A czasami bywa tak [8]
Anna Adamowicz
Strona cyklu
Chrupiące okoAnna Adamowicz
ur. w 1993 r. w Lubinie. Diagnosta laboratoryjny, poetka, autorka tomów Wątpia i Animalia. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Dwukrotna finalistka „Połowu” (2012, 2016), nominowana do nagrody głównej w XIX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Mieszka we Wrocławiu.
A czasami bywa tak, że masz drugą zmianę, więc przede wszystkim wydajesz wyniki i odbierasz telefony. Nienawidzisz odbierania telefonów. PRZYCHODNIA X, LABORATORIUM, SŁUCHAM, uśmiechasz się szeroko w pustkę, bo wiesz, że uśmiech słychać w głosie, jesteś miła, życzliwa, profesjonalna. Przy wydawaniu wyników też uśmiech, DZIEŃ DOBRY, W CZYM MOGĘ POMÓC, POPROSZĘ DOWÓD, ŚLICZNIE DZIĘKUJĘ, UPRZEJMIE PROSZĘ, twarz ci prawie pęka od tego uśmiechania, od tego dziękowania ślicznie i proszenia uprzejmie, oczy ci niemal wypływają od utrzymywania kontaktu wzrokowego, ale wiesz, jakie to ważne, żeby być miłym dla ludzi, dobro wraca i tak dalej.
Ale znienacka jest tak, że lekarka dzwoni, że coś się dzieje i trzeba zrobić badanie, najpilniejsze z pilnych. A kiedy coś się dzieje, twoim honorem jest odpalać analizator, który śpi spokojnie od kilku godzin, i czekać na pacjentkę. Przyjeżdża w końcu i okazuje się być starszą panią. Powoli siada na krzesełku, podwija rękawy i mówi, że są problemy. Dobra, dobra, nie takie problemy już rozwiązywałaś. Ale pani kontynuuje. O, Z TEJ RĘKI OSTATNIO TRZY RAZY PRÓBOWALI, A Z TEJ CZTERY RAZY, pokazuje. I NIC. Okej, to spuszcza z ciebie trochę powietrza, ale udajesz, że wcale nie. Ale pani dalej WIE PANI, TO JEST TAK, ŻE WKŁUWAJĄ SIĘ, SĄ W ŻYLE, A KREW MIMO TO NIE LECI. Okej, kolejne pokłady pewności siebie uciekają wszystkimi porami skóry, ale udajesz, że wcale nie. NO CÓŻ, TO ZOBACZYMY, JAK BĘDZIE TYM RAZEM, mówisz wesoło (skąd w tobie tyle wesołości, jak ty to robisz, że jednak ci twarz nie pęka, że jednak ci oczy nie wypływają). Rękawiczki, staza, szukanie. Wyjątkowo sprawnie znajdujesz coś, co wydaje się być żyłą, ale w ogóle cię to nie cieszy, bo jeśli wierzyć starszej pani, to dopiero początek. Przygotowujesz sprzęt, w międzyczasie przyzwyczajając się do myśli, że trzeba będzie zużyć na panią siedem igieł, siedem igieł jak we śnie.
Wbijasz. Wiesz, że jesteś w żyle, umiesz już to wyczuwać, chociaż kiedyś nie wierzyłaś, że tak się da, ale niespodzianka, da się. Super, ale jak wyżej – to jeszcze nic nie znaczy.
Bez przekonania ciągniesz tłok strzykawki.
Krew leci.
Otwierasz szeroko oczy.
Starsza pani otwiera szeroko oczy.
Kakofonicznie szczebioczą wszystkie ptaki Wrocławia.
Tak więc obie jesteście w szoku, pani otrząsa się z niego szybciej i już rozpływa się w zachwytach, JA ŚREDNIO CO MIESIĄC CHODZĘ NA BADANIA I JESZCZE NIGDY NIKT TAK ŁADNIE NIE POBRAŁ, RĘCE ANIOŁA, JEJKU i tak dalej, i tak dalej. A tobie nagle robi się głupio, zazwyczaj jesteś bardzo łasa na komplementy i chętnie ich słuchasz, ale teraz jest ci zwyczajnie głupio, bo żadne tam ręce anioła ani inne dyrdymały, to był fuks, niczego wielkiego nie zrobiłaś, żyła nie była trudna do znalezienia i nie masz pojęcia, czemu innym pobierającym krew nie płynęła, a tobie nagle rwącym strumieniem płynie. Mówisz coś tam, że OCH, NIC WIELKIEGO, JA MIAŁAM DOBRY DZIEŃ, PANI ŻYŁA MIAŁA DOBRY DZIEŃ, TO SIĘ ZGRAŁYŚMY, ale czujesz, że to brzmi fałszywie, więc wolisz już się nie odzywać.
Pani tymczasem idzie na korytarz poczekać wraz z mężem na wynik, mówi mu podekscytowana WIESZ, PANI TAK CUDOWNIE POBRAŁA MI KREW, pan mąż patrzy na ciebie z uznaniem, a ty masz ochotę się schować, więc się chowasz – uciekasz robić to najpilniejsze z pilnych badanie. Kiedy wydajesz wynik, pani i pan wciąż wylewnie dziękują, a ty uśmiechasz się z zakłopotaniem i zastanawiasz się, co, do licha, jest z tobą nie tak.