debaty / ankiety i podsumowania

A.D. 2011 i natura publiczności

Marcin Sierszyński

Głos Marcina Sierszyńskiego w debacie "Biurowe książki 2011 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2011 roku

Pamię­tam, cho­ciaż nie­do­kład­nie (muszę się­gnąć po źró­dło), pew­ną traf­ną myśl zawar­tą w Impe­riach i pro­win­cjach Jerze­go Łuko­sza, nie­złe­go pro­za­ika i świet­ne­go lite­ra­tu­ro­znaw­cy: „Ku natu­rze publicz­no­ści od wie­ków kie­ru­ją się dwa zamy­sły: pierw­szy czy­ni swój żywioł ze sprzy­ja­nia jej, a dru­gi się sprze­ci­wia. Ze sprzy­ja­nia wyło­ni się histo­ria decy­zji wydaw­ni­czych i poli­tycz­ne dzie­je czło­wie­ka. Ze sprze­ci­wu – kul­tu­ra”. Nie wiem, czy da się to udo­wod­nić. Naj­pew­niej zawsze zosta­nie­my w sfe­rze domy­słów i domnie­mań, jed­nak kuszą­ce jest posłu­gi­wa­nie się takim bon motem. Wię­cej nawet – wie­rzę, że cyto­wa­ne prze­ze mnie zda­nia są jak naj­bliż­sze praw­dy.

Ja – natu­ra publicz­no­ści, czy­tel­nik poezji z wybo­ru, nie z urzę­du – będąc czę­ścią publi­ki, w zbli­ża­ją­cym się do koń­ca roku 2011, doko­na­łem pew­nych wybo­rów, któ­re z pew­no­ścią prze­ło­żą się na „posta­no­wie­nia wydaw­ni­cze”. Zro­bi­ło to wraz ze mną jesz­cze wie­le innych osób, z róż­nych woje­wództw, miast, dziel­nic. Nasze poje­dyn­cze decy­zje, łącząc się w całość na papie­rze, może para­go­nie w wiel­kiej księ­gar­ni, posta­no­wi­ły, co będzie czy­ta­ne w przy­szło­ści, a co popaść może w zapo­mnie­nie. Idąc tro­pem tej gene­ra­li­zu­ją­cej myśli ex cathe­dra, chciał­bym wska­zać, co będę czy­tał w przy­szło­ści, na książ­ki jakich auto­rów z krę­gu Biu­ra Lite­rac­kie­go zwró­cę na pew­no uwa­gę w latach następ­nych.

Nie­wąt­pli­wie uda­nym wybo­rem było spę­dze­nie cza­su z książ­ką Roma­na Hone­ta, czy­li pią­tym kró­le­stwem. Pomi­mo man­ka­men­tów, jakie wyła­pa­łem, czy też je sobie wyobra­zi­łem, byłem zado­wo­lo­ny z moż­li­wo­ści prze­czy­ta­nia coraz to śmiel­szych, sur­re­ali­stycz­nych i abs­trak­cyj­nych wier­szy. Trze­ba przy­znać, że godzi­ny prze­zna­czo­ne na poezję Hone­ta wyda­ją się wyrwa­ne z cza­su, jak­by­śmy wraz z ryt­mem tych liry­ków ucie­ka­li do naj­głęb­szych, naj­mrocz­niej­szych i naj­in­tym­niej­szych miejsc pod­świa­do­mo­ści. Cokol­wiek nie sądzić o tej poezji – jest ona god­na uwa­gi.

Pro­zy w Biu­rze nastał czas, pro­zy naszych wschod­nio-połu­dnio­wych sąsia­dów. Naj­bar­dziej przy­padł mi do gustu Sło­wak Bal­la ze swo­im Świad­kiem oraz jego potęż­ną daw­ką iro­nii, absur­du i tego, co Niem­cy pre­cy­zyj­nie okre­śla­ją kaf­ka­esk. Cza­sem, gdy mam zbyt dobry humor, się­gam po Świad­ka i czy­tam zawar­te w nim „Pro­roc­two”.

Trze­cią pozy­cją, nad któ­rą spę­dzi­łem wię­cej chwil, niż zazwy­czaj, było Imię i zna­mięEuge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go. Nie muszę się chy­ba z tego tłu­ma­czyć i przy­pusz­czam, że nie jestem jedy­nym, któ­ry pokła­da tyle nadziei w poety­kę nagro­dzo­ne­go Nike i Gdy­nią auto­ra. Tego­rocz­na książ­ka poru­szy­ła mnie tym bar­dziej, że w posło­wiu Dyc­ki uchy­la rąb­ka tajem­ni­cy histo­rii rodzin­nej, przez co wier­sze sta­ją się kla­row­niej­sze. Imię i zna­mię wpro­wa­dza też kil­ka nowych zapę­tlo­nych fraz, któ­re wwier­ca­ją się w pamięć z wiel­ką mocą.

Zupeł­nie inną lite­ra­tu­rę repre­zen­tu­je ze sobą Jacek Guto­row, któ­re­go zawsze czy­tam z nie­kła­ma­ną przy­jem­no­ścią (ostat­nio regu­lar­nie, dzię­ki cyklo­wi w „Odrze”). Księ­ga zakła­dekzosta­ła napi­sa­na ory­gi­nal­nym sty­lem, któ­re­go nie da się pomy­lić z żad­ny­mi inny­mi opo­wie­ścia­mi o lite­ra­tu­rze, jakie są dziś w Pol­sce wyda­wa­ne. Zawsze podo­ba­ło mi się, że Guto­row sta­wia sie­bie naj­pierw jako czy­tel­ni­ka, a dopie­ro potem jako znaw­cę. Nale­ży pod­kre­ślić – wąt­pią­ce­go i ostroż­ne­go znaw­cę. Lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa.

Chy­ba powi­nie­nem w koń­cu nad­mie­nić o wszyst­kich książ­kach „róże­wi­czow­skich”, jakie w roku pań­skim 2011 uka­za­ły się w Biu­rze Lite­rac­kim. Zde­cy­do­wa­nie to one sta­no­wią naj­ja­śniej­szy punkt pro­gra­mu. Biblio­fil­skie wyda­nia, zbiór wywia­dów, nie­zwy­kły hołd poetyc­ki w posta­ci Dorze­cza Róże­wi­cza… Jeże­li ktoś ceni sobie twór­czość auto­ra Wyciecz­ki do muzeum, na pew­no cie­szył się jak ja na wieść o tych książ­kach. Może to zbyt oczy­wi­sty wybór, ale też oczy­wi­ście naj­lep­szy z moż­li­wych. Dużo jed­nak było­by pisać, a naj­uczci­wiej było­by spraw­dzić same­mu.

Zachę­cam do lek­tu­ry.