A czasami bywa tak [6]
Anna Adamowicz
Strona cyklu
Chrupiące okoAnna Adamowicz
ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.
A czasami bywa tak, że jak nic się nie dzieje, to nic się nie dzieje, ale jak się dzieje, to się dzieje.
A mówiąc „dzieje się”, masz na myśli dwudziestu sześciu pacjentów, dwadzieścia osiem przedramion (dwie osoby musiałaś poprawiać), które cierpliwie haftujesz. Wśród nich jest przedramię pani, która rzuca jakże zaskakującym A BO JA TO SIĘ TROCHĘ BOJĘ. Uśmiechasz się, bo przecież nie z takimi sobie radziłaś. OKEJ, TO JA PANIĄ ZAGADAM I NIE BĘDZIE PANI MYŚLAŁA O STRACHU. CO U PANI SŁYCHAĆ, CZYM SIĘ PANI ZAJMUJE W ŻYCIU. Więc pani opowiada, że projektuje biżuterię i ostatnio wymyśliła specjalne warsztaty dla par, na których pary samodzielnie robią obrączki na ślub. Nieskończenie cię to rozczula. Dodatkowo pani jest zachwycona, że pobranie tak gładko poszło, rozpromieniona rzuca PIĘKNIE PANI TO ROBI. Masz poczucie, że to będzie dobry dzień.
A później przychodzi – w towarzystwie córki – osiemdziesięciokilkuletnia pani z jakąś, na oko, chorobą neurodegeneracyjną, nie znasz się, nie miałaś tego na studiach (albo miałaś, ale przespałaś wykłady, ćwiczenia, egzaminy, życie, wszystko), więc nie nazywasz tego konkretniej. Pani mruczy coś do siebie, bezwiednie głaszcze się dłonią po udzie, mozolny hipnotyzujący ruch w jedną i w drugą stronę, jest tak bardzo zatopiona w sobie, że nie interesuje jej, co robisz, dopóki nie wbijesz igły. Wtedy mamrotanie przechodzi w ciche NIECHCĘNIECHCĘNIECHCĘ. Odpowiadasz NO JA WIEM, JA ROZUMIEM, chociaż to gówno prawda, bo nic nie wiesz i nic nie rozumiesz, bo jak zrozumieć sytuację, w której cała pamięć i tożsamość pęka i wykrusza się powoli jak stara olejna farba, zostawiając za sobą białe plamy. Nic nie rozumiesz i bardzo cię to przytłacza. Nie udaje ci się pobrać za pierwszym razem, żyła ucieka, a ty jesteś zła, przede wszystkim dlatego, że myślisz obsesyjnie o tej kruszącej się pamięci, o tym zapadaniu się wewnątrz ciała, zamiast się skupić na robocie. No więc zaciskasz zęby i przechodzisz do drugiej ręki, w której żyła pęka, ale na szczęście już po tym, jak trochę krwi przesączy się do strzykawki. Natomiast pani widocznie się niecierpliwi, ponieważ niewyraźne mamrotanie znienacka przechodzi w bardzo wyraźne, dobitne JA NIE CHCĘ, DO JASNEJ CHOLERY.
Zastanawiasz się, jakim cudem pani czyta ci w myślach i wypowiada te myśli na głos.
Później jeszcze przychodzi pan. Siada, obserwuje, jak naciągasz rękawiczki. PANI TO TAK CO PACJENTA MUSI RĘKAWICZKI ZMIENIAĆ? Potwierdzasz. HM. A KIEDYŚ SIĘ NIE ZMIENIAŁO I BYŁO DOBRZE. A KIEDYŚ TO W OGÓLE RĘKAWICZEK NIE BYŁO. I TEŻ BYŁO DOBRZE. Milczysz, bo nie jesteś w internecie, więc nie będziesz rozpoczynała kolejnej dyskusji na temat KIEDYŚ TO BYŁY CZASY, TERAZ NIE MA CZASÓW, dość już tych dyskusji przeszłaś. Ponadto jak się nie jest w internecie, to nie można przeklinać ani wyzywać interlokutorów, bo z jakichś bliżej nieokreślonych powodów jest to źle widziane. Zamiast tego opowiadasz panu anegdotę o człowieku, który wymyślił lateksowe rękawiczki medyczne. Był lekarzem, a jego żona pielęgniarką. Karbol używany do dezynfekcji mocno podrażniał jej skórę rąk, więc on wymyślił rękawiczki, żeby biedna sobie tych rąk nie podrażniała. Oczywiście – znowu – ponieważ nie jesteś w internecie, to możliwe, że coś ostro zmyślasz, bo nie masz jak tego sprawdzać na bieżąco, dawno temu czytałaś książkę, w której anegdotę tę znalazłaś, nawet nie pamiętasz, co to była za książka, może Stulecie chirurgów, może coś innego, ale to nieważne, ważne, że pan się zamyśla i mówi MUSIAŁ JĄ BARDZO KOCHAĆ. PEWNIE KRÓTKO PO ŚLUBIE BYLI.