Pociąg pełen poetów
Julia Fiedorczuk
Głos Julii Fiedorczuk w debacie "Z Fortu do Portu".
strona debaty
Z Fortu do PortuPierwszy raz pojechałam na Fort w 2000 roku. Ale słynny pociąg nie dojechał wtedy do Legnicy na 14.44. Nie dojechał, ponieważ zapalił się jeden z wagonów. Staliśmy na jakiejś małej stacji (ale gdzie to było? tego już nie pamiętam) i obserwowaliśmy przez okno grupkę kolejarzy czytających jakąś grubą książkę. Może to była instrukcja obsługi płonących pociągów? Wyglądało to tak, jakby szukali w tej księdze jakichś ważnych odpowiedzi. Szukali, szukali i szukali, tymczasem myśmy byli coraz bardziej spóźnieni. Po dłuższej chwili wspaniały Dycio – właśnie wtedy miałam zaszczyt i przyjemność osobiście poznać autora Młodzieńca o wzorowych obyczajach – wychylił się przez okno i zawołał: „panowie, czy moglibyśmy już skończyć tę błazenadę?”. Panowie odpowiedzieli, ale nie zacytuję tej riposty i wcale nie dlatego, że nie pamiętam.
Pociąg pełen poetów (na pokładzie znajdowali się także: Tadeusz Pióro, Piotr Sommer, Andrzej Sosnowski i Bohdan Zadura, a może być, że kogoś pominęłam) dotoczył się wreszcie do Wrocławia, skąd, po rytualnym piwie (w tamtych czasach na dworcu we Wrocławiu były piwa w litrowych kuflach) ruszyliśmy w dalszą drogę. Pamiętam, że dosiadł się Jacek Gutorow (miałam wtedy zaszczyt i przyjemność poznać autora Aurory). Ten pierwszy festiwal wspominam z największym rozczuleniem, nawet koszmar debiutowania w starej hali fabrycznej, w której wtedy odbywały się wszystkie imprezy nie wydaje mi się z perspektywy czasu, aż tak bardzo koszmarny. W fabryce było zimno (jesień!) i trudno mi teraz ocenić, czy mój głos drżał bardziej od tego chłodu, czy ze strachu. Piszę, powtarzam „w tamtych czasach” i jest w tym jakiś rodzaj słodko-gorzkiej przyjemności. Słodko, bo fajnie jest dzielić jakieś czasy, „tamte czasy”, z absolutnie doborową grupą pisarzy, czytelników i brawurowych imprezowiczów. Gorzko, bo to już dziesięć lat i to niestety nie znaczy, że jesteśmy o dziesięć lat młodsi.
W międzyczasie festiwal przeprowadził się do Wrocławia. Fort stał się Portem, urósł, zdobył status jednej z najważniejszych imprez literackich w Polsce. To dobrze, choć zapewne trochę szkoda atmosfery spontaniczności i prowizorki, która towarzyszyła początkom. Były eksperymenty z muzyką, ze scenografią, a eksperymenty oczywiście mają to do siebie, że czasami się udają, a czasami nie, na tym polega eksperymentowanie. Ale przecież najważniejsza w tym wszystkim była i jest poezja, a ona wydarza się dzięki ludziom: nie tylko dzięki poetom, którzy jadą do Portu, żeby czytać swoje wiersze, ale także dzięki publiczności. To właśnie publiczność, a nie najbardziej choćby wymyślna dekoracja sceny, decyduje o charakterze festiwalu. I nie chodzi o liczby: najbardziej niezapomniane spotkania to często właśnie te, które odbywają się w zupełnie kameralnym gronie. Sukces, którego z całego serca życzę Portowi (w tym także samej sobie, bo przecież ja też żegluję na tej łodzi) nie dotyczy zatem rozmiarów, ale jakości, tego piękna, w którym przecież, zupełnie nierzadko, przy okazji portowego festiwalu, uczestniczymy. I życzę też, poetom i czytelnikom z całej Polski, żeby ich pociągi zawsze bezpiecznie docierały do Wrocławia.
O AUTORZE
Julia Fiedorczuk
Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.