15/01/18

Blondie, Eva, Rzeka Wieprz

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Kruki/wrony. Zagaj­ni­ki. Zło­wiesz­cze, zna­ne nam już z histo­rii, komu­ni­ka­ty: Naród, któ­ry nie dba o czy­stość krwi, ska­za­ny jest na zagła­dę… Osie­dle Niepodległości/Króla/Jana/Piernika. Rze­ka Wieprz: Spójrz, tatu­siu! Tam coś chy­ba pły­nie! Ladacz­ni­ca, wszyst­ko przez nią –  roz­pra­co­wać ją w sadzaw­ce, obciąć palec i na koniec pod­pa­lić ben­zy­ną! Jak nie pój­dzie na dno, to zna­czy, że win­na, jak pój­dzie, to win­na była od same­go począt­ku, czy­li tym bar­dziej win­na, kru­ki wie­dzą, była winna/winna/niewinna/winna, a wro­ny to ocho­czo potwier­dza­ją… Łań­cuch i do stud­ni. Na mini­mum trzy­sta lat, żeby nie domy­ślił się przy­pad­kiem nasz zezo­wa­ty Colom­bo! Koja­rzy­my chy­ba dobrze bul­lę Sum­mis desi­de­ran­tes affec­ti­bus, ten fanatyzm/zboczenie na maxa… Nato­miast angiel­skie hasło witch doty­czy zarów­no kobiet, jak i męż­czyzn, żeby było „ela­stycz­niej” – mało kto u nas(z) o tym chy­ba wie. Czy­li wyry­wa­nie języ­ków, liście wil­czej jago­dy, czar­ny kot i pie­przyk pod pra­wym okiem… Ludzie & zwie­rzę­ta, wszyst­ko jed­no, wszy­scy zawsze podej­rza­ni. Tutaj przy­po­mi­na się choć­by słyn­ny pro­ces macio­ry w Fala­ise (1386), o któ­rym pisał w książ­ce Śre­dnio­wiecz­na gra sym­bo­li Michel Pasto­ure­au. Trze­ba też pamię­tać, że dużo wyna­laz­ków inkwi­zy­cji prze­ję­li też szyb­ko pro­te­stan­ci, np. Jan Kal­win. Kal­win ma na sumie­niu całą masę tor­tu­ro­wa­nych, a następ­nie roz­płasz­czo­nych kobiet. W Euro­pie naj­wię­cej „wiedźm” zgi­nę­ło na sto­sach w Anglii i Niem­czech, któ­re były już wte­dy kra­ja­mi pro­te­stanc­ki­mi… I trwa­ło tak do usra­nej śmier­ci. Dopie­ro w 1908 roku papież Pius X miał odwie­dzi­ny jakie­goś roz­sąd­ne­go ducha/jaszczura albo najadł się może mek­sy­kań­skie­go grzy­ba (?) i łaska­wie prze­kształ­cił Kon­gre­ga­cję Rzym­skiej i Powszech­nej Inkwi­zy­cji w Kon­gre­ga­cję Świę­te­go Ofi­cjum… A potem kolej­ny facho­wiec w suk­ni, czy­li Paweł VI, zmie­nił w 1965 roku ten poczci­wy insty­tut zwal­cza­nia Baala z góry Phe­gor w tzw. Kon­gre­ga­cję Nauki Wia­ry. I niby po pta­kach, pozor­na ulga i osła­bie­nie Mor­do­ru. Oczy­wi­ście „fata­mor­ga­na”, gdyż modlisz­ki są słab­sze & nie­bez­piecz­nie zmy­sło­we, zawsze zro­bią uczci­we­go, zaj­mu­ją­ce­go się han­dlem samo­cho­da­mi sam­ca w balo­na, będą po cichu rzą­dzić, nie dadzą mu, jak nie pozmy­wa po sobie tale­rzy (czy nie zafun­du­je im zło­tych jedy­nek). W rajach/puszczach/blokowiskach nad­wi­ślań­skich, gdzie kró­lem był od wie­ków dłu­go­wło­sy pro­rok (teraz jego wyznaw­cy z miej­sca wbi­li­by go na pal, jako eko­lo­ga i miło­śni­ka owiec), mimo wci­ska­ne­go bała­chu o tole­ran­cjach, nagon­ka była zawsze  inten­syw­na. Przy­kła­do­wo polo­wa­nie bisku­pa kra­kow­skie­go Zbi­gnie­wa Ole­śnic­kiego (XV wiek) na husy­tów, nie zaj­mo­wał się prze­cież tym papie­ski inkwi­zy­tor. Kra­ina, w któ­rej niby non-stop wykar­mia­no zabłą­ka­ne­go wędrow­ca szyn­ką, pola­ną mio­dem i likie­ra­mi. Mamy chy­ba jed­nak widocz­nie we krwi to kato­wa­nie tura, wiedź­my i inno­wier­ców (nie tyl­ko zresz­tą „my”, ale czy ma to ozna­czać, że może­my „robić to i tam­to”, bo inni, za mie­dzą, też „robią to i tam­to”?); niech prze­klę­ta będzie orda/wiedźma/wataha, któ­ra zapu­ści­ła się w nasze sło­mia­ne kapli­ce i umoc­nie­nia… I zasa­da naczyń połą­czo­nych – ewi­dent­nie głu­pia spra­wa z Pała­cem Kul­tu­ry. Prze­cież zamiast go burzyć, powin­ni­śmy zamon­to­wać na szczy­cie igli­cy figur­kę Zagło­by! Na jej widok spadł­by na uli­cę Mar­szał­kow­ską nie­je­den heli­kop­ter z arab­ski­mi świ­ra­mi, oca­li­li­by­śmy w ten spo­sób sto­li­cę od kie­szon­kow­ców, zatru­tych keba­bów, wiedźm i koka­ino­wych kar­te­li… Wolą tam jed­nak zapew­ne wsta­wić pomnik ste­row­ca, pamięć o kata­stro­fie LZ 129 musi prze­cież wiecz­nie trwać.

Mia­ła szczę­ście Eva Braun, że zakoń­czy­ła swo­ją podróż w wia­do­mym bun­krze. Unik­nę­ła w ten spo­sób pla­stycz­nych ope­ra­cji, łama­nia na kole czy innej klat­ki w moskiew­skim Zoo… O ile wie­rzy­my oczy­wi­ście w eska­pa­dy czło­wie­ka na Księ­życ, a Adolf nie zaba­wiał się z nią po woj­nie w argen­tyń­skich kuror­tach. Legen­da gło­si, że Wódz zabro­nił jej jakich­kol­wiek dywa­ga­cji doty­czą­cych woj­ny i poli­ty­ki. Mia­ła wyłącz­nie cho­dzić do (aryj­skie­go) jubi­le­ra, roz­we­se­lać eli­tar­nych gości w mun­du­rach „Black” i wypo­czy­wać wraz z rodzi­ca­mi na wło­skich pla­żach (z pal­ma­mi). Bawić się z wil­czu­rzy­cą Blon­die w rezy­den­cji Ber­ghof. Tyl­ko taka była ponoć jej funk­cja i aktyw­no­ści. Dwa razy (1932, 1935) tar­gnę­ła się jed­nak na życie. Naj­pierw pisto­let, a potem środ­ki nasen­ne. Prze­ży­ła. Ina­czej niż Geli Rau­bal. Mrok… Do koń­ca nie wia­do­mo, czy to przy­pad­kiem Adolf nie zastrze­lił swo­jej sio­strze­ni­cy. Kobie­ty sza­leń­ców, dyk­ta­to­rów… Czę­sto przez nich kom­plet­nie zdo­mi­no­wa­ne, zastra­szo­ne. Ale tak­że i takie, któ­re dość świa­do­mie wcią­gnę­ły się w kosz­mar i chcia­ły w nim pozo­stać, aż do same­go (smut­ne­go) koń­ca. Miłość, mani­pu­la­cje? Mag­da Goeb­bels! Fana­tycz­na nazist­ka. Uwa­ża­na za „pierw­szą damę III Rze­szy”. Tutaj gra­na by jed­nak była „Koły­ska Juda­sza”, opusz­cza­nie (kro­czem) na ostrą pira­mi­dę. Sowie­ci pew­nie by jej nigdy nie wyba­czy­li. Ale zabie­ra­nie ze sobą do pie­kła sze­ścior­ga dzie­ci, otu­ma­nie­nie ich mor­fi­ną, a następ­nie otru­cie cyjan­kiem? Jaz­da na całość. Tak, tak – the human mind can be alte­red or con­trol­led by cer­ta­in psy­cho­lo­gi­cal tech­ni­qu­es… Ssak nie­źle miał, ma (i będzie miał) pod sufi­tem. Mag­da już od mło­do­ści obra­ca­ła się zresz­tą wśród bar­dzo „kon­kret­nych” panów. Jej pierw­szym mężem był Gün­ther Quandt, bar­dzo nadzia­ny kole­ga, któ­ry posia­dał solid­ne udzia­ły w takich przed­się­bior­stwach, jak np. BMW czy Daim­ler-Benz. Ich syn Harald Quandt, jedy­ne dziec­ko Mag­dy, któ­re prze­ży­ło woj­nę, był porucz­ni­kiem Luft­waf­fe i wal­czył na fron­cie… Rodzi­na Quand­tów robi­ła na potęż­ną ska­lę inte­re­sy z hitle­row­ca­mi, oczy­wi­ście czę­sto kosz­tem wywłasz­czo­nych żydow­skich prze­my­słow­ców. Przy­kła­do­wo zarzą­dza­na przez Quand­tów fir­ma Petrix GmbH była filią fir­my AFA zatrud­nia­ją­cej więź­niar­ki z Auschwitz. Obec­nie ich „dyna­stia” trzę­sie świa­to­wą gospo­dar­ką. Szwaj­ca­ria uratowała/przetrzymała im kasę. Logi­sty­ka, prze­mysł far­ma­ceu­tycz­ny, nawet kar­ty chi­po­we – Quand­to­wie są teraz dosłow­nie wszę­dzie… I chęt­nie spon­so­ru­ją oczy­wi­ście arty­stów! Super alibi/reklama. Arty­ści to pro­sty­tut­ki, jak słusz­nie zauwa­żył Kazik. Więc nasza Mag­da i jej demo­nicz­ny, ostat­ni z wybrań­ców, mini­ster pro­pa­gan­dy Joseph. Podob­nie jak za fara­onów czy w Lesie Teu­to­bur­skim, jeśli się umo­czy­ło, to tyl­ko hono­ro­wa zbio­rów­ka – szty­let lub fiol­ka, w sumie bez zna­cze­nia… Typo­we roz­wią­za­nie prze­strzen­ne. Wzlo­ty i nie­spraw­ne tech­nicz­nie spa­do­chro­ny. Zero „spo­koj­nej sta­ro­ści”. Ben­zy­na, obcę­gi nowych zdo­byw­ców. Coś za coś. Nato­miast upa­dek Reichu prze­ży­ła jakoś sio­stra Evy Braun, Gretl. Dotar­ły razem z wybran­ką Wodza do ber­liń­skie­go bun­kra 19 stycz­nia 1945 roku, sytu­acja była już tam wia­do­ma. 9 lute­go zde­cy­do­wa­ły się stam­tąd wyje­chać. Eva jed­nak powró­ci­ła. 23 kwiet­nia wysła­ła do Gretl ostat­ni list. Pro­si­ła w nim o znisz­cze­nie doku­men­tów, kore­spon­den­cji etc. A potem sta­ło się to, co się mia­ło stać… Gretl była w tym cza­sie w cią­ży z Her­man­nem Fege­le­inem. Fege­le­in, SS-Grup­pen­füh­rer, oso­bi­sty przed­sta­wi­ciel Him­m­le­ra, ofi­cer Waf­fen-SS przy Głów­nej Kwa­te­rze Hitle­ra, chciał koniecz­nie nawiać z oblę­żo­nej sto­li­cy. 25 kwiet­nia po cichu opu­ścił bun­kier, a dwa dni potem zła­pa­no go kom­plet­nie zapra­wio­ne­go, miał przy sobie fał­szy­we papie­ry, masę kasy, tor­by z klej­no­ta­mi. Marzy­ła mu się zapew­ne Nowa Szwa­bia… Chciał wydo­stać się z kotła. Sowie­ci z miej­sca wycię­li­by mu… etc. Him­m­ler popadł już wte­dy w total­ną nie­ła­skę Wodza (za swo­je kon­szach­ty z alian­ta­mi), wia­do­mo więc było, że Fege­le­in dosta­nie cza­pę. Pocze­ka­li jak prze­trzeź­wie­je i nocą z 28 na 29 kwiet­nia 1945 roku zastrze­lo­no go w ogro­dach Kan­ce­la­rii Rze­szy. Gretl zosta­ła wdo­wą. Wdo­wą w zaawan­so­wa­nej cią­ży. W kil­ka dni póź­niej, 5 maja 1945 roku, uro­dzi­ła w Ber­gho­fie (tam gdzie nie­gdyś balo­wa­ła z Evą, Blon­die i Fege­le­inem) cór­kę. Uczci­ła pamięć sio­stry, nada­jąc jej imię Eva. Dziew­czy­na oddy­cha­ła na Zie­mi tyl­ko do 1971 roku. Popeł­ni­ła samo­bój­stwo, po tym, jak zgi­nął w wypad­ku samo­cho­do­wym jej chło­pak. A sama Gretl osie­dli­ła się w Bawa­rii (dla niej chy­ba naj­bar­dziej opty­mal­ne, jedy­ne miej­sce, oprócz może Para­gwa­ju), zmar­ła 10 paź­dzier­ni­ka 1987 roku w Ste­in­gar­den, w wie­ku 72 lat. Wie­le wska­zu­je na to, że jej ślub z SS-Grup­pen­füh­rerem Fege­le­inem był per­fek­cyj­nie zapla­no­wa­ną akcją Wodza, że nie cho­dzi­ło tam o „miłość”. Tak przy­naj­mniej twier­dzi­li potem ludzie (sekre­tar­ki, per­so­nel Ber­gho­fu), któ­rzy byli świad­ka­mi wyda­rzeń. Jej sio­strę, Evę, naj­wy­raź­niej łączy­ło coś z Fege­le­inem, Adolf nie mógł prze­cież na to pozwo­lić. Wci­snął mu więc sio­strę Evy. Sytu­acja iden­tycz­na jak w tek­stach Swe­to­niu­sza. Kobie­ty Nero­na & Tybe­riu­sza, Kali­gu­la i Neron, Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la. Wpadki/zapadki/trucizna/aksamit. Trup ście­le się gęsto… Anna Boleyn. Sześć żon i kochan­ki Hen­ry­ka VIII. Z kolei towa­rzysz­ka życia Car­la Gam­bi­no była skrom­ną oso­bą, zawsze czę­sto­wa­ła jego kapi­ta­nów cia­stem (wła­snej robo­ty) i poda­wa­ła im kawę. Zapa­mię­ta­no ją jako „bar­dzo cie­płą kobie­tę”. Podob­nie jak żonę Toto Rii­ny, bos­sa bos­sów Cosa Nostry, któ­ry jak wia­do­mo przej­dzie do histo­rii m.in. z powo­du likwi­da­cji słyn­nych sędziów, Gio­van­nie­go Fal­co­ne i Paolo Bor­sel­li­no. Też była ponoć sym­pa­tycz­ną i ser­decz­ną, sycy­lij­ską gospo­dy­nią. Zawsze uwa­ża­ła, że aresz­to­wa­nie jej męża to jakieś wiel­kie nie­po­ro­zu­mie­nie. Spi­sek wro­gich kla­nów. Czy­li part­ner­stwo i soli­dar­ność do koń­ca. Bóg raczy wie­dzieć… Nikt nic nie wie. Powszech­na amne­zja. Omer­ta.

Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Pro­ces macio­ry. Gretl i SS-Grup­pen­füh­rer Her­mann Fege­le­in, Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la… W tym ukła­dzie jakieś nie­zdro­we prze­wi­dy­wa­nie przy­szło­ści. Roba­czy­we wizje, np. że świat podzie­lo­no na dege­ne­ra­tów i na miło­śni­ków jog­gin­gu. Sek­smi­sja? Od razu rodzaj „ośrod­ka zamknię­te­go”… Psy­cho. Spójrz, tatu­siu! Tam coś chy­ba pły­nie! Cięż­ko było­by upra­wiać gim­na­sty­kę arty­stycz­ną lub sho­to­kan, otrzy­mu­jąc 1200 mg sero­qu­elu na dobę (takie „mode­lo­we” zapo­da­nie). Mimo szcze­rych chę­ci. Jedy­nym towa­rzy­stwem były­by wte­dy sła­bo naoli­wio­ne robo­ty. Pier­do­lo­ne, nie­ru­cho­me robo­ty. I co z tego, że prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie, że prze­ję­ty listo­nosz szep­tał: „Noży­ce zosta­ną wkrót­ce wyję­te z szu­fla­dy, wraz z nożem i obcąż­ka­mi”. To wszyst­ko bul­l­shit! Czu­je­my inten­syw­ny zapach tanich per­fum naszej utra­co­nej (na zawsze) kobie­ty, gdzie nie spoj­rzy­my, tyl­ko jej pięk­ne, pre­ten­sjo­nal­nie ufar­bo­wa­ne wło­sy; koszmar/upadek/koszmar. Budzi­my się nagle (logicz­ne!) wśród rasi­stow­skich higie­ni­stów, eks­ter­mi­na­to­rów, osob­ni­ków o ewi­dent­nie per­wer­syj­nych skłon­no­ściach. Ale podob­no nadal żyje­my. Palec boży, pre­de­sty­na­cja? Mamy za to pod umy­wal­ką sąsiad­kę, któ­ra przy­po­mi­na nam egzo­tycz­ne­go, wło­cha­te­go pają­ka:

– Coś mi tu nie pasu­je…
– To fir­ma koedu­ka­cyj­na…
– Wyjdź z toa­le­ty, bo mam ciśnie­nie.
– Ist­nie­ją róż­ni­ce w budo­wie mózgu osob­ni­ka płci męskiej i żeń­skiej.
– Ste­ry­li­za­cja mischlin­gów?
– Dłu­go nie będziesz mógł pod­ska­ki­wać…
– Co jest gra­ne?
– Naj­pierw będzie wędzo­ny węgorz, a potem pigu­ła zapo­da zło­ty śro­dek na wszyst­ko…
– Moż­na sko­ło­wać tu towar?
– Zamiast towa­ru jeb­ną ci sero­qu­el.
– Nie­bez­pie­czeń­stwo zwią­za­ne z obsłu­gą maszyn?
– Robo­ty­ka już po dwóch dniach. Będziesz wyglą­dał jak pro­siak… Hipo­to­nia orto­sta­tycz­na, sra­nie, rzy­ga­nie, napa­dy padacz­ki…
– Wow! Damy chy­ba radę…
– Wła­śnie, typo­wy błąd debiu­tan­tów…
– Ale ktoś musi mieć tu prze­cież towar!
– Odzwy­cza­isz się szyb­ko od kon­tak­tów ze świa­tem, dopie­ro po mie­sią­cu zezwo­lą ci oglą­dać fil­my o życiu kotów. Ujed­no­li­ce­nie meto­dy­ki naucza­nia dla obu płci w kla­sie koedu­ka­cyj­nej wymu­sza koniecz­ność narzu­ce­nia wzor­ca zacho­wań jed­nej płci całej gru­pie… Tak to wła­śnie w skró­cie wyglą­da.
– Wiki­pe­dia?
– Nad­ci­śnie­nie.
– Wychodź więc szyb­ko z kibla.
– Pędzel nasą­czo­ny her­bi­cy­dem…
– To zwy­kłe selek­cje w rewi­rach.
– Masz tym­cza­sem wia­do­mość od boga, po angiel­sku!
– You will find peace?
– O wie­le lep­szą! You are safe with me.
– Z nim, czy z tobą?
– You will smi­le aga­in, wszyst­ko jed­no… Idź teraz na węgo­rza.

I fak­tycz­nie! Be hap­py. Be your­self. Węgorz, czy­li nafa­sze­ro­wa­ny tru­ci­zną tasie­miec. Od razu zaczął wycho­dzić uchem. Zbyt łatwo moż­na zostać wyrzu­co­nym poza nawias… Poza nawias cze­go? A kto jest wła­ści­wie w nawia­sie?
– Eli­mi­na­cja szko­dli­wych osob­ni­ków? Ludz­kość?
– Spo­łecz­ny dar­wi­nizm. Cywi­li­za­cja…
– Zaczy­na się?
– Zaraz wpad­nie tu lage­rartz.
– Myśla­łem, że będę palił tra­wę, goił rany, wypo­czy­wał…
– Wypocz­niesz, ale w inny spo­sób.
– Stra­cę oso­bo­wość, któ­rej nigdy nie posia­da­łem?
– Hipo­to­nia orto­sta­tycz­na. I co, mia­łam rację?
– Na to wycho­dzi.
– Kopu­la­cja prze­sta­ła być w koń­cu istot­na?
– Czu­ję w bebe­chach i mózgu tyl­ko węgo­rza…
– Ale nie wsz­cze­pia­ją nam prąt­ków Kocha.
– To Kopen­ha­ga, nie Flos­sen­burg.
– To ilu­zja. Mają instruk­cje.
– Nigdy się w nas nie zako­chu­ją?
– Nigdy.

Fak­tycz­nie. Gdy­by pocią­gnąć dalej ten „wąt­pli­wy film”, to gra­na była­by z pew­no­ścią poran­na gim­na­sty­ka. Co oni ode mnie chcą? Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi.
– Może wiesz coś na ten temat, osta­tecz­nie sie­dzisz tu całe życie…
– Tyl­ko pół życia. O co ci cho­dzi?
– Czy ta tera­peut­ka od gim­na­sty­ki nada­je zawsze te same dźwię­ki? Moż­na dostać kur­wi­cy.
– Jak tu tra­fi­łam pusz­cza­li nam tyl­ko „Bay City Rol­lers”, więc się nie wzru­szaj… Jajo­gło­wi mają wszyst­ko opra­co­wa­ne.
– Już tak dłu­go? W mor­dę, sie­dzisz tu od cza­sów Reaga­na…
– Ale na koedu­ka­cyj­nym, na począt­ku były lata w kafta­nie.
– Nie­źle nawy­wi­ja­łaś.
– Ronald Wil­son fore­ver! Opo­wiem jak się lepiej pozna­my.
– Rozu­miem, musia­ły być gra­ne tru­py…
– Dla­te­go ciesz się, że leci Mozart. To ich naj­now­szy wyna­la­zek. Łago­dzi depre­sję i więk­szość odmian psy­cho­zy.
– Bra­ku­je mi tutaj hip-hopu… Chińsz­czy­zny, brał­na…
– A mi Bar­ce­no­le­ty.
– Zaje­ba­li mi tam kie­dyś butel­kę wina i ręcz­nik. Gau­di uru­cha­mia wspo­mnie­nia. Wła­śnie wte­dy prze­sta­li­śmy się walić.
– Pozna­łeś już Jen­sa?
– Tego co słu­żył w Afga­ni­sta­nie?
– Tak, tego zbo­ka z dziu­ra­mi po kulach. Trzy­ma towar, gdy­by co…
– Thanx.
– Sam byś to szyb­ko zała­pał.

I wte­dy mogła­by roz­po­cząć się era węgo­rza. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Dłu­gie dni i dłu­gie noce. Mam nadzie­ję, że nigdy się nie roz­pocz­nie. Dooko­ła głod­ny ssak. To zna­czy sła­bo naoli­wio­ne robo­ty. Toma­haw­ki. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Pro­ces macio­ry. Gretl i SS-Grup­pen­füh­rer Her­mann Fege­le­in. Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la…
– Masz przy­naj­mniej jakieś jej zdję­cie?
– Na kwa­dra­cie trzy­mam nawet majt­ki i spodnie…
– Jak przy­znasz się do obiek­tów nie­oży­wio­nych, od razu zwięk­szą ci daw­kę.
– Nie sta­je mi od nich. Nie wkła­dam sobie tego na gło­wę…
– To po co to trzy­masz? Nie mogłeś spa­lić albo ode­słać?
– Nie mogłem.
– Dla­cze­go? Zaba­wy w voodoo? Baron Same­di? To w sumie nie­zła zaba­wa… W Haiti na cmen­ta­rzach śpie­wa się ero­tycz­ne pie­śni.
– W koń­cu do mnie dotar­ło, że prze­szłość już nigdy nie powró­ci. Ale codzien­nie sta­ra­łem się do niej mówić. Mate­ria­li­za­cje, wspo­mnie­nia…
– I coraz wię­cej brał­na?
– Cze­luść… Roba­ki.
– Ja wszyst­ko spa­li­łam.
– Ulży­ło?
– Nawet nie masz poję­cia w co się wte­dy wpa­ko­wa­łam.
– Każ­dy ma swo­ją dro­gę. Nie chcę wypy­ty­wać.
– W odpo­wied­niej chwi­li się dowiesz. Wcze­śniej czy póź­niej i tak ktoś przy­ka­pu­je. Albo sama ci w koń­cu powiem…
– Jasne, jak w Zenie. Do one thing at a time!
– U mnie to mor­der­cze… Do it slow­ly and deli­be­ra­te­ly…
– Do it com­ple­te­ly. Tak jest jed­nak chy­ba nale­piej.

One more time… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz.
– To się chy­ba nie powtó­rzy?
The human mind can be alte­red or con­trol­led by cer­ta­in psy­cho­lo­gi­cal tech­ni­qu­es…
– Oczy­wi­ście, że nastą­pi powtór­ka. Głup­ki na to są przy­go­to­wa­ne.
– Dla­cze­go? Zaba­wy w voodoo? Baron Same­di?
– Pędzel nasą­czo­ny her­bi­cy­dem…

Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie. Prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie!!! Pamięć o kata­stro­fie LZ 129 musi prze­cież wiecz­nie trwać! Spo­łecz­ny dar­wi­nizm. Cywi­li­za­cja… Ale nie wsz­cze­pia­ją nam prąt­ków Kocha…
– To Sosno­wiec, nad rze­ką Wieprz/Tamizą, a nie Flos­sen­burg.

Ujed­no­li­ce­nie meto­dy­ki naucza­nia dla obu płci w kla­sie koedu­ka­cyj­nej wymu­sza koniecz­ność narzu­ce­nia wzor­ca zacho­wań jed­nej płci całej gru­pie… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Modlisz­ki są słab­sze & nie­bez­piecz­nie zmy­sło­we, zawsze zro­bią uczci­we­go, zaj­mu­ją­ce­go się han­dlem samo­cho­da­mi sam­ca w balo­na, będą po cichu rzą­dzić, nie dadzą mu, jak nie pozmy­wa po sobie tale­rzy (czy nie zafun­du­je im zło­tych jedy­nek). I dla­te­go nie moż­na dać się do koń­ca zato­pić. Pięk­ny, jesien­ny dzień. Sztorm na wyspie Zelan­dii. Krą­ży spo­jów­ka. Elsa von Frey­tag-Lorin­gho­ven. Uro­dzo­na w Świ­no­uj­ściu, kró­lo­wa dada („The Mama of Dada”)! Pośmiert­ne, genial­ne wyda­nie jej wier­szy: „Body Swe­ats: The Uncen­so­red Wri­tings of Elsa von Frey­tag Lorin­gho­ven” (Cam­brid­ge, MA: MIT Press, USA 2011). Jak słusz­nie napi­sa­ła w „New York Times” Rober­ta Smith: „The baro­ness (1874–1927) was one of the out­stan­ding life­sty­le radi­cals of the ear­ly Dada era, or of any era, real­ly; I’m not sure even a hard-core punk col­lec­ti­ve would have known quite what to make of her. In addi­tion to being an artist and a per­so­na­ge, she was a furio­usly wit­ty and aggres­si­ve­ly ero­tic expe­ri­men­tal wri­ter, as this first publi­shed col­lec­tion of her poetry demon­stra­tes”.

War­to cof­nąć się o te 100 lat świetl­nych, w cza­sy Elsy. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Jak tu tra­fi­łem pusz­cza­li nam tyl­ko „Bay City Rol­lers”, więc się zbyt­nio nie wzru­szaj­cie… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz…