28/10/19

A czasami bywa tak [3]

Anna Adamowicz

Strona cyklu

Chrupiące oko
Anna Adamowicz

ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia  i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.

A cza­sa­mi bywa tak, że nawet się w mia­rę wyspa­łaś (cud!), a tram­wa­jem tym razem tyl­ko dwa przy­stan­ki (cud!!) i nie jest bar­dzo zim­no (cud!!!). Prze­wi­du­jesz kil­ku pacjen­tów na krzyż i rze­czy­wi­ście jest kil­ku pacjen­tów na krzyż, ale co z tego, sko­ro jeden z nich – sta­ły bywa­lec tej przy­chod­ni i tego gabi­ne­tu, nie raz pobie­ra­łaś mu krew i zawsze wszyst­ko było na miej­scu – no więc jeden z nich nie ma dnia albo ty nie masz dnia, albo obo­je nie macie dnia, a już na pew­no wszyst­kie jego naczy­nia krwio­no­śne nie mają dnia i efekt jest taki, że dźgasz go trzy razy, a żyły nie mają do cie­bie za grosz sza­cun­ku i nie dopusz­cza­ją igły, jak­by były zro­bio­ne z tyta­nu. Wresz­cie za czwar­tym razem pie­lę­gniar­ka pra­cu­ją­ca na co dzień w tej przy­chod­ni litu­je się i ci poma­ga. Wstyd jak dia­bli, ale prze­ły­kasz to jak dzie­siąt­ki innych pora­żek (auto­ko­rek­ta w tele­fo­nie pra­gnie pod­mie­nić „dzie­siąt­ki” na „dzie­ciąt­ko”, o nie, nie, auto­ko­rek­to) i przyj­mu­jesz już gład­ko kolej­nych pacjen­tów, hej ho koro­wód, przed­ra­mię za przed­ra­mie­niem (ktoś tam na kory­ta­rzu nawet mówi z uzna­niem, że bez­bo­le­śnie, sły­szysz wszyst­ko przez nie­do­mknię­te drzwi gabi­ne­tu), aż wresz­cie przy­cho­dzi pacjent ostat­ni, star­szy pan, któ­ry na dzień dobry pyta dwu­znacz­nie JEST PANI WOLNA?, a ty jesteś przede wszyst­kim zmę­czo­na (jak to, zmę­czo­na, mimo że wyspa­na i że tyl­ko kil­ku pacjen­tów? A tak, na dru­gie imię ci nie­wy­spa­nie, na trze­cie zmę­cze­nie, na czwar­te leni­stwo, nic nie pora­dzisz, ale wal­czysz z tym dziel­nie każ­de­go dnia), więc ze zmę­cze­nia par­skasz śmie­chem na ten cien­ki dow­cip (zna­czy na zewnątrz par­skasz, bo w śro­decz­ku jed­nak tro­chę pła­czesz, że nie możesz odpo­wie­dzieć NIE, HEHE, ZAJĘTA), a póź­niej jest już tyl­ko zabaw­niej i zabaw­niej, wysłu­chu­jesz fra­pu­ją­cej opo­wie­ści o zawo­dach pły­wac­kich („Byłem trze­ci od koń­ca. Był­bym przed­ostat­ni, ale jed­ne­mu panu, któ­ry dłu­go miał lep­szy czas ode mnie i był­by trze­ci od koń­ca, wypa­dła w wodzie sztucz­na szczę­ka, stra­cił mnó­stwo cza­su, zanim ją wyło­wił”), a na koniec jesteś świad­kiem dia­lo­gu tegoż pacjen­ta i pie­lę­gniar­ki, któ­ra ci wcze­śniej pomo­gła.
‒ Pro­szę tyl­ko spoj­rzeć, jakie pro­fe­sjo­nal­ne pobra­nie, pani Ania jest zna­ko­mi­ta.
‒ O tak, dzi­siaj wszy­scy chwa­lą panią Anię.
‒ Ach, wiel­ki talent.
Uśmie­chasz się ner­wo­wo, bo cóż, znasz praw­dę o tym, hehe, talen­cie.