W sprawie Portowych uwiedzeń
Iwona Słomak
Głos Iwony Słomak w debacie "Z Fortu do Portu".
strona debaty
Z Fortu do PortuPretekstem do bodaj czy nie najciekawszej z zapamiętanych przeze mnie dyskusji festiwalowych (Port 2008) była wydana trzy kwartały wcześniej krytyczna książka Piotra Kępińskiego. Debata niezwykle gorąca – co wynikło z ważkości podejmowanych kwestii, które koncentrowały się wokół zagadnienia interpretacji/lektury. Spór, którego początki zna przeciętny weteran egzaminu z teorii literatur(y), posiada zresztą długą historię, której jednym z głównych (rodzimych) bohaterów będzie m.in. autor Czarnego nurtu. Niemało z tradycyjnych tez i argumentów pojawiło się w Portowej polemice, inne były sygnalizowane; świadomość związanych z nimi kontrowersji wydaje się dziś zresztą warunkiem stopnia zerowego dla jakiejkolwiek debaty o literaturze – tym lepiej, że dyskusja na ich temat wykracza poza mury akademii. Wątpliwości, które sformułowano eksplicite lub umożliwiono im się uobecnić, dotyczą w tym wypadku zasadności szeregu opozycji i związanych z nimi stratyfikacji, romantycznej jeszcze bodaj proweniencji: lektura „zindywidualizowana”/„partyzancka” przeciw czytaniu podług kanonów/schematów (instytucjonalnie uprawomocnionych) czy w ogólności: akademia kontra poezja. Kolejne, bardziej szczegółowe kwestie dotyczyłyby granicy między sytuacją „użycia” literatury w charakterze trampoliny a przedsięwzięciem, w którym wyznaczono by literaturze/poezji rolę ornamentu; dalej – relacji mitu o poznawczej wartości lektury „bezpośredniej”/niezdeterminowanej do doświadczeń wypływających choćby z praktyki dydaktycznej. Można przy okazji próbować określić ogólne warunki, w których akademia jawić się będzie jako instytucja opresyjna.
Trudno z kolei stworzyć kolekcję ulubionych „festiwalowych” książek – głównie z racji dystansu czasowego i wielokrotnych lektur czy dyskusji im poświęconych. Wrażenia związane z pierwszym kontaktem uległy zatarciu bądź intensyfikacji – w warunkach związanych z pozafestiwalowymi okolicznościami; pewne dwa wiersze Dariusza Suski, gwoli ilustracji, tylko dla mnie mają smak ruskich pierogów, którymi żywiłam się kiedyś po powrocie z Wrocławia (oszczędność czasu!), przygotowując relację z Portu na najbliższe zajęcia… W związku z tym przychodzi skonstatować, że happeningi czy projekty multimedialne nie szkodzą ani nie służą poezji w większym stopniu niż najbardziej klasyczna formuła wieczoru autorskiego. We wszystkich przypadkach krótki kontakt z wierszem będzie najsłabszym punktem owego spotkania. Każdy rodzaj aktualizacji utworu ma przy tym osobne walory – seksapeal wieczorów autorskich tkwi zresztą w jednorazowości wykonań (gdy chodzi o moje wrażenia festiwalowo-Portowe – mistrzowskich zresztą); kwestią upodobania w takiej czy innej konwencji będzie wybór między teatrem a chwytami właściwymi awangardzie – te ostatnie stanowią wszelako doskonałe antidotum w przypadku znużenia powszechną na podobnych imprezach statyką. Niezależnie od (a jakże!) wczesnych zachwytów poważniejsze uwiedzenia wydarzyły mi się podczas cichej lektury – z „dowodem rzeczowym” pod ręką. Na konto wysokiego poziomu Biurowych wydawnictw policzyć z kolei wypada prawidłowość, że o ile pewne pierwsze miłości okazały się trwalsze od innych, nie pamiętam żadnych poważniejszych lekturowych zawodów. Uczestnictwo w Portowym festiwalu jest dla mnie cenne przede wszystkim ze względu na duże zróżnicowanie manifestujących się tu poetyk, perspektyw czy sądów – obecnych niezwykle intensywnie; to poniekąd doskonała ostroga przeciwko intelektualnemu zgnuśnieniu.