Czytając Piwkowską
Michał Domagalski
Strona cyklu
Re:cyklizacjeMichał Domagalski
Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.
Jeżeli miałbym wskazać najciekawszą książkę o poezji, pozycję, która zasługuje na plakietkę z napisem „wyjątkowa”; taką, która niekoniecznie powiedziałaby coś nadzwyczaj oryginalnego, ale wspomniała o sprawach zaniedbywanych lub pozapominanych… Jeżeli miałbym wskazać taką książkę wśród ostatnio czytanych, to na pewno nie byłaby to żadna praca siląca się na naukowy dyskurs. Panowie profesorowie, kłaniając się wysiłkom podejmowanym na uniwersyteckich katedrach oraz w mrocznych gabinetach, na pudle z numerem jeden – przynajmniej chwilowo – stawiam tym razem powieść Anny Piwkowskiej.
Sąd ów jest z natury swej subiektywny. Trudno o inny jego charakter, gdy książki tak te z poezją, jak i o poezji zdają się powstawać w tempie równie zastraszającym co twory fantastyczne, kryminalne i romansoidalne. Przeczytać to wszystko zda się niemożliwością, a przecież – jeśli już nie chciałoby się, to przynajmniej wypadałoby – zrozumieć. Gdzieś w tym wszystkim przydałaby się jeszcze przyjemność czytelnicza.
Sąd ów jest z natury swej również tymczasowy. Nie może specjalnie rozrastać się w przeszłość – to oczywiste. W przyszłości zaś czeka Franciszkę, bo to o niej mowa, zderzenie z nowymi doświadczeniami czytelniczymi oraz z kapryśnością sądzącego. Tak już mam. Jutro może po raz kolejny zatopię się po szyję w Renesansie Ziomka lub Księdze zakładek Gutorowa. Kto wie? Dziś urzeka mnie Franciszka.
Urzeka mnie opowieść o dorastającej dziewczynce, która swoje młode czoło musi stawić najróżniejszym wyzwaniom. Choroba matki oraz mieszkanie z nieznaną dotychczas babcią, pierwsza miłość… Bohaterowie powieści młodzieżowych bywali wrzucani w o wiele bardziej mroczne – przepełnione fantastyczną grozą – światy. Rodzice nie tylko im chorowali, ale ginęli. Zamiast babci wychowywały ich najróżniejsze wersje baśniowej macochy – niekoniecznie w spódnicy. Cóż więc interesującego we Franciszce?
Pewnie to, że realistyczne może bardziej boleć niż fantastyczne. Gdybym wystukiwał teraz na klawiaturze recenzję powieści Anny Piwkowskiej, to wypadałoby poświęcić owemu zagadnieniu więcej uwagi. Poczuwałbym się do obowiązku wspomnieć o niełatwej lekcji tolerancji, w jakiej tytułowa bohaterka musi uczestniczyć oraz o wyłuskiwaniu ja z przeszłości tak własnej, jak i rodzinnej.
Mnie jednak we Franciszce interesuje głównie poezja.
Czytanie wierszy oraz ich pisanie.
Franciszka nie ma supermocy ani magicznej różdżki. Celem jej fikcyjnego – bądź co bądź – życia nie jest ratowanie świata czy walka z Voldemortem. Franciszce wystarczy, jeśli upora się sama ze sobą. Załatwi swoje oraz najbliższych sprawy. Poezja nie wystarczy nawet do tego.
Nie wystarczy, ale się przyda.
Kiedy Franciszka odkrywa kolejne wiersze Haliny Poświatowskiej, Emily Dickinson, Wisławy Szymborskiej czy nawet Safony; kiedy Franciszka poznaje ich życiorysy, przypominam sobie, czym poezja była dla mnie jako nastolatka. Jakim czystym doświadczeniem może być czytanie poezji. Bez tego babrania się w porównywanie tekstu z tekstem, tekstu z teorią, teorii z modami, mód z historią… Franciszka porównuje wiersz z życiem. Bez szkolnego schematu.
Bohaterka potrzebuje poezji, żeby nią myśleć, przy jej pomocy poznawać oraz żeby – co może zabrzmi patetycznie, ale bohaterka ma dopiero trzynaście lat, a wówczas patos zdaje się mniej patetyczny – odnajdywać w niej pokrewne dusze lub – co chyba bardziej prawdziwe – próbować z przemyśleniami owych literackich duchów porównać swoje doświadczenie.
Przygoda Franciszki przypomina mi własną przygodę z czytelniczym dojrzewaniem. O okresie tym rzadko się opowiada. Brak na tę opowieść miejsca wśród przeteoretyzowanych debat. Świetnie za to mieści się w powieści młodzieżowej.
Franciszka oprócz stawania się świadomym odbiorcą poezji, staje się także jej twórcą. I kiedy przeglądam próby – szczególnie pierwszą – tej fikcyjnej postaci, wracają do mnie słowa Witolda Gombrowicza:
Przerwij na chwilę pisanie wierszy, malowanie obrazów, rozmowy o surrealizmie, zastanów się naprzód, czy to cię nie nudzi, sprawdź, czy to wszystko jest dla ciebie takie ważne, pomyśl, czy nie będziesz bardziej autentyczny, swobodny i twórczy lekceważąc bogi, do których się modlisz.
Kiedy Franciszka pisze swój pierwszy wiersz z myślą o własnej matce, nie ma jeszcze bogów, do których mogłaby się modlić. Jeszcze nie znudziła się poszukiwaniami, teoriami i próbowaniem wpasowania się w formę. Franciszka jest swobodna. Nawet nie musi pozorować swobody. I taka poezja jest, jeśli nie najważniejsza, to na pewno potrzebna.