Kartoteka 25: Wiersze (2)
Karol Maliszewski
Strona cyklu
Kartoteka 25: WierszeKarol Maliszewski
Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.
Adam Wiedemann
Odchody wiosny
Jak długo czujesz się godny miłości, to coś tam.
Boisz się czegoś? W pewnym
momencie to przestaje być ważne. Pomyśl sobie,
ile zagraża kotom buszującym po ogródku
w poszukiwaniu skądinąd myszy na zabicie.
Jeśli więc nie masz miłości, może jesteś senny
albo choć głodny? Albo pić
ci się chce z kolegami pod niepewnym niebem?
Pomyśl, ile ma trosk ta pani, co śpi na siedząco
i ile będzie miała, kiedy ją obudzicie.
To, co najbardziej kochasz, minie w pierwszym rzędzie,
zarośnie pleśnią agrest i kot
zesika się pod najpiękniejszym rododendronem.
Ale pomyśl, czy nie jest więcej warta owa pleśń,
niż włochaty bukiecik twoich serdecznych życzeń.
Grabów, 6.7.98
[z tomu Konwalia, Legnica 2001]
Kto nie ma miłości, ten… A może nikt jej nie ma, choć nadeszła wiosna, która podobno sprzyja rytuałom (obchodom) z nią związanym. Kto nie ma miłości, ten jest jak cymbał brzmiący. Jego zawodzenie przypomina jęki snującego się po ogrodzie kota. Kot dogoni mysz, zesika się pod rododendronem, uczyni sobie ogród poddanym. W powietrzu będzie unosić się woń „odchodów wiosny”. Pośród tego bohater, który zdąży wrzucić do tego ogródka kilka zręcznych sformułowań na temat miłości. Wprawdzie ich prawda i moc, zderzone z „fekalnym”, naturalistycznym anturażem, nie wydają się do końca prawomocne, ale tak między Bogiem a prawdą – co jest do końca prawomocne? Tu pewne jest przekonanie, że miłości towarzyszy ustawiczny lęk o to, że nie sprosta się zadanym przez wiosnę i sytuację oczekiwaniom. Zresztą ten lęk ma swoją drugą stronę, niemal eschatologiczną. Im bardziej kochasz, tym bardziej jesteś wystawiony na utratę, na dotkliwość ze strony losu (odchodzenie i „odchody”).
Andrzej Niewiadomski
[Niewiele do wyboru]
do B…Z…
Niewiele do wyboru. Chwasty smrodliwe, pokrzywy
dotkliwe, gorzkie piołuny i sprośna ciemiężyca. To wszystko
miało być spacerkiem, tymczasem nie wie nikt,
co kryje się za granicami łąki. Uhm, rzeczy piękne,
ale bez duszy? I przecież budzę się drugiego października,
wiec ptak (spóźniony słowik?) usiłuje wymusić symetrię miesięcy
i zdarzeń. A wiesz, w tej dedykacji dla B.Z. kryją się
dwaj, ale nie ty, ale nie tylko, jeszcze
kilkoro, którzy znienacka rzucili pustkowie,
zagasła światłość twojej przyjemności i zimno mi
w kościach. Znaki nie są czytelne, skryte
w czerepie, wszystko brzmi w przypowieściach, a nic
nie wyraźnie. Istnieje miejsce, którego wiersz
nie tyka. Jutro jadę na wschód, o, chrońcie mnie,
chrońcie, daleko stąd, jak najdalej
[z tomu Kruszywo, Legnica 2001]
W pierwszej chwili pomyślałem o Zadurze, że BZ to Bohdan Zadura. Zaraz przyszło opamiętanie, że raczej Bohdan Zaleski, bo tak romantycznie i „ukrainnie”, tak „leśmianowo” i stepowo. Spacer, co rozrósł się niebywale, łąka bez granic („zielonego przestwór oceanu”), jazda na wschód. Bardzo dużo do wyboru. Jednak autor stanowczo zaprzecza – „Niewiele do wyboru”, a jeśli jakieś piękno, to „bez duszy”. Bardzo opresyjny wiersz; metodycznie, z każdą następną linijką pozbawiający nadziei. Nawet nie wiem, dlaczego go lubię. Chyba za konkretnie nazwanego ptaka. I że jego głos (śpiew) potrafi coś zmienić, wymusić, i że to ważne dla bohatera, który się wobec tego określa. Bardzo romantyczna puenta (w duchu Stachury) – to „o chrońcie mnie,/ chrońcie” czytam jak „strzeżcie mnie, zorze miłe”. „Gasnąca światłość przyjemności” też jest ciekawa.
Tadeusz Pióro
Łzy klasyka
Ojciec umarł, płonęły dyskoteki
wyjmowaliśmy proce.
W szklankach pływały oczy
błyszczące od setek, setek
wzruszeń zielonej nocy.
Kroki bezdusznych baletnic
Drażniły pod stroboskopem
spojrzenia jak szpilki z kryształu
padały przed tobą, laleczko
animatorko kultury:
nikt nie zna warunków
twojej kapitulacji, nagiej prawdy meldunków
zza barykad z makulatury
co dzielą wg woli to miasteczko.
[z tomu Wola i Ochota, Legnica 2001]
Wtedy na hasło „ojciec umarł” odpowiadaliśmy chóralnie „matka odeszła”. Takie były nawiązania przed laty, takie gry i zabawy. Teraz zrobiło się pusto i cicho, ten wiersz leży na stole dziwnie skurczony i mały. Pojawia się myśl w stylu „jak oni pięknie bawili się sonetem”. Chyba najpiękniej i najbardziej konsekwentnie czynił to Bohdan Zadura. Ale i to niezła sztuka, klasyka gatunku. Kto miałby płakać i z jakiego powodu? Śmierć ojca, płonące dyskoteki (prawie jak komitety)? W tle raczej rebelia obyczajowa niż rewolucja społeczna. To wszystko w duchu – „byliśmy młodzi, mieliśmy proce, coś nam się chciało”. Ta energia początku życia i wiersza, młodość w stanie wrzenia, nagle upada jakby podcięta czy zaniechana. Wszystkiemu winna jakaś dyspozytorka mocy i „naga prawda meldunków”. Barykady okazały się iluzoryczne, bo tylko z papieru. Jednak oczy płonęły kiedyś naprawdę. Od alkoholu i wzruszeń. Teraz zgliszcza, popioły.