko jest nieznośna, ale i wręcz szkodliwa.
Pod pewnymi względami nie zawsze bywa mi blisko do wierszy Marty Podgórnik, lecz czytam je tak jak wersy wielkich poetów: wtedy czyta się z podziwem i szacunkiem dla talentu, nie zniżając się do stróżowania przy własnych gustach estetycznych.
Jeśli tak właśnie jest, to albo należy natychmiast odłożyć tę książkę, albo wymazać z pamięci powyższe zdanie i wrócić pokornie do wierszy, które nie zasługują na taki krzywdzący komplement. Gdybyśmy w ten sposób czytali wszystkich wielkich poetów, którzy poetami wielkimi są, bo utknęli samozwrotnie w błędnym hermeneutycznym kole, to nic tylko łamać pióra a krytykom milknąć. Eksperymentów z tego typu lekturami – od listy nazwisk w książkach telefonicznych począwszy, po spis porannych zakupów, z których „namaszczona” lektura czyniła wybitną poezję – mamy całkiem sporo. Wystarczy przypomnieć sobie lekcję Stanleya Fisha. Wróciłem więc do wierszy Marty Podgórnik, jakbym jej nie znał zupełnie, bo przecież nic o niej nie wiem, bez pokory i udawanego zachwytu, jak do czystej, ale jakże gęsto zapisanej tablicy.
Pierwsze, co uderza odbiorcę, który zaczyna czytać tak dużą ilość wierszy jednego autora, to fakt, że po pewnym czasie ukazuje się dosyć wyraźny zarys podmiotu, pewien „ktoś”, kto jest zupełnie obcy, a jednak staje przed nami i obnaża niezwykle intymny, prywatny świat. Ten „ktoś” nie może być jednak odbierany zbyt dosłownie. Nie możemy ulegać iluzji prawdziwości krwi, autentyczności przeżyć. Nie możemy zapomnieć, że wciąż są to jedynie litery składające się w słowa. Słowa te nie zbudują nic poza wrażeniem zbliżenia i pozorem poznania. Kim jest ów podmiot borykający się ze światem, w którym i my przecież żyjemy? Bo jest to świat, jaki przecież po części znamy. Rozpoznajemy miejsca czy nawet konkretne zdarzenia, jednak nie nam oceniać, co jest prawdą i czym jest prawda, tak samo jak nie my jesteśmy od śledzenia i weryfikowania środowiskowych plotek i ploteczek, których w tej poezji nie mało, a które przynajmniej potencjalnie mogłyby być częścią naszych przygód. Intencje autora niekoniecznie są tożsame z intencjami tekstu, bo myśl kłamie i język kłamie, a prawda to tylko metafizyczny komunał. Ktoś kogo poznajemy w tym zbiorze to raczej „Marta Podgórnik” ujęta w cudzysłów, chociażby nawet miał to potwierdzać najbardziej autentyczny autograf.
Dlatego w poezji najcenniejsze jest to, co poza owe literackie anegdoty wyrasta. Podgórnik osadza swoje pisanie głównie na przeniesieniu niekiedy bardzo intymnych, kruchych chwil i impresji w to, co uniwersalne, tworząc z własnego doświadczenia symboliczne projekcje rzeczywistości. Gdy tylko rzeczywistość podwija się pod kąśliwe pióro poetki, zostaje natychmiast włączona w tryb krytyczny i brutalnie zmiksowana przez niezwykle złożony psychologicznie podmiot.
Mój ukochany poszedł zwijać kable, i wtedy nagle napadła mnie myśl,
że zawsze się skończyło.
(„Rezydencja surykatek”)
Świat, jaki wypluwany jest przez tę „piekielną”, jak sama poetka określa, machinę, to świat zły, nieudany i nie dający się zaakceptować w żadnej z dostępnych nam form. Rebelia wyrażana jest w tej poezji z tak wielką siłą, że pojawia się pytanie, jak tę siłę pozytywnie spożytkować.
Ludzie są tylko źli. Kto śni, niech wie: mylił się.
Nawet we śnie ich smoła wrze, że aż kłębi się rym.
Wrze smoła imion i serc; kochaliśmy się dziś w
topolowym pyłku; brodziliśmy w hałdach listowia
(„Ci mili Państwo”)
Niewątpliwe ma to wpływ na samą formę wiersza, który jest szybki, oszczędny i precyzyjny. Poezja Marty Podgórnik nie znosi ozdobników, a jeśli pojawia się jakakolwiek nadbudowa formalna, w postaci rymów, upodobniających teksty do punkrockowych piosenek, od razu czujemy, że są to narzędzia stylistycznej przemocy.
Wkurwiło mnie to modne zamieszanie:
siłownie, ćpanie, polityka cen. Masz
na sumieniu serce moje, Skarbie.
Na starcie rozpierdolę CKM.
(„Witryna czasopism. Jazz Police Mix”)
Obiekt zakleszczony w objęciach rymów, nie może się czuć wygodnie. A gdy dochodzą do tego często bardzo nieregularne rymy wewnętrzne, łamiące rytm wiersza, pojawia się kolejna funkcja – funkcja destrukcyjna. Wersy to kleszcze i łomy służące do rozrachunku z czymś, co na to całkowicie zasłużyło. No, ale na samej negacji zastanych porządków nie można poprzestać. I tu muszę niestety posłużyć się dla wielu niejasnym, a dla niektórych wręcz kompromitującym pojęciem „poezji zaangażowanej”. Wokół tego zagadnienia roztaczały się spory i zaczęto wręcz tworzyć podziały współczesnej liryki na tych politycznych i tych np. metafizycznych. A muszę to wyraźnie podkreślić – ani jedno pojęcie, ani drugie nie opisuje niczego, a jedynie zaciemnia obraz, tworząc sztuczne rozróżnienia w obrębie niefunkcjonalnych kategorii. Co jeśli jednak wyraźnie widzimy różnicę w podejściu do literatury Marty Podgórnik i chociażby Konrada Góry? Ta oczywista różnica to kwestia działania na zewnątrz wiersza, kwestia reakcjonizmu czy też nazwijmy to roboczo interwencjonizmu literatury, nie zaś zaangażowania w sprawę, bo czy można odmówić tego ostatniego omawianej poetce z jej kontestacyjnym i niezwykle krytycznym podejściem do rzeczywistości? I choć każdy jest zwierzęciem politycznym – niestety jak mantrę trzeba to powtarzać – różnica pomiędzy nimi, zawiera się w intencji, by potraktować poezję jako narzędzie przekształcające świat (nie tylko ten symboliczny). Jak bardzo ważna jest sprawa naszych słowników, nie muszę chyba przypominać. Wystarczy, że przywołam na swoją obronę boga, zarodek i ojczyznę. Niestety Marta nie robi wiele. Jej poezja ucieka, rezygnuje i zamyka się w hermetycznym świecie literatury, która żywi się sama sobą i z rzadka pozwala na jakiś wyskok, jakiś dalszy wypad.
Nad zasypanym dołkiem piłka toczy kręgi,
kreśląc przeszłą przestrzeń. Jeżeli dna udręki
istotnie nie ma, można pisać wiersze.
Albo postawić na poemat prozą. Jeżeli z kartek
każdej głupiej księgi powieje grozą,
to można też pisać bilety w jedną stronę,
w dwie strony, w trzy, cztery.
(„Melodia”)
Jej interwencjonizm poetycki sprawdza się raczej do naprawiania najbliższego otoczenia i nie jest z pewnością narzędziem do modelowania czy projektowania rzeczywistości, chociażby miałaby to być rzeczywistości naiwna i utopijna. Podgórnik zdaje się nie wierzyć w możliwość zmiany i nie ma już życzeń, to czysta antyutopia. Ale coś z tą agresją trzeba zrobić, gdzieś musi odnaleźć ujście wspomniana siła. Jest nią powracająca jak bumerang literatura. To tam następują wszystkie wyładowania energii kumulowanej na styku dwóch silnych frontów – podmiotu i projektowanego świata. Owszem pioruny trzaskają, ale odbijają się o wersy. I chyba, to jest najbardziej charakterystyczna cecha jej poezji – autotematyczność. I gdy poetka ostrzega: „zaczekaj nie mów do mnie kiedy piszę” („rewers”), czujemy, że jest to ostrzeżenie poważne. Tak jakby te wszystkie wojny i najważniejsze życiowe rozstrzygnięcia miały nastąpić i pozostać na zawsze jedynie na poziomie wiersza.
Można i tak, ale ja osobiście czuję niedosyt. Bo nie jest to tylko ucieczka w wiersz, ale w literaturę jako instytucję, która staje się raczej zawodem i stylem życia niż mechanizmem walki.
W takie dni już tylko herbata liptona nad tomikami bohdana zadury, albo poprawianie
dykcji przed brązowym lustrem.
(„Płodne dni”)
I tu zaczyna się drugi wątek świata przedstawionego Podgórnik. Jest nim kobieta a wraz z nią seks, miłość, śmierć, zdrada, rozstanie… Te wszystkie zdawałoby się pospolite wątki pod piórem Marty Podgórnik nabierają nowego drapieżnego kształtu. I to chyba jest najmocniejszy moment, w którym objawia się jej niewątpliwy talent. Mało kto potrafi tak, jak ona bezpretensjonalnie i bez pretensji pisać o porzuceniu, sile, przemocy i niesymetrycznej, nienaprawialnej miłości. Jej nieustanne podnoszenie się z kolan,
znów czuję w sobie zgodę i mam obok
już nie ciebie po roku od tamtej
przeklętej wiosny znów noszę sukienki
i noszę w sobie zgodę którą świat ma gdzieś
(„2001”)
jej emancypacyjny zryw jest zawsze tylko tymczasowy i ma bardzo osobisty wymiar, odzwierciedlający się w całkowicie prywatnym języku. Nie dostrzeżemy w tych wierszach żadnych znanych nam dyskursów, choć wszyscy w swoich przedsądach próbują je w tę poezję wpisać. Nie wiem jak definiowane i jak szerokie może być pojęcie feminizmu, ale w przypadku tej poezji należałoby je mocno zweryfikować. Podgórnik nie stara się zmieniać tożsamości narracyjnej i przemieniać słowników, jak chciałaby tego chociażby Spivak:
pewna pani czytała za dużo; feministki wszędzie
wieszały napis HEIDEGGER TY KANCIE, nie wiedzieć
czemu pewnie z braku zajęć? słownik 2000 milczał
na temat, drinki im ostygły, przed pójściem
do łóżka lubiła nalać sobie do poduszki. jako ofiarę
złego krążenia (tzw. wtórny obieg) miłość wpędziła
ją w sidła choroby (z chorobą bez żartów),
ale była dzielna, poszła na wojnę, zdmuchnęła
dom z kartek, potem telefon
zakopała w parku.
(„emancypacja”)
W zamian jednak natrafimy na opór znacznie mocniejszy, a przynajmniej bardziej sugestywny, który przemawia do nas z perspektywy realnej kobiecej siły. Siły, która nie pozostawia żadnych złudzeń, że każdy nasz krok w kierunku pojednania dwóch zupełnie nieprzystających światów mężczyzn i kobiet, zmierza do nieuniknionej katastrofy. Język Podgórnik wręcz wydaje się być bardzo męski i nie świadczą o tym jedynie męskie końcówki fleksyjne. To uniwersalna postawa, która dąży raczej do syntezy i konfrontacji, aniżeli ucieczki we wspomnianą emancypację.
a będzie jeszcze więcej, ty to rozłączenie opłacisz
w najniższej z taryf, albowiem masz moją krew teraz
by ją mnożyć, by zacząć raz jeszcze i pragnąć
krwawić bardziej, kiedy pragnąć nie znaczy nie musieć
(„produkty uboczne”)
I tu jest mi ona bardzo bliska. Bo bohaterka w jej wierszach nie umie żyć w izolacji, nie chce udawać nic w języku. Nieustannie podejmuje próbę wejścia na obcy teren, teren wroga, z którym sypia („Śmierć i dziewczyna”). Kategorie kochanka i wroga krzyżują się w napięciu tak silnym, że czytający jej słowa może odnieść wrażenie, że nie ma tu miejsca na wytchnienie, na odpoczynek, nie ma tu bezpiecznych przystani i być może to prowokuje Podgórnik do ucieczki w „wiersz”, który w tym układzie wydaje się być jej najwierniejszy.
Pisząc o książce Nic o mnie nie wiesz, nie można pominąć innego jeszcze aspektu pisarstwa, a mianowicie funkcji literatury. W tym miejscu chciałoby się po marksistowsku zapytać o użyteczność poetyki. I choć pytanie to dla wielu wydaje się być zupełnie jałowe czy wręcz bezsensowne, chciałbym postawić je Marcie Podgórnik. Bo jak już poznamy ją lepiej, jak już przebrniemy przez tę dosyć dużą liczbę tekstów, nie czujemy, że zostajemy z niczym. Mimo że nie widać tu żadnych przejawów aktywizmu społecznego, nie ma tu również miejsca na jałową metafizykę, której wszyscy tak kurczowo się trzymają. I chyba w tym wyjałowionym metafizycznie świecie, można dostrzec całą siłę jej pisania. Bez zbędnych metafor o człowieku, świecie, podmiocie, bez zbytecznych i pustych przechadzek przez poezję, jako orędowniczkę prawdy, o którą dopomina się w swym nieszczęsnym posłowiu Honet, dostrzec możemy machinę krytyczną, która obala wszelkie mity, przedsądy, przesądy – i obnaża być może i nasz świat. Czy jest to świat prawdziwy, nie wiem, wiem, że jest to świat możliwy, który i mi zdaje się doświadczać. Ta nagość życia (bez Agambenowskiego teoretyzowania) daje nam obraz walki o bycie w świecie. Bycie bez masek czy gestów, bycia w pełnej konfrontacji, z niezwykłą odwagą i świadomością, co staje się jeszcze bardziej wymowne, gdy zauważymy, że jest to świadomość z samego serca filozofii tragedii, filozofii czystej i smutnej, pozbawionej wstrętnej i tak często eksponowanej melancholii.
Jeśli świat wyślizga się nam niczym kostka mydła, w tych drżących rano
dłoniach, nie czynimy tragedii tam, gdzie dzieje się – zwyczajny dramat.
(Przepiękni przegrani)
(„Literatura w weekend”)
Naga rzeczywistość poetki to wystarczający powód, by się z nią skonfrontować. Tak więc Marto, miło było cię poznać!
Urodzony w 1983 roku. Teoretyk literatury i kultury, wykładowca, współpracuje z zespołem badawczym Literatura i Konteksty w IBL, od niedawna współredaguje kwartalnik literacki "Wakat on-line", od wielu lat związany z warszawskim środowiskiem literackim. W maju w serii "Debiuty" Staromiejskiego Domu Kultury ukazał się jego debiutancki tomik Bo to nowa krytyka będzie o miłości. Mieszka w Warszawie.
Rozmowa Katarzyny Fetlińskiej z Martą Podgórnik, towarzysząca premierze książki Nic o mnie nie wiesz, wydanej nakładem Biura Literackiego w 2012 roku.
WięcejAutorski komentarz Marty Podgórnik do wiersza Translacja.
Więcej