A czasami bywa tak [11]
Anna Adamowicz
Strona cyklu
Chrupiące okoAnna Adamowicz
ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.
A czasami bywa tak, że urlopy, urlopy, urlopy, zastępstwa, zastępstwa, zastępstwa. Więc jeździsz na zastępstwa, zwiedzasz miasto, zwiedzasz różne autobusy i różne tramwaje, dzielnie uczysz się czytać książki w drodze, mimo że autobusy kołyszą się łódką, podskakują dorożką. A dzisiaj akurat masz zastępstwo w przychodni, w której zawsze jest dużo pacjentów, więc już w tramwaju się na to nastawiasz i taka nastawiona jedziesz, taką nastawioną ściskają cię i przygniatają ludzie otaczający cię szczelnie, napierający ze wszystkich stron, nastawioną i niewyspaną, bo wczoraj do północy, a tak, tak, przyznaj się, co robiłaś wczoraj do północy, otóż wczoraj do północy oglądałaś pierwszy odcinek nowego sezonu Top Model, jakżeby inaczej, każdy ma jakieś guilty pleasure, niestety.
Ale teraz już nie ma tramwaju, nie ma ładnych dziewczyn i ładnych chłopców z Top Model, teraz jest przychodnia i w sumie ponad 30 osób w kolejce do ciebie. Te wszystkie osoby, wchodząc i po dwóch minutach wychodząc, zlewają się migiem w potężny konglomerat, w jednego wielkiego Zbiorowego Pacjenta, Pacjent ten Zbiorowy jest obojga płci naraz, ma żyły jednocześnie bardzo dobre i bardzo złe, jeszcze wczoraj był jednocześnie na onkologii i kardiologii i jednocześnie od pięciu lat nie był u żadnego lekarza, prócz tego naraz marudzi i nie marudzi, naraz boli go i nie boli. Z kilkoma z podjednostek tego ZP sobie rozmawiasz, na przykład w którymś momencie ZP odzywa się niskim męskim głosem: CZY PANI MA KONSZACHTY Z KOMARAMI? JEŚLI PANI NIE MA, TO MOŻE BYĆ CIĘŻKO. Ach, ileż razy już słyszałaś, że to, że tamto, że żył nie ma, że pękają, że ciężko – ale komarów w tym kontekście jeszcze nie słyszałaś. ŻYŁY SĄ CIENKIE I GŁĘBOKO UKRYTE słyszysz jeszcze i uśmiechasz się w środeczku, bo już na pierwszy rzut oka i po pierwszym dotknięciu palcem widzisz i czujesz, że owszem, cienkie, ale wcale nie głęboko, wręcz przeciwnie – bardzo płytko. Nie lubisz takich żył, ale i tak wolisz je od tych rzeczywiście głęboko ukrytych, więc radzisz sobie doskonale, a ZP patrzy na to z podziwem i uznaniem.
W innym momencie inny kawałek ZP odzywa się kobiecym głosem z leciutkim ni to lwowskim, ni to wiejskim akcentem: A PANI TO MUSI BARDZO KOCHAĆ TEN ZAWÓD, SKORO GO SOBIE PANI OBRAŁA.
Umierającym ludziom podobno przelatuje przed oczami całe życie. Ty teraz masz podobnie: przed oczami momentalnie widzisz pięć lat ciężkich studiów, które tyle razy chciałaś rzucić; widzisz kolokwia i egzaminy, i wszystkich najbardziej traumatogennych prowadzących, przez których nie mogłaś spać po nocach; widzisz naukę pobierania krwi i obsługi analizatorów już po studiach; widzisz swoją żałośnie lichą pensję spływającą co miesiąc na konto; widzisz tabuny pacjentów, których musisz sama jedna obsłużyć; widzisz pacjentów, którzy cię nie szanują, którzy do ciebie pyskują, którzy na ciebie krzyczą, mimo że serio starasz się nikomu nie wadzić ani nikomu nie robić krzywdy; widzisz swoje plecy, które czasami fest bolą, bo pobierasz krew na stojąco zamiast na siedząco, bo na siedząco nie umiesz, starasz się nauczyć, ale nie wychodzi; widzisz odpowiedzialność za pacjenta i za wynik; widzisz całą polską ochronę zdrowia, która leży i już nawet nie kwiczy, tylko w ciszy podryguje konwulsyjnie; widzisz to wszystko w jednym ułamku sekundy, a już w ułamku następnym mówisz TAK, LUBIĘ CAŁKIEM. I, o dziwo, mówisz to szczerze.
Inne odłamki ZP mówią DZIEŃ DOBRY, ANIOŁKU (sic!), mówią SPOKOJNEJ PRACY, mówią MIŁEGO DNIA, mówią TAKA PANI MŁODA, A TAK DOBRZE PANI POBIERA, mówią NIC NIE POCZUŁAM, mówią BARDZO PANI DZIĘKUJĘ. Uśmiechy, podziękowania, pozdrowienia.
Tak, lubisz całkiem tę pracę, serio ją lubisz.