08/02/16

Czytając Piwkowską

Michał Domagalski

Strona cyklu

Re:cyklizacje
Michał Domagalski

Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota  w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.

Jeże­li miał­bym wska­zać naj­cie­kaw­szą książ­kę o poezji, pozy­cję, któ­ra zasłu­gu­je na pla­kiet­kę z napi­sem „wyjąt­ko­wa”; taką, któ­ra nie­ko­niecz­nie powie­dzia­ła­by coś nad­zwy­czaj ory­gi­nal­ne­go, ale wspo­mnia­ła o spra­wach zanie­dby­wa­nych lub poza­po­mi­na­nych… Jeże­li miał­bym wska­zać taką książ­kę wśród ostat­nio czy­ta­nych, to na pew­no nie była­by to żad­na pra­ca silą­ca się na nauko­wy dys­kurs. Pano­wie pro­fe­so­ro­wie, kła­nia­jąc się wysił­kom podej­mo­wa­nym na uni­wer­sy­tec­kich kate­drach oraz w mrocz­nych gabi­ne­tach, na pudle z nume­rem jeden – przy­naj­mniej chwi­lo­wo – sta­wiam tym razem powieść Anny Piw­kow­skiej.

Sąd ów jest z natu­ry swej subiek­tyw­ny. Trud­no o inny jego cha­rak­ter, gdy książ­ki tak te z poezją, jak i o poezji zda­ją się powsta­wać w tem­pie rów­nie zastra­sza­ją­cym co two­ry fan­ta­stycz­ne, kry­mi­nal­ne i roman­so­idal­ne. Prze­czy­tać to wszyst­ko zda się nie­moż­li­wo­ścią, a prze­cież – jeśli już nie chcia­ło­by się, to przy­naj­mniej wypa­da­ło­by – zro­zu­mieć. Gdzieś w tym wszyst­kim przy­da­ła­by się jesz­cze przy­jem­ność czy­tel­ni­cza.

Sąd ów jest z natu­ry swej rów­nież tym­cza­so­wy. Nie może spe­cjal­nie roz­ra­stać się w prze­szłość – to oczy­wi­ste. W przy­szło­ści zaś cze­ka Fran­cisz­kę, bo to o niej mowa, zde­rze­nie z nowy­mi doświad­cze­nia­mi czy­tel­ni­czy­mi oraz z kapry­śno­ścią sądzą­ce­go. Tak już mam. Jutro może po raz kolej­ny zato­pię się po szy­ję w Rene­san­sie Ziom­ka lub Księ­dze zakła­dek Guto­ro­wa. Kto wie? Dziś urze­ka mnie Fran­cisz­ka.

Urze­ka mnie opo­wieść o dora­sta­ją­cej dziew­czyn­ce, któ­ra swo­je mło­de czo­ło musi sta­wić naj­róż­niej­szym wyzwa­niom. Cho­ro­ba mat­ki oraz miesz­ka­nie z nie­zna­ną dotych­czas bab­cią, pierw­sza miłość… Boha­te­ro­wie powie­ści mło­dzie­żo­wych bywa­li wrzu­ca­ni w o wie­le bar­dziej mrocz­ne – prze­peł­nio­ne fan­ta­stycz­ną gro­zą – świa­ty. Rodzi­ce nie tyl­ko im cho­ro­wa­li, ale ginę­li. Zamiast bab­ci wycho­wy­wa­ły ich naj­róż­niej­sze wer­sje baśnio­wej maco­chy – nie­ko­niecz­nie w spód­ni­cy. Cóż więc inte­re­su­ją­ce­go we Fran­cisz­ce?

Pew­nie to, że reali­stycz­ne może bar­dziej boleć niż fan­ta­stycz­ne. Gdy­bym wystu­ki­wał teraz na kla­wia­tu­rze recen­zję powie­ści Anny Piw­kow­skiej, to wypa­da­ło­by poświę­cić owe­mu zagad­nie­niu wię­cej uwa­gi. Poczu­wał­bym się do obo­wiąz­ku wspo­mnieć o nie­ła­twej lek­cji tole­ran­cji, w jakiej tytu­ło­wa boha­ter­ka musi uczest­ni­czyć oraz o wyłu­ski­wa­niu ja z prze­szło­ści tak wła­snej, jak i rodzin­nej.

Mnie jed­nak we Fran­cisz­ce inte­re­su­je głów­nie poezja.

Czy­ta­nie wier­szy oraz ich pisa­nie.

Fran­cisz­ka nie ma super­mo­cy ani magicz­nej różdż­ki. Celem jej fik­cyj­ne­go – bądź co bądź – życia nie jest rato­wa­nie świa­ta czy wal­ka z Vol­de­mor­tem. Fran­cisz­ce wystar­czy, jeśli upo­ra się sama ze sobą. Zała­twi swo­je oraz naj­bliż­szych spra­wy. Poezja nie wystar­czy nawet do tego.

Nie wystar­czy, ale się przy­da.

Kie­dy Fran­cisz­ka odkry­wa kolej­ne wier­sze Hali­ny Poświa­tow­skiej, Emi­ly Dic­kin­son, Wisła­wy Szym­bor­skiej czy nawet Safo­ny; kie­dy Fran­cisz­ka pozna­je ich życio­ry­sy, przy­po­mi­nam sobie, czym poezja była dla mnie jako nasto­lat­ka. Jakim czy­stym doświad­cze­niem może być czy­ta­nie poezji. Bez tego babra­nia się w porów­ny­wa­nie tek­stu z tek­stem, tek­stu z teo­rią, teo­rii z moda­mi, mód z histo­rią… Fran­cisz­ka porów­nu­je wiersz z życiem. Bez szkol­ne­go sche­ma­tu.

Boha­ter­ka potrze­bu­je poezji, żeby nią myśleć, przy jej pomo­cy pozna­wać oraz żeby – co może zabrzmi pate­tycz­nie, ale boha­ter­ka ma dopie­ro trzy­na­ście lat, a wów­czas patos zda­je się mniej pate­tycz­ny – odnaj­dy­wać w niej pokrew­ne dusze lub – co chy­ba bar­dziej praw­dzi­we – pró­bo­wać z prze­my­śle­nia­mi owych lite­rac­kich duchów porów­nać swo­je doświad­cze­nie.

Przy­go­da Fran­cisz­ki przy­po­mi­na mi wła­sną przy­go­dę z czy­tel­ni­czym doj­rze­wa­niem. O okre­sie tym rzad­ko się opo­wia­da. Brak na tę opo­wieść miej­sca wśród prze­te­ore­ty­zo­wa­nych debat. Świet­nie za to mie­ści się w powie­ści mło­dzie­żo­wej.

Fran­cisz­ka oprócz sta­wa­nia się świa­do­mym odbior­cą poezji, sta­je się tak­że jej twór­cą. I kie­dy prze­glą­dam pró­by – szcze­gól­nie pierw­szą – tej fik­cyj­nej posta­ci, wra­ca­ją do mnie sło­wa Witol­da Gom­bro­wi­cza:

Prze­rwij na chwi­lę pisa­nie wier­szy, malo­wa­nie obra­zów, roz­mo­wy o sur­re­ali­zmie, zasta­nów się naprzód, czy to cię nie nudzi, sprawdź, czy to wszyst­ko jest dla cie­bie takie waż­ne, pomyśl, czy nie będziesz bar­dziej auten­tycz­ny, swo­bod­ny i twór­czy lek­ce­wa­żąc bogi, do któ­rych się modlisz.

Kie­dy Fran­cisz­ka pisze swój pierw­szy wiersz z myślą o wła­snej mat­ce, nie ma jesz­cze bogów, do któ­rych mogła­by się modlić. Jesz­cze nie znu­dzi­ła się poszu­ki­wa­nia­mi, teo­ria­mi i pró­bo­wa­niem wpa­so­wa­nia się w for­mę. Fran­cisz­ka jest swo­bod­na. Nawet nie musi pozo­ro­wać swo­bo­dy. I taka poezja jest, jeśli nie naj­waż­niej­sza, to na pew­no potrzeb­na.