06/02/16

Barańczak, zawsze

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Na począt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych zaczął Sta­ni­sław Barań­czak publi­ko­wać w „Nur­cie” felie­to­ny. W solid­nym i bar­dzo, bar­dzo pod­sta­wo­wym słow­ni­ku Współ­cze­śni pol­scy pisa­rze i bada­cze lite­ra­tu­ry zosta­ły one wpraw­dzie zakwa­li­fi­ko­wa­ne jako ese­je, ale gra­ni­ce mię­dzy gatun­ka­mi bywa­ją płyn­ne, zwłasz­cza w istot­niej­szych przy­pad­kach. W poznań­skim mie­sięcz­ni­ku uka­za­ły się w sumie dwa­dzie­ścia czte­ry tek­sty opa­trzo­ne nad­ty­tu­łem Odbior­ca ubez­wła­sno­wol­nio­ny. Tak powsta­łe­go zbio­ru nigdy Barań­czak nie prze­dru­ko­wał w osob­nym tomie; sześć tek­stów z tego zesta­wu włą­czył nato­miast do autor­skie­go wybo­ru ese­isty­ki Poezja i duch Uogól­nie­nia (1996). I, o ile mi wia­do­mo, nikt (praw­dę powie­dziaw­szy, poza mną, dwu­krot­nie) dokład­niej o całym cyklu nie pisał.

A jest to dzie­ło nie­zwy­kłe. Barań­czak, jako pierw­szy w Pol­sce, zaczął sys­te­ma­tycz­nie opi­sy­wać wytwo­ry kul­tu­ry maso­wej, posłu­gu­jąc się struk­tu­ra­li­stycz­nym instru­men­ta­rium inter­pre­ta­cyj­nym i świet­nym pió­rem. Felie­to­ny z „Nur­tu” spo­koj­nie i z wiel­kim poznaw­czym pro­fi­tem da się czy­tać z Mito­lo­gia­mi Rolan­da Barthes’a. Rzecz jasna, porów­na­nie to w żaden spo­sób nie ujmu­je Barań­cza­ko­wi ory­gi­nal­no­ści.

Zapro­po­no­wa­łem nie­daw­no pew­nej ofi­cy­nie wyda­nie książ­ki ze wszyst­ki­mi felie­to­na­mi Odbior­cy ubez­wła­sno­wol­nio­ne­go. Nie powiem, zain­te­re­so­wa­nie było. Defi­ni­tyw­ny list zaczy­nał się jed­nak apo­stro­fą, po któ­rej nastę­po­wa­ło zda­nie: „chy­ba niko­mu bar­dziej nie leży na ser­cu dobro Stasz­ka Barań­cza­ka i jego obec­ność na ryn­ku oraz w żywym krwio­bie­gu naszej lite­ra­tu­ry” – niko­mu bar­dziej, czy­li auto­ro­wi tej odpo­wie­dzi. Kre­wa, myślę sobie; poślad­ki wybla­kłe: sko­ro list tak się zaczy­na, to się dobrze nie skoń­czy. I rze­czy­wi­ście: wydaw­nic­two się nie podej­mie.

W jed­nym z roz­dzia­łów arcy­dzie­ła Rabelais’go Panurg wykła­da teo­rię, w myśl któ­rej wszyst­ko – życie spo­łecz­ne, przy­ro­da, wresz­cie kosmos – zasa­dza się na poży­cza­niu, ergo: byciu dłuż­ni­kiem. Jak­kol­wiek ogra­ni­czał­bym licz­bę moich naj­waż­niej­szych egzy­sten­cjal­nych i poznaw­czych (a spój­nik bynaj­mniej nie jest tutaj prze­ciw­staw­ny) wie­rzy­cie­li – zawsze i z wdzięcz­no­ścią opo­wie­dział­bym o Barań­cza­ku.

U nie­go, z jego tek­stów naj­wię­cej się nauczy­łem sztu­ki inter­pre­ta­cji: lite­ra­tu­ry, języ­ka, świa­ta wresz­cie. Nie żebym nie czy­tał innych auto­rów, jed­nak­że w któ­rejś tam fazie bio­gra­fii tra­fi­łem na Barań­cza­ka, i zadzia­ła­ło moc­no.

Rad bym się tym podzie­lić. Odbiór świa­ta, jego opis i war­to­ścio­wa­nie, ta cała zło­żo­ność pomię­dzy „ja” a/i świa­tem, zapi­sa­na w wier­szach i szki­cach Barań­cza­ka, nic a nic się nie zesta­rza­ła. Co wię­cej, ten spo­sób myśle­nia oraz odczu­wa­nia jest dziś bar­dziej potrzeb­ny niż cokol­wiek. Świat, owszem, zmie­nił się rady­kal­nie, nie­mniej dobrze ugrun­to­wa­na kry­tycz­na inter­pre­ta­cja pozo­sta­je jed­ną z (nie­ste­ty) nie­wie­lu egzy­sten­cjal­nych dys­po­zy­cji, któ­rych – zgo­da, że z zastrze­że­nia­mi – może­my być pew­ni.

Gier­kow­ski socja­lizm wystar­cza­ją­co róż­ni się od Pol­ski (świa­ta też) dru­giej już deka­dy XXI wie­ku. A jed­nak. W poło­wie lat sie­dem­dzie­sią­tych tam­te­go stu­le­cia Barań­czak napi­sał wiersz Co jest gra­ne. Za pomo­cą olśnie­wa­ją­cych i prze­za­baw­nych języ­ko­wych fajer­wer­ków przed­sta­wio­na w tych wer­sach zosta­ła złud­na świa­do­mość uczest­ni­ków gry spo­łecz­nej, prze­ko­na­nych, że w peł­ni poję­li jej regu­ły. Gra koń­czy się jed­nak utra­tą „gło­su i gło­wy”, bio­rą­cy w niej udział stwier­dza­ją, iż są „ogłu­sze­ni i ogłu­pie­ni doszczęt­nie”. A zaczy­na­ło się ina­czej: „Wszy­scy wie­my, co; pusz­cza­my do sie­bie oko, nie pusz­cza­jąc far­by; / wia­do­mo, co jest gra­ne”.

Dziś niby też wia­do­mo, że my (kto my?) też wie­my róż­ne rze­czy, że my nie napraw­dę, tyl­ko tak. Resz­tę znaj­dzie­cie w gaze­tach i odczu­je­cie na wła­snej gło­wie.