Trafi się czasem marchewka
Zuzanna Witkowska
Głos Zuzanny Witkowskiej w debacie "Poezja na nowy wiek".
strona debaty
Ani specjalnie się nie wyłamię, ani nikogo nie zaskoczę, pisząc, że polska poezja wieku XXI to przede wszystkim pasza objętościowa, nie treściwa. Trafi się czasem marchewka, trafi czasem nawet cukru kostka, ale zwykle trawa, trawa. Piać nad poezją lat 90. tym razem nie będę, ile można, a pisząc „poezja XXI wieku” mam na myśli w tym przypadku tylko tych, którzy debiutowali w ostatnich dziesięciu latach. Zabrnęliśmy w pisanie o niczym, w namolne stosowanie zabiegów lingwistycznych, zafiksowaliśmy się na wyszukiwaniu chwytliwych słów i tematów (obowiązkowy wiersz o tym, że „miasto coś-tam-robi” w każdym tomiku). Wystarcza już brak grafomanii, teksty poprawne, formalnie i językowo zgrabne. Gdzie w tym wszystkim stare dobre serce? Chyba że to jest właśnie znak firmowy ostatniej dekady – nowa odsłona „Comfortably Numb”?
Nie jestem pewna, czy potrafię ocenić znaczenie „Połowu” czy projektu „Poeci na nowy wiek”. Chyba za wcześnie na podsumowania. Faktem jest, że to biorący w projektach udział poeci stanowią o jego wartości. Jeśli więc przyjąć ten tok myślenia, projekty lat 90. były lepsze, bo poezja była ciekawsza. To chyba nie jest jednak sprawiedliwe. Tego typu przedsięwzięcia są potrzebne, są konieczne. Pozwalają zwyczajnie połapać się w zalewających nas wydawnictwach i wciąż pojawiających się nazwiskach, ale – co ważniejsze – są, czasem mimowolnie, opiniotwórcze. Niestety w tym przypadku jednocześnie bezwzględnie obnażają nijakość, schematyczność, efekciarstwo poezji wieku XXI na tle tekstów wcześniejszej dekady.
Tak jak nudnej poezji najciekawsze literackie projekty nie pomogą, tak świetnej poezji ani kiepski projekt, ani jego brak nie zaszkodzi. Wiersz w konfrontacji z czytelnikiem zawsze jest nagi. Nie mam więc najmniejszych wątpliwości, że Bianka Rolando da sobie radę w drugiej dekadzie XXI wieku. Po Białą książkę sięgnęłam bardziej z obowiązku niż z ciekawości. Tytuł ładny, ale opasłość tomu była co najmniej podejrzana. I pierwszy raz od wielu lat – zdziwiłam się. Bianka, okazuje się, „ma frazę”. Jej skojarzenia, zestawienia słów, rozwiązania stylistyczne bezbłędnie trafiają w moje potrzeby zaskoczeń. Nie tylko zaskoczeń zresztą, również w potrzeby estetyczne. Biała książka jest inna niż to, co do tej pory (mówiąc nadal o książkach powstałych w ostatnim dziesięcioleciu) wpadało mi w ręce. W tym świetle obszerność tomu zmienia się w miłą pewność, że przyjemna lektura nie skończy się zbyt szybko. A ponadto, czytać poezję Bianki – czy też z pełnym zrozumieniem treści, czy też prześlizgując się od frazy do frazy – zbyt długo w jednym ciągu niepodobna.
Zastanawia, czy lepiej debiutować w zacnym gronie (Sosnowski, Dycki, Świetlicki, Sośnicki, Jaworski, Sendecki, Baran) i być jednym z tych, którzy stwarzali złotą epokę, czy lepiej błysnąć (Rolando, Dehnel) na tle przeciętności. Nie wiem, jak wygląda to z perspektywy poety, ale ze swojej czytelniczej zdanie mam wyrobione. Kiedy sięgam po Antologię nowej poezji polskiej 1990–1999 Romana Honeta i Mariusza Czyżowskiego, niezależnie od czytanej strony czuję się, jak po powrocie do domu po długiej, wyczerpującej podróży. Biorąc do ręki kolejny tom poezji ostatnich dziesięciu lat, mam reisefieber.
Poeci mają dziś do dyspozycji wiele narzędzi zarówno do uatrakcyjniania swoich wieczorów, jak i do pozyskania czytelników, dlatego czasem można odnieść wrażenie, że poezja ma szansę na masowy odbiór. Jeśli właśnie tego chcą jej autorzy, pozostaje tylko niepokoić się o przyszłość ich twórczości – wieczorki mieniące się klipami, wizualizacjami, reklamowane kolorowymi bannerami na stronach internetowych, mogą zacząć niebezpiecznie przypominać plastikowe teledyski z MTV. Nie oznacza to, że łączenie poezji z innymi formami sztuki jest złe. Szkoda tylko, że póki co owe „inne formy” jedynie uzupełniają niedostatki dzisiejszej poezji, zamiast ją wzbogacać.
Najnowsza poezja mnie – nie obchodzi. Nie rusza mnie wcale. W latach 90. tematyka tekstów poetyckich była skoncentrowana na „ja”. Na przełomie wieków mieliśmy do czynienia z falą lingwistów, z Joanną Mueller na czele, za którymi podążyło wielu czołowych poetów – tym razem z przewodzącym im Krzysztofem Siwczykiem. Nawet jeśli ten nurt nie jest moim konikiem, to był on przynajmniej interesujący. Dzisiejsza poezja niewiele ma wspólnego ani z roztrząsaniem problemów egzystencjalnych, ani lingwistycznych. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby wypracowała cokolwiek własnego. Tymczasem bardzo często, posługując się słowami Jarosława Klejnockiego, „jest to (…) poezja laboratoryjna, tworzona dla podziwu innych fachowców z branży, innych laborantów trudzących się nad swoimi, nikogo nie obchodzącymi, retortami pełnymi słów”.
O AUTORZE
Zuzanna Witkowska
Urodziłam się w 1985 roku. Jestem doktorantką na Politechnice Wrocławskiej i przygotowuję rozprawę z technologii chemicznej. Studiowałam astronomię. Czytam, śledzę, słucham, piszę, gotuję, liczę.