09/11/20

Kartoteka 25: Wiersze (2)

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Kartoteka 25: Wiersze
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Adam Wie­de­mann
Odcho­dy wio­sny

Jak dłu­go czu­jesz się god­ny miło­ści, to coś tam.
Boisz się cze­goś? W pew­nym
momen­cie to prze­sta­je być waż­ne. Pomyśl sobie,
ile zagra­ża kotom buszu­ją­cym po ogród­ku
w poszu­ki­wa­niu skąd­inąd myszy na zabi­cie.

Jeśli więc nie masz miło­ści, może jesteś sen­ny
albo choć głod­ny? Albo pić
ci się chce z kole­ga­mi pod nie­pew­nym nie­bem?
Pomyśl, ile ma trosk ta pani, co śpi na sie­dzą­co
i ile będzie mia­ła, kie­dy ją obu­dzi­cie.

To, co naj­bar­dziej kochasz, minie w pierw­szym rzę­dzie,
zaro­śnie ple­śnią agrest i kot
zesi­ka się pod naj­pięk­niej­szym rodo­den­dro­nem.
Ale pomyśl, czy nie jest wię­cej war­ta owa pleśń,
niż wło­cha­ty bukie­cik two­ich ser­decz­nych życzeń.

Gra­bów, 6.7.98

[z tomu Kon­wa­lia, Legni­ca 2001]

Kto nie ma miło­ści, ten… A może nikt jej nie ma, choć nade­szła wio­sna, któ­ra podob­no sprzy­ja rytu­ałom (obcho­dom) z nią zwią­za­nym. Kto nie ma miło­ści, ten jest jak cym­bał brzmią­cy. Jego zawo­dze­nie przy­po­mi­na jęki snu­ją­ce­go się po ogro­dzie kota. Kot dogo­ni mysz, zesi­ka się pod rodo­den­dro­nem, uczy­ni sobie ogród pod­da­nym. W powie­trzu będzie uno­sić się woń „odcho­dów wio­sny”. Pośród tego boha­ter, któ­ry zdą­ży wrzu­cić do tego ogród­ka kil­ka zręcz­nych sfor­mu­ło­wań na temat miło­ści. Wpraw­dzie ich praw­da i moc, zde­rzo­ne z „fekal­nym”, natu­ra­li­stycz­nym antu­ra­żem, nie wyda­ją się do koń­ca pra­wo­moc­ne, ale tak mię­dzy Bogiem a praw­dą – co jest do koń­ca pra­wo­moc­ne? Tu pew­ne jest prze­ko­na­nie, że miło­ści towa­rzy­szy usta­wicz­ny lęk o to, że nie spro­sta się zada­nym przez wio­snę i sytu­ację ocze­ki­wa­niom. Zresz­tą ten lęk ma swo­ją dru­gą stro­nę, nie­mal escha­to­lo­gicz­ną. Im bar­dziej kochasz, tym bar­dziej jesteś wysta­wio­ny na utra­tę, na dotkli­wość ze stro­ny losu (odcho­dze­nie i „odcho­dy”).


Andrzej Nie­wia­dom­ski
[Nie­wie­le do wybo­ru]

do B…Z…

Nie­wie­le do wybo­ru. Chwa­sty smro­dli­we, pokrzy­wy
dotkli­we, gorz­kie pio­łu­ny i spro­śna cie­mię­ży­ca. To wszyst­ko
mia­ło być spa­cer­kiem, tym­cza­sem nie wie nikt,
co kry­je się za gra­ni­ca­mi łąki. Uhm, rze­czy pięk­ne,
ale bez duszy? I prze­cież budzę się dru­gie­go paź­dzier­ni­ka,
wiec ptak (spóź­nio­ny sło­wik?) usi­łu­je wymu­sić syme­trię mie­się­cy
i zda­rzeń. A wiesz, w tej dedy­ka­cji dla B.Z. kry­ją się
dwaj, ale nie ty, ale nie tyl­ko, jesz­cze
kil­ko­ro, któ­rzy znie­nac­ka rzu­ci­li pust­ko­wie,
zaga­sła świa­tłość two­jej przy­jem­no­ści i zim­no mi
w kościach. Zna­ki nie są czy­tel­ne, skry­te
w cze­re­pie, wszyst­ko brzmi w przy­po­wie­ściach, a nic
nie wyraź­nie. Ist­nie­je miej­sce, któ­re­go wiersz
nie tyka. Jutro jadę na wschód, o, chroń­cie mnie,
chroń­cie, dale­ko stąd, jak naj­da­lej

[z tomu Kru­szy­wo, Legni­ca 2001]

W pierw­szej chwi­li pomy­śla­łem o Zadu­rze, że BZ to Boh­dan Zadu­ra. Zaraz przy­szło opa­mię­ta­nie, że raczej Boh­dan Zale­ski, bo tak roman­tycz­nie i „ukra­in­nie”, tak „leśmia­no­wo” i ste­po­wo. Spa­cer, co roz­rósł się nie­by­wa­le, łąka bez gra­nic („zie­lo­ne­go prze­stwór oce­anu”), jaz­da na wschód. Bar­dzo dużo do wybo­ru. Jed­nak autor sta­now­czo zaprze­cza – „Nie­wie­le do wybo­ru”, a jeśli jakieś pięk­no, to „bez duszy”. Bar­dzo opre­syj­ny wiersz; meto­dycz­nie, z każ­dą następ­ną linij­ką pozba­wia­ją­cy nadziei. Nawet nie wiem, dla­cze­go go lubię. Chy­ba za kon­kret­nie nazwa­ne­go pta­ka. I że jego głos (śpiew) potra­fi coś zmie­nić, wymu­sić, i że to waż­ne dla boha­te­ra, któ­ry się wobec tego okre­śla. Bar­dzo roman­tycz­na puen­ta (w duchu Sta­chu­ry) – to „o chroń­cie mnie,/ chroń­cie” czy­tam jak „strzeż­cie mnie, zorze miłe”. „Gasną­ca świa­tłość przy­jem­no­ści” też jest cie­ka­wa.


Tade­usz Pió­ro
Łzy kla­sy­ka

Ojciec umarł, pło­nę­ły dys­ko­te­ki
wyj­mo­wa­li­śmy pro­ce.
W szklan­kach pły­wa­ły oczy
błysz­czą­ce od setek, setek

wzru­szeń zie­lo­nej nocy.
Kro­ki bez­dusz­nych balet­nic
Draż­ni­ły pod stro­bo­sko­pem
spoj­rze­nia jak szpil­ki z krysz­ta­łu

pada­ły przed tobą, lalecz­ko
ani­ma­tor­ko kul­tu­ry:
nikt nie zna warun­ków

two­jej kapi­tu­la­cji, nagiej praw­dy mel­dun­ków
zza bary­kad z maku­la­tu­ry
co dzie­lą wg woli to mia­stecz­ko.

[z tomu Wola i Ocho­ta, Legni­ca 2001]

Wte­dy na hasło „ojciec umarł” odpo­wia­da­li­śmy chó­ral­nie „mat­ka ode­szła”. Takie były nawią­za­nia przed laty, takie gry i zaba­wy. Teraz zro­bi­ło się pusto i cicho, ten wiersz leży na sto­le dziw­nie skur­czo­ny i mały. Poja­wia się myśl w sty­lu „jak oni pięk­nie bawi­li się sone­tem”. Chy­ba naj­pięk­niej i naj­bar­dziej kon­se­kwent­nie czy­nił to Boh­dan Zadu­ra. Ale i to nie­zła sztu­ka, kla­sy­ka gatun­ku. Kto miał­by pła­kać i z jakie­go powo­du? Śmierć ojca, pło­ną­ce dys­ko­te­ki (pra­wie jak komi­te­ty)? W tle raczej rebe­lia oby­cza­jo­wa niż rewo­lu­cja spo­łecz­na. To wszyst­ko w duchu – „byli­śmy mło­dzi, mie­li­śmy pro­ce, coś nam się chcia­ło”. Ta ener­gia począt­ku życia i wier­sza, mło­dość w sta­nie wrze­nia, nagle upa­da jak­by pod­cię­ta czy zanie­cha­na. Wszyst­kie­mu win­na jakaś dys­po­zy­tor­ka mocy i „naga praw­da mel­dun­ków”. Bary­ka­dy oka­za­ły się ilu­zo­rycz­ne, bo tyl­ko z papie­ru. Jed­nak oczy pło­nę­ły kie­dyś napraw­dę. Od alko­ho­lu i wzru­szeń. Teraz zglisz­cza, popio­ły.