debaty / ankiety i podsumowania

Lula paliła Viceroye

Rafał Skonieczny

Głos Rafała Skoniecznego w debacie "Poeci na nowy wiek".

strona debaty

Poeci na nowy wiek

1.
Sie­dzi­my przy sto­li­ku. Akto­rzy na sce­nie recy­tu­ją wier­sze, wyka­zu­jąc się przy tym kosz­mar­ny­mi ubyt­ka­mi w zna­jo­mo­ści słów. Wszy­scy palą Vice­roye. Pytam się, dla­cze­go palą aku­rat te? Michał mówi, że naj­tań­sze. Ania mówi, że wca­le nie takie złe, a na pew­no lep­sze niż sli­my. Adam mówi, że te faj­ki pali­ła Lula w Dzi­ko­ści ser­ca. Pró­bu­ję słu­chać wier­szy, cho­ciaż przy­sze­dłem tu wła­ści­wie towa­rzy­sko. Przy­po­mi­nam sobie o pyta­niach Artu­ra. Waż­ny debiut ostat­nich dzie­się­ciu lat? Nic mi nie przy­cho­dzi do gło­wy. Zaraz jed­nak zaczy­na­ją świ­tać tytu­ły dla mnie waż­ne i z jakie­goś powo­du potrzeb­ne. I od razu zacho­dzi roz­bież­ność mię­dzy tym, co jest potrzeb­ne mi, a co histo­rii lite­ra­tu­ry i kry­ty­kom.

2.
Z debiu­tem jest ten pro­blem, że trud­no o nim coś mądre­go powie­dzieć bez zna­jo­mo­ści tego, co po debiu­cie nastę­pu­je. Pierw­szy raz jest zwy­kle mniej lub bar­dziej eks­cy­tu­ją­cy, ale szyb­ko się o nim zapo­mi­na, jeśli nie ma dal­sze­go cią­gu. Praw­da jest taka, że o debiu­tan­tach z lat dzie­więć­dzie­sią­tych dobrze się myśli, bo z grub­sza ma się ich na tale­rzu. Świe­tlic­ki, Foks, Sen­dec­ki, Grze­bal­ski, Bono­wicz, Jawor­ski i tak dalej. To jest zwar­ta bry­ga­da nazwisk roz­po­zna­nych, przy­swo­jo­nych, bez­dy­sku­syj­nych w pew­nych bez­piecz­nych gra­ni­cach. Taki byt, jak „poko­le­nie bru­lio­nu”, nawet jeśli nigdy nie ist­niał – jak postu­lu­je Piotr Kępiń­ski – to w tej chwi­li ist­nie­je, ponie­waż został wymy­ślo­ny. I to wymy­ślo­ny w dosko­na­le okre­ślo­nych koor­dy­na­tach geo­gra­ficz­nych i histo­rycz­nych. Nikt nie powi­nien mieć o to do niko­go pre­ten­sji. Poeci na sta­łych miej­scach w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści roda­ków. Dobre­go poety taka kate­go­ry­za­cja nie skrzyw­dzi, co naj­wy­żej czy­tel­ni­ka, któ­re­mu jest ona potrzeb­na. Z tej per­spek­ty­wy dopie­ro widać, co po tych debiu­tach zosta­ło i że w grun­cie rze­czy nie były wca­le tak istot­ne, jak książ­ki dru­gie, trze­cie – czę­sto prze­czą­ce im, tzn. debiu­tom.

3.
Jeśli ist­nie­je domi­na­cja debiu­tan­tów z lat 90., to prze­ja­wia się ona raczej w naszej tęsk­no­cie za atmos­fe­rą „tam­tych” cza­sów, kie­dy upu­blicz­nie­nie wier­sza było czymś, jeśli nie istot­nym, to przy­naj­mniej wywo­łu­ją­cym rezo­nans. Zaś jeśli idzie o tak zwa­ne wpły­wy – myślę, że one nie gra­ją już takiej roli, jak na począt­ku wie­ku. Obec­nie, z tego co widzę, panu­je roz­gar­diasz (sygna­ły napły­wa­ją zewsząd), bo wszyst­ko wol­no i wszyst­ko moż­na mieć (Inter­net moim zda­niem szko­dzi lite­ra­tu­rze, ale to temat na inną dys­ku­sję). Debiu­tu­je się więc o wie­le pro­ściej i po sto­kroć bar­dziej bez sen­su. Dzi­siaj bar­dzo trud­no o książ­kę poetyc­ką, któ­ra decy­du­je o losach kole­gów i kole­ża­nek. Od zawsze publi­ko­wa­ło się dla nie­ja­snych celów, z nie­spre­cy­zo­wa­nych pobu­dek. Obec­nie jest to jak­by bar­dziej naocz­ne, nachal­ne i nie­zno­śne. Po co się dzi­siaj wyda­je wier­sze? Z powo­du tęsk­no­ty za tym hero­icz­nym gestem (jaki uczy­nił na przy­kład Mar­cin Świe­tlic­ki w wier­szu „Dla Jana Polkow­skie­go” i w ogó­le poprzez swo­ją arty­stycz­ną obec­ność), przy czym się go nie wyko­nu­je. Albo prze­my­ka się obok, jak Edward Pase­wicz na przy­kład, i pie­lę­gnu­je buj­ną rośli­nę na bal­ko­nie, aż ta nie­po­strze­że­nie zaczy­na obra­stać całą kamie­ni­cę.

4.
Dla­te­go Bar­tosz Kon­strat (bar­dziej przez trak­ta­ty kon­stra­ta niż przez pierw­szą książ­kę) i Sła­wo­mir Elsner mają moje zaufa­nie na dzień dobry. Im bar­dziej są odizo­lo­wa­ni, tym bar­dziej są mi bli­scy. Im bar­dziej ich nie ma, tym więk­sze zna­cze­nie ma to, co mówią. Nie potrze­bu­ją się anon­so­wać. Ukry­wa­ją się za wier­sza­mi. Są bli­żej zie­mi i praw­dy, któ­rą ja widzę poza języ­kiem. To jest szla­chet­ne, war­to­ścio­we i defi­cy­to­we. Ist­nie­je zastęp auto­rów, o któ­rych nawet pew­nie nie sły­sza­łem, a któ­rzy debiu­tu­ją w zaci­szu, w cie­niu. Im rów­nież ufam, cho­ciaż wca­le nie muszą decy­do­wać o kształ­cie pol­skiej lite­ra­tu­ry. Być może za chwi­lę wszy­scy będzie­my despe­rac­ko roz­glą­da­li się za azy­lem, żeby odpo­cząć od tej bata­lii zdań wie­lo­krot­nie zło­żo­nych i bez­u­ży­tecz­nych infor­ma­cji. Anty­po­dy będą na nas spo­koj­nie cze­ka­ły.

5.
Zapew­ne jedy­nie Bere­za mógł prze­wi­dzieć donio­słość zaist­nie­nia Wie­de­man­na. Ale czy sym­pa­tycz­ny skąd­inąd Sam­czyk w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych zaświad­czał o tym, że pol­ska lite­ra­tu­ra nie będzie się mogła obejść bez mądro­ści Kalip­so i bły­sko­tli­wo­ści Pen­sum? Chcę tyl­ko powie­dzieć, że wła­ści­wie jakaś tam sła­wa dużo obie­cu­je, ale nic nie daje (może tyl­ko pie­nią­dze). Za to genial­ne książ­ki, któ­rych nie spo­sób nawet naśla­do­wać z racji ich trans­gre­syj­nych wła­ści­wo­ści, dają moc­no po pysku, a potem jesz­cze gonią przez całe podwór­ko. Per­cep­cja Wie­de­man­na ma swo­je gra­ni­ce, ale one są cią­gle w ruchu na zewnątrz. I wła­śnie to jest moc­no inspi­ru­ją­ce, a nie „muzy­ka środ­ka”. Nie­wy­klu­czo­ne, że wśród debiu­tu­ją­cych w cią­gu ostat­niej deka­dy jest taki wła­śnie nie­po­zor­ny „sam­czyk”, któ­ry spo­koj­nie pisze swo­je arcy­dzie­ło. Za dzie­sięć lat może będzie wia­do­mo, pod warun­kiem, że to arcy­dzie­ło wyj­dzie na dwór.

6.
Czy moż­na żyć bez poko­le­nia, bez śro­do­wi­ska, bez atmos­fe­ry? Nie wiem. Ale wiem, jakie papie­ro­sy pali­ła Lula. Wcze­śniej nie mia­ło to dla mnie zna­cze­nia, pod­czas gdy w grun­cie rze­czy jest ono kolo­sal­ne.

O AUTORZE

Rafał Skonieczny

Urodzony w 1983 roku w Warszawie. Poeta, muzyk, piosenkarz. Wydał pięć książek z wierszami: Dzikie strony(2010), Przeniesiony człowiek (2013), Antologia hałasu (2016), Jestem nienawiść (2018) i Duża muzyka (2019). Niegdyś wokalista i gitarzysta Hotelu Kosmos, obecnie gra jako RARA. Zameldowany w Gdańsku.