A czasami bywa tak [7]
Anna Adamowicz
Strona cyklu
Chrupiące okoAnna Adamowicz
ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.
A czasami bywa tak, że TAKA MŁODA DZIEWCZYNKA, A TAKĄ ODPOWIEDZIALNĄ FUNKCJĘ SPRAWUJE, mówi do ciebie pani w wieku twojej matki. Cieszysz się z dwóch powodów. Po pierwsze ktoś nazwał pobieranie krwi odpowiedzialną funkcją. Po drugie dawno nikt cię nie pytał o dowód przy kupowaniu alkoholu i już się bałaś, że oto starość nadeszła szara, smutna i pomarszczona, ale nie, jednak wciąż jesteś dzieckiem. Wszystko na miejscu. Po pobraniu pani mówi z uznaniem PIĘKNIE, więc wcześniej nie kokietowała, tylko rzeczywiście była sceptycznie nastawiona do twoich umiejętności, ale ciebie to nawet nieszczególnie rusza. JAKBY MOTYLEK USIADŁ, mówi inna pani i choć to szalenie miłe, to również nie rusza, bo ruszyło cię dziś co innego.
Przychodzi pan. Siada i mówi, że u niego problemy, zrosty, wszystkie plagi egipskie, osoby pobierające próbują w zgięciach obu łokci i zawsze kończy się na grzbiecie dłoni i wtedy też problemy, zrosty, wszystkie plagi egipskie. Między wierszami sugeruje wyraźnie, że wolałby może od razu z tej dłoni, żeby było szybciej. Ale ty pracujesz w zawodzie wystarczająco długo, żeby nie ufać ani osobom, które pobierały przed tobą, ani pacjentom. DOBRZE, DOBRZE, ALE JA SOBIE NA WSZELKI WYPADEK NAJPIERW POOGLĄDAM, mówisz. Zamieniasz się cała w dwa swoje palce wskazujące i wyruszasz na poszukiwania. Nie lubisz takich przypadków: coś niby jest, niby lekko, a sprężyście ugina się pod opuszkiem, ale istnieje duża szansa, że wszystko to sobie zmyśliłaś, bo tak bardzo byś chciała udowodnić panu, że nie trzeba się wygłupiać z grzbietem dłoni. Ostatecznie decydujesz, że żyła w lewym zgięciu jest nieco mniej widmowa i zmyślona niż w prawym. Wbijasz igłę. Na początku nic, więc już jesteś zła na siebie, ale przesuwasz trochę i okazuje się, że wcale nie takie nic, że jednak żyła i krew w żyle, a teraz już w strzykawce. I latają wokół ciebie stada pyzatych amorków grających na harfach pieśń zwycięstwa. Pan uprzejmie dziękuje, w jego głosie słychać ulgę i radość.
Odwracasz się tyłem do pana, żeby okleić probówki kodami kreskowymi, tymczasem pan zawzięcie grzebie w swoich rzeczach, po czym znienacka kładzie coś na stoliku i ucieka. A ty zostajesz z ogromną czekoladą i własnym zdziwionym OJEJKU, DZIĘKUJĘ rzuconym w pustkę.