20/01/20

A czasami bywa tak [6]

Anna Adamowicz

Strona cyklu

Chrupiące oko
Anna Adamowicz

ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia  i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.

A cza­sa­mi bywa tak, że jak nic się nie dzie­je, to nic się nie dzie­je, ale jak się dzie­je, to się dzie­je.

A mówiąc „dzie­je się”, masz na myśli dwu­dzie­stu sze­ściu pacjen­tów, dwa­dzie­ścia osiem przed­ra­mion (dwie oso­by musia­łaś popra­wiać), któ­re cier­pli­wie haftu­jesz. Wśród nich jest przed­ra­mię pani, któ­ra rzu­ca jak­że zaska­ku­ją­cym A BO JA TO SIĘ TROCHĘ BOJĘ. Uśmie­chasz się, bo prze­cież nie z taki­mi sobie radzi­łaś. OKEJ, TO JA PANIĄ ZAGADAM I NIE BĘDZIE PANI MYŚLAŁA O STRACHU. CO U PANI SŁYCHAĆ, CZYM SIĘ PANI ZAJMUJE W ŻYCIU. Więc pani opo­wia­da, że pro­jek­tu­je biżu­te­rię i ostat­nio wymy­śli­ła spe­cjal­ne warsz­ta­ty dla par, na któ­rych pary samo­dziel­nie robią obrącz­ki na ślub. Nie­skoń­cze­nie cię to roz­czu­la. Dodat­ko­wo pani jest zachwy­co­na, że pobra­nie tak gład­ko poszło, roz­pro­mie­nio­na rzu­ca PIĘKNIE PANI TO ROBI. Masz poczu­cie, że to będzie dobry dzień.

A póź­niej przy­cho­dzi – w towa­rzy­stwie cór­ki – osiem­dzie­się­cio­kil­ku­let­nia pani z jakąś, na oko, cho­ro­bą neu­ro­de­ge­ne­ra­cyj­ną, nie znasz się, nie mia­łaś tego na stu­diach (albo mia­łaś, ale prze­spa­łaś wykła­dy, ćwi­cze­nia, egza­mi­ny, życie, wszyst­ko), więc nie nazy­wasz tego kon­kret­niej. Pani mru­czy coś do sie­bie, bez­wied­nie głasz­cze się dło­nią po udzie, mozol­ny hip­no­ty­zu­ją­cy ruch w jed­ną i w dru­gą stro­nę, jest tak bar­dzo zato­pio­na w sobie, że nie inte­re­su­je jej, co robisz, dopó­ki nie wbi­jesz igły. Wte­dy mam­ro­ta­nie prze­cho­dzi w ciche NIECHCĘNIECHCĘNIECHCĘ. Odpo­wia­dasz NO JA WIEM, JA ROZUMIEM, cho­ciaż to gów­no praw­da, bo nic nie wiesz i nic nie rozu­miesz, bo jak zro­zu­mieć sytu­ację, w któ­rej cała pamięć i toż­sa­mość pęka i wykru­sza się powo­li jak sta­ra olej­na far­ba, zosta­wia­jąc za sobą bia­łe pla­my. Nic nie rozu­miesz i bar­dzo cię to przy­tła­cza. Nie uda­je ci się pobrać za pierw­szym razem, żyła ucie­ka, a ty jesteś zła, przede wszyst­kim dla­te­go, że myślisz obse­syj­nie o tej kru­szą­cej się pamię­ci, o tym zapa­da­niu się wewnątrz cia­ła, zamiast się sku­pić na robo­cie. No więc zaci­skasz zęby i prze­cho­dzisz do dru­giej ręki, w któ­rej żyła pęka, ale na szczę­ście już po tym, jak tro­chę krwi prze­są­czy się do strzy­kaw­ki. Nato­miast pani widocz­nie się nie­cier­pli­wi, ponie­waż nie­wy­raź­ne mam­ro­ta­nie znie­nac­ka prze­cho­dzi w bar­dzo wyraź­ne, dobit­ne JA NIE CHCĘ, DO JASNEJ CHOLERY.

Zasta­na­wiasz się, jakim cudem pani czy­ta ci w myślach i wypo­wia­da te myśli na głos.

Póź­niej jesz­cze przy­cho­dzi pan. Sia­da, obser­wu­je, jak nacią­gasz ręka­wicz­ki. PANI TO TAK CO PACJENTA MUSI RĘKAWICZKI ZMIENIAĆ? Potwier­dzasz. HM. A KIEDYŚ SIĘ NIE ZMIENIAŁO I BYŁO DOBRZE. A KIEDYŚ TO W OGÓLE RĘKAWICZEK NIE BYŁO. I TEŻ BYŁO DOBRZE. Mil­czysz, bo nie jesteś w inter­ne­cie, więc nie będziesz roz­po­czy­na­ła kolej­nej dys­ku­sji na temat KIEDYŚ TO BYŁY CZASY, TERAZ NIE MA CZASÓW, dość już tych dys­ku­sji prze­szłaś. Ponad­to jak się nie jest w inter­ne­cie, to nie moż­na prze­kli­nać ani wyzy­wać inter­lo­ku­to­rów, bo z jakichś bli­żej nie­okre­ślo­nych powo­dów jest to źle widzia­ne. Zamiast tego opo­wia­dasz panu aneg­do­tę o czło­wie­ku, któ­ry wymy­ślił latek­so­we ręka­wicz­ki medycz­ne. Był leka­rzem, a jego żona pie­lę­gniar­ką. Kar­bol uży­wa­ny do dezyn­fek­cji moc­no podraż­niał jej skó­rę rąk, więc on wymy­ślił ręka­wicz­ki, żeby bied­na sobie tych rąk nie podraż­nia­ła. Oczy­wi­ście – zno­wu – ponie­waż nie jesteś w inter­ne­cie, to moż­li­we, że coś ostro zmy­ślasz, bo nie masz jak tego spraw­dzać na bie­żą­co, daw­no temu czy­ta­łaś książ­kę, w któ­rej aneg­do­tę tę zna­la­złaś, nawet nie pamię­tasz, co to była za książ­ka, może Stu­le­cie chi­rur­gów, może coś inne­go, ale to nie­waż­ne, waż­ne, że pan się zamy­śla i mówi MUSIAŁ JĄ BARDZO KOCHAĆ. PEWNIE KRÓTKO PO ŚLUBIE BYLI.