debaty / ankiety i podsumowania

Wiersze, a nie klasyfikacje

Elżbieta Lipińska

Głos Elżbiety Lipińskiej w debacie "Poeci na nowy wiek".

strona debaty

Poeci na nowy wiek

Nie jest moją moc­ną stro­ną myśle­nie o poezji przez pry­zmat nazwisk, wola­ła­bym o niej pisać przez pry­zmat zja­wisk, któ­re obser­wu­ję. Może jed­nak da się to jakoś pogo­dzić.

Jak się wyda­je, II poło­wa XX wie­ku sprzy­ja­ła roz­wo­jo­wi myśle­nia o poezji odmien­ne­go niż poprzed­nio, szer­sze­go, bar­dziej otwar­te­go. Mam tu na myśli przede wszyst­kim roz­wój form poetyc­kich zbli­żo­nych do pro­zy, któ­re z pew­no­ścią nie­wie­le wcze­śniej tyl­ko za taką były­by uwa­ża­ne. For­my te, począt­ko­wo przyj­mo­wa­ne z opo­ra­mi z uwa­gi na łama­nie tra­dy­cyj­ne­go wyobra­że­nia o poezji (rym, rytm, duże lite­ry roz­po­czy­na­ją­ce każ­dy wers itp.), szyb­ko zyska­ły zwo­len­ni­ków. Przy­czy­ny upa­try­wa­ła­bym w więk­szej ich przy­sta­wal­no­ści do języ­ka uży­wa­ne­go na co dzień, uła­twia­ją­cej odbiór prze­cięt­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi, w zej­ściu poezji z kotur­nów.

Z cza­sem zja­wi­sko to czę­ścio­wo wyewo­lu­owa­ło w skraj­niej­sze for­my, wpi­su­jąc się w już powsta­ły nurt poezji lin­gwi­stycz­nej. Tu jed­nak kar­ta odwra­ca się momen­ta­mi, bo ta for­ma poezji nie docie­ra już do tak wie­lu czy­tel­ni­ków z uwa­gi na więk­szą her­me­tycz­ność, cza­sem – ode­rwa­nie się od tre­ści przy bar­dzo sil­nym akcen­to­wa­niu for­my, nie tej jed­nak już daw­no obła­ska­wio­nej i zaak­cep­to­wa­nej przez czy­tel­ni­ka (nie chcę przez to powie­dzieć, że to for­ma łatwiej­sza od sone­tu czy vil­la­nel­li).

Jak w te zja­wi­ska wpi­su­ją się mło­dzi poeci lat 90-tych i czy rze­czy­wi­ście ich twór­czość mia­ła istot­ny wpływ na ostat­nie dzie­się­cio­le­cie?

Wyda­je się, że odpo­wiedź win­na być twier­dzą­ca, przy czym przyj­mu­ję, że ma być udzie­lo­na z pozy­cji oso­by szcze­gól­nie poezją zain­te­re­so­wa­nej. Dla pozo­sta­łych jedy­ny­mi zna­ny­mi poeta­mi pol­ski­mi dru­giej (choć nie tyl­ko) poło­wy XX wie­ku pozo­sta­ną Miłosz, Szym­bor­ska, Her­bert i ewen­tu­al­nie Twar­dow­ski.

W latach 90-tych debiu­to­wa­li m.in. Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Sosnow­ski, Świe­tlic­ki, Bie­drzyc­ki, Wie­de­mann, Pió­ro, Różyc­ki, Woź­niak, Honet i wie­lu innych. Z pew­no­ścią ich twór­czość zna­czą­co wpły­nę­ła na ostat­nią deka­dę – choć w róż­nym stop­niu i na róż­ne spo­so­by, warun­ko­wa­ne swo­ją spe­cy­fi­ką. Świe­tlic­ki – spo­pu­la­ry­zo­wa­ny przez swo­je nie­ty­po­we wów­czas (dziś coraz częst­sze) zacho­wa­nia, jak wystę­py z autor­ski­mi Świe­tli­ka­mi. Sosnow­ski – wni­kli­wy badacz języ­ka, poszu­ki­wacz jego nowych zna­czeń, któ­ry sam o swo­jej poezji mówi: „Cho­dzi o prze­ję­cie jakie­goś tra­dy­cyj­ne­go języ­ka i wypro­wa­dze­nie go poza zna­jo­me punk­ty odnie­sie­nia”. Tka­czy­szyn-Dyc­ki – poeta osob­ny, uwo­dzą­cy czy­tel­ni­ka wła­snym, odręb­nym sty­lem, nie­przy­sta­ją­cym do innych, nie­pod­da­ją­cym się modom i ten­den­cjom. Podob­nie jest z inny­mi, pomi­nię­ty­mi tu nie przez nie­do­ce­nie­nie, ale szczu­płość miej­sca.

Dłu­go by jesz­cze moż­na roz­pi­sy­wać się na ten temat, led­wie dra­śnię­ty, jed­nak nie o to cho­dzi, jak sądzę, w zada­nym pyta­niu, lecz o to, czy takie zja­wi­sko zapo­wia­da następ­na deka­da, czy poeci debiu­tu­ją­cy w pierw­szej deka­dzie tego wie­ku też będą na tyle dobrzy, inte­re­su­ją­cy, odkryw­czy, że to oni wła­śnie będą domi­no­wać?

Myślę, że pró­ba odpo­wie­dzi na to pyta­nie z koniecz­no­ści musi być przed­wcze­sna. To dzie­się­cio­le­cie dopie­ro dobie­ga kre­su. Choć poja­wi­ły się nowe, cie­ka­we nazwi­ska, za wcze­śnie na oce­nę, czy zapi­szą się one na trwa­łe w poezji pol­skiej. Nie­któ­rzy z auto­rów po wyda­niu arku­sza czy książ­ki mil­czą. Może to zna­mio­no­wać chwa­leb­ne zasta­no­wie­nie nad dal­szą dro­gą twór­czą – pośpiech zwy­kle bywa złym dorad­cą. Może ono być tak­że prze­ja­wem pust­ki, ale za wcze­śnie w sto­sun­ku do kogo­kol­wiek o tym wyro­ko­wać.

Z ten­den­cji god­nej zauwa­że­nia wyda­je się (o czym piszę na wstę­pie) utrwa­lo­na już koeg­zy­sten­cja poezji o pro­we­nien­cji (neo)lingwistycznej (Joan­na Muel­ler, Ane­ta Kamiń­ska, Paweł Kozioł) z (neo)klasyczną. Paweł Kozioł w wywia­dzie („Roz­mo­wa w kory­ta­rzu”) mówi: „Z poezją języ­ko­wą mam pewien pro­blem. To zna­czy gołym okiem widać, jakie to świet­ne narzę­dzie, tyle że rezul­ta­ty tego nie potwier­dza­ją, więc poja­wia się tu pewien pro­blem”. Oczy­wi­ście to uprosz­cze­nie, i to znacz­ne (cytat też wyrwa­ny z więk­sze­go kon­tek­stu), ale, jak się wyda­je, stoi za tym dru­gi poja­wia­ją­cy się w ostat­nich latach trend – zwrot w kie­run­ku poezji kla­sycz­nej, oczy­wi­ście ze sto­sow­ny­mi mody­fi­ka­cja­mi. Nawet moda, kie­dy wra­ca, nigdy nie jest już iden­tycz­na jak poprzed­nio. Więc poja­wia­ją się w ostat­nim dzie­się­cio­le­ciu ponow­nie neo­kla­sy­cy­ści: Jacek Deh­nel, któ­ry chy­ba zapi­sał się już w anna­łach pol­skiej poezji na trwa­łe, Dariusz Ada­mow­ski. Bli­ska temu nur­to­wi wyda­je się tak­że poezja Julii Szy­cho­wiak, jak i poezja Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go, któ­re­go arkusz wyda­ło ostat­nio Biu­ro Lite­rac­kie. A jed­no­cze­śnie – jak­że im dale­ko do sie­bie.

Na koniec – wyda­je się, że czy­tel­ni­ko­wi może nie jest potrzeb­ne cią­głe kla­sy­fi­ko­wa­nie, potrzeb­ne są mu dobre wier­sze. Bar­dzo dobrze odda­je tę (tak­że moją) opi­nię głos Andrze­ja Sosnow­skie­go w prze­pro­wa­dzo­nym z nim wywia­dzie („Red.” nr 2):

„Nie wiem, jakim cudem moż­na by jesz­cze zostać bar­ba­rzyń­cą w poezji. Jak rozu­miem, poja­wiał się też ‘oha­ryzm’ jako swe­go rodza­ju syno­nim ‘bar­ba­rzyń­sko­ści’, ale O’Ha­ra jako patron bar­ba­rzyń­ców? To czło­wiek, któ­ry bez prze­rwy słu­cha Pro­ko­fie­wa i Rach­ma­ni­no­wa w wier­szach i nosi książ­kę Rever­dy­’e­go w kie­sze­ni. Sta­ram się tutaj zająć dość rady­kal­ne sta­no­wi­sko, nie kwe­stio­nu­jąc pew­nej prag­ma­tycz­nej i chwi­lo­wej uży­tecz­no­ści kon­stru­owa­nia nawet cał­kiem wid­mo­we­go spo­ru. A był jesz­cze nagła­śnia­ny przez chwi­lę spór mię­dzy poezją ‘zro­zu­mia­łą’ a ‘nie­zro­zu­mia­łą’ – wyda­je mi się, że są to spra­wy nie­istot­ne, jeśli cho­dzi o wital­ność poezji. Cho­dzi chy­ba tyl­ko o to, aby coś jesz­cze przez chwi­lę mogło się wokół niej dziać – to są pew­nie takie remi­ni­scen­cyj­ne, dyżur­ne kapry­sy cza­so­pi­śmien­nych dzia­łów kul­tu­ral­nych”.

Mam nadzie­ję, że ta przy­szłość pozwo­li nam cie­szyć się zarów­no „kla­sy­cy­sta­mi”, jak i „bar­ba­rzyń­ca­mi”.