14/04/20

A czasami bywa tak [10]

Anna Adamowicz

Strona cyklu

Chrupiące oko
Anna Adamowicz

ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia  i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.

A cza­sa­mi bywa tak, że nic szcze­gól­ne­go się nie dzie­je. Wsta­jesz rano (czy trze­ba wspo­mi­nać, że zno­wu jesteś nie­wy­spa­na, bo tro­chę ci się doba wykrzy­wi­ła, albo­wiem w sobo­tę zno­wu piłaś kra­kow­skie czar­ne mle­ko poezji, a póź­niej wra­ca­łaś nie­wy­god­nym, przy­pra­wia­ją­cym o ból ple­ców noc­nym pocią­giem?), jedziesz do przy­chod­ni i pobie­rasz krew. Pacjen­tów jest mało i nie są cie­ka­wi, zresz­tą od daw­na nie są cie­ka­wi, stąd nie piszesz nowych aneg­do­tek, bo prze­cież nie będziesz ich zmy­ślać (a mogła­byś!).

Jak co mie­siąc przy­cho­dzi star­sza pani, któ­ra zamiast DZIEŃ DOBRY mówi ŁAMAGA IDZIE. Sia­da, odkła­da laskę, kur­tu­azyj­nie narze­ka na pogo­dę, po czym nagle mówi, że ona się bar­dzo cie­szy, że to ty jej pobie­rasz krew, bo bar­dzo dobrze to robisz, mło­da jesteś, a mimo to dobrze, nie wszy­scy potra­fią tak dobrze, a ty jakoś potra­fisz, ona już nawet swo­jej cór­ce opo­wia­da­ła, że tutaj w przy­chod­ni jest taka mło­da pani, któ­ra tak bar­dzo dobrze krew pobie­ra.
Robi ci się cie­plut­ko na ser­dusz­ku, że jakaś zupeł­nie nie­zna­na ci cór­ka nie­mal­że nie­zna­nej ci star­szej pani sły­sza­ła o tobie i w dodat­ku takie miłe rze­czy sły­sza­ła, to nie zda­rza się zbyt czę­sto, ale jed­no­cze­śnie leciut­ko pani­ku­jesz, bo bar­dzo cię stre­su­ją pochwa­ły wygła­sza­ne przed wkłu­ciem, stre­su­ją z tego powo­du, że masz wra­że­nie, iż igła w imię zło­śli­wo­ści rze­czy mar­twych wywi­nie jakiś cham­ski numer w tym wła­śnie momen­cie chwa­ły, żeby cię pognę­bić i tę chwa­łę gwał­tow­nie ode­brać.

No ale nic, co zro­bisz, nic nie zro­bisz. To zna­czy robisz tyle, ile możesz, czy­li sku­piasz się na igle i skó­rze, i żyle pod skó­rą. I prze­bi­jasz tę skó­rę i ścia­nę żyły rów­niut­ko, i krew pły­nie. No cze­muż mia­ła­by nie pły­nąć?