debaty / wydarzenia i inicjatywy

Powtórka z Pióry

Michał Larek

Głos Michała Larka w debacie "Dożynki 2008".

strona debaty

Dożynki 2008

Wyda­rze­nie lite­rac­kie w 2008 roku? Nama­wiam gorą­co, żeby z oka­zji roz­ma­itych bilan­sów nale­ży­cie doce­nić fakt, że Mariusz Grze­bal­ski wydał Asor­ty­ment, czy­li wybór wier­szy zna­ko­mi­te­go poety, jakim jest Tade­usz Pió­ro. Ten manewr wydaw­ni­czy, przy­po­mi­na­ją­cy tek­sty, któ­re pozna­li­śmy oneg­daj, pozwa­la nam doko­nać ponow­nych lek­tur i odpo­wie­dzieć po dłuż­szym namy­śle na pyta­nie, jakie pożyt­ki moż­na czer­pać z wier­szy auto­ra Pie­śni miło­snych.

Autor komen­ta­rza towa­rzy­szą­ce­go książ­ce powia­da do czy­tel­ni­ków Pió­ry: „Wszyst­ko kalam­bur. Baw się dobrze”. Czyż­by? Czy recen­zent napraw­dę chce nam wmó­wić, że anon­so­wa­na prze­zeń poezja sta­no­wi prze­strzeń bez­tro­skiej zaba­wy, by nie powie­dzieć: cie­lę­ce­go bła­zno­wa­nia? Takie eufo­rycz­ne pora­dy pew­nie są cał­kiem uza­sad­nio­ną reak­cją na dow­cip­ne momen­ty tej twór­czo­ści („zrób za mnie siku, będę twój na zawsze”), ale prze­cież gdy już ock­nie­my się i zer­k­nie­my na spra­wę wni­kli­wiej, wów­czas uprzy­tom­ni­my sobie, że poeta w grun­cie rze­czy snu­je rady­kal­nie smut­ną opo­wieść egzy­sten­cjal­ną – do cze­go zresz­tą przy­zna­je się wprost tu i tam. Jak na przy­kład w wier­szu „Daj mi tam, gdzie nie myślę”: „(…) cho­dzi o samą isto­tę… jak by to nazwać?/ Rado­chy? Rzecz w tym, że jest jej/ zawsze za mało (…)”. Rado­chy jest zawsze za mało – o tym wie każ­dy, kto czy­ta wier­nie Pió­rę, auto­ra cierp­kich point („I znów cisza. Syre­ny: pali się: nie mamy szans”, „Posy­łam ci opium, o któ­re prosiłaś./ Teraz milcz, bo koń­czy się świat”). Pro­po­nu­ję zatem opa­no­wy­wać raz po raz swo­je ludycz­ne zapę­dy i spró­bo­wać wysły­szeć to, co rze­czy­wi­ście mówi nam Pió­ro.

Elż­bie­ta Winiec­ka stwier­dzi­ła ostat­nio: „Jeden jed­nak tyl­ko widzę praw­dzi­wie bli­ski Pió­rze pier­wo­wzór w pol­skiej lite­ra­tu­rze: Alek­san­dra Wata Ja z jed­nej stro­ny i ja z dru­giej stro­ny – sur­re­ali­stycz­ny mani­fest znu­żo­ne­go kul­tu­rą osiem­na­sto­let­nie­go poety, war­szaw­skie­go Fau­sta, któ­ry posiadł­szy wie­dzę, odczu­wać zaczął jej czczość i nie­przy­dat­ność. Gro­ma­dzi zatem w swym poema­cie całe rekwi­zy­to­rium kul­tu­ry, sztu­ki i filo­zo­fii, łącząc w kola­żo­wy spo­sób w prze­strze­ni jed­nej świa­do­mo­ści porząd­ki nie­przy­sta­wal­ne. Pió­ro jest w tym sen­sie war­szaw­skim anty-Fau­stem. Swo­ją eru­dy­cję wyko­rzy­stu­je po to, by poka­zać, że bez zna­jo­mo­ści tra­dy­cji nic nie może­my zro­bić, że poezja wyma­ga od nas, byśmy czy­ta­li w biblio­te­ce”.

Pió­ro jako anty-Faust to pomysł kapi­tal­ny! Ale do przed­sta­wio­ne­go uza­sad­nie­nia for­mu­ły dodał­bym coś istot­niej­sze­go. Pió­ro jest odwró­ce­niem Goethe­ań­skiej posta­ci przede wszyst­kim dla­te­go, że wrzu­ca on na swój warsz­tat przy­naj­mniej trzy fun­da­men­tal­ne kate­go­rie, pod­miot, miłość, język, i przed­sta­wia, w spo­sób tyleż dru­zgo­cą­cy, co prze­pięk­ny, ich przy­god­ny cha­rak­ter. „Zamia­ry jak zwy­kle były bez zarzu­tu – czy­ta­my w „Un disco­urs amo­reux” – więc nie rycz: rozej­rzyj się po okolicy:/ może da nam znać, gdy umilk­ną syreny./ Tym­cza­sem wie­dzie­my żywot plotki:/ ktoś mówi, ktoś słu­cha, więc niby/ jeste­śmy, ale nikt nie cze­ka. Tak samo jak ty:/ musisz kochać, bądź mil­czeć, bo miłość/ to sło­wa, więc cze­mu nie dzwo­nisz?”. Oto meta­fo­ry, któ­re sta­no­wią o sen­sie naszych poszcze­gól­nych ist­nień, oka­zu­ją się roz­cza­ro­wu­ją­cy­mi symu­la­kra­mi, któ­re trze­ba na wła­sny rachu­nek opra­co­wać i przy­sto­so­wać do swo­je­go życia i swo­jej bio­gra­ficz­nej opo­wie­ści o tym życiu. Co z wie­dzy wyni­ka? Poezja. Co z poezji? Nie­kie­dy takie a nie inne życio­we posu­nię­cia, cza­sem nawet roz­strzy­ga­ją­ce.

Pew­nie szko­da, że Pió­ro nie przy­no­si nigdy uko­je­nia tak, jak Wil­liam Word­sworth, z któ­rym mniej lub bar­dziej świa­do­mie roz­ma­wia (poprzez liry­kę Ste­ven­sa i Ashbery’’ego), ale prze­cież pona­wia­jąc lek­tu­rę Asor­ty­men­tu, jeste­śmy zobli­go­wa­ni do tego, aby bez­u­stan­nie odna­wiać meta­fo­ry i skład­nię, czy­li nasz wła­sny i zara­zem cudzy język, nie­kie­dy zaska­ku­ją­cy per­swa­zyj­ny­mi czy per­for­ma­tyw­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi.